Tess

NIE JESTEM ANIOŁEM (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

NIE JESTEM ANIOŁEM

Część IV: Czyżby intryga?

27.V.2000 rok. – Newville.

Godzina 12.48. – Hotel.
W pokoju hotelowym:
Maria wstała z bólem głowy, który wcale nie przeszedł jej. Czuła tylko pulsowanie w głowie, fale gorąca i zimna na zmianę uderzające w jej ciało. Wstała półprzytomna z bólu. Nie mogła wytrzymać. Zaczęła szukać tabletek, gdy je znalazła wzięła trzy. Po cichu udała się do łazienki, nie chciała budzić siostry. Spojrzała w lustro. Wyglądała okropnie. Podkrążone oczy, blada twarz. Czuła się prawie że jak trup. Wiedziała że przegięła troszkę w nocy, ale jak się wzięło to i trzeba było cierpieć teraz. Powoli ból przechodził. Zadzwoniła do obsługo hotelowej żeby przynieśli jej szampon. Była zła, wyżyła się więc na obsłudze hotelowej. Poszła wziąć ciepły prysznic. Isabell wciąż spała. Gdy po godzinie wyszła z wanny i zobaczyła jeszcze śpiącą Isabell przestraszyła się. Podeszła do niej i starała się ją obudzić, ale nie mogła. W końcu zdeterminowana wylała na nią kubek zimnej, wręcz lodowatej wody. Poskutkowało Isabell się ocknęła:

—Co? Co się dzieje? – Isabell.

—Ty mi powiedz. Nie mogłam Ciebie dobudzić. Myślałam że coś Ci się stało. – Maria przytuliła siostrę.

—Daj mi jakieś tabletki. Łeb mi pęka. – Isabell.

—Masz. – Maria podała jej trzy. – Zaraz Ci przejdzie. Idź weź kąpiel. Pomorze Ci.

—Oby... – Issy. I powlekła się do łazienki.
Dwie godziny później:

—Choć my na zakupy. – Isabell.

—Widać że ci całkowicie przeszło. Ta podwójna dawka, to była przesada. – Maria.

—Wiem. Następnym razem postąpimy inaczej. Choć! Nie mam zamiaru być w wczorajszych ciuchach.

—Ja też nie. Ale jestem wykończona.

—Podnoś się. Rozruszamy się w centrum handlowym!
I tak dziewczyny wyruszyły na zakupy. Ale czy wszystko pozostaje bez skutków?

27.V.2000 rok. – Roswell.

—Liz! – wołała kumpelę Tess.

—Co? – Liz.

—Słuchaj mam propozycję. Może pójdziemy dzisiaj do kina. Tylko bez towarzystwa męskiego. Mam już dość dyskutowania o przyrodnich siostrach Kyla. – Mówiąc "przyrodnich" dała duży nacisk na to słowo. Zresztą faktycznie ostatnio bardzo na czasie był to temat. Chłopaki, czyli Alex, Max, Michael i Kyle bardzo dużo rozmawiali o tych nowych, które przybędą do Roswell.

—Przyznam Ci rację. Nie mają ciekawszych tematów. A tak apropo szukałam o nich czegoś ciekawego i co ciekawe i dziwne jest to że w jednej szkole nie posiedziały dłużej niż jeden rok. Poszperałam troszkę w internecie, adresy internetowe szkół są aktualizowane i w ten sposób przeprowadziłam małe śledztwo. Co tak dziwnie się na mnie patrzysz?

—Ty też! To już nie ma innych tematów od sióstr Myars? Bo wydaje mi się że są. Możemy podyskutować o nowej pracy zadanej przez pana Roberta Clendenina! – Dziewczyny dziwnie się na siebie popatrzyły i wybuchnęły śmiechem.

—Racja! Clendenin jest milutki. Tylko minimum pięć stron formatu A4. Dobrze że jest to praca w parach. I mam szczęście że w dodatku z tobą Tess.

—I wzajemnie. Chociaż to Maxwell interesuje się namiętnie geografią, nie ja. Wolę chemię! Liz lepiej uważaj bo pan Clendenin to ciężka rywalizacja. Przystępuj od razu do kontrofensywy.

—Tak, już od razu. Jak woli Roberta to jego strata. Nie będę rywalizowała z facetem przecież.

—O zobacz kto idzie! Wielce wyniosła Jessica! Jędza jedna. Na twoim miejscu nie pozwoliła bym jej się tak szwędać koło Maxa. Ślini się na jego widok.

—A słyszałaś co Max mi mówi jak o niej wspominam, zacytuję Ci go "To tylko koleżanka. Nic więcej. Zresztą jej podoba się Roger.". Szlak mnie trafia na te niektóre gadki Maxa.

—Wspomogę Twoje oddziały. Roger i Jessica nie znoszą siebie.

—No właśnie! Tłumaczyłam mu to, ale on dalej uparcie swoje. A poza tym to Justine nie wiem czy zauważyłaś, ale bardzo dostawia się do Kyla.

—Widzę. Już mu zapowiedziałam, że jeżeli nie powie jej dobitnie żeby dała mu spokój, to wtedy my wkroczymy do akcji. A wtedy z Justine będzie krucho. Ale nawet nie mam zamiaru jej tknąć. Nie dobrze mi się robi na jej widok.

—Jest okropna. A i co z tym kinem? To Twoja w końcu propozycja.

—Jasne! Już nawet wybrałam film.

—Jaki?

—"Krampack".

—Co to za film?

—Sama nie wiem Liz. Ale tylko ten dzisiaj jest. Jakiś Hiszpański dramat obyczajowy. Tak pisało.

—Może będzie fajny.

—Może. – Tess.

—To o której? – Liz.

—Film zaczyna się o 21.00. Mam nadzieję że będziesz dzisiaj u mnie spała?

—Jasne!

—No to pa! Bądź o 20.00!

—Ok. Cześć!

27.V.2000 rok. – Newville.

Isabell i Maria w centrum handlowym:

—Czy wszędzie muszą być kolorowe ciuchy? – Maria.

—Nie znają się na modzie. Choć my tam jest sklep odpowiedni dla nas.

—Spoko. Biorę nie przymierzając. Więc biorę te pięć bluzek. A Ty Issy co bierzesz?

—Też te same bluzki. Zawsze bierzemy przecież identyczne ciuchy. Ze spodni to weźmiemy te też pięć par. Rzecz jasna po dwa razy. Dla Ciebie i dla mnie.

—Jasne jeszcze jakieś buciki i miniówę.

—Spoko. Te butki są świetne. – Isabell.

—Dobra jeszcze te miniówy. Po dwie nam wystarczą! – Maria.
Dziewczyny zapłaciły i wyszły. Zaniosły rzeczy do hotelu, a później poszły na obiad. Chodziły po mieście do późna. Śmiały się i wygłupiały na okrągło. W końcu były z siebie dumne, jak zawsze wszystko szło po ich myśli. Pod wieczór, gdy było już późno, znalazły jezioro. Wykąpały się w nim. Skakały, nurkowały. Zawsze lubiły takie zabawy. Niebezpieczeństwo było nieodłączną częścią ich życia.

27.V.2000 rok. – Washington.

Tom bardzo się już denerwował. Isabell i Maria nie wracały. Był prawie pewny że chcą mu zrobić na złość, pokazać że są najważniejsze, że trzeba liczyć się z ich słowem. Wiedział że nie zadzwonią, lecz pomimo tego martwił się. Wiedział że nie pozwalają mieć nad sobą kontroli. Podzwonił do kilku znajomych córki, ale do większości nie miał numeru telefonu. Jego rozmówcy też nie chcieli podać mu numeru do innych. Postanowił że poczeka do następnego dnia. Jak nie przyjdą to zawiadomi wtedy policję.

27.V.2000 rok. – Roswell.

—Liz ten film był taki sobie. – Tess.

—No, nie należał do najlepszych. – Liz.

—Teraz idziemy do mnie. Naseda znowu nie ma. Ciągle gdzieś wyjeżdża. – Tess.

—Współczuję. Nawet nie masz z kim pogadać.

—Z nim i tak nie pogadam. Wiesz jaki jest. Nigdy nie ma dla mnie czasu.

—On jest dziwny. Bez obrazy, ale nie wiem czemu nie mam do niego zaufania.

—Jasne. Sprawia takie wrażenie. On po prostu myśli tylko o swojej misji i przeznaczeniu, ale to już jego problem.

—Racja. A tak poza tym to czemu on tak często wyjeżdża? Nie powinnaś być sama. Jego nigdy nie ma. – Liz.

—Nie wiem. Jest tajemniczy. I wolę gdy go nie ma. Mam wolną rękę. Nie potrzebuję już opiekuna. Ale wydaje mi się że szuka Vilandry.

—Ciekawa jestem jaka ona jest. Gdzie mieszka. I jakie posiada zdolności.

—Za pewne potrafi zmieniać strukturę molekularną materii. Pewnie ma też jakieś inne zdolności, których ani ja, ani Michael, ani Max nie posiadamy.

—Wiesz że Alex szuka jakiejś dziewczyny do swojego zespołu? – Liz.

—Wspominał. Podoba mi się ten pomysł. Alex jest bardzo utalentowany, pod względem muzycznym i informatycznym. – Tess.

—Michael powiedział że organizujemy jakiś wypad za miasto w najbliższym czasie.

—Mówił mi dzisiaj w szkole. Współczuję mu, nie miał łatwo.

—To prawda, ale teraz jest już dobrze. Odkąd Hank wyjechał, jest już dobrze, chociaż blizny w pamięci pozostają.

—Wyjechał? Myślałam że Michael został upełnoletniony.

—Bo został. Ale w tym samym czasie Hank przyszedł i powiedział Valentiemu że wyjeżdża i nie ma zamiaru dłużej mieszkać z Michaelem. Chciał podpisać odpowiednie papiery i wyjechać, jednak nie musiał już nic podpisywać.

—Gdzie wyjechał?

—Nie wiem. Co Ciebie to tak interesuje?

—Nie nic. Byłam ciekawa. – Jednak gdyby przyjrzeć się jej dokładnie to można było zauważyć nie tylko zdziwienie, ale i niepewność.
Dziewczyny dotarły do Tess. Liz lubiła nocować u Tess. Jednak tylko wtedy gdy nie było Naseda. Nie ufała mu. Był dziwny, zbyt bardzo chciał mieć podporządkowanych sobie Tess, Michaela i Maxa.

Ciąg dalszy nastąpi.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część