Kath7 - tłum. Milla

Burn For Me (21)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 21


Kiedy docierają do Portland, jest środek nocy. Wynajmują pokój w podrzędnym motelu, niedaleko dworca autobusowego. Mimo że jest wyczerpana i nie ma w tej chwili zbyt wielu powodów do uśmiechu, kiedy wchodzi do ich pokoju, uśmiecha się lekko. Odkąd Max ją uleczył, jej wspomnienia z życia sprzed mostu powracają w zawrotnym tempie, pobudzone najdrobniejszymi rzeczami. I niektóre z nich przywołują uśmiech na jej twarz.

"Co?" pyta Max. Cały czas jest na nią otwarty, teraz kiedy połączenie zostało ponownie nawiązane, tak jak ona na niego. Nie widział jej uśmiechu, ale go poczuł. Serce jej się ściska, kiedy widzi, jaki on jest zmęczony. Nie rozmawiali dużo w autobusie, ale też nie spali. Liz nie była w stanie, jej umysł jest przepełniony tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku godzin.

Było za wcześnie by rozmawiać, ale było również za wcześnie by spać. Wie, że Max czuje tak samo.

Wydaje jej się, że on dzieli też jej obawę, że jeśli pozwoli sobie zasnąć – czy choćby rozmawiać – może się obudzić i wszystko to okaże się snem. Że oni nie są razem i że ta jedyna dobra rzecz, która wydarzyła się tego dnia, jest zaledwie tworem ich wyobraźni.

"Przypomniał mi się ten kiczowaty motel, w którym Michael i Maria zatrzymali się w drodze do Marathon." Odpowiada teraz Liz. Siada obok niego na łóżku. "Tamto miejsce było okropne."

"To nie jest dużo lepsze," mówi Max. Spogląda na niego. On uważnie jej się przygląda. "To musi być dziwne... mieć z powrotem wszystkie swoje wspomnienia."

Liz wzrusza ramionami. "Tak. I nie. Nie umiem tego wyjaśnić." Nawet sobie. Teraz pamięta wszystko dokładnie i niemal nie może uwierzyć, że kiedyś mogła tego nie pamiętać. "Najtrudniejsza jest próba zintegrowania tego kim byłam dawniej, z tym kim byłam po moście i z tym kim jestem teraz. Przecież przez pięć lat byłam 'Beth'. Ona ciągle jest mną, ale nie jest. Nie wiem czy potrafię na nowo zrozumieć, co to znaczy być 'Liz'."

"Przykro mi," mówi Max. "Chciałbym..." Nie kończy, ale Liz słyszy tysiąc różnych słów w ciszy, która następuje po tych słowach.

"Ja też," szepcze Liz. Opiera się o niego, a on obejmuje ją ramieniem. "To takie dziwne Max."

On wzdycha. "Wiem. Możesz o tym mówić, wiesz. Nie zdenerwuję się."

Wierzy mu. Najpiękniejszym doświadczeniem bycia po raz drugi przez niego uleczoną, jest to, że ponieważ wiedziała czego oczekiwać, była w stanie bardziej się na tym skoncentrować. I kiedy to się działo, ona praktycznie stała się nim. Teraz wie z całą pewnością, że Isabel miała rację. Max akceptuje wszystko co się wydarzyło, kiedy go nie było. Zastanawia się jak na Boga on jest w stanie to zrobić – jak ona może mieć takie szczęście? Jak ktoś może być tak wyrozumiały?

Nawet po połączeniu, jest tyle do powiedzenia, że nie wie gdzie zacząć. Ale z drugiej strony, w pewnym sensie, ona nawet nie chce zacząć. Chciałabym, żeby mogli wrócić do tego, co było zanim to wszystko się wydarzyło, kiedy ciągle byli młodzi i sprawy nie były skomplikowane. Albo przynajmniej na tyle nieskomplikowane, na ile to było możliwe biorąc pod uwagę fakt, że jedno z nich było nie z tego świata.

Kolejne wspomnienie wyłania się w jej umyśle, słodko-gorzkie i teraz naznaczone żalem.

Ucieknijmy razem, ty i ja, daleko stąd, z dala od wszystkiego. Teraz widzę wszystko tak jasno. Udajmy się gdzieś, gdzie nikt nas nie zna. Dopóki jesteśmy razem, nic innego się nie liczy.

Zastanawia się jak by to było, gdyby wtedy uciekli, jako nastolatkowie. Stanowczo kręci głową. Marzenie o nierealnych rzeczach, nie jest dobre.

A jednak uświadamia sobie, że dokładnie to teraz robią. Uciekli. To jest ciągle tak samo prawdziwe, jak wtedy. Żadne z nich nie chce przyznać, że kiedy są razem, nic innego się nie liczy. Ale to nie zmienia faktu, że świat uparcie usiłuje wkroczyć. Muszą przedyskutować co robić dalej.

Zaczyna ostrożnie. "Minęło tyle czasu, ale dla mnie, to jest niemal tak, jakby nie upłynął nawet jeden dzień. Zupełnie jakbym była dwoma osobami. Jestem Beth, która przeżyła pięć lat śniąc o kimś, kogo nawet nie pamiętała. I jednocześnie jestem Liz, która skoczyła z tobą z mostu i czuje jakby to było wczoraj."

"Chcę poznać również Beth," mówi jej Max.

"Wiem, że chcesz," odpowiada Liz. "Ale nie wiem, czy mogę się jej trzymać. Tyle z tego, kim ona była, jest wplecione w to, co już nigdy więcej nie wróci."

Przez długą chwilę panuje milczenie. "Chodzi ci o niego," w końcu mówi cicho Max.

"Tak."

"Wiesz, nawiązałem z nim połączenie," oznajmia nieoczekiwanie Max, Liz mruga.

"Tak?"

Znów zapada cisza. "Liz, nie wiem jak ci to powiedzieć..." Znów urywa, widać, że rani go jej ból. Wzdycha z powodu tej niesprawiedliwości. Po tym wszystkim, co przeszedł przez ostatnie pięć lat, myśl że jest zmuszony czuć się źle z jej powodu, zasmuca ją. Wie też, że Zan nie tego by chciał.

"Wiem, że on nie żyje," mówi mu. Odwraca się, spoglądając na Maxa. Jego złote oczy są zacienione, ale wyczuwa jego poczucie bezradności. On nie wie, co ma powiedzieć w tej sytuacji. Kto by wiedział? To wykracza poza wszelkie normalne okoliczności, z którymi ktokolwiek powinien sobie radzić.

Co jest takiego wspaniałego w normalności?

Uśmiecha się smutno. Uświadamia sobie, że ciągle, mimo wszystko, nie może życzyć sobie normalności. Po prostu nie może.

Nie, jeśli to by oznaczało, że nigdy nie poczuje tego, co czuje do tego mężczyzny siedzącego obok niej, na tym zapadniętym łóżku, w tym podrzędnym pokoju motelowym.

Nie, jeśli to by oznaczało, że to rosnące w niej życie, by nie istniało. Bo ona już je kocha i wie, że wszystko co się wydarzyło, było po to, by on lub ona mógł przyjść na świat. Nie wie dlaczego tak ma być, ale Lonnie – i Zan – mieli rację mówiąc, że z czasem zrozumie poświęcenie Zana. Bo teraz je rozumie.

To powoduje, że czuje się winna za to, że czuje jakby to wszystko było tego warte, tylko po to, by doprowadzić ją i Maxa do tej chwili. Ale teraz wie, że to jest ich krzyż, który muszą nieść, by być razem. Zawsze będą czuli się winni. A jednak, ona nigdy nie będzie kochać jego – ani dziecka – mniej. Prędzej mogłaby sobie wyrwać serce z piersi.

To dlaczego kocha Maxa, potwierdza się w jego następnych słowach. Jego następne słowa są po prostu tak dla niego charakterystyczne i ona zwyczajnie kocha w nim wszystko.

On jest ciągle taki sam. Nie może się powstrzymać od ciekawości. Chętny, by radzić sobie i rozmawiać o rzeczach, których może nie lubi i których może nie rozumieć, ale robi to, bo wie, że są ważne. Przypomina sobie, jak on zawsze uważał się za ostrożnego. Ale taki nie był. Nie tak naprawdę. Kiedy przyszło co do czego, Max zawsze robił to, co musiało zostać zrobione, szukając prawdy o tym, kim naprawdę był, równie zapalczywie jak Michael, ale na swój własny, bardziej rozważny sposób.

"Możesz mi o nim opowiedzieć?" zapytał Max łagodnie. "Zrozumiem jeśli to jest zbyt trudne, ale ja nawet nie rozumiem kim on był."

Liz wiedziała, że to pytanie w końcu się pojawi. Przecież Max nie wie nic o duplikatach, ani o Langleyu, czy Granilithcie. On wie o ostatnich pięciu latach jeszcze mniej, niż ona. A jednak ciągle jest na to nieprzygotowana. Wiedziała, że to nadejdzie, bo to jest Max, ale nie do końca wie, co mu powiedzieć.

Jak może mu powiedzieć, że Zan był jego rezerwą, jego zastępstwem i, ostatecznie, jego wybawcą? Jak może mu powiedzieć, ile znaczył dla niej Zan; że choć nigdy nie był do końca w jej sercu, przez długi czas, w jej umyśle, on był tym jedynym? Że on był Maxem?

Jak może powiedzieć Maxowi, że nosi teraz dziecko jego duplikata i że już zawsze będzie ono przypomnieniem, że na jakiś czas, zapomniała o nim?

Jak może mu powiedzieć, że choć wie, iż to źle, wierzy, że ostatecznie było warto? Że ich separacja, jego tortury, jej strata siebie i tak, nawet śmierć Zana, były tego warte?

Ale zna Maxa i wie, że on zrozumie. On zawsze zrozumie. Zupełnie tak, jak Zan rozumiał. Bo, choć oni są różni – i to co do nich czuje jest różne – pod tyloma względami, są tacy sami.

"Mogę ci powiedzieć wszystko, co chcesz wiedzieć," mówi. Sięga do niego i kładzie dłonie po obu stronach jego twarzy. "Ale chcę, żebyś wiedział jedną rzecz, zanim się w to zagłębimy."

"Dobrze," mówi Max, jego głos jest przestraszony, ale też zdeterminowany.

"Chcę żebyś zrozumiał to, co ja chyba zaczynam rozumieć. Powodem, dlaczego to wszystko się stało, jest to, że ty jesteś tym jedynym Max. Jesteś jedynym osobą na świecie, której potrzebuję w życiu. Wydaje mi się, że jest to częściowo powodem, dlaczego moja pamięć nie wracała. Ponieważ nie przeżyłabym myśli o tym, co się z tobą stało, gdybym odzyskała pamięć. Więc mój umysł chronił mnie przez te wszystkie lata. Sprawił, że cię zapomniałam, żebym mogła żyć dalej. Przetrwać. Ale potem wszystko stało się bardziej zagmatwane, kiedy poznałam Zana." Przerywa, czując jak łzy napływają jej do oczu, bo wie, że to, co powie, zaboli go. "Ale to wszystko... To nie zmienia faktu, że go kochałam. Nie tak, jak kocham ciebie, ale kochałam go."

Max opuszcza głowę tak, żeby ich czoła się dotykały. Przez moment czuje się lepiej, ale serce ciągle wali jej w piersi, bo on nie odzywa się przez długi czas. Czuje też tryby obracające się w jego głowie, kiedy przetwarza to, co mu powiedziała i kiedy formułuje odpowiedź.

W końcu mówi, "Chcę, żebyś czuła, że możesz go opłakiwać." Zamyka oczy. On jest taki dobry. Jak on może być taki dobry, po tym wszystkim co go spotkało? Jak to możliwe, że to, co zrobił mu Pierce, nie zniszczyło w nim tego? Ale ona rozumie, że ta jego dobroć i umiejętność akceptowania uczuć innych, czyni go Maxem. I to właśnie pomogło mu przetrwać to piekło.

"I chcę żebyś ty też coś wiedziała Liz," ciągnie łagodnie. "Twoje dziecko..." Czuje jak jej oczy się rozszerzają. On wie! Jak to możliwe, że on wie? Ona dopiero co się dowiedziała! "Mam nadzieję, że to może być nasze dziecko."

Wtedy ona zaczyna naprawdę płakać. Wyczuwa, że on wie, iż tej nocy nie będzie więcej rozmów, kiedy delikatnie zdejmuje jej kurtkę i buty, a potem kładzie się razem z nią, biorąc ją w ramiona.

Właśnie tak, po tym jak postanowiła w autobusie, że zrobi wszystko by sprawić, żeby Max zapomniał o piekle, które przeszedł przez ostatnie pięć lat, kończy się na tym, że to on pociesza , podczas gdy ona zasypia płacząc.






Poprzednia część Wersja do druku Następna część