_liz

Shattered like a falling glass (11)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XI

Powietrze było chłodne, ale Liz tego nie czuła. Jej ciało wciąż było rozgrzane. Alec był tuż za nią, a jego palce ciągle znajdowały się na jej plecach. Zatrzymali się na chodniku. Lekki uśmiech przemknął przez usta Liz, gdy zauważyła jak Alec na nią patrzy. Chyba w końcu zaczął dostrzegać zmianę w niej. I wcale jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Podobało jej się, że praktycznie rozbierał ją wzrokiem. Miał ochotę wreszcie ją pocałować. A ona miała ochotę na dokładnie to samo. Nie dlatego, żeby się dobrze bawić i go przekonać o swojej „autentyczności”. O nie, w tym było coś więcej. Po prostu czuła się przy nim świetnie. Nie przeszkadzał jej nawet uśmieszek, który tylko dodawał mu uroku.

Przesunęła dłonią po jego koszulce od szyi aż po brzuch. Czuła napinające się mięśnie. Wiedziała, że był dobrze zbudowany, to było widać już na pierwszy rzut oka. Jednak pragnienie zobaczenia tego bez zbędnych ciuchów mąciło jej umysł. Musiał zobaczyć zmętnienie w jej oczach, bo tylko się uśmiechnął tryumfalnie.

— Chodźmy gdzieś – mruknęła, ponownie przesuwając dłoń po jego klatce piersiowej

— Gdzie? – zapytał, delikatnie ujmując ją za rękę i odciągając od swojego torsu

— Nie wiem. Gdzieś.

Lewa dłoń Alec'a uniosła jej podbródek nieco w górę, tak że mógł spojrzeć jej prosto w oczy. Przez dłuższą chwilę udawało jej się wytrzymać magnetyczną siłę zielonych tęczówek, ale w końcu poddała się i przymknęła powieki.

— Otwórz oczy – szepnął zmysłowym, przyjemnie niskim i ciepłym tonem
Bez wahania wykonała polecenie. Ciemne oczy połyskiwały milionami rozbudzonych iskier. Szmaragdowe spojrzenie tonęło w nich i miała wrażenie, że jej własne oczy za chwilę przybiorą zieloną barwę. Jego palec przesunął się po linii jej podbródka i policzka, w końcu wędrując na szyję i powodując drżenie ciała.

Była zbyt zajęta myśleniem o miękkich ustach Alec'a by zauważyć ich bliskość. Dopiero gdy ciepły oddech odbił się od jej warg, uświadomiła sobie, co się zaraz stanie. Wysunęła język, zwilżając nim usta. Zielone oczy błyskawicznie wychwyciły ten ruch, który stanowił ostateczny bodziec dla Alec'a. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, musnął wargami rozchylone usta Liz. Delikatnie, rozkoszując się słodkim karmelkowym smakiem. Nie wyobrażał sobie, że będzie aż tak przyjemnie. Po chwili zauważył jak jej powieki się przymykają a jej usta zaczynają odwzajemniać pocałunek. Miękko i powoli, jakby oboje muskali bańkę mydlaną. Aż język Alec'a rozdzielił wargi Liz, wsuwając się niepewnie do jej buzi. Jęknięcie, które usiłowało wymknąć się z jej ust, zawibrowało w gardle.

Prawa ręka Alec'a wsunęła się na talię Liz, przyciągając ją bliżej, niepozwalając uciec. Zbudził się w nim głód, jakiego się nie spodziewał. Dziwne pragnienie wyssania z niej nie tylko słodkiego smaku, ale i całej duszy. Czuł, że usiłuje na chwilę oderwać od niego swoje usta. Łaknienie powietrza dawało jej się we znaki. Ponownie przesunął język po jej wargach, spijając ich smak i powoli, leniwie, niechętnie odsunął głowę. Łapczywe łyki powietrza schładzały płuca Liz. Otworzyła oczy. Spodziewała się ujrzeć tradycyjny uśmieszek, ale zamiast tego zobaczyła pożądanie mieszane z tym dziwnym uczuciem gotującym się we krwi.

— Chodź. – głos Alec'a kusił i dawał posmak jego myśli
Tym razem ich zamiary biegły w tym samym kierunku. Bez słowa sprzeciwu wsiadła na motor, splatając dłonie na brzuchu chłopaka.

Już raz jechała z nim motorem, ale tamta sytuacja była całkiem inna. Teraz jej ciało lgnęło do niego usiłując rozkoszować się jego ciepłem. Wtuliła się w jego plecy, starając być jak najbliżej. Uśmieszek przebiegł po jego ustach. Wciąż czuł jej smak i podejrzewał, że przez długi czas się go nie pozbędzie. Zadziwiające jak reagował na tę małą osóbkę. Początkowo liczył na przyjemną przygodę, ale im dłużej z nią przebywał tym bardziej chciał ja przy sobie zatrzymać.

* * *

Zjechali z głównej drogi na jakąś leśną ścieżynę za miastem. Dawna Liz zaczęłaby się tym przejmować i mieć wątpliwości czy dobrze robi wybierając się w takie miejsce z praktycznie obcym chłopakiem. Nowa, prawdziwa Liz nie miała tego problemu. Poza tym czuła się zaskakująco bezpiecznie w towarzystwie Alec'a.

Zatrzymali się wreszcie na jakiejś polanie czy cokolwiek to było. Alec pomógł jej zsiąść z motoru i trzymając za rękę prowadził gdzieś. Była mocno zdziwiona tym, że cokolwiek widział w tej totalnej ciemności. Ona nie była w stanie dostrzec nic oprócz zarysu jego sylwetki. I nagle zrobiło się trochę jaśniej. Liz dostrzegła wodę w której oprócz gwiazd odbijały się barwne lampiony. Z zachwytem obserwowała jezioro, wokół którego rozwieszone były kolorowe lampki. Już miała zapytać co to za miejsce, ale przypominając sobie źródła funduszy całej trójki wolała nie pytać.

Stała jeszcze chwilę, wpatrując się w niezmąconą taflę wody. Alec już leżał na ziemi z rękoma splecionymi pod głową. Liz obróciła się i obrzuciła go ciekawskim spojrzeniem. Kiedy leżał, wyglądał jeszcze lepiej niż na stojąco... Dzięki Bogu nie umiał czytać w myślach. Podeszła i rozłożyła się na ziemi obok niego.

W milczeniu spoglądała w gwiazdy, dopóki jakiś cień nad nią nie zawisł. Ciepły oddech wzbudził zastęp przyjemnych dreszczy. Przekręciła głowę, napotykając zielone spojrzenie. Alec podpierał głowę jedną ręką, a drugą wędrował po ręce Liz.

— Fajne ciuchy – mruknął, zsuwając ramiączko bluzki w dół jej ramienia
Poczuła gorącą falę wypełniającą całe jej wnętrze. Każda z komórek ciała wręcz błagała o to, by przesunął po niej swoje palce.

— To pomysł Hotaru – przyznała szczerze i bez większego przejęcia – Wydobyła ze mnie prawdziwą Liz – dodała dumnie
Alec zachichotał. Przesunął wskazujący palec wzdłuż jej ramienia, po czym ponownie położył się na plecach i z kpiną powiedział:

— Nie widzę różnicy.
Liz momentalnie uniosła ciało, wspierając się na łokciach. Spojrzała na niego. Kąciki ust wyginały się w ironiczny uśmieszek. Tym razem jej wargi też miały ochotę się uśmiechnąć. Przechyliła głowę i zapytała przyciszonym aksamitnym głosem:

— Doprawdy?

Alec nie zdążył odpowiedzieć ani zareagować, gdy jej ciało przekręciło się i leżała na nim, przyciskając swoje usta do jego. Był tym całkowicie zaskoczony. Jego dłonie zamarły na jej plecach. Dopiero po chwili się rozluźnił, przesuwając ręce po jej plecach. Jego palce podsunęły czerwoną koszulkę wyżej, dotykając miejsce, którego wcześniej nie miał okazji poczuć pod opuszkami. To wystarczyło by drobne ciało zadrżało i zmiękło wtapiając się w jego objęcie. Jednym płynnym ruchem przekręcił ich tak, że on był na górze. Przerwał na chwilę pocałunek, tylko po to, by znów wbić się w jej wargi. Tym razem nie było w tym delikatności. Namiętność prowadzona pragnieniem.

Smakowała równie słodko co przedtem, jakby nigdy nie traciła tego pysznego smaczku. Miękkie usta poddawały się każdemu żądaniu jego warg. Zachłannie wsunął język do jej buzi, szukając odpowiedzi na swoje posunięcie. Dłonie Liz momentalnie znalazły się na jego plecach, usiłując znaleźć na nich wystarczające oparcie. Czując spoconą dłoń an swoim brzuchu, nie mogła powstrzymać mruknięcia. Ręka Alec'a zataczała leniwe kółka na skórze Liz, powodując całkowite rozluźnienie się jej ciała. Nie przejmowała się zimnem ani twardą ziemią pod plecami, teraz liczyła się tylko możliwość stopienia w jedność z Aleciem. Usta chłopaka przesunęły się wzdłuż linii jej szczęki, zsuwając na szyję. Pozostawiał wilgotne szlaczki na jej napiętej skórze. Liz odchyliła głowę ułatwiając mu dostęp. Nigdy nie kwestionowała seksualnych kwalifikacji Alec'a, ale teraz mogłaby mu za to przyznać złoty medal. Doskonale wiedział jak wykorzystać każdą część swojego ciała i które miejsca na jej ciele pobudzić. Prawa dłoń Alec'a powoli zsunęła ramiączko jej bluzki. Odkryty obojczyk błyskawicznie rozgrzał się pod wpływem pocałunków.

Wibrujący dźwięk bezczelnie przerwał ich akcje. Alec zaklął coś i sturlał się z Liz, wyciągając z kieszeni telefon.

— Czego? – warknął wyraźnie rozzłoszczony
Liz powstrzymała śmiech. Usiadła po turecku, opierając łokcie na kolanach. Z zaciekawieniem przyglądała się chłopakowi.

— Dobra – mruknął i wstał
Wciskając komórkę do kieszeni rzucił jeszcze kilka cichych przekleństw pod nosem. Nie lubił kiedy mu przerywano w tak miłych momentach. Widząc jego irytację, Liz zaczęła chichotać. Oto uroczy Alec, któremu żadna się nie oparła, był tak bliski swojego celu i ktoś śmiał mu brutalnie przerwać.

— Bardzo zabawne – mruknął w jej stronę – Lepiej wstawaj, jeśli nie chcesz żebym cię tu zostawił.
Wciąż się śmiejąc, wstała i otrzepała się z ziemi. Potrząsnęła z rozbawieniem głowę i skierowała się w stronę motoru. Jakoś błyskawicznie ze stanu rozpalenia przeszła w stan całkowitego rozbawienia.

* * *

Zatrzymali się pod budynkiem, w którym mieściło się mieszkanie Hotaru. Na dole czekała już wyraźnie zdenerwowana i zniecierpliwiona Mac. Siedziała na swoim motorze. Liz po raz pierwszy zorientowała się, że należy on do brunetki. Chociaż mogła się od razu tego domyśleć, bo nie wyobrażała sobie Hotaru na tej maszynie.

— Gdzie Biggs i H.? – Alec zapytał tonem jakiego nie słyszała wcześniej
Jego głos był chłodny, pełen powagi i zaciętości. Jakby słyszała żołnierza zdającego raport lub dowódcę wydającego rozkazy.

— Są już na miejscu – padła zwięzła odpowiedź
Max przeniosła wzrok z Alec'a na Liz

— Ty zostajesz – rzuciła krótko


Liz jakoś nie miała ochoty się sprzeczać. Zsiadła z motoru i stanęła na chodniku, wpatrując się w Mar. Dziewczyna szukała czegoś w kieszeni kurtki.

— Idź spać – rzuciła Liz kluczyki do mieszkania
Złapała je bez trudu. Miała jednak problem z wysłuchaniem i wypełnieniem tego polecenia. Czuła, że sprawa jest poważna. Nie miała pojęcia co się dzieje, ale chciała być przy tym i w razie potrzeby pomóc. Ścisnęła kluczyki w dłoni i powiedziała buntowniczym tonem:

— Nie chce mi się spać.
To zdanie miało sugerować, że nie ma zamiaru iść do mieszkania i udawać, że nic się nie dzieje. Była jednak osoba, która odebrała to trochę inaczej. Alec obrócił głowę w jej stronę. Na jego ustach pojawił się piekielny uśmieszek mieszany z dumą. Liz przewróciła oczami. Facet miał przerośnięte ego, jeśli sądził, że to przez niego nie jest śpiąca. Max nie zwracała na to uwagi.

— Nie obchodzi mnie to. Zostajesz – rzuciła zimno

Oboje ruszyli, zostawiając Liz na chodniku. Powoli traciła cierpliwość. Miała zamiar dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.

* * *

Mijała druga godzina, gdy Liz wciąż siedziała i czekała. Nie wiedziała co ja wcześniej zabije – nuda czy zamartwianie się. Wstała i zaczęła krążyć w tę i z powrotem po pokoju.

— Szlag mnie zaraz trafi – warknęła ze zdenerwowaniem
machnęła ręką w energicznej gestykulacji.

Rozległ się trzask.

Stanęła jak wryta. Co to było? Błyskawicznie odnalazła na ścianie włącznik światła. Rozejrzała się dokoła. Jej wzrok natrafił na kawałeczki lśniącego szkła rozsypane na kuchennym blacie. Zamrugała, jakby podejrzewała, że to jej się śni. Ale resztki szklanki wciąż tam były. Z miejsca, w którym wcześniej stała nie mogła ręką strącić tej szklanki... Spojrzenie Liz powędrowało na jej dłonie. Cieniutkie zielone iskierki wędrowały po jej skórze. Tym razem nie czuła bólu, raczej sporą energię wypełniającą jej palce.

Wyciągnęła dłoń w kierunku rozbitej szklanki. Chwila koncentracji i w ciągu kilku sekund szkiełka scaliły się w jednolitą całość. Szklanka wyglądała na nietkniętą. Lekki uśmiech przebiegł po jej twarzy. Chyba powoli uczyła się kontrolować swoje nadprzyrodzone, niechciane zdolności.

Gdyby tylko potrafiła swoje potłuczone życie znów scalić w jedno tylko przez machnięcie ręką. Niestety rzeczy niematerialne nie podlegały prawom fizycznym, wiec mogła tylko czekać aż samo się wszystko ułoży albo aż ktoś pomoże jej wybrnąć spomiędzy raniących szkiełek przeszłości.

Ponownie spojrzała na swoje dłonie. Więc miała te podstawowe zdolności, łącznie z niszczycielską specjalnością Michaela. Zmarszczyła brwi. Jak to możliwie, że miała moc Michaela skoro to Max ją uratował? Przez jej umysł przebiegła pewna myśl. Miewała wizje kiedy kogoś lub czegoś dotykała, co mogło być pewną odmianą zdolności Isabel. Jej emocje mogły niszczyć jak w przypadku mocy Michaela. Może więc miała w sobie strzępki ich wszystkich?

Czy w takim razie miała też umiejętności Maxa? Był jeden sposób by się przekonać...

Przeszła do kuchni. Sięgnęła dłonią po nóż.

— Chyba zwariowałam – potrząsnęła głową
Odłożyła nóż z powrotem na miejsce. Była ciekawa czy umie leczyć rany jak Max, ale nie aż tak ciekawa, żeby pociachać samą siebie. Z drugiej strony jak inaczej mogła to sprawdzić?

— Czego się nie robi dla nauki – jęknęła
Ponownie chwyciła nóż i zaciskając powieki przejechała ostrzem po wnętrzy lewej dłoni. Zapiekło i po chwili czuła gorącą krew wypływającą z rany. Syknęła.

Przyłożyła powoli prawą dłoń w miejsce rany. Nabrała głęboko powietrza. Skupiła wszystkie swoje myśli na tym jednym działaniu. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Dopiero po kilkunastu sekundach w palcach prawej ręki poczuła mrowienie. Rana rozgrzewała się, ale piekła coraz mniej. Kiedy Liz otworzyła oczy i spojrzała na swoje dzieło, zobaczyła jedynie ślady krwi. Umyła dłonie i szybko wróciła wzrokiem na wnętrze lewej ręki. Nie było rany. Pozostała jedynie drobna, prawie niewidoczna blizna. Max naprawiał wszystko bez pozostawiania blizn. Cóż, nikt nie był idealny, a ona dopiero się uczyła. I to w dodatku sama na sobie wszystko testowała.

Drzwi otworzyły się z impetem. Liz aż podskoczyła w miejscu. Do salonu weszli a raczej wbiegli Max i Alec. Za nimi pojawił się Biggs, niosący na rękach Hotaru. Serce Liz stanęło w miejscu.

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część