Hotori

Perły Pamięci (1)

Wersja do druku Następna część

— Więc już zdecydowałeś …?- Michael przeniósł spojrzenie swoich wąsko wykrojonych oczu na Maxa.
Starał się udzielać w dyskusji częściej niż zazwyczaj, byleby tylko nie myśleć o Marii. Ta cała świąteczna afera zaczynała go nieźle wkurzać. Nie wiedział jak to nazwać, ale brak Marii –to że nie słyszał codziennie jej naukowych wywodów dotyczących jedzenia kiełków, jej wykładów na temat armoterapii – wytrącało go z rytmu życia. Skoncentrowanie się na czytaniu notatek stawało się problemem, wybuchy Kevina przed telewizorem kiedy oglądali mecz drażniły go, nawet taki szczegół jak bałagan w kuchni zaczął doprowadzać go do szału.
Z Marią było inaczej, wszystko to miało jakiś sens i skład…Brudne naczynia i kwestia kto ma je zmyć to zawsze był powód do wysłuchania jej opinii na temat traktowania kobiet przez mężczyzn, równouprawnienia i różnic gatunkowych. Kiedy on oglądał mecze zasypiała przy nim , a po obudzeniu się z irytacją marszczyła nos i zaczynała wdychać cały arsenał olejków. Brakowało mu tego jak diabli, tak bardzo , że i teraz nie był wstanie skupić się na sednie dyskusji, choć przecież od momentu kiedy cała ich trójka spotkała się u Izzy minęły już trzy godziny.

— Myślę, że tak. Pójdę tam sam…-głos Maxa z trudem przebijał się przez jego myśli . – Jeżeli on chce się zobaczyć tylko ze mną, to muszę rzeczywiście pójść tylko ja.
Isabel odchrząknęła.

— To może być niebezpieczne Max…Poza tym jutro siadamy przy wigilijnym stole – odezwała się- Michael ?
Jej czysty, wysoki ton docucił go ostatecznie.

— No cóż, jestem za – wzruszył niedbale ramionami- Alex czy nie, ostrożności nigdy za wiele…
Max wygiął usta w pobłażliwym uśmieszku.

— Rada stulecia…

— Słuchaj Max, jak coś ci się nie podoba, nie każę ci tego robić. – wybuchnął znienacka Michael- Nie mam czasu na takie pierdoły, mam całą masę innych spraw. Wychodzę…
Zarzucił kurtkę na ramię i zniknął im sprzed oczu. Tylko siła z jaką trzasną drzwiami , dała jeszcze znać o jego wściekłości.

— Co go ugryzło ?- Isabel obrzuciła brata zaskoczonym spojrzeniem.

— A co , jeśli nie Maria…- burknął.
W tej chwili frapowała go jedynie tajemnica Alexa…

Brnąc przez kolejne ulice usiłował wyładować energię, która nagromadziła się w nim całym i powodowała , ze miał ochotę zniszczyć wszystko co miał przed sobą. Jeszcze trochę i zacznę wysadzać szyby w samochodach, pomyślał. A przyczyną znów będzie nie kto inny tylko Maria. Maria.
Westchnął. Kompletnie bez sensu. Przecież przysiągł sobie, że tym razem nie będzie się płaszczył. Kiedy przed laty-wtedy gdy w Roswell -rozdzielił ich Billy, na przeprosiny przyniósł jej kwiaty…ona zerwała. Od tak. Więc właściwie czemu nie miałaby zrobić tego teraz ? Czy opłacało się przepraszać ? Z drugiej strony sama powiedział mu to w twarz…Czy od wczoraj mogła zmienić decyzję ? Nie. Zaraz. Mała poprawka- tak. Była przecież kobietą, a nie dziś odkryto Amerykę…kobiety były dość zmienne z natury. No i to, że była Marią. Marią Deluca, czyli wyjątkowo zmienną kobietą. Ech, nie dogodzisz…
Zatrzymał się. Był dokładnie pod domem i to de facto pod swoim-w końcu kto jak nie on dokładał tę połowę na czynsz ?Wyjął klucze i nie zastanawiając się dłużej przekręcił klucz ze zgrzytem. Czy to jest takie proste ? Wejść z powrotem do tego domu, do tego drogiego mu serca ? Czemu nie uczynił tego wcześniej ? Czemu nie wszedł, tylko się wdzierał ?

— Michael …?!- Maria stała jak wyryta na środku przedpokoju, z dwoma butelkami piwa w rękach. Przez pierwsze sekundy obserwowała jak Michael mocuje się z zamkiem , którego oporny klucz nie chciał opuścić. Jej pierwsza szokowa reakcja powoli jednak przechodziła do historii ustępując miejsca uszczypliwości, co dało się poznać po wykrzywionych brwiach.
– Co tu robisz ? – spytała w końcu podpierając się pod boki- Chciałeś skorzystać z WC ?- uśmiechnęła się sardonicznie.

— Wyczuwam entuzjazm – odgryzł się podchodząc do niej na tyle blisko, że słyszała jego przyspieszony oddech. – Przyszedłem po…po…- Michael w akcie rozpaczy usiłował wymyślić najlepszy pretekst – po moje płyty !- klasną w dłonie zadowolony z siebie.

— Płyty – przez twarz Marii przemknęło okrutne rozbawienie- Jakie płyty ?
Michael pozieleniał ze strachu.

— M o j e u k o c h a n e p ł y t y M e t a l l i c i !

— Ach, tamte, które leżały na komodzie ? – Maria zatrzepotała rzęsami- Musiałam je wyrzucić, Kosmiczny Chłopcze.

— Co takiego ?! –kosmita z zielonego zrobił się fioletowy- CO TAKIEGO ?!
Dziewczyna postawiła butelki na szafce obok i nagle wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem. Jej drobne ciało osunęło się w drgawkach wzdłuż ściany, by zatrzymać się w kurczowym zgięciu na wykładzinie. Michael stał i patrzył i coraz mniej z tego rozumiał. A skoro czegoś się nie rozumie to wygodniejszym wyjściem jest pójście o krok dalej. Michael nie czując już zagrożenia życia uczynił ten krok, a nawet więcej i przysiadł koło Marii, zamykając ramiona wokół jej talii. Śmiech ucichł w niej tak szybko, jak się z niej wyrwał.

— Jesteś bardzo nieładnym kosmitą wiesz …?- odezwała się cicho, jeszcze ze śmiechem w oczach. – Naprawdę uwierzyłeś, że wyrzuciłam ci twoje ukochane skarbki ?

— Na świecie mam tylko jeden ukochany skarbik- powiedział mrużąc oczy- Ale w tej chwili mam ochotę zrobić mu coś brzydkiego.

— Co takiego ?- uniosła głowę , spoglądając prosto w jego oczy.
Zatrzymał na niej spojrzenie łakomie pochłaniając blaski tańczące w jej źrenicach. Było mu teraz tak dobrze i ciepło, zupełnie jakby byli tylko sami na świecie i ta właśnie chwila, magnetyzm dotyku , bliskości , szeptów…Jedność miejsca i uczuć.

— A to – odezwał się cicho odgarniając kosmyki włosów z jej czoła, a następnie nachylił się i odcisnął pocałunek na wargach Marii. To była krótka i gwałtowna pieszczota. Michael zakończył ją pierwszy i wrócił do rozmowy :

— Kevin to całkiem fajny gość, ale kiedy z nim byłem…Nie wiedziałem czemu się tak czułem...tak jakbym wrócił do przyczepy, do Hanka…Teraz wiem – odchylił jej twarz , zaglądając głęboko w źrenice- Bez ciebie wciąż będę się tak czuł. Jakbym się stamtąd nie wyrwał…

— To naprawdę piękne, ale…Och, zamknij się już – wymruczała mu do ucha, otulając jego twarz swoją.- Wolę jak mnie całujesz…Teraz lepiej zdejmij tę kurtkę i chodźmy, bo widzisz mój Kosmiczny Chłopcze…mam gościa. –Maria wstała z klęczek i otrzepała spodnie, prostując nogi.

— Gościa ?- Michael oklapł – Jakiego znów gościa ?

— Po prostu chodź- Maria wyciągnęła dłoń i holowała kosmitę aż do salonu.
Zaś w salonie na jednym z dużych – jakby dmuchanych , obciągniętych skórą foteli siedział chłopak. Mógł być co najwyżej o dwa lata starszy od Michaela, miał szeroko rozrośnięte, umięśnione ramiona i uśmiech na pół twarzy. I niebieskie oczy. I był niemal białym blondynem.

— To jest Richard –powiedziała Maria do Michaela, a potem zwróciła się do Richarda-To mój chłopak, Michael.
Mężczyźni podali sobie szybko ręce. Ściśle, to ze strony Michaela był to bardzo mierny uścisk.

— Znowu razem, co ?- Richard zacmokał.
Michael zbaraniał i obrzucił Marię nagannym spojrzeniem.

— A ty w zasadzie…kim jesteś ?- Guerin rozsiadł się na kanapie naprzeciw.

— Przyjaciel.

— Przyjaciel- Michael pokiwał głową w kierunku swojej dziewczyny- To dziwne, że o tobie nie słyszałem, bo zazwyczaj znam wszystkich przyjaciół Marii.

— No cóż ja i Richard znamy się od dwóch dni. Jest instruktorem narciarskim i pojedzie z nami na narty-zakomunikowała z radością Maria .
Michael zaklął cicho , po czym momentalnie przywołał uśmiech na swoją twarz.

— Richardzie przeprosimy cię na chwilę , dobrze ?- powiedział z przesadną egzaltacją i niewiele się zastanawiając zabrał Marię do przylegającej obok kuchni.

— Możesz mi to wyjaśnić ?- zaczął swoim zwyczajowym, napastliwym tonem, przymykając drzwi wejściowe – Co ten burak o wyglądzie kena tu robi , hę ?

— Zaprosiłam go żeby omówić nasz wyjazd- w głosie Marii znać było zdziwienie pomieszane z irytacją – Tylko tyle.

— Tylko tyle, tak ?- Michael zionął złością – A gdybym nie przyszedł dzisiaj, gdybym nie wyciągnął ręki do zgody, to co ? O m a w i a ł a b y ś z n i m wyjazd s a m n a s a m ?

— Zaraz- Maria okopała się na pozycji atakującego- Ty wyciągnąłeś rękę na zgodę ? Ty ?! Przyszedłeś tu po swoje płyty ! Żałosny materialista !- pięść Marii trzasnęła w stół.

— A ty godna potępienia erotomanka !

— Chcę żebyśmy pojechali razem !

— Czyli w trójkę-żachnął się Michael- Dziękuję ci za tę możliwość. A skoro innej nie ma , to raczej nie spędzimy tej świątecznej przerwy razem…- Michael powiedział to tak jakby już stawiał kropkę w tej dyskusji i prostując się dumnie nacisnął klamkę, ale w tym samym momencie Maria złapała go za rękę.

— Michael, proszę…Nie chcę znów się pokłócić. Chcę żebyśmy tam pojechali -odezwała się znacznie potulniejszym głosem.- Naprawdę.
Michael Guerin patrzył w jej oczy , z których znikła zaciętość i siła kobiet Deluca , a pozostała czułość i wrażliwość, i być może to go trochę udobruchało, ponieważ nagle również spuścił z tonu.

— Ale ja wcale nie umiem jeździć na nartach- westchnął- Chyba , że masz zamiar potem doglądać kaleki i spędzić z nim całe życie-uśmiechnął się zaczepnie.

— Richard cię pouczy i jakoś sobie poradzimy- Maria wsunęła dłonie w kieszonki spodni Michaela i przytuliła się do niego całym ciałem- Zgadzasz się Kosmiczny Chłopcze ?
Michael pogłaskał ją po policzku, wyrażając może niechętną, lecz ostateczną aprobatę . On zrobiłby wszystko co tylko leżało w jego mocy dla osoby dzięki której przestał bać się miłości. Bo kiedyś bał się kochać i bał się być kochanym, nie potrafił angażować się uczuciowo ani ufać ludziom. Dzięki Marii to się zmieniło, zmienił się on, zatem jak mógł nie spełnić tej prośby ? W duchu wciąż nie był przekonany do tego pomysłu, ale czy miał jakieś lepsze wyjście ? Nauczenie się dla Marii grania na gitarze było dla niego nieosiągalne, ale narty…Pfff ! Hipotetycznie to nie mogło być zbyt trudne, prawda ?

***
Wigilia Bożego Narodzenia przebiegła dla rodziny Czechosłowaków pod znakiem spokoju i radości , bo w finałowym rozrachunku wszyscy jak zwykle spędzili to święto wspólnie, a Maria wcale nie narzekała, że musiała zrezygnować z użycia swoich elektrycznych świec. W końcu ona i Michael mieli jeszcze przed sobą dwa tygodnie białego szaleństwa i ogólnego leniuchowania, a zatem mnóstwo okazji do zorganizowania romantycznego wieczoru gdzieś tam, w małym , przytulnym domku w górach. Poza tym w mniemaniu Marii Richard Wilkins nie był żadną przeszkodą czy wadą tego wypadu , to jedynie Michael widział w nim piąte koło u wozu…Co było oczywistą demonstracją zazdrości z jego strony, typowym przykładem samczego pragnienia dominacji.
Właśnie o tym myślała Maria podczas powrotu z wigilijnego przyjęcia Evansów. Brnęła przez wydmy śniegu wraz z Michaelem i nawet szczypiące w policzki zimno nie zniechęciło jej do wesołego nucenia pod nosem.

— Jutro pójdziemy kupić ci narty i strój narciarski…-odezwała się, szczelniej ogacając szyję i twarz szalikiem- Ja też kupię sobie strój. Potrzebny mi nowy.

— A co jest nie tak ze starym ?- Michael objął Marię w pasie.

— To, że jest stary- zaśmiała się- Nie znam kobiety , która by nie przywiązywała wagi do wieku swoich ciuchów.

— Niektóre z tym przesadzają – Michael zamrugał.

— Czyli które ?

— Nie znasz- zachichotał i zaraz skapitulował- Ale oczywiście nie ty. Ty masz idealne wyczucie. Jeśli chodzi o zakupy twoja kobieca intuicja działa bez zarzutu !

— Za twój samczy instynkt…

— Tylko nie samczy, dobrze ?- Michael spochmurniał- Twoja matka nadaje się tylko do programu Oprah Winfrey. Tam hołubią takie teorie.

— Nie zaczynaj z moją mamą, zielony potworze-ostrzegła Maria- Jej uszy i oczy są wszędzie.

— Wierzę-mruknął Guerin- Szczególnie tam gdzie jestem ja. I ty.
Maria wzmocniła uścisk wokół ręki chłopaka i przez parę minut oboje szli w całkowitym milczeniu, że tylko twardy, ubity śnieg skrzypiał im pod podeszwami.

— A co ty uważasz o wizycie Alexa ?-wyrwało się niespodziewanie Marii.
Michael popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem.

— Uważam, że …że powinniśmy to sprawdzić. Ale bez paniki.

— Coś jesteś jakiś nijaki , hmm ?-zajrzała mu w twarz.

— Bo Max mnie wkurza- uwolnił się od ręki Marii i wbił dłonie w szerokie kieszenie kurtki- Najpierw sam nie chce do tego wszystkiego wracać, odżegnuje się od …no wiesz…tamtych spraw, a potem zawraca wszystkim głowę !

— Powiedziałabym , że to Alex zawraca nam głowę, jeśli już.

— Naskakujesz na niego ?- zdziwił się Michael- Zazwyczaj go bronisz- wzruszył ramionami- Wy wszystkie jesteście takie same. Zmienne jak chorągiewki.

— Nie naskakuję , tylko usiłuję zrozumieć co się dzieje- wyjaśniła ugodowo dziewczyna- Kiedy spotyka się ze mną i Liz jest taki…beztroski. Jak dawniej.

— No to ja już się pogubiłem-przyznał kosmita- Może to w ogóle jakieś halucynacje .

— Rozmawialiśmy już o tym. To nie są zwidy. Isabel…

— Isabel była nim zauroczona.

— Co z tego ?

— Nie jestem pewien czy się z tego wyleczyła.

— Ona nie kłamie, Michael. Ja i Liz też widzimy Alexa- Maria mówiła bardzo emocjonalnie.

— Nie powiedziałem, że kłamiecie. Po prostu może …sobie to wmawiacie.

— Nie !- Maria stanęła- Nie wmawiamy !
Michael obrócił się. Zza zwiniętego szalika z grubej, czerwonej wełny i kaptura, który ściągnięty sznureczkami stał się ochroną przed mroźnym powietrzem , wystawał sam nos i usta.

— Maria daj już spokój- rozłożył ręce- Chodźmy do domu.

— Nie idę- pokazała język- Nie wierzysz mi, więc nie pójdę !
Michael pokręcił głową i roześmiał się perliście.

— Jak będziesz wystawiać język na ten ziąb to ci w końcu zamarznie – powiedział. – I w sumie to będzie chyba jedyna przysługa jaką wyświadczy mi matka natura.
Biała śniegowa kula z impetem uderzyła w kolano kosmity i rozprysnęła się w śniegowe okruszki.

— Nie pójdę !- Maria skakała w miejscu szykując kolejny śniegowy pocisk.

— Jak dziecko- wyszeptał Michael i zanim Maria zdołała wycelować podbiegł do niej i wziął ją na ręce , dosłownie przerzucając ją sobie przez ramię.

— Puść mnie !- wołała Maria przez śmiech- Na pomoc ! Ratunku, straszny kosmita chce mnie porwać !

— Chce cię pocałować- przerwał jej Michael i zrobił dokładnie to, co chciał.

— Max pójdę tam z tobą- Liz kołysała w ramionach zaspaną Ash, podczas gdy Max wywinął kaptur swojej puchowej kurtki- Alex ceni moją obecność.

— Nie kochanie. Powiedział, że zobaczy się wyłącznie ze mną- Max pokręcił głową. – Poza tym nie można zostawić Ash samej-delikatnie pogłaskał małą po główce.

— Zostanie z nią Isabel. Jeszcze nie wyszła- powiedziała Liz, a małe rączki poruszyły się i silniej zacisnęły się wokół jej szyi.- Nawet jeśli skończyliśmy już oficjalnie celebrować, to przyznasz , że w noc wigilijną nikt nie chce być sam. Michael i Maria się zabrali, my mamy siebie, a Isabel ? Z pewnością nie ma ochoty wracać do pustego mieszkania.
Max zabrał z szafki klucze i wrzucił je do przepastnej torby.

— Nie Liz, proszę cię. Chcę iść sam.- powtórzył raz jeszcze- To noc wigilijna, ale niczego nie można być pewnym. W razie czego wolę mieć tylko siebie na sumieniu.

— Nie mów tak, bo cię nie puszczę- Liz zbliżyła się do męża- Lepiej zresztą wierzyć, że dziś spełni się cud, a nie odwrotnie.

— Masz rację, ale teraz połóżcie się już spać i nie czekajcie na mnie- Max pocałował obydwie swoje kobiety i chwilę później był już na dworze.
Alex chciał się spotkać w pobliskim parku , więc całe szczęście Max nie musiał wyczekiwać na autobusy, które w takie święto niemal w ogóle nie kursowały. Wobec tego szybko przeszedł odpowiedni dystans. Stanął pod jedną z latarń, która sączyła ze swej jasnej głowy mdłe światło, i czekał. Pomimo ciepłego ubrania zimno przenikało go na wskroś , i dlatego z daleka Max wyglądał trochę jak napuszony gołąb siedzący posępnie na dachu. Rozglądał się na boki uważnie , podejrzliwie , jego oczy zdawały się wysysać z nocy całą jej czerń. Wtem coś szczególnego rzuciło mu się w oczy, paraliżując wszystkie wnętrzności.
Oto po przekątnej, zaraz przy końcu trawnika , który teraz przypominał biały dywan , stał niemal całkowicie ośnieżony billboard. Niemal, ponieważ-i to było owym szczególnym zjawiskiem- prawy górny róg był odsłonięty i raził urywkiem reklamy Hotelu Californian, w słonecznym Mieście Aniołów: wieczne słońce nad najlepszym pod słońcem hotelem-głosiło reklamowe hasło. Wystarczyło to jedno słowo, słowo-klucz, impuls, dreszcz -żeby pobudzić , rozruszać i włączyć zakurzone zakamarki pamięci ? Max poczuł , że nogi odmawiają mu posłuszeństwa i nie utrzymają ciała w pionie ani sekundy dłużej, ale nie z powodu zimna. Bo Max wyszedł poza Lustro. Poza świat swój i świat swojego odbicia, świat, który nauki ścisłe ochrzciłyby światem Maxa prim. W tej jednej chwili, chwili, w której soczewki jego bursztynowych oczu odbiły obraz –obraz prawdziwego Miasta Aniołów, Max Evans stał się wolny. Nie był już uwięziony między Lustrem , między taflą a złudzeniem, między śmiertelną otchłanią a niekończącą się próżnią. Zobaczył oblicze prawdy.

— Jak w ogóle mogłem w to uwierzyć ?- wyszeptał do siebie, wyciągając rękę do przodu i obserwując jak pojedyncze płatki śniegu niknął w wełnianej rękawiczce- Jak my wszyscy uwierzyliśmy ? Los Angeles i śnieg ?!
Potoczył błędnym wzorkiem po ciemności , która go pochłaniała. Teraz nie on wysysał, a ktoś wysysał jego.

— Dobry Boże !- wypowiedział głośniej, wciąż nie mogąc oderwać wzorku od śniegu- Wizyta u Lnagleya, zmierzch lata 2001…Słoneczna California, palmy, świecić jak gwiazda, jak słońce Californii, gasnąć jak gwiazda, umierać, żyć…Muszę-szeptał pod nosem słowa , powtarzał je niczym mantrę- Muszę się wydostać z tego koszmaru, muszę im powiedzieć…

— Nie- głos Alexa zadźwięczał mu w uszach- To ja muszę im powiedzieć.
Maxa przeszyły gwałtowne dreszcze , to był paroksyzm strachu. Alex stał przed nim kompletnie nagi, przezroczysty, świadomy. Jego obraz –nietrwały, niknący w otaczającej ich rzeczywistości wyglądał straszniej niż diabeł pod postacią krwiożerczego psa , który pokusił Fausta.

— Alex…!- Max podszedł w stronę zmarłego przyjaciela-Alex…ja…cię widzę.

— Wiem.

— Dlaczego teraz ?

— Dlatego- Alex wskazał ręką na tablicę reklamową – Zacząłeś dostrzegać prawdę, Max.

— Alex…gdzie my jesteśmy ? Co się z nami stało ?

— Gdzie my jesteśmy, gdzie my jesteśmy !- zawołał Alex w otwarte niebo.
Echo odpowiedziało mu głuchym grzechotem.

— Max…przeszedłem przez Lustro- powiedział uciszając krzyk w swoich ustach-I ciebie czeka to samo.

— Alex…odpowiedz mi : gdzie my jesteśmy ? –upierał się Max. Zaczynał odczuwać coś więcej niż paniczny lęk, a w uszach dzwoniła mu na przemian- to martwa , głucha cisza, to szyderczy głos echa.
Alex Whitman spojrzał na niego przeraźliwie smutnym wzorkiem. Zaczął mrugać. Jego powieki zamykały się i otwierały na przemian, jak delikatne, zranione skrzydła motyla. I w końcu spod tych miotających się powiek wypłynęły dwie, obfite łzy. A potem następne i następne, i zanim Max się zorientował wylało się z niego morze łez, nieogarnięte morze znoszonych ran. A te rany zmywały ze świata brud i ułudę, to w czym trwali latami. Aż w końcu Alex zatrzymał płacz i odrzekł :

— Spójrz pod stopy, Max.
Kosmita skierował oczy w dół i nie był w stanie uwierzyć w to, co widział. Podniósł podeszwy butów , a pod nimi była czarna , skalista ziemia nakrapiana głębokimi wyrwami kraterów.

— Co do licha…?-wyszeptał Max w stronę Alexa.

— Jesteś w domu Max. Jesteś tutaj, w miejscu, z którego rozpocząłeś wędrówkę.- Alex dmuchnął w przestrzeń i wtem srebrny pył porwał Maxa do góry. Dopiero z takiej pozycji, z lotu ptaka Max miał możliwość zobaczenia wszystkiego- ciemnej, nieposkromionej krainy , która otaczała go zewsząd.

— Antar- powiedział Max z przerażeniem.

— Antar- powtórzył za nim Alex.

***
Antar, Rok Srebrnego Niedźwiedzia

— Jest tak blisko, jest już prawie mój…Mój, mój, tylko mój-szepty szaleństwa, dzikiego obłędu wypływały z Zana potokami- Moje cudowne życie, moja nadzieja, moje królestwo…moja władza !
Ava podniosła się do jego poziomu.

— Zan…-odezwała się płaczliwie- Przestań o tym mówić. Boję się ciebie…!

— Ale ja chcę nas ratować, kochanie- Zan pragnął ją dotknąć, tak bardzo pragnął dotknąć, ale nie był w stanie pokonać bariery Lustra. – Chcę…

— Zabijasz ich, Zan.

— Nie można uniknąć ofiar-odpowiedział twardo- Nigdy nie można…

— Boże…ty jesteś chory ! Chory na władzę zupełnie jak on…jak on.

— Ale jego kochałaś ! – wrzasnął Zan- Kochałaś go nawet wtedy kiedy zabił Vil!
Ava zwiesiła głowę. Od dawna przypominała zwiędnięty kwiat bez zapachu-nie miała już pięknych sukienek i strojów, nie miała pachnideł i luksusowych kosmetyków, karocy ociekającej złotem i stangreta odzianego w szafirowe atłasy, nie miała balkonów , które skonstruowano z powyginanych kandelambrowo pręcików. Wszystko legło w gruzach w momencie, w którym jej własny brat rozsiał nienawiść. Nienawiść pożerającą i pochłaniającą wszystko co stało jej na drodze.

— To nieprawda Zan-wyprostowała się dumnie- Wiesz, że nie. Wszystko co było przeciw tobie , było i przeciw mnie…Khivar przestał być moim bratem kiedy zdradził.

— Gdzie byłaś kiedy wywiódł w pole Vil ? Gdzie byłaś kiedy zginął Rath, kiedy ciągnęli jego ciało za koniem aż do chwili, w której przemieniło się w krwawą miazgę ?!

— Proszę cię Zan, nie zaczynaj znowu-poprosiła bezsilnie- Nie wiedziałam…

— A może ty jesteś jak Tess ?
Ava podniosła się znacznie wyżej.

— Władza niszczy i deprawuje ludzi, Zan. Znasz to znacznie lepiej niż inni.

— Nie jesteśmy ludźmi -brzmiała odpowiedz.

***

— Czy chcesz mi powiedzieć, że mam to na siebie włożyć ?- spytał z mieszaniną złości i żałości Michael, a następnie skierował oskarżycielskie spojrzenie na swoją dziewczynę.
Maria przewróciła oczami i przejechała dłonią po gładkiej powierzchni puchowego , narciarskiego kombinezonu.

— Co ci się w nim nie podoba ?- zdziwiła się bardzo szczerze.
Michael Guerin powtórnie popatrzył na ubiór i jęknął z przerażeniem. Po pierwsze on nigdy nie nazwałby tego strojem narciarskim – to był jakiś gałgan w kolorze sraczkowatego czerwonego , z kolorowymi naszywkami w kształcie bałwanków. Żałosne. Przecież czegoś takiego nie założyłby nawet przedszkolak. A na domiar złego Maria chciała żeby ich kombinezony były identyczne ! Na stoku będą wyglądali jak para idiotów , syjamskich bliźniąt , które kiedyś były złączone głowami, i to zaznaczyć trzeba-głowami bez mózgów.

— No więc…?-Maria domagała się rychłej odpowiedzi.

— Co mi się nie podoba ?! Wszystko !- wyrzucił z siebie kosmita i dynamicznie opuszczając przymierzalnię , odwiesił ubranie na gąsienicowy wieszak.- Czy nie może każde z nas …poszukać po prostu oddzielnie ? –zasugerował nieśmiało.
Maria naburmuszyła się.

— Nie kapuję- odezwała się- Dawniej podobały ci się rzeczy, które ci wybierałam.

— Dawniej wybierałaś mi rzeczy innego rodzaju, których nie wystawiałem na widok publiczny- mruknął niewyraźnie.

— Jednym słowem sugerujesz , że mój gust jest do bani, tak ?

— To ty powiedziałaś, a nie ja- odburknął opryskliwie. – Poza tym chyba mogę sam decydować o sobie, prawda ?

— A czy ja ci coś narzucam ?!

— Owszem.

— Zaledwie podpowiadam.

— No to przykro mi, nie skorzystam z twojej cennej rady.

— Czemu odpowiadasz mi z takim przekąsem , co ?- Maria kipiała już nieokięznaną energią.

— Co ?- Michael powoli tracił swój poziom opanowania- Co ja niby znów powiedziałem ?!

— Z twojej cennej rady – wycedziła przez zęby Maria- To według ciebie nie była ironia, zamierzony sarkazm ?

— Nie.

— Mówisz bez przekonania.

— Właśnie że z !

— A właśnie , że nie.

— Tylko ja mogę wiedzieć co mówię i jak mówię.

— Przepraszam panią- Maria musnęła w ramię jedną z hostess butiku- Czy on dla pani wygląda na człowieka przekonanego o swoich racjach ?
Kobieta w eleganckim, czarnym uniformie odwróciła się z zaskoczeniem i popatrzyła uprzejmie na Marię i Michaela.

— A może skorzystają państwo z naszej promocji ?- powiedziała przesłodzonym głosikiem- Dwie pary ekskluzywnej bielizny w cenie jednej…

— Ale czy on jest według pani…- napierała niezmordowana Maria Deluca.

— To dotyczy tylko damskiego działu ?- Michael wszedł jej w słowo i zanim otrzymał odpowiedz na swoje pytanie , sięgnął do półki i zdjął z niej różowy komplet bielizny ozdobiony tandetną podobizną Jasia Fasoli. – I co kochanie, weźmiemy , prawda ?
Maria poraziła go spojrzeniem, była wprost wściekła.

— Idiota ! –krzyknęła , uderzając Michaela po głowie opakowaniem z bielizną.

— I vice versa- skwitował Michael.

— Nie cierpię cię.

— Nawzajem- Michael przycisnął swoje usta do ust Marii.


***
Max Evans unosił się nad ciemną ziemią i wciąż nie potrafił pojąć tego co właśnie rozgrywało się na jego oczach. Alex Whitman trwał tuż koło niego, przy jego boku, a jednak jakby oddzielnie, w swoim własnym świecie.

— Alex powiedz mi o co tu chodzi- Max był sparaliżowany strachem.

— To był niezawodny plan twojego poprzedniego wcielenia, życia, które powracało do ciebie nieoczekiwanie, mocno, życia, którego nigdy nie chciałeś- Alex mówił mechanicznie niczym nakręcona katarynka- A ja jestem tylko efektem ubocznym.

— Alex …-szept Maxa był wypełniony desperacją, ale i determinacją- przestań filozofować, proszę…Wyjaśnij mi co tu się dzieje, czemu twierdzisz, że jesteśmy na Antarze, czemu …czemu ty istniejesz ?

— Pamiętasz spotkanie z duplikatami ?

— Oczywiście.

— Oni mieli umowę z Khivarem, podobnie jak Tess i Nasedo. Mieli podzielić się władzą w zamian za twojego syna. Twój syn był im potrzebny ponieważ to on był kluczem do uzyskania rządów absolutnych na Antarze. Nasedo nie zgodził się jednak na udział duplikatów, on nigdy nie zamierzał dzielić się łupem. Wtedy Rath, Lonnie i Ava postanowili działać przeciw Khivarowi. Zawarli przymierze z Zanem…mieli być jego ratunkiem, ale się nie udało…Ich statek spalił się w atmosferze…z nieznanych powodów.

— Poczekaj, Alex…Co ty mówisz ? Przecież Zan to ja ! Zan zginął w wojnie, on nie żyje Alex, dlatego żyję ja…Oszalałeś… –Max usiłował wydostać się z matni absurdów. – Poza tym był jeden statek, a właściwie Granilith…

— Były trzy, jest jeszcze jeden. W Los Angeles.

— Zan nie żyje Alex. A my jesteśmy w Los Angeles, rozumiesz ?

— Max czemu znów wracasz do punktu wyjścia, dlaczego rządzi tobą strach ?

— A ty…Czemu tu jesteś Alex ? Czemu naprawdę tu jesteś, co ?
Alex Whitman zgiął swoje szczupłe place do środka dłoni, wyglądało to tak jakby trzymał w nich szklaną kulę. Zamknął oczy , a jego czoło zasnuło się skupieniem. Po paru minutach w tej niewielkiej wnęce przestrzeni między jedną dłonią a drugą zaczęła pojawiać się zielona mgła i gdy zagęściła się , Alex wyprostował dłonie. Kula materii uformowała się idealnie i zawisła w powietrzu.

— Zbliż się Max, a zobaczysz całą prawdę-powiedział Alex.

— Co to…?

— To jest jak film-wyjaśnił Alex- tyle że wyświetlę go w twojej głowie.

***
Michael przytulił twarz do poduszki i ziewnął donośnie.

— A spakowałeś się już ?- Maria wepchnęła do swojej walizki wielką , zdecydowanie przeładowaną kosmetyczkę.

— Nie. Ale gwarantuję ci , że zrobię to w pięć minut.

— Mogę ?-Maria stanęła koło kanapy i popatrzyła na Michaela.
Chłopak przesunął się trochę i Maria usiadła na samym brzegu.

— Zabiorę też gitarę- dziewczyna skubała lamówkę od koca- Wiesz, gitarę Alexa.
Michael uśmiechnął się. Maria nigdy nie wstydziła się swojej sentymentalności, a okazywała ją w różny sposób. Najczęściej przywiązywała się do przedmiotów, które miały dla niej wartość duchową, szczególną. To były przykładowo cukierniczki z Crashdown, które stały w rządku na szafce, to były fiolki i ampułki z olejkami eterycznymi, wreszcie, a może przede wszystkim- to byłą gitara Alexa, którą Maria otrzymała od państwa Whitmanów. Często powtarzała, że kiedyś podaruje ją swoim dzieciom i nauczy je na niej grać. A Michael wybuchał wówczas śmiechem, ponieważ nie sądził by dzieci jego i Marii mogły posiadać jakikolwiek talent muzyczny. Pod warunkiem oczywiście , że jego kosmiczne geny będą genami dominującymi. Generalnie zaś, w ogóle nie był przygotowany do roli męża, a co dopiero ojca-tego sobie nawet nie wyobrażał.

— I gdzie my ją wciśniemy ?

— Gdzieś się znajdzie miejsce- zdecydowała Maria- Będzie miło zagrać coś przy kominku w jakiejś knajpce.

— Jeśli nie każesz mi śpiewać to będzie miło-zastrzegł Michael.

— Dobra, nie każę-przyobiecała Maria. – Nie zamierzam psuć nam wypoczynku.

— Jestem w tym aż tak zły ?

— Brzmisz jak zmutowany rosomak.

— Aha, ale wytrzasnęłaś- ręka Michaela ujęła delikatną dłoń Marii i zamknęła się wokół niej.
I wtedy odezwał się elektroniczny sygnał komórki.

— To moja- Maria wstała i pobiegła do przedpokoju. Pogrzebała w kieszeni płaszcza i kliknęła zielony klawisz.

— Halo, słucham ?

— Maria, co za szczęście, że cię złapałam !- Liz gwałtownie wypuściła powietrze po drugiej stronie linii- Mam problem.

— Co jest ?- zmartwiła się Maria.

— Max nie wrócił.
Maria oparła plecy o ścianę, poczuła gwałtowny zawrót głowy. Dlaczego za każdym razem kiedy usiłowali poskładać swoje życie do kupy, ono sypało się na nowo?



























































































Wersja do druku Następna część