Nan

Powrót do Domu (41)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz:

Chyba wcześniej nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji znaleźliśmy się – dopóki nie było za późno. Myślałam, że Langley zostawił tu Cameron dlatego, że tam byłaby zbędna. Nie przypuszczałam, że i u nas może zrobić się niebezpiecznie. A przecież od wyjazdu Langley’a nie minęły nawet dwie godziny! Skórowie musieli być naprawdę nieźle zorientowani w naszej sytuacji, ale mimo wszystko dziwi mnie nieco to, że przy okazji nie wyśledzili dokąd pojechał Langley i nasi najbliżsi. Wszyscy wpadaliśmy w tę idiotyczną pułapkę zupełnie przypadkiem, nie spodziewaliśmy się zresztą niczyjej wizyty. Zaczęło się ode mnie. Nawet nie wiem, jak oni znaleźli się w moim pokoju. Nie zdążyłam nawet zorientować się, o co im chodzi i w jaki sposób mogłabym się stąd wydostać, kiedy do pokoju zajrzał Max. Nie wiem, czy on też wyczuwał intuicyjnie Skórów czy też może znał ich osobiście, dość, że na ich widok wyraźnie spiął się i najeżył.

—Proszę proszę, przybywa nam towarzystwa – zadrwił jeden ze Skórów i skinął na Maxa, by podszedł bliżej. – Wejdź proszę, nie krępuj się i czuj się jak u siebie – uśmiechnął się kpiąco. Nie spodobało mi się to, zwłaszcza że Max podszedł do mnie ostrożnie, nie odrywając czujnego wzroku od Skórów, obserwując bacznie każdy ich ruch. Poruszał się jak kot, gotów w każdej chwili do skoku. Wyciągnęłam do niego rękę i zmusiłam go, by usiadł obok mnie na łóżku – wtedy już zupełnie wyraźnie poczułam, jak bardzo był spięty i skoncentrowany. Był zdenerwowany – a przecież nic jeszcze się nie stało. Może nic się nie stanie. Ścisnęłam mocno jego rękę i uśmiechnęłam się do niego ciepło, starając się go nieco uspokoić. Zabawne. Jeszcze przed chwilą sama byłam zaskoczona i zdenerwowana, a teraz starałam się dodać otuchy Maxowi. Zawsze było odwrotnie, ale zdążyłam już zauważyć, że dużo rzeczy zmieniło się od tego „zawsze”. Teraz to nie on był opoką, a ja.

—Czego chcecie? – zapytałam niechętnie, patrząc na jednego ze Skórów.

—Niewiele – odparł z kamienną twarzą. – Jednej niewielkiej informacji. Gdzie jest Langley i wasi przyjaciele.

Max uścisnął mocniej moją rękę.

—Nie wiemy – odparłam zgodnie z prawdą. Ani Langley, ani Michael czy Isabel nie zostawili nam informacji, dokąd mają zamiar pojechać.

—Lepiej by było, gdybyście mi powiedzieli, zaoszczędzilibyście nam czasu... Zresztą, dla was byłoby to bez porównania lepsze, twój Max może ci powiedzieć, że nie jestem zbyt sympatyczny, gdy zrobię się zły – Skór utkwił zimne spojrzenie w twarzy Maxa. Popatrzyłam zaniepokojona na niego.

—Max? – zapytałam. Ale Max milczał, wpatrując się bez ruchu w twarz Skóra i ściskając coraz mocniej moją rękę. I rzecz jasna tę chwilę wybrała sobie Alex na wtargnięcie do pokoju.

—Chcę w końcu dowiedzieć się prawdy! – powiedziała stanowczo i gniewnie, po czym dostrzegła trzech mężczyzn. – Nic mnie nie obchodzi, że macie gości, chcę dowiedzieć się prawdy albo idę na policję! – zagroziła.

—Alex... widzisz... – odchrząknęłam nieco. Świetnie. Do tego wszystkiego jeszcze Alex mi tu potrzebna z jej fochami. Potrzebowałam pilnie Cameron, pojęłam, w jakim celu ona tu została. Wierzyłam, że ma nas chronić, a nie sprowadzić nam na głowy armię Skórów. Czemu jej wierzyłam? Bo ona kochała Maxa. I wiem, że nie byłaby w stanie go skrzywdzić. Tylko czemu do cholery teraz jej tutaj nie ma?! W dodatku Alex najwyraźniej na świecie nie zamierzała wyjść, przyjąwszy bojową postawę z rękami założonymi na piersiach. Co prawda nie byłam wcale pewna, czy pozwolili by jej wyjść, prawdopodobnie nie. I nawet nie zdziwiłam się tak bardzo, gdy do pokoju wpadła Maria. Właściwie to było do przewidzenia.

—Liz, zamilcz, nic jej nie... – zaczęła Maria, urywając i patrząc na nas z zaskoczeniem. Co jak co, ale Maria miała refleks, bo niemal natychmiast odwróciła się i ruszyła do drzwi, mrucząc coś o jakiś imprezach zamkniętych, jednak Skór był szybszy i zatarasował jej drogę. Maria odwróciła się do nas, a na jej twarzy malowała się rezygnacja. – Zmieniłam zdanie. Posiedzę sobie z wami.

Miałam nadzieję, że jeśli komuś miałoby się udać wyjście, to właśnie Marii – Alex nie wiedziała, o co chodziło, a na mnie i na Maxa mieli oko. Jedynie Maria mogła coś zdziałać, pojawiając się błyskawicznie i równie błyskawicznie znikając... Trzeba było zawiadomić Cameron – tylko jak?

—Widzę, że przybywa nam ochotników – zauważył jeden ze Skórów, od którego Max nie odrywał wzroku. – Bardzo mnie to cieszy.

Nas chyba cieszyło nieco mniej. Wiedziałam jedno – że chwilowo znaleźliśmy się w pułapce, co gorsza, nasze szanse na wyjście stąd cało coraz bardziej się zmniejszały. Oni będą usiłowali wydobyć od nas informację, której po prostu nie mieliśmy, a coś mówiło mi, że nie cofną się przed niczym, skoro nawet dla Langley’a ja byłam niczym... Dodatkowo sytuację komplikowała obecność Alex – która w zasadzie nie powinna się niczego dowiedzieć, ale teraz było już za późno i miałam tylko nadzieję, że uda mi się to jakoś jej później wytłumaczyć. O ile będzie później i przyjdzie tu w końcu Cameron – nawet jeden obrońca jest lepszy niż żaden.

—Co tu jest grane? – zdenerwowała się Alex patrząc na nas ze zmarszczonymi brwiami. Zdaje się, że Alex będzie sceptycznie nastawiona, ale nie popuści dopóki się czegoś nie dowie...

—Liz... to są Skórowie? – upewniła się Maria, lustrując dyskretnie postaci Skórów.

—Tak – westchnęłam ciężko. Przynajmniej tak przypuszczałam. – Nie zdążyli co prawda przedstawić się, ale owszem, to są Skórowie – zażartowałam usiłując rozładować nieco atmosferę, ale nie bardzo mi wyszło.

—Dawno ich nie widziałam – mruknęła Maria. – Całe dwadzieścia lat. Zainwestowali w wygląd, kiedyś byli bardziej chucherkowaci.

Nie wiem, czy można było nazwać Skórów „chucherkowatymi” kiedykolwiek. Nagle dotarła do mnie absurdalność tej sytuacji – troje dorosłych ludzi i jedna dziewczyna siedzieli w pokoju z trójką facetów, którzy byli uzbrojeni jedynie w swoją tak zwaną „moc”, a my rozmawiamy o chucherkach...

—Co to są Skórowie? – wtrąciła się Alex. Mogłam powiedzieć, że była już maksymalnie zirytowana. – I co tutaj w ogóle się dzieje? Czy ktoś w końcu coś mi wyjaśni?! – zawołała. Jakby w odpowiedzi jeden ze Skórów podniósł rękę i zniszczył moje lustro przy toaletce, które po prostu wybuchło. Cholera jasna, to była toaletka po mamie...! Przemknęło mi przez głowę, że w gruncie rzeczy sytuacja może się odwrócić, i jeśli nawet Langley, Jennie, Chris, Michael i Isabel wrócą cali i zdrowi, to może nie być nas...

—Co... co to było? – spytała Alex patrząc osłupiałym wzrokiem na szklany pył zaścielający podłogę.

—To była próbka tego, co wam się stanie, jeśli nie powiecie nam, gdzie jest Langley i spółka – zagroził Skór, patrząc na mnie wymownie.

—Też bym chciała wiedzieć – doleciało mnie od strony Alex, ale nie zwróciłam na nią uwagi.

—Nie wiemy – odparłam siląc się na spokój, choć wewnątrz mnie szalał istny tajfun. Nie miałam pojęcia, co robić, po raz pierwszy w życiu byłam całkowicie odpowiedzialna za życie nie tylko moje czy Jennie, ale też Maxa i Alex. Nie mówiąc już o tym, co by było, gdybym wiedziała, dokąd zawiózł ich Langley. Wtedy ta presja byłaby chyba nie do zniesienia... I właśnie wtedy w pełni zrozumiałam, jak wielka odpowiedzialność wisiała nad Maxem dwadzieścia lat temu. Nieświadomie zacisnęłam rękę na jego dłoni.

—Powtórzę pytanie – zaproponował Skór. – Gdzie. Jest. Zmiennokształtny. Langley. I jego pożałowania godna świta.

—Nie wiem – powtórzyłam z rozpaczą. Podziękowałam Bogu, że Langley mi tego nie powiedział, bo nie wiem, czy potrafiłabym tak przekonująco kłamać, ale już w następnej chwili pożałowałam tego gorąco – ku mojemu przerażeniu Skór stojący dotąd przy drzwiach podszedł do Marii i chwycił ją za gardło... Oni ją chcieli udusić na moich oczach!

—Radziłbym się zastanowić nad odpowiedzią – zauważył Skór. – Chyba, że chcecie poświęcić swoją przyjaciółkę... jak i tę młodą damę – wskazał brodą Alex, i jak na rozkaz kolejny Skór zbliżył się do niej. Alex jednak pokazała, czyją jest córką – zamiast poddać się biernie i pozwolić złapać, kopnęła na oślep, ugryzła go w rękę i rzuciła się do drzwi. Niestety, i ona nie była wystarczająco szybka w porównaniu z kosmicznymi mocami, bowiem drzwi zatrzasnęły się tuż przed jej nosem... Alex odwróciła się lekko pobladła i popatrzyła na nas z przerażeniem.

—To jakiś koszmar... – powiedziała niewyraźnie. – To musi być koszmar... – wiele dałabym za to, żeby to był tylko senny koszmar...

—Więc? Dowiem się, gdzie są następcy tronu wraz z rodziną czy nie? – Skór znów powtórzył pytanie. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym wiedziała, gdzie oni byli – nie wykluczone, że powiedziałabym, żeby uratować Marię i Alex, a potem usiłowałabym ostrzec Langleya, ale prawda była taka, że nie miałam tego wyboru, powiedzieć czy nie... Popatrzyłam na Marię z niemą prośbą, żeby mi wybaczyła.

—Nie wiemy – powtórzyłam beznadziejnie.

—Prze...praszam – mruknęła z trudem Maria. – Trochę... za bardzo... pan du... si...

Oni naprawdę ją dusili! A ja nie mogłam nic zrobić. To był koszmar, patrzeć, jak ktoś dusi moją przyjaciółkę. Coś w zachowaniu Maxa zmroziło mnie, wyczuwałam niepokój płynący od niego falami, ba – to nie był niepokój, to było przerażenie. I to chyba po części napełniło mnie przekonaniem, że nie mogę nic zrobić. Max bał się tych ludzi, napawali go wręcz śmiertelnym lękiem. Wiedziałam, być może od niego, że jeśli tylko uczynię jakikolwiek, nawet najmniejszy ruch, oni nie będą pytać, czy chciałam rzucić się Marii na ratunek czy wytrzeć sobie nos. Mogłam tylko jak zahipnotyzowana patrzeć, jak powoli ginie Maria. To była moja wina, powinnam była coś zrobić, ale byłam jak sparaliżowana. Gdybym znała odpowiedź na to cholerne pytanie o Langleya, bez chwili namysłu bym powiedziała. Teraz przychodzi mi na myśl, że Langley mi nie ufał, i jego decyzja o nie poinformowaniu nas była głęboko przemyślana i po prostu mądra. Wiedział, że coś takiego może się stać i wiedział też, że bym powiedziała, a nie mógł ryzykować zdrady z naszej strony. Ale wtedy to wyglądało zupełnie inaczej.

—Jeśli moja żona mówi, że nie wiemy, gdzie oni są, to znaczy, że nie wiemy! – zawołał Max ze wzburzeniem zrywając się z łóżka zanim zdążyłam go powstrzymać.

—Siadaj – warknął zimno Skór. – Kim ty jesteś, żeby do mnie mówić? Kim?! Królem, którego nikt nie chciał! A teraz w końcu przyszła pora, żeby rozliczyć się ze wszystkiego! – pociągnęłam Maxa za rękę żeby usiadł obok mnie i pozwoliłam sobie na chwilę spokoju i rozluźnienia – wewnętrzne tamy Maxa chyba w końcu puściły i przestał mnie traktować jak Marię czy Isabel. Ale może słowo „żona” znaczyło teraz dla niego to samo, co „znajoma”. Nie znałam tego nowego Maxa, nie pozwalał się poznać tak do końca i rozumiałam to, ale... Nie, stop. Liz, weź się w garść. Nie roztkliwiaj się teraz nad sobą, nie teraz!

Wydawało się, że to już koniec, ale...

Drzwi uprzednio zatrzaśnięte przez Skórów, teraz prysły, jakby były ze szkła, a do środka wpadł Kyle, tuż za nim – Cameron. A potem wszystko potoczyło się niemal jednocześnie, i trudno będzie mi opisać to tak, jak wtedy to się działo. Na moje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że i tak nikt nie zdołałby opisać dokładnie tak, jak było – dopóki nie nakręcą z tego filmu.

Wzrok Kyle’a padł na Skóra i Marię. Kyle nie zastanawiał się ani chwili, może to był nawet odruch, nie wiem. Nie widziałam dokładnie, bo Kyle stał za Skórem, ale wiedziałam, że Kyle uderzył z całych sił dokładnie tam, gdzie kiedyś Courtney i inni mieli te swoje... zatyczki, zanim Skór zdążył zareagować. Widać nadal mieli zatyczki, bo morderca Marii... prysnął, zniknął, tak, jak znika nagle przekłuty balonik, z tą różnicą, że przekłute baloniki nie wydają z siebie takich dźwięków jak wyciągany korek z butelki. I nie pozostaje po nich kurz unoszący się w powietrzu. Maria była wolna – osunęła się na podłogę. Chciałam natychmiast się do niej rzucić, ale dookoła panowało coś w rodzaju małego piekła.

Cameron bowiem popełniła jeden, poważny błąd – zamiast natychmiast zająć się Skórami, rzuciła się w stronę Maxa upewnić się, że jest w porządku. Dała im całe kilka sekund na reakcję, która zresztą była natychmiastowa.

—Cameron – krzyknęłam ostrzegawczo widząc, jak jeden ze Skórów podnosi dłoń, gotów ją zniszczyć. Cameron obejrzała się przez ramię i w ostatniej chwili ochroniła, wytwarzając niewielkie pole ochronne, od którego energia Skóra odbiła się jak piłeczka pingpongowa o ścianę i poszybowała w bok, prosto w moją już i tak zdewastowaną toaletkę, która wybuchła z głośnym hukiem.

—Wynoście się stąd – rozkazała Cameron i podniosła rękę gdzieś za nasze plecy. Znów coś wybuchło, ale nawet nie musiałam się odwracać, by wiedzieć co – mój regał z ulubionymi książkami... W tej chwili jednak nie myślałam o głupich książkach tylko o tym, by ratować swoje życie. Tu z całą pewnością nie było bezpiecznie. Chwyciłam Maxa za rękę i pociągnęłam go w stronę resztek drzwi, byle tylko szybciej się stąd wydostać, zastopowało mnie jednak przy drzwiach i obejrzałam się.

—Alex! – zawołałam. Alex stała skulona w kącie, patrząc na wszystko z przerażeniem. – Alex, chodź, idziemy – poleciłam podbiegając do niej i łapiąc za rękę, usiłując wyciągnąć ją stąd.

—Liz, uważaj – usłyszałam ostrzeżenie Kyle’a i odwróciłam się, by zobaczyć wycelowaną w siebie rękę Skóra. Jednak to nie ja otrzymałam uderzenie, a Kyle... Uderzył ciężko o ścianę z głuchym odgłosem, wyraźnie słyszałam trzask łamanych kości i zrobiło mi się momentalnie niedobrze.

Chwilę później Skór, który usiłował mnie zabić, zamienił się w latające w powietrzu strzępki suchej skóry, tak samo stało się z drugim, ostatnim już Skórem.

W pokoju zapanowała cisza. Nawet nie wiedziałam, kiedy poszły wszystkie szyby w oknach. Wszystko wyglądało tak, jakby po pokoju przeszło tornado. I w gruncie rzeczy trwało bardzo krótko – dwie minuty? Więcej? A może mniej? Popatrzyłam na Marię – leżała skulona na podłodze i zanosiła się kaszlem.

—Maria! – zawołałam, padając obok niej i wpatrując się w nią z niepokojem – przecież tak mało brakowało, żebym ją straciła! – Maria, żyjesz jeszcze? W porządku? – Maria pokiwała tylko głową, wciąż przeraźliwie kaszląc. – Boże, tak się bałam... – szepnęłam z ulgą obejmując ją mocno. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak niewiele brakowało, żeby jej zabrakło.

—Będę żyła – mruknęła uspokajająco i rozejrzała się po pokoju, jej wzrok zatrzymał się na Kyle’u. –Kyle? – zapytała i podniosła się chwiejnie, żeby do niego podejść. Może i nie byłam lekarzem, ale wiedziałam, że w tym akurat wypadku niewiele da się zrobić. Być może powiedziała mi to bezsilna postawa Cameron, a może Maxa, siedzącego na skraju łóżka trzymającego głowę w dłoniach.

—Maria, lepiej nie – powiedziałam starając się zatrzymać Marię, ale wywinęła się, nie zważając w ogóle na mnie.

—Kyle, słyszysz mnie? – zapytała klękając obok niego i biorąc go za rękę. – Kyle, słyszysz mnie? – powtórzyła rozpaczliwie. Odwróciłam wzrok. Nie mogłam się zmusić do tego, żeby popatrzeć na jego twarz, to było za dużo. Chciałabym również nic nie słyszeć – ale jak na złość wtedy, gdy pragniemy ciszy, zawsze jest hałas, a gdy marzymy o czymś, co zagłuszyłoby nasze myśli, jest tylko uporczywa cisza.

—A już myślałem... już myślałem, że ten Skór... udusi moją siostrę – usłyszałam głos Kyle’a.

—Nie udusił – odparła Maria. – Nie wiedziałeś, że trudno jest się mnie pozbyć? Jestem w końcu jak rzep, nie?

—Jesteś – potwierdził Kyle. – Już nie mają... zaworka na plecach. Skórowie.

Boże, ten człowiek umierał i gadał coś o jakiś idiotycznych, zupełnie nieważnych zaworkach?!

—Cóż, technika poszła do przodu, nawet u nas – odparła Cameron. Kyle znów coś powiedział, ale już nie słyszałam. Podeszłam do wciąż skulonej w kącie Alex – przypominała mi małe, śmiertelnie przestraszone zwierzątko.

—W porządku? – zapytałam, patrząc na nią uważnie. Alex skinęła głową, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.

—Nie pleć głupstw – zdenerwowała się Maria. Obejrzałam się przez ramię. – Przecież będziesz! Max, uzdrów go. Proszę – Maria zwróciła się do Maxa, który wciąż siedział na skraju łóżka z nieszczęśliwą miną.

—Nie mogę – pokręcił przecząco głową i ukrył twarz w dłoniach. – Nie mogę.

Kyle chyba znów coś powiedział, ale bardzo cicho, a Maria nie zwróciła na to żadnej uwagi. Wiedziałam, że była wściekła na Maxa. Objęłam Alex ramieniem.

—Uzdrów go, tylko o to cię proszę! – zawołała. – Czy to tak dużo?! Liz uzdrowiłeś, a mojego brata już nie możesz?

—Maria, on nie może – zauważyła Cameron kładąc rękę na ramieniu Marii. Nie słuchałam już dalej tego, co mówiła Maria; uświadomiłam sobie, że to ja powinnam tam leżeć, nie Kyle. Po raz drugi ktoś uratował mi życie, płacąc za to wysoką cenę. Najpierw Max, dwadzieścia parę lat temu, a teraz Kyle. Kto będzie następny? Chyba przynosiłam pecha tym, którzy byli mi bliscy. Kyle zawsze był wobec mnie lojalnym przyjacielem, został wmieszany w to bagno wbrew sobie, jego ojciec właśnie przez to stracił pracę, jego życie zostało wywrócone do góry nogami, ja sama przyczyniłam się do tego, żeby jeszcze namieszać w jego życiu wymuszając na nim zerwanie wszystkiego, co wiązało się z Jennie, a on... on po prostu uratował mi życie. Boże. Pomyślałam o Jennie. Tak, nie chciałam, żeby wiązało ją coś z Kyle’m, to, czego życzyłam sobie ja, i czego pragnęła ona, to dwie różne rzeczy, ale mimo wszystko nie chciałam, żeby moje było na wierzchu za wszelką cenę. Co jej powiem, gdy ona wróci? Jak jej to wytłumaczyć?

—On nie żyje – zauważyła w końcu Alex drżącym głosem, wpatrując się w ciało. – On zginął, w jakiś popieprzony sposób.

—Nie wyrażaj się – mruknęłam odruchowo. Alex zwróciła na mnie swoje spojrzenie, w którym malował się cały natłok emocji.

—Mam się nie wyrażać? – powtórzyła. – JAK?! Na moich oczach zginął mój przyszywany wuj, a ja mam się nie wyrażać?! Ciocia sobie ze mnie żartuje?! – wrzasnęła histerycznie. – Jacyś skórowie najpierw duszą ciotkę Marię, potem drzwi same się zamykają, jakieś wybuchające meble, potem ginie mój wuj w jakiś zupełnie nienormalny i popieprzony sposób, ci... skórowie znikają diabli wiedzą gdzie i jak, mojej matki nie ma, oni coś gadali o tronach i Langley’u, a ja mam się nie wyrażać, do ciężkiej cholery?!

—Rozumiem, że jesteś zdenerwowana – zaczęłam, ale Alex znów była zimną i opanowaną Alex, błyskawicznie opanowując wybuch histerii.

—Rozumie ciocia? – zapytała błyskając tylko oczami. – Gdzie jest moja matka? Co tutaj jest grane? Kim byli ci ludzie, dlaczego wuj nie żyje? Ja nie proszę o odpowiedzi, ja ich teraz żądam.

—Liz, trzeba coś zrobić – odezwała się Cameron. – Trzeba coś wymyślić. Obawiam się, że oni mogą tu wrócić, poza tym nie wiem, co teraz z Kyle’m...

Max popatrzył na mnie z nadzieją, że coś zdecyduję. Maria wciąż trzymała kurczowo rękę Kyle’a, a cały pokój wyglądał tragicznie. Na dole zaś pracowała pełną parą kafeteria, do której trzeba było natychmiast zejść, sprawdzić, czy tam wszystko w porządku, czy nikomu nie wpadnie do głowy wejść na górę... Wszyscy czegoś ode mnie chcieli i oczekiwali, podczas gdy ja nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Miałam ochotę wyć. Co było najpilniejsze? Alex mogłam chyba zostawić na koniec. Doprowadzić Marię do stanu używalności, wiem, że śmierć bliskiej osoby to koszmar, przeszłam przez to, ale wtedy też nie miałam czasu, by nad sobą płakać. Wtedy chodziło o moje życie, teraz zresztą również. Kyle... Boże. Cameron jest tu chyba jedyną logicznie i chłodno myślącą osobą. Uczepić się Cameron.

—Alex, obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię, ale nie w tej chwili – powiedziałam siląc się na spokój. – Widzisz, co tu się dzieje. Cameron, zabierz stąd Marię, daj jej coś na uspokojenie, waleriana stoi chyba w kuchni. Max, pomożesz jej. Ja zadzwonię do szeryfa Valentiego – błyskawicznie rozdysponowałam zadania, które wydawały mi się być najpilniejsze. Cameron odzyskała już wewnętrzną równowagę i skinęła głową.

—Zamknij kafeterię – poradziła przytomnie. – Co prawda dla zachowania pozorów mogłaby działać normalnie, ale to chyba zbyt niebezpieczne. Powiedz, że powody prywatne albo coś takiego.

Bez słowa skierowałam się w stronę schodów.

—A ty gdzie? – zapytałam widząc, że Alex podąża za mną krok w krok. Popatrzyła na mnie jak na wariatkę.

—Naprawdę ciocia myśli, że ja się teraz odczepię albo zostanę tam sama? – odparła pytaniem na pytanie, znów wpadając w swój nowojorski akcent. Widać dochodziła do równowagi znacznie szybciej niż Isabel. Westchnęłam ciężko i machnęłam ręką.

Alex deptała mi po piętach przez cały czas i wpatrywała się we mnie straszliwym wzrokiem, godnym Gorgony – zarówno wtedy, gdy ze współczującym i przepraszającym sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy wyrzucałam klientów i wypychałam kelnerki i kucharza do domów, jak i wtedy, gdy dzwoniłam do Jima Valentiego. Wolałam powiedzieć mu przez telefon, że jego syn zginął pół godziny temu w moim mieszkaniu, chyba nie byłabym zdolna powiedzieć tego patrząc mu prosto w twarz, jeśli chciałam zachować resztki zdrowego rozsądku a nie rozsypać się na kawałeczki.

Gdy Crashdown było już zamknięte na cztery spusty znów weszłam na górę, wraz z nieodłączną Alex, która snuła się za mną jak ponury cień. W pokoju Jennie unosił się intensywny zapach waleriany i eukaliptusa, a to połączenie sprawiało, że żołądek skręcał się w ósemkę. Maria wdychała głęboko dla uspokojenia olejek eukaliptusowy, trzymając buteleczkę drżącą dłonią. Max miął niespokojnie w dłoni rąbek firanki, a Cameron siedziała zamyślona przy biurku Jennie.

—Co teraz? – zapytał Max, nie podnosząc głowy. Podeszłam do niego i przytuliłam go mocno. Max z wahaniem również mnie objął.

—Dlaczego nie mogłeś uzdrowić Kyle’a? – zapytałam cicho. Max natychmiast spiął się i odsunął nieco ode mnie, ale nic nie powiedział.

—Nie ma czym – odparła za niego Cameron znękanym głosem. Odsunęłam się od Maxa i obejrzałam na nią pytająco. – Nicholas – powiedziała lakonicznie.

—Co: Nicholas? – zapytałam.

—Nicholas zabrał mu wszystko – Cameron kręciła się lekko na krześle, odpychając stopą. – Nie tylko pamięć... moce też. Wszystko. Jeden z tych Skórów to nasz stary znajomy, zresztą, bliski współpracownik Nicholasa.

Matko. No tak, teraz stawało się już jasne, czemu Max się go bał.

—Skąd o tym wiesz? – najeżyła się Alex natychmiast. Nie wiedziała, kim był Nicholas, kim byli Skórowie i o czym tak właściwie rozmawiałyśmy, ale mimo to uczepiła się tego, czego trzeba było. Chyba miała psi węch.

Cameron zamierzała ją zignorować, ale to w końcu była Alex.

—Widziałam już wystarczająco dużo – zauważyła zakładając na piersiach ręce. – Mało co te małpoludy mnie nie zabiły, więc mam chyba prawo czegoś się dowiedzieć, prawda? Domyślam się, że ten... Nicholas... jest po drugiej stronie barykady, ale skąd ty to wiesz, skoro jesteś po naszej stronie?

Zadziwiające. Godzinę temu groziła, że pójdzie na policję, a teraz mówiła „nasza strona” i „my”. Alex nie była złą dziewczyną, pomimo tego, że była rozpuszczona jak dziadowski bicz, pomimo tego, że czasami była arogancka i męcząca, to jednak potrafiła odróżnić dobro od zła. I najwidoczniej Alex miała w sobie więcej cech przywódczych niż Isabel, bo Cameron popatrzyła na nią przenikliwym wzrokiem, ale Alex nie odwróciła spojrzenia. Zastanawiające, ale ta „druga generacja” była stanowczo bardziej dojrzała i przygotowana do swoich ról, niż byliśmy my.

Cameron skinęła głową jakby w akceptacji.

—Wiem, bo sama byłam po drugiej stronie barykady, jak to ujęłaś – powiedziała spokojnie. – Teraz już chyba nie ma co ukrywać. Przeszłam na właściwą stronę, ale znam doskonale mechanizmy działania Nicholasa.

—Dlaczego przeszłaś na drugą stronę? – zapytała Alex, czepiając się jak zwykle tego, co wydawało jej się najbardziej podejrzane. Chyba nie miała wielkich kłopotów ze zgadnięciem, że poprzednim razem wszyscy równo jej kłamali. – Zdrada to zdrada. Dlaczego nagle zmieniłaś zdanie? Dlaczego twierdzisz, że teraz chcesz nam pomóc? Nie wierzę w gwałtowne nawrócenia.

Nie miałam pojęcia, że Alex ma takie radykalne poglądy. „Zdrada to zdrada”. Nie sądziłam, że rozwydrzone czternastolatki mają takie klarowne i surowe zasady, bo Alex mówiła z pełnym przekonaniem i wiarą w swoje słowa, zupełnie nie jak na jej wiek przystało. Była stanowczo przedwcześnie dojrzała. Czy w tej rodzinie wszystkie dzieci muszą być dojrzałe o wiele za wcześnie?

—Nie nawróciłam się gwałtownie, to trochę trwało – Cameron pokręciła głową. – Powiedzmy, że skłoniły mnie do tego powody prywatne, chciałam coś komuś udowodnić. Z czasem uwierzyłam, że to, co robiłam było słuszne, a teraz wy musicie mi uwierzyć.

—Dlaczego? – zapytała z uporem Alex.

—Bo inaczej możesz nie uwierzyć już nigdy więcej nikomu – odparła krótko Cameron. – I teraz nam się udało, ale następnym razem może już się nie udać, oni tak łatwo nie odpuszczają – Cameron patrzyła teraz na mnie wymownie.

—Co chcesz przez to powiedzieć? – spytałam z niechęcią. – Że tu nie jest bezpiecznie?

—Tak – potwierdziła. – Ale prawdę mówiąc, to nigdzie nie jest bezpiecznie.

—Więc nie mamy żadnego wyjścia – podsumowałam. Cameron milczała przez chwilę, przełamując coś w sobie.

—Jest – powiedziała w końcu i podniosła na mnie wzrok. – Jest jedno, jedyne wyjście.

Popatrzyłam na nią wyczekująco.

—Żeby nasza rasa mogła istnieć na Ziemi musimy być... odżywiani – zaczęła. – Kiedyś mieliśmy nasze... centrum odżywiania na Ziemi, w Coppers Summit, ale gdy Courtney je zniszczyła, doszliśmy do wniosku, że odżywianie na Ziemi nie jest dobrym sposobem, bo nasze centrum może być zniszczone przez człowieka, przez kataklizmy, i wtedy nie będziemy mieli szans powrotu do domu. Teraz jesteśmy utrzymywani przy życiu poprzez przekaźnik.

—Jaki przekaźnik? – zapytała Alex. – Co to jest?

—To... jakby rodzaj korytarza łączący Ziemię z Antarem – wytłumaczyła Cameron z lekkim zakłopotaniem. – Najpilniej strzeżony, bo to również środek transportu i kanał informacyjny. To właśnie dzięki niemu my, Skórowie, możemy się wzajemnie wyczuwać.

—Chyba nie rozumiem – Maria podniosła głowę znad buteleczki eukaliptusa. Cameron westchnęła ciężko.

—Co to jest Antar? – najeżyła się Alex.

—Każdy z nas jest połączony z Antarem, przy pomocy odpowiedniego ustawienia czarnych kryształów – spróbowała wytłumaczyć nam to z innej strony. – Drugi komplet kryształów znajduje się na Antarze, oba są ze sobą połączone tworząc w ten sposób korytarz – ciągnęła. – I to utrzymuje nas przy życiu, to coś w rodzaju... wspólnego rejestru, kolektywnego umysłu. Wydaje się, że zabiłam tych dwóch Skórów, ale to były tylko ich powłoki, oni sami zostali tak naprawdę natychmiast wysłani na Antar poprzez kryształy i wrócą.

—Są... nieśmiertelni...? – zapytałam głucho. No świetnie... tylko tego nam teraz brakuje.

—Coś w tym rodzaju, ale nie do końca – Cameron skinęła głową.

—No to pięknie – burknęła cicho Maria, włączając się do rozmowy. Wiedziałam, co usiłowała zrobić – odsunąć od siebie myśl o Kyle’u. – Ale nadal nie widzę związku z nami.

—A jednak jest związek – stwierdziła z uporem Cameron. – Trzeba zniszczyć ten ziemski przekaźnik. To zamknie nieodwracalnie kanał łączący z Antarem i wszyscy Skórowie będący na Ziemi zginą bez łączności z naszą planetą. Jest tylko jeden warunek – Cameron zawiesiła głos. – Musi to zrobić człowiek, bo przekaźnik jest zabezpieczony przed zniszczeniem przez nas, Skórów. Coś w rodzaju samoobrony.

—Wiesz, jak to zrobić? – zapytałam po chwili. Cameron skinęła głową.

—Tak – odparła krótko.

—To samobójstwo – zauważyłam. – Ty też zginiesz.

—Wiem – Cameron znów skinęła głową. – Ale nie mamy wyjścia. Myślałam, że uda się to załatwić inaczej, bez żadnej szkody, ale Kyle już nie żyje. Nie mamy innego wyjścia, nawet, jeśli Jennie i Langley zdołają definitywnie pozbyć się Nicholasa. Oni mogą to zrobić, oni mogą wszystko, i myślałam, że to wystarczy, żeby zniechęcić resztę Skórów, czasami zabicie przywódcy wystarcza, ale czuję, że to nie zastąpi wszystkiego.

—Skąd wiesz? – zapytała surowo Alex, ale Cameron tylko rzuciła jej ciężkie spojrzenie. No tak, kolejne już sławne przeczucie Cameron... Do diabła z przeczuciami!

—Dobrze – podjęłam męską decyzję. – Pojadę z tobą.

—Nie – Maria podniosła się z łóżka. – Ty zostaniesz. Ja pojadę.

—Jesteś pewna...? – zapytałam niepewnie.

—Tak – Maria skinęła głową. – Kyle nie żyje, a ja muszę coś zrobić. Poza tym ty musisz zostać, załatwisz... załatwisz wszystko z Jimem – głos Marii załamał się. – I wytłumaczysz wszystko Alex.

—Więc jeźdźcie – powiedziałam powoli, tym bardziej, że Max położył mi rękę na ramieniu. – Uważajcie na siebie – poprosiłam.

—Liz, powiedz mojej matce, że dzisiaj nie wrócę – mruknęła Maria przytulając mnie. – I przeproś ode mnie Bobby’ego.

—Jasne – skinęłam głową, ale tak naprawdę wpatrywałam się w Maxa i Cameron.

Cameron przytuliła Maxa.

—Uważaj na siebie – powiedziała uśmiechając się z przymusem.

—Jesteś wspaniałą osobą, Cameron – odparł Max odwzajemniając uścisk. – Będzie mi cię brakowało. Byłaś najbliższą mi osobą przez wiele lat i nigdy tego nie zapomnę. Ty pierwsza wyciągnęłaś do mnie rękę – Max był małomówny po powrocie, nawet bardzo małomówny, i to, co właśnie powiedział, było bardzo długie jak na niego. – Dziękuję.

—To ja dziękuję – Cameron pocałowała go w policzek, jej usta nieco zbyt długo pozostawały przy jego skórze. – Trzymaj się.

Max uśmiechnął się smutno i odsunął od niej. Cameron przełknęła głośno ślinę i popatrzyła na mnie.

—Żegnaj – objęła mnie krótko. Obie wiedziałyśmy, że to była jej samobójcza misja. Jak kamikadze. Boski wiatr. Oni robili to dla cesarza. A ona? Choć Max w tym życiu nie był królem, choć jego własny lud go odrzucił, to jednak dla niej chyba wciąż pozostał królem. I zamierzała zdradzić, wydać na śmierć wszystkich ze swojej rasy, przebywających na Ziemi w imię wierności Maxowi. Zapewne gdyby spojrzeć na nią od drugiej strony, Cameron byłaby zwykłą zdrajczynią, jednak dla nas była prawdziwą bohaterką.

—Jedźcie – skinęłam głową. Wolałam mieć to już za sobą. Cameron i Maria skierowały się do wyjścia. Podjęłam wewnętrzną decyzję – w końcu już nigdy więcej miałam jej nie zobaczyć, jeśli wszystko dobrze pójdzie. – Cameron! – zawołałam za nią. – Dziękuję. Za wszystko.

Skinęła głową i znikła. Tak samo, jak kiedyś Tess. Nawet ta sytuacja była podobna do tamtej – znów żegnałam kobietę, która kochała Maxa i która szła na samobójczą misję.

Zostałam sama, w na pół zdemolowanym mieszkaniu, z martwym dawnym przyjacielem, mężem, który bardzo się zmienił, z córką szwagierki, która żądała ode mnie natychmiastowej odpowiedzi na gnębiące ją pytania. Powstrzymywałam łzy całą siłą woli.
Teraz pozostało mi już tylko jedno – modlić się.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część