Kath7 - tłum. Milla

Burn For Me (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 6


Jest środek nocy, kiedy dociera do Nowego Jorku, dlatego dochodzi do najgorszego. Ledwo zdążyła wysiąść z autobusu i ruszyła ulicą w poszukiwaniu hotelu, kiedy zostaje napadnięta. Napastnikiem jest niska blondynka z kolczykiem w wardze – i z nożem.

Przez chwilę rozważa walkę. W końcu to nie Pierce, a jego przetrwała. Nawet jeśli nie jest pewna co to znaczy, wie, że to więcej niż dziewczyna z nożem. Beth potrzebuje swoich pieniędzy bardziej niż ta osoba. Ale kiedy napotyka wzrok niskiej blondynki, wyczuwa, że to nie prawda. Ona nie może być starsza od Beth, ale w spojrzeniu tej niebieskookiej dziewczyny jest głód, jakiego Beth wie, że ona nigdy nie zaznała. Wie to nawet pomimo tego, że nie ma wspomnień kim naprawdę jest. To obłęd, ale nagle czuje współczucie dla tej dziewczyny. Nie zastanawiając się oddaje swoje pieniądze i blondynka znika w pobliskim wejściu do metra, nie oglądając się za siebie.

Nie jest ranna, ale wszystko z czego miała zamiar się utrzymywać, dopóki nie znajdzie pracy, przepadło. Wraca na dworzec autobusowy i spędza noc na ławce, starając się nie zamykać oczu, bo teraz się boi. Co widziała tamta dziewczyna, co przeżyła, że uczyniło ją to wystarczająco zdesperowaną żeby zrobić to, co zrobiła? W co ona się wpakowała przyjeżdżając tutaj? Nie spodziewała się strachu w Nowym Jorku. Była pewna, że strach pozostawia za sobą w Nowym Meksyku; że przez oddalenie się od Pierce'a, lodowata obręcz, która zacisnęła się wokół jej serca, kiedy obudziła się na brzegu rzeki, w końcu się rozluźni. Jest rozczarowana.

Blisko świtu znów dzieje się coś co wywołuje jej strach. Jej oczy w końcu się zamknęły, ale otrząsa się z pół-snu, kiedy wyczuwa, że jest obserwowana. Nie myli się. Ma stojące we wszystkie strony, ciemne włosy, kolczyk w brwi i baki i siedzi na ławce naprzeciwko niej. Czuje jak jej serce zaczyna bić w dzikim rytmie. Ale kiedy napotyka jego spojrzenie, ono jest życzliwe.

Kiedy ich oczy się spotykają, jej serce zamiera na moment, rozpoznaje go. Czuje dosłownie chęć rzucenia mu się w ramiona.

Ale, kiedy on otwiera usta, to uczucie znika. Głos, którego zaskakująco oczekiwała, nie pojawia się.

"W porządku?" pyta z ciężkim nowojorskim akcentem, naznaczającym nawet te dwa słowa.

"Tak, dziękuję," odpowiada, wstając szybko. "Czekam tylko na przyjaciela."

"Całą noc?" pyta, powodując, że jej serce podskakuje w piersi. Najwyraźniej obserwował ją od jakiegoś czasu.

"Tak," mówi Beth, rozglądając się nerwowo dookoła. Wie, że na dworcu jest ochrona. Ale gdzie?

"Potrzebujesz tego?"

Patrzy z powrotem na dziwnego młodego mężczyznę i widzi, że trzyma w ręku plik banknotów. Jej oczy się rozszerzają. "Co to jest? Nie mogę tego wziąć!"

"Jest twoje."

"Dzięki, ale nie mogę," odpowiada Beth, odsuwając się. Jest zaskoczona, że nie wyrywa się, kiedy czuje dłoń na ramieniu. Zamiast tego zatrzymuje się i odwraca się do niego.

"Ja nie żartuję. To naprawdę twoje. Dziewczyna, która to zabrała.... To moja siostra."

Beth nie może w to uwierzyć. Ten facet jest spokrewniony z jej napastniczką. Wyciąga rękę i bierze pieniądze, przelicza je. Jest wszystko. "Ale, dlaczego...?"

Odpowiada poważnie. "Nie pozwalam na zabieranie pieniędzy dziewczynom."

"Cóż, dziękuję." Nie wie co jeszcze powiedzieć. ponieważ jego komentarz sugeruje, że on nie ma nic przeciwko odbieraniu pieniędzy innym.

Uśmiecha się nieznacznie. "Witaj w Nowym Jorku." Po czym odwraca się na pięcie i odchodzi.

Nie widzi go po tym przez trzy lata. A przynajmniej nie na jawie. Ponieważ tej nocy on zaczyna pojawiać się w jej snach – i czasami w koszmarach.


* * *

"A więc byłaś w Nowym Jorku przez cały ten czas?" pyta Maria, wydaje się być zachwycona. "Boże Liz, po prostu nie mogę w to uwierzyć."

"Tak. Przez pięć lat," odpowiada Beth. Nie poprawia ich, kiedy mówią do niej Liz. W końcu to jest jej imię. Przyzwyczai się do tego i ma nadzieję, że zacznie o sobie myśleć jako o tajemnicy, którą jest Liz. Szybko opowiada im jak obudziła się na brzegu rzeki i o wszystkim, co doprowadziło do jej przyjazdu do miasta.

Siedzi na kanapie w apartamencie hotelowym Marii, sama. Maria, Alex i Isabel siedzą razem na drugiej kanapie, naprzeciwko niej. Sztywna postawa Marii sugeruje, że została zmuszona by tam usiąść, że Alex przekonał ją jakoś by utrzymała dystans od Beth, dopóki wszystko się nie wyjaśni. Beth nie jest pewna skąd wie, że to musiał być pomysł Alexa, ale wie. Źle się czuje wiedząc, że oni myślą iż nie mogą być przy niej swobodni. Czuje, że miejsce Marii jest przy niej; że dawniej, tu by właśnie była.

Przez długą chwilę panuje cisza. Wydaje się, że nie chcą na nią naciskać by wydobyć odpowiedzi. Jest zresztą pewna, że te, które ma, okażą się rozczarowujące. Jej życie nie było szczególnie interesujące, ani ekscytujące, ani niebezpieczne. Nie była nieszczęśliwa odkąd przybyła do Nowego Jorku. Czasami tak, ale nie przez cały czas. Zastanawia się, czy to ich zrani. Zastanawia się czy oczekują iż ona rozpaczała po nich tak, jak oni najwyraźniej rozpaczali po niej.

"Czy..." przerywa, po czym kończy. "Czy możecie opowiedzieć mi o mnie?"

"Co chcesz wiedzieć?" pyta Maria. "Znałam cię przez całe życie. Mogę ci powiedzieć wszystko!" To nie jest ta spokojna, zrównoważona, sławna piosenkarka, z którą Beth widziała wywiady w telewizji. Ta kobieta jest zdenerwowana, boi się popełnić błąd, jest zdesperowana by postąpić właściwie.

To powoduje, że Beth znowu się wzrusza. Relaksuje się, co zdaje się być sygnałem dla pozostałych, że oni też mogą to zrobić, ponieważ napięcie w pokoju wyraźnie opada.

"Chcę wiedzieć wszystko," przyznaje. "Ale zacznij od tej nocy, kiedy ja..." Spogląda na Isabel. "My," podkreśla znacząco, "zniknęliśmy."

Alex i Isabel wymieniają spojrzenia. "Dobrze," zgadza się w końcu Alex. "Ale najpierw musimy wiedzieć co wiesz." Krzywi się lekko, najwyraźniej wciąż trochę niepewny. "To znaczy, jest dość jasne, że znasz prawdę o..." Urywa, wygląda na sfrustrowanego.

Beth uśmiecha się nieznacznie. Poczym podnosi wskazujący palec i wskazuje w górę. "Chodzi ci o to, że wiem o tym?"

Dziwny wyraz pojawia się na twarzy Alexa. Uśmiech Beth znika. "Czy coś jest nie tak?" pyta, zastanawiając się czy coś źle zrozumiała. Jedyna rzecz co do której była pewna, że wszyscy to przyznają, to fakt, że jest powód dla którego jest dwóch Zanów, dwie Lonnie, dwóch Rathów i dwie Avy.

"Przepraszam," mówi szybko Alex. "Po prostu... Zrobiłaś dokładnie to samo, kiedy po raz pierwszy powiedziałaś mi o Maxie." Uśmiecha się krzywo. "Byliśmy wtedy w areszcie."

Oczy Beth się rozszerzają. Jej serce zaczyna walić. "Przez Pierce'a?" pyta.

Trio siedzące po drugiej stronie stołu zamiera jak na komendę. Ale wszystko co mówi Alex to "Nie."

Beth marszczy brwi. "Kim jest Pierce?"

"Skąd znasz to nazwisko?" dopytuje się Isabel. "On... to znaczy, on cię nie zranił, prawda?" W jej głosie słychać przerażenie.

"Nie," szybko opowiada Beth. "A przynajmniej nie pamiętam, by to zrobił. Ale wy wiecie, kim on jest?" Czuje, że to niesamowite, iż po tak długim czasie, w końcu zrozumie dlaczego tak bardzo bała się tego nazwiska.

"Tak," szepcze Isabel. "On jest szefem czegoś, co nazywa się Jednostką Specjalną. To łowcy kosmitów. Oni..." Jej głos załamuje się nieznacznie. Kontynuuje, kiedy Alex bierze ją za rękę. "Oni porwali Maxa. Torturowali go. Weszłam do jego podświadomości i odnaleźliśmy go. Udało nam się go wydostać dzięki temu, że powiedziałaś co się dzieje ojcu Kyle'a, szeryfowi Valentiemu. On nam pomógł. W każdym razie po tym jak go uratowaliśmy, rozdzieliliśmy się. Ty zabrałaś Maxa ze sobą..." Jej głos znowu się łamie. Jest jasne, że nie jest w stanie mówić dalej.

"Nigdy więcej was nie zobaczyliśmy," kończy Alex. Ponownie na długą chwilę zapada cisza, kiedy to Beth przetwarza wszystko. W końcu zdaje sobie sprawę z tego, że Alex intensywnie przygląda się jej twarzy. Napotyka jego oczy. "Lizzie, skąd wiesz o Piercie skoro nic z tego nie pamiętasz?"

"Obudziłam się na brzegu rzeki i w końcu zaczęłam iść, po jakimś czasie doszłam do mostu," cicho odpowiada Beth. Patrzy na Isabel. "Byli tam mężczyźni, którzy spychali do rzeki czerwony samochód. Powiedzieli, że już go nie potrzebują, bo Pierce znalazł to, na czym mu zależało."

Kiedy słyszy westchnienie Isabel, jest na nie przygotowana. Bo w końcu zrozumiała dokładnie co – a dokładniej kogo – Pierce znalazł.

"O mój Boże," jęczy Isabel. "Powiedziałaś, że wiesz, że Max żyje," mówi, przechylając się do przodu. Ton głosu Isabel sugeruje nagle, że to może nie być cud na który miała nadzieję. "Skąd? Liz, skąd o tym wiesz?"

"On jest w moich snach," odpowiada Beth, zachłystując się teraz własnymi łzami. "Kiedy poznałam Zana, myślałam, że to on, ale teraz wiem, że tak nie było. To był Max. Zawsze był przy mnie. Odszedł na jakiś czas," – decyduje się nie wyjaśniać, że jej sny – że Max – odeszły kiedy związała się z Zanem, wie, że siostra Maxa nie zrozumie – "Ale tydzień temu wrócił." – Maria ruszyła się teraz i siedzi obok niej, obejmując Beth ramieniem. Jednak Beth ledwo to dostrzega. Kładzie dłoń na sercu. "On tu jest. Wiem, że on żyje."

"Ale zgodnie z tym, co nam właśnie powiedziałaś, Pierce znalazł go ponownie. Musiał!" Głos Isabel zaczyna brzmieć trochę histerycznie. Beth to rozumie. Ona też zaczyna czuć się w ten sposób. Mimo że Max to ciągle po prostu imię, fragment snu, a nie rzeczywiste wspomnienie, on już jest kimś więcej.

Nie, nie już. Zawsze był.

Ona najzwyczajniej wie, nie pamiętając tego, że on jest, był i zawsze będzie jej sercem. Została oszukana przez Zana, prawdopodobnie nie na umyślnie, ale to jednak wystarczyło, by na ten czas straciła siebie. Straciła Maxa. Poczucie winy niemal ją przytłacza.

Jak mogła o nim zapomnieć? Jak mogła zapomnieć o kimś kto, jak to jest teraz jasne, znaczy wszystko?

I jeżeli mają rację, to Max spędził ostatnie pięć lat w niewoli, pod kontrolą tego człowieka, którego by uniknąć przekroczyła pół kontynentu. Uciekła. Zaufali jej, że wydostanie go na wolność, a ona go zawiodła.

Wie, że on żyje i wie, że ją prześladował i wie dlaczego. Pozostawiła go za sobą, ale on wciąż polega na niej, by go uwolnić. Wołał do niej o pomoc przez pięć lat, a ona zignorowała każde wołanie. Żyła z jego duplikatem, przeważnie szczęśliwie; on był nieszczęśliwy, samotny i zapomniany.

Beth wyciąga rękę i chwyta dłoń Isabel. Wysoka blondynka napotyka jej spojrzenie. "Isabel, on żyje. Wiem, że on żyje. Odnaleźliśmy się z jakiegoś powodu. Wiem to. To los. Mamy go ocalić. Nie jest za późno."

"Ale gdzie my mamy w ogóle zacząć?" pyta z rozpaczą Isabel.

Beth drży lekko, rozumiejąc nagle, dlaczego nigdy nie wpuściła Lonnie do swoich snów. Bo Lonnie tam nie należy. To na tą kobietę czekała. Zresztą Lonnie nigdy nie zrozumiałaby snów Beth. Ale ta kobieta zrozumie.

Jej sny są kluczem.

I kiedy mówi o tym Isabel, ta po prostu przytakuje, jakby wiedziała przez cały czas.









Poprzednia część Wersja do druku Następna część