yeti

Efekt rumowy (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VIII

Nie rozmawialiśmy przy śniadaniu. Mama chyba zauważyła, że coś jest nie tak, gdyż popatrywała na nas zmartwiona i nerwowo usiłowała wypełnić ciszę rozmową o pogodzie, wczorajszym filmie w telewizji, a nawet polityce, mimo że biedactwo zupełnie się na tym nie zna. Tata odpowiadał jej monosylabami znad rozłożonej gazety. Nie był rannym ptaszkiem i zdecydowanie wolał pogawędki przy kolacji. Ja w ogóle się nie odzywałam, bez apetytu przełykając rumiane tosty. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się najlepiej... Obserwowałam ukradkiem Maxa, ale widok był, delikatnie mówiąc, przygnębiający. Głowę miał zwieszoną, wpatrzony w swe płatki niczym w kryształową kulę. Grzebał w talerzu bez entuzjazmu. Nie zauważyłam by zjadł choć łyżkę. On też wiedział, że czeka nas dziś poważna rozmowa i najwidoczniej, podobnie jak ja, nie miał na nią najmniejszej ochoty. Był zmęczony – było oczywiste, że niewiele spał w nocy, jeśli w ogóle, ale zdławiłam współczucie. Przypomnienie mu priorytetów, nam wszystkim – to konieczność. Michael zjawi się za mniej więcej pół godziny... Wolałam nie wdawać się w szczegóły przez telefon, więc nie miał pojęcia, dlaczego go wezwałam. Nie żeby przyjście do naszego domu było dla niego jakimś ogromnym wyrzeczeniem – i tak spędzał z nami trzy czwarte swego czasu, już nie mówiąc o tym, że chyba więcej nocy przesypia w śpiworze u Maxa na podłodze niż we własnym łóżku... Nie jest specjalnie rozrywany w szkole – samotnik z niego jeszcze większy niż Max – i jest w swym samotnictwie skuteczniejszy niż mój brat – nie waha się być niegrzeczny i grubiański. Max jest zawsze taki... miły. Może gdyby nie to, to nie mielibyśmy dzisiaj problemu. Boże! Nigdy nie myślałam, że kiedyś przedłożę charakter Michaela nad charakter Maxa. Co się stało z tym światem?! Od dzisiejszej nocy ciągle czuję się, jakbym żyła po drugiej stronie lustra...

Głośny brzęk zabrzmiał jak wystrzał z karabinu i podskoczyłam nerwowo. Mało brakowało a zakrztusiłabym się tostem.

— Nie jestem głodny – głos Maxa był bez wyrazu. Odsunął z łoskotem krzesło i wyszedł bez dalszych wyjaśnień. Podświadomie oczekiwałam trzaśnięcia drzwiami, ale nie nadeszło.

— Izzy... – mama zaczęła niepewnie. Gdy na nią spojrzałam, zobaczyłam wyraźny niepokój w jej oczach. – Czy pokłóciliście się z Maxem?

I co tu odpowiedzieć? Najbliższe prawdy byłoby – 'Nie, mamo, Max po prostu cierpi, bo dowiedział się, że się podoba dziewczynie, w której się kocha od wielu lat, ale nie może z nią być, bo tak się składa, że są przedstawicielami odrębnych gatunków... Aaa, nie mówiłam wam, że Max jest kosmitą?' Bardzo chciałam powiedzieć rodzicom prawdę, ale to zdecydowanie nie była odpowiednia chwila.

— Wiesz, mamo, jak to jest z rodzeństwem. Od czasu do czasu kłótnia staje się konieczna, chociażby dla oczyszczenia atmosfery. – wydusiłam z siebie z, mam nadzieję przekonującym, wątłym uśmiechem. – Nie martw się, do jutra mu przejdzie. – Akurat! Prędzej krowy zaczną latać... ale lepiej tego mamie nie mówić.

— Jesteś pewna, kochanie? Bo jeszcze go takiego nie widziałam, a i ty wyglądasz markotnie. To chyba poważna sprzeczka. Może ja albo tata będziemy w stanie wam jakoś pomóc rozwiązać ten problem? Porozmawiajcie z nami, to zobaczymy co da się zrobić... – położyła swą ciepłą dłoń na mojej i ścisnęła lekko. Nie cierpiała kłótni, ani cichych dni – była gorącą zwolenniczką zasady, by się godzić przed pójściem spać. Niestety, tym razem to co nas dręczyło nie mogło stać się tematem rodzinnej dyskusji.

— Dzięki mamo. Poradzimy sobie z tym sami. – by nie odpowiadać na więcej pytań, wepchnęłam resztę tosta do ust i popiłam letnią już herbatą. Mama nie próbowała mnie już namawiać na zwierzenia – tylko zmartwienie nie znikało z jej oczu. Tata też przyglądał mi się uważnie i, choć nie skomentował naszej rozmowy ani słowem, wiedziałam, że jego prawniczy umysł pracuje nad przyczynami i sposobami rozwiązania konfliktu.

— Idziesz z nami na mszę? – spytała jeszcze mama, gdy wstawałam od stołu. – Wychodzimy za jakieś dwadzieścia minut, ale ponieważ jesteś jeszcze w proszku...

Tak, to też było odstępstwo od normy – Isabel Evans zasiadła do śniadania w piżamie, bez śladu makijażu na twarzy, z włosami ledwie tkniętymi szczotką. BARDZO wyraźna wskazówka, że coś nie gra.

— Nie, mamo... Chcę porozmawiać z Maxem.

— Tak, tak... – natychmiast mnie poparła, podrywając się energicznie zza stołu i zaczynając zbieranie naczyń. – Świetnie. Mam nadzieję, że do kolacji zasiądziemy już w lepszych nastrojach.

— Tak, mamo – powiedziałam potulnie, wycofując się dyskretnie z jadalni. O ile znałam mojego brata, to było niemożliwe by do kolacji drastycznie poprawił mu się humor, ale z pewnością nie poinformuję o tym rodziców. Przekonają się sami wystarczająco szybko... Boże! To będzie naprawdę koszmarny dzień.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część