moniczka

Liz i jej mężczyźni (2)

Poprzednia część Wersja do druku

ROZDZIAŁ 1

Przemówienia zostały wygłoszone, a tort uroczyście pokrojony. Kelnerzy dyskretnie krążyli między stolikami, napełniając kieliszki szampanem. Tych zaś, którym znudził się Perrier Jouet, częstowali winem po dwieście dolarów za butelkę, nalewając tak szczodrze, jakby to była woda mineralna.
Kwartet smyczkowy, który przygrywał do kolacji, zastąpiła orkiestra dixielandowa.
Gdyby ktoś zapytał go o zdanie, Max wolałby mniej wystawne przyjęcie, bo do szczęścia w tym dniu była mu potrzebna jedynie Liz. Nikt go jednak nie pytał, a jego przyszła teściowa miała dokładny plan ceremonii ślubnej, wesela i pewnie jeszcze kilku innych rzeczy, o których nie miał zielonego pojęcia.
Kiedyś usłyszał fragment rozmowy telefonicznej, jaką jego przyszła teściowa prowadziła ze swoją przyjaciółką. Powiedziała wówczas, że Max jest co prawda prezesem jednej z największych i najlepiej prosperujących firm architektonicznych w mieście, tym niemniej wcale nie należy do śmietanki towarzyskiej.

—Ja jednak byłam zadowolona, że zaprojektował mi kuchnię – odparła przyjaciółka Felicity Ramirez.
Nie wiadomo zresztą, czy Feicity Ramirez odważyłaby się to powiedzieć, gdyby nie fakt, że po przeróbkach zaproponowanych przez Maxa cena jej domu wzrosła o pół miliona dolarów.
Jednak na Nancy Parker nie zrobiło to żadnego wrażenia.

—To właściwie tylko bardzo dobry rzemieślnik, jak na przykład hydraulik czy murarz – skomentowała osiągnięcia zięcia.
Maxa jednak w ogóle nie obchodziło, co myślała o nim Nancy. Liz była miłością jego życia, a dziś właśnie została jego żoną. Będą na zawsze razem... Na jej lewej dłoni błyszczała obrączka, którą zaledwie trzy godziny temu wsunął jej na palec tuż obok zaręczynowego pierścionka.
Spojrzał na Liz, chcąc na zawsze utrwalić w pamięci jej obraz. Była bardzo piękną kobietą – smukła i ciemnowłosą. Wysadzany brylantami diadem podtrzymywał przejrzysty welon, który miękko opadał na ramiona.

—Hej, człowieku! Wróć na ziemię! – Drużba Maxa, jego najlepszy przyjaciel Michael, poklepał go po ramieniu. – Przed wami całe życie, wyglądasz, jakbyś miał ochotę rzucić się na Liz.

—Bo mam – przyznał z uśmiechem Max.
Orkiestra zaczęła grać. Mistrz ceremonii, stary przyjaciel rodziców Liz, podszedł do mikrofonu i poprosił, by pan młody zainaugurował wieczór tańcem z panną młodą.
Max wstał, podał dłoń swojej żonie, przesunął krzesło, by łatwiej jej było przejść i poprowadził ją na parkiet. Liz uśmiechnęła się do niego słodko. Gdy tak stali na środku sali, Max poczuł, że powinien powiedzieć coś ważnego, z głębi serca, co mogliby wspominać do końca życia. Jednak był tak wzruszony, że nic nie przychodziło mu do głowy.

—Czy mogę panią prosić, pani Evans? – skłonił się szarmancko przed żoną.
Objął ją czule i władczo zarazem. Liz była tylko jego i tylko on miał prawo w taki sposób ją obejmować. Jej jedwabna suknia na szerokiej krynolinie miękko wirowała w tańcu. Max po raz kolejny pomyślał, że jego żona wygląda jak księżniczka z bajki.
Pragnął jej tak bardzo, że w tej chwili najchętniej wziąłby ją w ramiona i ...
Wyobraził sobie reakcję jej matki, gdyby zorientowała się, co się z nim dzieje. Pewnie uznała by go za dzikusa i zboczeńca, który nie umie zachować się w towarzystwie, ma za nic wszelkie zasady, a na dodatek nie panuje nad prymitywnymi żądzami. Dla Nancy najważniejsza była opinia jej znajomych z socjety, zaś wszelkie przejawy uczuć, spontaniczności i namiętności tępiła z niezwykłą konsekwencją. Na szczęście Liz ceniła zupełnie inne wartości. Nie była wcale zaambarasowana tym, co się działo. Przytuliła się do niego jeszcze mocniej, uwodzicielsko zatrzepotała rzęsami, a potem przymknęła powieki. Max wiedział, że ona też go pragnie i czeka z utęsknieniem na chwilę, gdy w końcu zostaną sami.
Spojrzał kątem oka na teściową. Czy ci się to podoba, czy nie, Nancy, twoja córka jest teraz moją żoną i nie będziesz miała nic do gadania. Nie pozwolę ci się wtrącać w nasze sprawy, prowadził w duchu rozmowę z teściową. Nie dopuszczę, byś zatruła nam życie. Ten ślub to twój ostatni popis.

—Czy poznajesz utwór, który teraz grają? – szepnęła Liz prosto do jego ucha.

—Oczywiście, że pamiętam, kochanie.

—Wybrałam ten utwór, mimo że moja matka chciała, rozpocząć bal od jakiegoś walca. Postawiłam na swoim, to w końcu nasz ślub... Tak bardzo cię kocham...
Max pochylił się i pocałował ją w usta, na chwilę zapominając, że obserwuje ich mnóstwo wścibskich oczu. Przypomniały mu jednak o tym natychmiast błyski fleszy, fotografowie bowiem tylko czekali na taki moment.
Z trudem wrócił do rzeczywistości. Przypomniało mu się, jakie wrażenie zrobiła na nim Liz, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Spotkali się w teatrze podczas przerwy, w lutym zeszłego roku. Dosłownie w ciągu kilku minut postanowił, że ta kobieta zostanie jego żoną. To wyjątkowo szalony pomysł, wziąwszy pod uwagę, że Max nie był impulsywny.
Następnego dnia zaprosił ją na lunch, chociaż trochę się obawiał, że pierwsze, piorunujące wrażenie, jakie na nim zrobiła, nie wytrzyma konfrontacji z rzeczywistością. Jakież było jego zaskoczenie, gdy w świetle zimnego lutowego dnia Liz wydała mu się równie piękna, jak w teatrze. Na dodatek była mądra, ciepła i wrażliwa. Wiedział już wtedy, że odnalazł kobietę swego życia. Postanowił pokonać wszelkie przeszkody, byle tylko zdobyć ukochaną. Przełamał opór jej rodziny, mimo że Liz nie wróżyła mu na tym polu sukcesu. Była świadoma, że pragnęli dla niej zupełnie innego męża. Jednak ani przez chwilę się nie wahała. Dla niej również miłość była najważniejsza.

—Kocham cię – wyszeptał, z trudem odrywając się od jej ust. – Przyrzekam uroczyście, że zrobię wszystko, abyś była szczęśliwa.

—Chyba dobrze wiesz, co do ciebie czuję. – Pieszczotliwie musnęła dłonią jego szyję.
Max poczuł, że zaraz przestanie nad sobą panować i jego teściowa zabije go nożem do krojenia tortu.

—Jak szybko możemy się stąd wymknąć? – spytał ochrypłym głosem.

—Oj, nieprędko – westchnęła Liz. – Musisz dopełnić wielu obowiązków: zatańczyć z moją matką i wszystkimi druhnami, porozmawiać z ciotkami i wujami... A ja muszę rzucić bukiet.
Sposób, w jaki się do niego przytuliła, jeszcze bardziej go podniecił. Tym bardzie więc taniec z teściową, która kojarzyła mu się z wielogłową hydrą lub paskudnym potworem, wydał mu się szczególnie okrutną i perfidną karą.

—Jeśli nadal będziesz się tak zachowywać, to okryję nas hańbą... – szepnął. – Pragnę cię tak bardzo, że za chwilę porwę cię i ucieknę z tobą do sypialni – zagroził.

—A jeśli cię rozczaruję?

—To niemożliwe, wszystko w tobie mnie zachwyca – odparł szczerze.

—Przecież my nigdy jeszcze, ja nigdy...

—Wiem, najdroższa – przerwał jej. – Jesteś dla mnie tak ważna, że chciałem, żeby wszystko w naszym życiu było wyjątkowe. Byłem gotów spokojnie poczekać właśnie dlatego, że cię kocham. Czy to brzmi głupio?

—Nie, nie brzmi. Doceniam twoją wrażliwość i czułość.
Znów ją pocałował i znów rozbłysły flesze.

—Daleko mi do doskonałości, najdroższa, popełniłem w życiu wiele błędów...

—Zaraz znajdę sposób, byś za nie zapłacił. – Roześmiała się i odsunęła się od niego. – Poproś do tańca moją mamę! To pierwsza kara.

—Czy nie mógłbym raczej zatańczyć z twoją babcią, ona jest bardziej w moim typie... – Spojrzał na nią żałośnie. Claudia Parker, babcia Liz, była wesoła, pogodna i nie zważała zbytnio na konwenanse.

—Cicho, bądź grzeczny – syknęła i położyła palec wskazujący na ustach. – Nie pogarszaj sytuacji, moja babcia i tak już zaczęła flirtować z wszystkimi wolnymi facetami, podejrzewam, że będzie starała się złapać bukiet. – Zachichotała, chowając głowę w ramiona jak mała dziewczynka.
W takich chwilach Max zastanawiał się, czy jego dwudziestotrzyletnia żona jest na tyle dojrzała, by można zbudować z nią trwały i szczęśliwy związek. Inna rzecz, że Liz równie często jak dziecinnymi zachowaniami, zaskakiwała go niezwykłą rozwagą, zdrowym rozsądkiem i pragmatyzmem.

—Świata poza tobą nie widzę – szepnął.

—Bardzo dobrze – odpowiedziała poważnie. – Inaczej bym ci wydrapała oczy.
Maxa ucieszył ten przejaw zazdrości i zaborczości. Tak właśnie wyobrażał sobie udany związek – jeśli małżonkowie szczerze się kochają, nie wstydzą się o tym mówić ani okazywać uczuć.

—Zapamiętam to sobie – powiedział jeszcze, odprowadzając Liz do ojca. Sam skierował się w stronę teściowej.
Nancy Parker usadowiła się na krześle tak majestatycznie, jakby to był tron, a ona miłościwie panującą królową. Gdy dostrzegła, że Max zmierza w jej kierunku, podniosła głowę i spojrzała na niego wyniośle.
Zacisnął zęby, nakazując sobie w duchu zachować spokój. Nie pozwoli, by ta wstrętna baba popsuła im najważniejszy dzień w życiu. Postanowił zachowywać się nienagannie, wręcz z wyszukaną grzecznością.

—Mam zaszczyt poprosić panią do tańca. – Skłonił się z głębokim szacunkiem i uśmiechnął się lekko.

—Z przyjemnością – oparła Nancy. Nie wyglądała jednak na osobę, dla której ten taniec mógłby być przyjemnością. Wydawała się zrezygnowana i zdegustowana, jakby przed chwilą ktoś kazał jej wykonać szczególnie męczącą i uwłaczającą godności pracę.
Nie przyjęła dłoni, która do niej wyciągnął, lecz sama pomaszerowała energicznie na parkiet. Max grzecznie podreptał za nią, powtarzając sobie w duchu, że w tak szczególnym dniu nie da się wyprowadzić z równowagi.

—Jeszcze raz chciałbym ci podziękować za to, co dla nas zrobiłaś, przygotowując to wesele – powiedział, obracając ją w tańcu.

—Nie ma potrzeby, podziękowałeś mi już w przemowie – odparła chłodno. – Poza tym nie powinieneś być zaskoczony wystawnością przyjęcia, w końcu Liz jest naszym jedynym dzieckiem – dodała wyniośle.

—Oczywiście. – Max odchrząknął nerwowo. – Dałem słowo, że uczynię wszystko, żeby Liz była szczęśliwa.

—Czyny przemawiają głośniej niż słowa, Max. Zobaczymy, jak wasze małżeństwo będzie wyglądało za rok. – Spojrzała na niego bez cienia sympatii.
Na ułamek sekundy pochwycił spojrzenie Liz i natychmiast się rozluźnił. Jednak jeszcze przed chwilą miał ogromną ochotę udusić Nancy gołymi rękami. Podjął kolejną próbę udobruchania zrzędliwej teściowej.

—Remont domu zapewne zakończy się przed naszym powrotem z podróży poślubnej. Mam nadzieję, że ty i Jeff odwiedziecie nas wkrótce – powiedział spokojnie.

—Raczej nie – odparła. – Gdyby rzeczywiście zależało Ci na szczęściu Liz, nie zdecydowałbyś się na budowę domu tak daleko od nas. To nasza jedyna córka i zawsze przyjmiemy ją z otwartymi ramionami.
Max był zdumiony, że ściany nie pokryły się szronem, bowiem ton teściowej mógłby zmrozić nawet niepoprawnego optymistę. Tę kobietę powinno się, tuż po urodzeniu włożyć do wiklinowego koszyka i wrzucić w burzliwe fale oceanu. Nie mógł się powstrzymać i zakręcił Nancy tak energicznie, że o mały włos nie zgubiła butów. Kara została wymierzona natychmiast.

—Kim jest ta osoba i dlaczego wdziera się na prywatne przyjęcie? – zaskrzeczała Nancy. – Czy to jeden z twoich gości, których nie chciałeś mi przedstawić?

—Nie, Nancy – odparł, z wysiłkiem powstrzymując się od wybuchu. – Nie ma takiej osoby, której nie chciałbym ci przedstawić... – Głos uwiązł mu w gardle, gdy spojrzał w stronę szklanych drzwi, za którymi stał nieproszony gość.
Blond włosy lśniły w świetle kandelabrów. Dziewczyna najwyraźniej szukała kogoś w tłumie gości. Przez krótką chwilę Max miał nadzieję, że to wszystko tylko mu się śni...
To nie mogła być prawda...
Coś takiego w dniu ślubu! Dzisiaj mieli rozpocząć z Liz wspólne życie, a nagle przeszłość tak brutalnie zapukała do jego drzwi...
W panice nadepnął Nancy na nogę, po czym skompromitował się jeszcze bardziej, zostawiając ją samą na środku parkietu.

—Dokąd się wybierasz?! – wykrzyknęła Nancy, nawet nie kryjąc wściekłości.
Jednak Max wiedział, że nie etykieta jest teraz najważniejsza. Nie mógł dopuścić, by Liz zauważyła, co się dzieje. Energicznie torował sobie drogę między tańczącymi parami, wreszcie dopadł drzwi.

—Co ty tu, u diabła robisz Tess? – zaprowadził dziewczynę do pokoju, w którym złożone były bagaże, już spakowane i przygotowane do podróży poślubnej.

—Musiałam z tobą porozmawiać – odparła Tess.

—Porozmawiać?! A co my jeszcze mamy sobie do powiedzenia? Wyjaśniliśmy już wszystko kilka miesięcy temu. – popatrzył na nią z niedowierzaniem – Nie mam nic do dodania!

—Na pewno zmienisz zdanie, gdy dowiesz się, co ci chcę powiedzieć.

—Tess, dziś się ożeniłem. – Pośpiesznie zamknął drzwi, żeby nikt nie słyszał ich rozmowy – Wdarłaś się na moje wesele...

—Przepraszam, nie wiedziałam. – W jej oczach zalśniły łzy. – Gdy przyjechałam pod twój dom, portier poinformował mnie, że jesteś na weselu... Nie powiedział mi, że to twoje wesele... – Opadła na sofę stojącą przy wielkim lustrze. Wyciągnęła z torby chustkę i hałaśliwie wytarła nos.
W tej chwili Max marzył jedynie o tym, by jak najszybciej pozbyć się Tess, ale nie potrafił powstrzymać się od współczucia, gdy westchnęła ciężko i żałośnie spojrzała mu w oczy.

—Nie udało ci się pogodzić z mężem? – spytał po chwili. – Co się stało?

—Cos okropnego... W każdym razie nie ma szans na pojednanie, jeśli mi nie pomożesz...

—Właśnie się ożeniłem, moja żona z pewnością już mnie szuka, a moja teściowa... Wolę nie myśleć. – Chwycił się za głowę, gdy uświadomił sobie, co usłyszy od Nancy.

—Maxie Evans – powiedziała bardzo poważnie Tess. – W świetle tego, co się między nami wydarzyło, jesteś mi jednak coś winien.

—Nie posuwaj się za daleko – odpowiedział ostro – Nasz związek jest skończony, a tak naprawdę to nigdy go nie było.

—Ale gdy ze mną spałeś, nie myślałeś o tym w ten sposób, prawda?

—Czy przyszłaś mnie szantażować? – Czuł że ogarnia go wściekłość.

—Nie, Max. Jednak tu chodzi nie tylko o twoją czy moją przyszłość, tu chodzi również o przyszłość dziecka!
Słowa Tess zawisły w powietrzu jak miecz, który zaraz ze świstem opadnie na głowę winowajcy... Max miał trzydzieści dwa lata i aż do tej pory uważał, że dobrze kieruje swoim życiem. Nie był lekkomyślny, nie podejmował pochopnych decyzji, nie lubił ryzyka. To nie może być prawda, myślał z narastającą paniką, to musi być kolejne kłamstwo Tess.

—Jakie dziecko, do diaska? – spytał.

—Twoje – padła krótka odpowiedź.
Zmyślała, w końcu przez kilka miesięcy oszukiwała męża... Starał się zacząć myśleć racjonalnie. Jednak strach powoli brał we władanie jego duszę i umysł.

—Powiedziałabyś mi wcześniej... – Jego głos zabrzmiał bardzo słabo.

—Nie byłam pewna, czy chłopczyk jest twój – szepnęła a po jej policzkach popłynęły łzy. –Miałam nadzieję, że jest Kavara... Ale nie jest...
Max miał wrażenie, że ziemia usuwa mu się spod nóg, że wpada w bezkresną otchłań. Zrobiło mu się ciemno przed oczyma i zaczęło brakować powietrza.

—Tess! Powiedz, że to nieprawda. – Pochylił się nad sofą, na której siedziała dziewczyna.

—Przepraszam...

—Za co przepraszasz? Za to, że oszukiwałaś swojego męża? Czy za to, że oszukiwałaś mnie? A może za to, że twoje, jakoby niezawodne, zabezpieczenia okazały się guzik warte?! – wykrzykiwał. – Zaraz, może ty tylko żartujesz?

—Nie żartuję – odpowiedziała cicho – Przez całą ciążę miałam nadzieję, że to dziecko Kavara, ale dziś odebraliśmy wyniki testów DNA... Ojcostwo mojego męża zostało wykluczone. To twój syn.

—Może tym razem też kłamiesz? Dlaczego miałbym ci uwierzyć? – spytał, choć tak naprawdę nie miał wątpliwości, że Tess go nie oszukuje. – Czego ode mnie chcesz? Pieniędzy?

—Nie. Chcę, żebyś wziął dziecko.

—Wziąć je? Ale dokąd? – Spojrzał na nią zdziwiony.

—Do siebie – odparła. – Kavar wybaczył mi zdradę, ale nie zaakceptował dziecka. Jeśli chcę nadal z nim być, musze oddać synka... Nie mam wyboru, kocham Kavara i nie potrafię bez niego żyć. – Odważnie popatrzyła Maxowi w oczy. – Jeśli ty nie weźmiesz dziecka, oddam je do adopcji.

—Jak możesz kochać człowieka, który zmusza cię do oddania dziecka?!

—Nie jestem tak silna, jak ty. – Wzruszyła ramionami. – Muszę mieć kogoś, na kim będę mogła się wesprzeć. Nie poradziłabym sobie sama z dzieckiem. – Zdjęła z ramienia dużą torbę i podała ją Maxowi.

—Co to jest? – wyjąkał.

—Pieluchy, odżywki, ubranka – wyjaśniła. – Chyba nie podejrzewałeś, że wepchnęłam do środka dziecko?

—Po tym, co usłyszałem, wcale bym się nie zdziwił.

—Nie mów tak! Nie jestem zupełnie bez serca, po prostu nie mam innego wyjścia. Chcę zapewnić naszemu dziecku bezpieczną przyszłość.

—Bezpieczną przyszłość? – Wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

—Max, jeśli ty go nie weźmiesz, będę musiała pomyśleć o adopcji. To jest moja ostateczna decyzja – powtórzyła bardzo powoli.
Niestety, Max dobrze wiedział, że i tym razem Tess mówi prawdę.

—Więc jak będzie? Weźmiesz go, czy mam zadzwonić do opieki społecznej?

:)


Sorki, że zajęło mi to tyle czasu, ale sami rozumiecie klasa maturalna.
Teraz, już obiecuję, że będzie częściej!

Poprzednia część Wersja do druku