_liz

Shattered like a falling glass (15)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XV

Obróciła się, chcąc odejść nim otworzy drzwi. Wykonała zaledwie jeden krok, gdy padło jej imię:

— Liz?

Teraz nie było już drogi ucieczki. Mogłaby spróbować, ale przecież i tak był dużo szybszy. Odwróciła się więc i z obojętnym chłodem zapytała:

— Nie przeszkadzam?
Alec zaprzeczył ruchem głowy i odsunął się, żeby mogła wejść. Nawet na niego nie spojrzała, tylko weszła pospiesznie do środka z opuszczoną głową. Powtarzała sobie w myśli, że tylko mu to powie, zada to jedno pytanie i wyjdzie. Nabrała głęboko powietrza i obróciła głowę w jego stronę, gdy usłyszała jak zamyka drzwi.

Odwaga i pewność momentalnie odpłynęły, kiedy jej ciemne oczy prześlizgnęły się po jego ciele. Wstrzymała oddech. Nie miał na sobie koszulki. Idealnie zarysowane mięśnie, jasna skóra, ciepło ciała proszącego się wręcz o to, by wtulić się w jego ramiona. Alec podszedł bliżej. Za blisko. Jej wzrok nie mógł się oderwać o nagiego torsu chłopaka. Ręce świerzbiły, by go dotknąć. Myśli Liz odpłynęły w nieodpowiednim kierunku. Miała ochotę zanurzyć się w jego objęciu, poczuć miękkie usta na swojej skórze, dłonie na swoim ciele. Odpłynęła jeszcze bardziej na wspomnienie jego zdolności do rozgrzewania ciała. Ale nie po to przyszła. Potrząsnęła głową i zacisnęła powieki.

— Liz? – jej imię wypłynęło z ust w tym rozpuszczającym się niczym cukier tonie
Jeszcze jeden taki ruch z jego strony i nie będzie już w stanie logicznie myśleć. Po prostu osunie się w jego ramiona i podda bez walki.

Uniosła wzrok do góry, odrywając na chwilę od nagiej klatki piersiowej a wtapiając w zielony odmęt oczu. To też nie pomagało. Wszystko w nim ją obezwładniało i przyjemnie pobudzało. Obróciła się i szybko usiadła na kanapie, wbijając spojrzenie w podłogę. Alec nie odrywał od niej wzroku. Zastanawiało go tylko jedno, co ona tu robi. Przyszła z własnej woli i to raczej nie było nic poważnego, bo już by powiedziała o co chodzi. Cała dygotała. Przechylił głowę nieco w lewą stronę. Powstrzymywał się od tego, by po prostu jej nie przytulić. Znał tę mała istotkę zaledwie tydzień, a ona już tak silnie wbiła się w jego życie. Powierzyła mu swój sekret, a on otworzył przed nią ciemne drzwi swojego wnętrza, za którymi skrywał jedną z boleśniejszych tajemnic. Nie ufał nikomu. Jej tak. W dziwny sposób przynosiła mu spokój i ulgę. Jeżeli cokolwiek ją gryzło, chciał jej pomóc o tym zapomnieć, jeśli ktoś ją skrzywdził, zabije go własnoręcznie. Ta troska nie brała się bynajmniej z platonicznego uczucia.

Jej język zwilżył usta, a on zachłannie śledził ten ruch. Przez jego umysł przewinęły się wspomnienia wszystkich intymnych chwil z nią spędzonych, łącznie z tymi drobnymi, gdy ledwo się dotykali. Miał wiele dziewczyn i połowa z nich naprawdę przypominała top modelki, żadna jednak nie umywała się do drobnej brunetki. Nie mógł wymazać z pamięci jej miękkiej skóry pod swoimi palcami, słodkiego smaku jej ust, każdego mruknięcia jakie z siebie wydawała, gdy byli razem. Klął się na Boga, że jeżeli zaraz nie odezwie się słowem, to wykorzysta sytuację i sprowadzi jej ciało dosłownie do poziomu.

Liz nabrała głęboko powietrza.

— Przyszłam o coś prosić, a w zasadzie zapytać – plątała się w słowach
Alec podszedł bliżej. Stanąć tuż przed nią i czekał na dalsze wyjaśnienia. O co mogła zapytać lub prosić? Może chciała ratować swoją skórę i odciąć się od mutantów? Chciała, żeby o niej zapomnieli i zwrócili jej wolność. A może nawet bała się, że mogą jej zrobić jakąś krzywdę? Nie mógłby jej skrzywdzić w żaden sposób. Dlaczego mogła w ogóle o czymś takim pomyśleć? Nie wypowiadał swoich obaw na głos. Nie zwykł tego robić. Wolał czekać na ten cios. Liz wzięła się w garść i zapytała prosto z mostu.

— Chcesz uciec?

— Co?! – Alec nie wiedział czy ma być zszokowany pytaniem czy zadowolony, że nie przyszła się pożegnać
A Liz poczuła przypływ słów i zaczęła bez ładu mamrotać:

— Nie chce, żebyś odchodził. Nie możesz przecież tak uciec i zostawić ich tu. Nie zostawisz Max, Hotaru ani Biggsa, prawda? – Alec usiłował jej przerwać i coś powiedzieć, ale nie dawała mu szansy – Powiedz mi, że nie odejdziesz... Nie zostawiaj mnie...
To ostatnie zdanie zaskoczyło ich oboje. Liz nie spodziewała się, że jej blokada przepuści to osobiste pragnienie. On nie spodziewał się tego od niej usłyszeć. To było niemal jak wyznanie. Do dziewczyny szybko dotarło, co powiedziała i zaczęła się nieporadnie tłumaczyć:

— Bo... wiesz... um... wiesz o co mi chodzi...

— Chyba tak – powiedział spokojnie
Liz uniosła wzrok. Zielone oczy prześwietlały ją na wylot. Nie było wątpliwości, że dokładnie wiedział o co chodzi. Zupełnie jakby czytał jej myśli.

Czuła się teraz całkiem obnażona. Teraz on wiedział o niej prawie wszystko. Co najważniejsze znał jej najgłębsze obawy i pragnienia. A ona nie wiedziała o nim nic. Jeśli Alec się tym zabawi, a potem stworzy sobie z niej ciekawą historyjkę? Czego ona właściwie od niego chciała? Żeby ją objął, pocałował i pozwolił zapomnieć? Zerwała sie z miejsca i usiłowała dobiec do wyjścia. Zapomniała chyba, że był kilkakrotnie szybszy od niej. Zatrzymał ją w połowie drogi.

Ramiona Alec'a zacisnęły się wokół jej ciała. Nie wyrywała się. Powoli uniosła głowę do góry. Nie napotkała na tendencyjny uśmieszek. Tylko wygłodniałe zielone spojrzenie uświadomiło ją, że nie kpi, że jest całkowicie poważny. Przesunął dłonie po jej plecach, czekając na reakcję. Przymknęła powieki odchylając głowę do tyłu. Różowe usta rozchyliły się. Alec'owi nie potrzeba było nic więcej. Przycisnął ją mocniej do siebie i musnął jej usta. Wciąż ten sam upajający smak. Niecierpliwy język wysunął się, wślizgując pomiędzy wargi Liz. Tym razem napotkał w odpowiedzi jej język. Mruknął coś, po czym przesunął lewą rękę na jej ramię i wzdłuż jej ręki. Ciepłe palce ujęły nadgarstek i poprowadziły rękę Liz na jego szyję. Po chwili druga dłoń dziewczyny sama przesunęła się po klatce piersiowej Alec'a aż na jego kark.

Z każda sekunda pocałunek stawał się głębszy i gorętszy. Jakby oboje nie widzieli się od kilku lat i w ciągu jednej nocy mieli wszystko nadrobić. Spocone dłonie Alec'a przesunęły się na jej talię, a potem jeszcze niżej. Liz momentalnie oplotła go nogami. Poddawała się każdemu jego żądaniu, nie umiała odmówić rozgrzewającemu dotykowi ani namiętnym pocałunkom. Jęknęła, gdy jej plecy uderzyły o kanapę. To była zdecydowanie ulubiona pozycja zielonookiego mutanta. Przesunął się wyżej, ocierając o jej biodra dolną częścią swojego ciała. Nie mogła powstrzymać mruknięcia. Wilgotne usta Alec'a oderwały się od jej pulsujących warg i znaczyły palącą drogę po szyi, wpijając się w miejsce, pod którym przebiegała tętnica. Liz przesunęła dłonie po jego plecach. Nie podejrzewała, że jego skóra jest tak wrażliwa i ciepła. Kiedy ponownie wykonał leniwy ruch biodrami, wbiła opuszki palców w jego plecy, odchylając głowę mocno do tyłu. Krew w jej żyłach wrzała. Każdy najmniejszy dotyk tylko potęgował pragnienie na więcej.

Ponownie wpił się w jej usta, tym razem przesuwając język po górnej wardze. Prawą dłoń przesunął po jej nodze, aż do biodra i miejsca, gdzie spodnie stykały się z nagim brzuchem. Powoli wsunął spocone palce na rozgrzaną skórę, czując jak topnieje pod jego opuszkami. Liz wygięła plecy w lekki łuk. Chłonęła każde drżenie własnego ciała i każdą gorącą falę, jaką wzbudzał w niej transgeniczny chłopak. Oddech znacznie przyspieszył, kiedy miękkie usta Alec'a zaczęły lawirować po jej brzuchu. Umysł i wszelkie samokontrolne funkcje przestały działać. Liczyła się tylko obecność przyjemnego mrowienia we wszystkich częściach ciała i narastające pragnienie na więcej. Dla Alec'a cały świat mógłby się teraz walić. Nie było afery z mutantami ani strachu. Była za to rozkosz. Najdrobniejsze westchnienie, najcichszy jęk, najczulsze przesunięcie jej drobnych palców po jego ciele stanowiły silne zaklęcie, mącące jego umysł. Mała brunetka nawet sobie nie zdawała sprawy ze swojej ogromnej siły. A miała niesamowitą władzę, przynajmniej nad nim.

* * *

Liz przesunęła dłoń po muskularnym ciele. W odpowiedzi została mocniej przyciśnięta do niego. Przez chwilę zastanawiała się co właściwie wyprawia. Leży w mieszkaniu praktycznie obcego faceta, na jego wysłużonej kanapie, w jego ramionach. Czyżby Liz Parker straciła rozsądek? Chyba nie. Po prostu powoli jej zszargana emocjonalnie dusza zaczynała się regenerować. Znów odzyskiwała wiarę w radość i nadzieję. Dawno zniknęła możliwość spełnienia tych dawnych marzeń, ale teraz rodziły się nowe pragnienia. Jakoś nie czuła w tej chwili niebezpieczeństwa. Czuła tylko ciepło, senność i życie tętniące w ciele transgenicznego chłopaka.

Ziewnęła i przeniosła spojrzenie na elektroniczny zegarek stojący na szafce. Znów zawiodło ją wyczucie czasu. Skwasiła się na myśl, że będzie musiała opuścić to przyjemne miejsce i gorące ramiona. Jęknęła i powoli zaczęła się podnosić. Szybko ostała ponownie pociągnięta w dół, a ramię Alec'a oplotło ją ciaśniej. Nie miał zamiaru jej wypuszczać. Mruknęła coś niezrozumiałego, zwalczając pokusę by go pocałować.

— Mhmm... Muszę iść – szepnęła wprost do jego ucha
Alec zdawał sie nie słuchać. Jego palce bawiły się cieniutkim ramiączkiem koszulki, zsuwając je z jej ramienia i ponownie wsuwając.

— Nie musisz – powiedział miękko

— Owszem, muszę – w ogóle nie przeszkadzała jej jego zabawa, nawet przeciwnie zaczynała się wczuwać w rolę i cicho mruknęła – Max i Hotaru będą się martwić.

Zsunął ponownie ramiączko, tym razem pozostawiając je w połowie przedramienia i przesuwając swoje palce po odsłoniętej skórze.

— I co z tego? – w jego głosie pojawiła się lekka nuta rozbawienia

— To z tego, że nie chcę, żeby się cała noc zastanawiały, kto mnie zakatrupił i gdzie płonie kolejny znak X. – rzuciła całkiem chłodno
Sprawa nagonki na wszelkich „ulepszonych” w taki czy inny sposób ludzi była całkiem poważna. Ale teraz sprawą priorytetową była dla niego Liz i możliwość wydobycia z niej kolejnych dreszczy i słodkich jęków.

— Ja się nie przejmuję czy się martwią czy nie – powiedział całkiem poważnie, ale bez przejęcia

— Bo tobie zawsze wszystko zwisa – syknęła
Głowa Alec'a przesunęła się. Zbliżył swoje usta do jej szyi. Jego język wysunął się, dotykając koniuszkiem jej skóry. Gorący oddech odbił się od naskórka i usłyszała ten niski, uwodzicielski ton:

— Czasami stoi...

— Alec! – jej głos był pełen oburzenia i nieopanowanego rozbawienia
On naprawdę myślał ciągle o jednym. Chyba gromadził w sobie niewyczerpany potencjał. Wibrujący śmiech odbił się od jej szyi razem z kolejnym oddechem. Miękkie usta wpiły się w rozgrzaną skórę. Samokontrola przestała działać, pobudzając działanie zmysłów i hormonów. Odchylając głowę do tyłu, Liz wydobyła z siebie szept:

— Alec... muszę... iść...
Zielonooki chłopak momentalnie przekręcił się, lądując na niej. Lewą dłoń przesunął po jej brzuchu, a prawą ręką przeszukiwał podłogę przy kanapie. Liz przymknęła powieki, czekając na ponowny smak jego ust. Ale on był najwyraźniej czymś zajęty. Usłyszała tylko kliknięcie, a po chwili jego głos:

— Max – Alec wypowiadał słowa tak obojętnie, jakby czytał menu – Liz nie wróci na noc.

Oczy brunetki otworzyły się gwałtownie. Rozmawiał przez telefon. Nie. Nie rozmawiał. Oświadczał Max, że Liz nie wróci na noc. Cóż za pomysłowość... i bezczelność. Prawie słyszała docinki i uwagi ze strony transgenicznej dziewczyny.

— Dobranoc Max – rozłączył się, rzucając telefon na podłogę
Powrócił wzrokiem na Liz. Tradycyjny uśmieszek nieustannie gościł na jego ustach. Pochylił się, planując zając się czymś przyjemniejszym.

— Dobranoc Alec – słowa brunetki odbiły się od jego ust
Miał się śmiać czy zdziwić? Chyba nie mówiła poważnie. Kiedy jednak zwinęła się pod nim w kłębek, czekając aż położy się obok, jasne było, że naprawdę chciała iść spać. Pokręcił głową i z niechęcią ułożył się obok niej. Liz ułożyła głowę na jego ramieniu. Tak, zdecydowanie mogła teraz spokojnie zasnąć.

— Wiesz, że DNA rekina pozwala nie spać przez długi czas? – mruknął wprost do jej ucha

— Dobranoc Alec.

* * *

Miasto wcale się nie uspokoiło, choć Liz szczerze na to liczyła. Na niektórych przecznicach wciąż rozlegały się wzburzone krzyki, prowadzono manifestacje. Zawsze byłą przekonana, że demonstracje są wynikiem niezgody pomiędzy dwiema stronami. Ale tutaj wszyscy byli przeciwko mutantom a nikt nie stawał w ich obronie. Co za pokręcony świat. Trensgeniczne pomidory to wcinali na śniadanie, ale przeszkadza im ulepszony genetycznie sąsiad.

„Nie zatrudniamy mutantów”. Tabliczka stojąca na blacie w Jam Pony od razu rzuciła się w oczy Liz. Stanęła zdumiona w miejscu raz po raz odczytując napis. Zza lady wyłonił się Normal, podając jej jakiś plik kartek.

— Podpiszcie się – powiedział najspokojniej w świecie
Brunetka wciąż gapiła się w napis, przez co Alec był zmuszony by wziąć papiery od Normala. Przeczytał je i szturchnął Liz. Dziewczyna spokojnie przeczytała drobny druczek a potem przejrzała masę podpisów.

— Z całym szacunkiem szefie – zaczęła nieco zdezorientowanym tonem – Ale co to ma być?

Normal oparł się o ladę i wyjaśnił tym swoim wszystkowiedzącym, znerwicowanym głosem:

— Petycja. A raczej zobowiązanie – wskazał palcem na czarny druk – Do nie przekazywania przesyłek mutantom.
Liz chciała prychnąć i odłożyć listę, ale zielonooki chłopak wskazał jej przedostatni podpis. Max Guevara. Cóż, rzeczywiście to również należało do całej tej maskarady. Udawanie, że jest się po stronie ludzi. Inaczej ktoś mógłby nabrać podejrzeń. Nagryzmoliła swoje imię i nazwisko, przekazując następnie długopis Alec'owi. Oddali papiery Normalowi, a ten tylko zastukał w zegarek:

— Bip, bip, bip! Do pracy!


Drugi dzień udawania, że wszystko jest w porządku, że nie mają nic wspólnego z mutantami. Jak długo to jeszcze potrwa? Choć może lepiej byłoby zadać pytanie ile jeszcze wytrzymają?

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część