yeti

Efekt rumowy (26)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Cześć wszystkim, którzy jeszcze pamiętają moje nieszczęsne, potwornie zaniedbane opowiadanko... nie będę traciła Waszego cennego czasu na przeprosiny i usprawiedliwienia... zresztą i tak pewnie nikt nie czyta tej notki, bo wszyscy chcą jak najszybciej "przejść do rzeczy" ;-). tak więc powiem tylko – miłej lektury :-). yeti

***

XXVI

Wmawiałam sobie, że wszystko jest w porządku, ale jakoś nie mogłam się do tego przekonać. Miałam przykre wrażenie, że coś niedobrego dzieje się w mojej rodzinie… Niby wszystko było w porządku – Max i Isabel wspólnymi siłami usiłowali mnie przekonać, że ich kłótnia została zażegnana, ja udawałam, że im wierzę… i w ten sposób kłamstwo wkradało się w nasze życie. Czułam się bezradna – cokolwiek się stało, żadne z moich dzieci nie chciało o tym ze mną rozmawiać. Philip radził, bym się tak bardzo nie przejmowała. „Poboczą się trochę, a później im przejdzie”, mówił i wzruszał ramionami. Twierdził, że on i jego siostra w buntowniczych latach nastoletnich często byli na noże i że to całkiem normalne. Jednak i jego, całkiem przecież rozsądne, słowa, nie potrafiły zdusić tego okropnego uczucia, które rosło gdzieś głęboko w moim matczynym sercu. W rezultacie zwróciłam się ku dawnym czasom, kiedy moje dzieci, nawet jeśli nie mówiły mi o wszystkim, dogadywały się ze sobą doskonale. Wyciągnęłam z szafy cały zestaw domowych filmów i oglądałam je wszystkie po kolei. Urodziny, wycieczki, zwykłe spacery po parku... był taki czas, że nagrywaliśmy wszystko. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak podekscytowani byliśmy z Philipem tym, że w naszym życiu pojawiły się dzieci, jak trzeba je było wszystkiego uczyć, jak ciężko było namówić Maxa do tego, by się uśmiechnął, albo utulić Isabel gdy czasem płakała w nocy... Nawiązywanie z nimi kontaktu bywało niezwykle trudne, ale mnóstwo drobiazgów wynagradzało to z nawiązką. Bardzo szybko nie potrafiliśmy już wyobrazić sobie życia bez nich... stali się naszym życiem. Popłakałam się jak dziecko, gdy Isabel po raz pierwszy nazwała mnie „mamą” i kiedy Max po raz pierwszy objął mnie z własnej inicjatywy. Jakoś mi nie przyszło do głowy, że tak ciężko wypracowany kontakt może pewnego dnia znów stanąć pod znakiem zapytania. Westchnęłam i wyłączyłam telewizor. Oglądanie w tej chwili wycieczki do Wielkiego Kanionu, którą zorganizowaliśmy gdy Max i Isabel mieli po dziesięć lat, sprawiało tylko, że popadałam w sentymentalizm i chciało mi się płakać. A tu trzeba było działać a nie biadać nad rozlanym mlekiem. Podejść logicznie do problemu – znaleźć przyczynę, a później rozwiązanie. Tylko, że ciężko było znaleźć przyczynę problemu, jeśli absolutnie nikt nie chciał ze mną o tym rozmawiać... No i powrót do punktu wyjścia... Wstałam z kanapy z myślą, że jak zrobię frittatę na kolację, to może przynajmniej Max i Isabel znajdą wspólny język w tym, jak bardzo moja kuchnia jest do kitu... Bardzo makiaweliczny plan, ale z braku laku...

Dźwięk telefonu wyrwał mnie z zamyślenia w połowie drogi do kuchni.

— Halo? – nie przepadałam za telefonami w środku dnia. Zwykle znaczyły one telemarketing... Jeśli nie telemarketing, to coś niedobrego... Żadna z tych możliwości mi się nie podobała.

— Dzień dobry. Trisha Hennings z West Roswell High. Czy mogę rozmawiać z panią lub z panem Evans?

Dreszczyk niepokoju przebiegł mi po kręgosłupie. Dzieci...

— Diane Evans przy telefonie – powiedziałam najspokojniej jak mogłam. – Czy coś się stało?

Boże drogi... proszę, nie. Tysiące scenariuszy przelatywały mi przez głowę – wypadki, bójki, strzelaniny w szkole...

— Dyrektor chciałby się z panią spotkać w kwestii wychowawczej. Czy mogłaby pani przyjechać?

— Teraz? Jaka kwestia wychowawcza? – sprawa nie wyglądała na tak poważną, jak się obawiałam, więc pozwoliłam sobie na westchnienie ulgi.

— Pani córka uciekła dziś z lekcji. Dyrektor chciałby z panią na ten temat porozmawiać. Czy może pani przyjechać?

Isabel? Wagary? Czy to następna faza nastoletniego buntu i nieporozumień, które ostatnio przetaczają się przez nasz dom? Tak czy siak – być może właśnie otwierała się przede mną możliwość dowiedzenia się czegoś więcej i dotarcia do sedna problemów.

— Oczywiście. Mogę być w szkole za pół godziny.

***

Bardzo dużo czasu upłynęło od kiedy byłam w szkole średniej, do której uczęszczały moje dzieci. Z wyjątkiem początkowego etapu zapisów i wywiadówek – chyba nigdy. Max i Isabel nie sprawiali problemów w szkole – do dziś.

Korytarze były ciche i puste, gdy szłam w stronę sekretariatu. Stuk moich obcasów odbijał się w nich głośnym echem i sprawiał, że czułam się niepewnie. Niepokój trawiący mnie od dłuższego czasu zostawiał gorzki posmak w ustach. Już nie miałam ochoty wchodzić do gabinetu dyrektora – najmniejszej. Czułam się, jakbym to ja była wzywana na dywanik.

Starając się wyglądać najpewniej jak mogłam, pchnęłam wahadłowe drzwi do sekretariatu i podeszłam do lady. Wysoka chuda blondynka przeglądająca jakieś dokumenty obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem.

— Czym mogę służyć? – spytała uprzejmie ze zdawkowym uśmiechem.

Uczucie, że zaraz znajdę się na dywaniku, jakoś nie chciało zniknąć...

— Nazywam się Diane Evans. Zawiadomiono mnie, że dyrektor chce ze mną porozmawiać.

— Tak, oczywiście. Proszę za mną.

Poszłam za nią posłusznie, jak cielę idące na rzeź. Kiedy otworzyła przede mną drzwi, od razu zobaczyłam Isabel. Siedziała na krześle sztywno wyprostowana i lekko zaczerwieniona, z ustami zaciśniętymi w gniewną kreskę. Sprawiała wrażenie, jakby to ona miała prawo mieć do kogoś pretensje, a nie odwrotnie... Cała Isabel – na czym jak na czym ale na animuszu i prawie że bezczelności nigdy jej nie zbywało. To zachowanie sprawiło, że miała cały tłumek adorujących przyjaciółek... do tej pory myślałam jednak, że jej buńczuczność nie przekracza granic niepotrzebnej brawury i głupoty... wagary, na których została przyłapana i nie wykazuje najmniejszej skruchy... może jednak nie znam zbyt dobrze granic arogancji mojej córki...

Poczułam nadchodzącą falę irytacji – za to, że się niepotrzebnie martwiłam, za to że moja córka wpakowała się w jakieś zupełnie niepotrzebne kłopoty, które mogą zepsuć jej akta szkolne, za to, że nawet nie przeczuwałam, że jest zdolna do takiego zachowania.

Skrzypnięcie drugiego krzesła odwróciło na chwilę moją uwagę od Isabel... i moje zadziwienie całą sytuacją wzrosło.

Michael Guerin. Kto by pomyślał? Nawet nie udawałam, że znam tego chłopaka... wiedziałam, że był najlepszym przyjacielem mojego syna, ale właściwie do tego ograniczała się moja wiedza. Nie miałam zielonego pojęcia, że przyjaźni się do tego stopnia z Isabel, żeby inscenizować wspólne wagary. A może... może cała trójka wpadła w tarapaty? Lecz szybka inspekcja pokoju upewniła mnie, że z wyjątkiem Isabel i Michaela tylko postawny mężczyzna po czterdziestce był w gabinecie.

— Pani Evans, jestem Mark Stillman, dyrektor szkoły. Bardzo jestem wdzięczny, że mogła pani się zjawić tak szybko. Wolimy rozwiązywać tego typu kwestie na gorąco, sama pani rozumie. – głos miał miły i serdeczny. Uścisnął mi rękę i wskazał wygodny fotel z boku biurka, tak bym miała dobry widok zarówno na niego jak i na moją córkę i Michaela, po czym oparł się o biurko, najwyraźniej gotowy do konfrontacji.

— Ponieważ ojciec Michaela zdecydował się nie uczestniczyć w dzisiejszym spotkaniu – dyrektor zignorował bardzo wyraźne prychnięcie Michaela – przejdziemy od razu do rzeczy. Pani Evans... osobiście przyłapałem dzisiaj Isabel i Michaela, jak próbowali się dostać do składziku na drugim piętrze.

Wszyscy troje spojrzeli na mnie, jakbym miała z miejsca zrozumieć powagę zbrodni. Oczywiście nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi. Do tej pory myślałam, że chodzi o wagary... a teraz... niby co? Włamanie? Kradzież własności szkolnej? W co się te dzieciaki wpakowały i dlaczego?

— Zaraz... Myślałam, że chodzi o wagary. Może mi pan wytłumaczyć jaśniej, o co chodzi? Czy próbowali zabrać coś z tego składziku?

— Mamo! – Isabel zaprotestowała głośno, obrażona. Spojrzałam na nią i ujrzałam wyrzut w jej oczach.

— A co mam myśleć, Isabel? Ostatnio w ogóle nie rozmawiamy. Skąd mam wiedzieć czy nie masz jakichś problemów, o których nie wspomniałaś? – byłam świadoma tego, że trochę z moich urażonych uczuć przebiło się w moim głosie i lekki rumieniec zakłopotania wypłynął mi na twarz. Nie przyszłam tu po to, by przed obcymi dla mnie ludźmi przyznawać się do tego, że straciłam kontakt z własną córką. Poprawiłam się w krześle, zdeterminowana, by rozwiązać bieżącą kwestię a resztę załatwić w domu. Zwróciłam się w stronę dyrektora, uznając, że patrzenie na Isabel nie przyniesie w tej sytuacji nic dobrego. – Proszę konkretniej, bo czuję się trochę zagubiona. Co właściwie zrobiła moja córka?

Dyrektor przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, widocznie zakłopotany konfrontacją sprzed chwili.

— Isabel uciekła dziś z lekcji, podobnie jak Michael i zostali przyłapani na wkradaniu się do składziku, który jest znanym miejscem schadzek. Wielokrotnie pary nastolatków były łapane w tym pomieszczeniu... cóż, powiedzmy, że in flagranti. – dyrektor wpatrywał się we mnie uważnie, chcąc być pewnym, że tym razem zrozumiałam go w pełni.

I tym razem każde słowo dotarło do mnie ze wzmożoną siłą.

— Czyli sądzi pan...

— Mamo, to nieprawda! My wcale nie...

— Później, Isabel. – przerwałam jej bezceremonialnie. – Panie Stillman, chce pan powiedzieć, że moja córka uciekła z lekcji żeby się obściskiwać w jakimś składziku?

— Do takich wniosków doszliśmy, pani Evans. Muszę podkreślić oczywiście, że nie tolerujemy ucieczek z lekcji w jakimkolwiek celu. Wszystkie wykryte przypadki są karane. Jednakże to, z czym mamy do czynienia w tym przypadku... Oczywiście nasza szkoła rozumie, że hormony grają dużą rolę w życiu nastolatków i że nie jesteśmy w stanie zapobiec niektórym zdarzeniom, ale zarówno Isabel jak i Michael mają dopiero szesnaście lat i naprawdę dużo czasu na zgłębianie łączącego ich... związku – prawie się zakrztusił na tym słowie i byłam w stanie to zrozumieć. Tyle się słyszało o nastolatkach, których nieokiełznane libido wpędzało w kłopoty, że sama myśl o tym, że moja Isabel... z Michaelem, który sporo czasu spędzał u nas w domu... – Poświęcanie czasu przeznaczonego na naukę na schadzki w różnych zakamarkach szkoły to naprawdę nie jest dobra droga. Uważamy, że należy tego typu zachowania dławić w zalążku, dlatego zdecydowaliśmy się panią zawiadomić o zaistniałej sytuacji, pani Evans. My ze swej strony będziemy przykładali większą wagę do sprawdzania, czy Isabel i Michael chodzą na lekcje oraz czy nie spędzają czasu wolnego, na przykład lunchu, w sposób... nieodpowiedni. Nie chcemy ich rozdzielać, bo nie od tego jesteśmy, jednakże nie możemy pozwolić, by zniszczyli sobie przyszłość z powodu napadu pożądania. Pani Evans, oczywiście pani i pani mąż postąpicie zgodnie z własną wolą, jednakże chcieliśmy mieć pewność, iż są państwo powiadomieni o sprawie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Pochwalić, że szkoła tak dba o swoich uczniów? Oburzyć się, że narusza ich prywatność? Obiecać, że założę Isabel pas cnoty? Co mogłam zrobić? Zdawałam sobie aż za dobrze sprawę z tego, że jeśli zechcą tego wystarczająco mocno Isabel i Michael znajdą czas i sposobność, by być razem i skonsumować swój związek, czy co tam to to było. Czułam się potwornie bezradna.

— Dam pani parę minut z nimi. Za chwilę zacznie się jednak następna lekcja i naprawdę chciałbym, żeby nie mieli opuszczonej większej ilości zajęć. Informuję także panią, iż za karę Isabel musi odrobić stracone lekcje dzisiaj po południu.

Kiwnęłam głową i patrzyłam, jak wychodzi z pokoju. Dopiero gdy byliśmy sami, spojrzałam na parę winowajców.

— Jeśli chcesz coś powiedzieć, Isabel, to teraz jest na to najlepszy czas. Zdaje się, że coś we wnioskach pana dyrektora ci się nie spodobało. Co jest tą nieprawdą, o której mówiłaś?

Isabel i Michael spojrzeli na siebie niepewnie. Jeszcze zanim którekolwiek otworzyło usta, wiedziałam, że i tak mnie okłamią.

— Nieważne. Nie mam nastroju na jakąś bajeczkę, a jestem pewna, że właśnie coś w tym stylu chcecie mi zaserwować. Póki nie jesteście gotowi na wyjawienie prawdy, przyjmiemy wersję oficjalną za prawdziwą. Szczerze mówiąc całkiem ładnie komponuje się ona z nastrojem, który ostatnio panuje u nas w domu. Jeśli o to, o ten... związek między wami, kłócicie się z Maxem, to mogę porozmawiać z nim na ten temat... – oboje gwałtownie potrząsnęli głowami. – Hmm... w porządku, jak chcecie. To, w czym się zgadzam z dyrektorem, to to, że wasze relacje nie mogą wpłynąć na naukę. Nie wiem, jakie masz stopnie Michael, ale Isabel to prymuska. Naprawdę nie chciałabym widzieć, jak jej stopnie lecą w dół, bo myśli o tobie czy ogólnie o chłopcach, zamiast o swojej przyszłości. Tak więc to, o co was w tej chwili proszę to tydzień, podczas którego nie będziecie się spotykać. Michael, prosiłabym, żebyś w tym czasie nie przychodził do nas do domu. I wolałabym, żeby wasz kontakt w szkole był w jakichś rozsądnych miarach. Tydzień. To niedużo. Nie chodzi mi o to, by was rozdzielić. Chcę tylko, byście mieli czas na ochłonięcie i zastanowienie się nad tym, co jest naprawdę ważne. Jeśli uważacie, że to, co jest pomiędzy wami, jest poważne, jestem pewna, że dojdziecie do wniosku, że prawdziwy związek tylko zyskuje na powolnym budowaniu. Miłość to nie fast food, który się przyrządza i konsumuje w ciągu dziesięciu minut. To danie, któremu trzeba poświęcić wiele uwagi, i które najlepiej gotuje się na małym ogniu. Zwolnienie tempa wam nie zaszkodzi.

Wstałam i poprawiając torebkę na ramieniu czekałam na ich reakcję. Żadne nie odezwało się przez dobrą chwilę. Zerknęli na siebie nerwowo. Michael przełknął głośno ślinę. Isabel zacisnęła palce swych splecionych dłoni tak mocno, że aż kłykcie pobielały. Cisza się przedłużała. Moja irytacja rosła.

— To jak? Umowa stoi?

Michael poderwał się z krzesła.

— To idiotycz... – Isabel chwyciła go za rękaw kurtki przerywając jego werbalny atak na moją propozycję. Muszę przyznać, że zdziwiło mnie to, jak jednym gestem była w stanie opanować sytuację. Wstała powoli, jej twarz blada lecz zdeterminowana.

— Dobrze, mamo. – powiedziała cicho, a ja od razu poczułam się spokojniejsza. Jeśli nie zdecydowała się na otwartą kłótnię, to może była jeszcze dla nas nadzieja na przywrócenie normalnych stosunków. Naprawdę nie chciałam, by nasz związek zmienił się w stereotypowe relacje zbuntowanej nastolatki i znerwicowanej matki, nie mającej pojęcia, jak nawiązać z dzieckiem kontakt.

Kiwnęłam głową, mając nadzieję, że to porozumienie, albo raczej wyegzekwowanie przeze mnie rodzicielskiej władzy, nie obróci się przeciwko mnie.

Michael wzruszył ramionami i wepchnął ręce do kieszeni kurtki, efektywnie zrywając wszelki fizyczny kontakt z Isabel.

— Wszystko jedno – mruknął pod nosem, nie patrząc na żadną z nas i bez dalszego komentarza wyszedł z pokoju. Mrugnęłam powoli raz i drugi. Ten chłopak ma jakieś poważne problemy, czułam to przez skórę. Przez chwilę poczułam się winna bo jednym ruchem właściwie odcięłam go od być może dwójki najważniejszych ludzi w jego życiu... Ale musiałam być twarda. Najpierw muszę zadbać o moje dzieci i moją rodzinę. Michaelem mogę martwić się dopiero wtedy, gdy na moim podwórku wszystko będzie w porządku.

Isabel nie ruszyła się z miejsca, tylko zwiesiła głowę, jakby nagle okazało się, że zawiodła wszystkich i cały świat się jej zawala. Moje serce ścisnęło się boleśnie. Nie chciałam przysparzać jej cierpienia. Mam nadzieję, że pewnego dnia zorientuje się, że chciałam jedynie jej dobra.

Podeszłam do niej i niezdarnie, jakbym nie robiła tego od lat, przytuliłam ją. Na chwilę spięła się w moich ramionach, ale po chwili poczułam, że odwzajemnia uścisk.

— Przepraszam, mamo – szepnęła.

Pogłaskałam ją uspokajająco po włosach.

— Wszystko będzie w porządku, córeczko. – chciałam coś dodać o potrzebie rozmowy, kontaktu, lecz ugryzłam się w język. W tym momencie nie chodziło o moralizowanie. Prosty dotyk równie skutecznie jak słowa, a może nawet bardziej, pokazywał jej – nam obu – że dalej jesteśmy kochającą się rodziną.

— Chyba powinnaś już iść na lekcje. Dyrektor MNIE zrobi kazanie, jak się spóźnisz z mojej winy. – przerwałam ten czuły moment z żartobliwym uśmiechem. Isabel kiwnęła głową odpowiadając mi słabym uśmiechem. Ścisnęła jeszcze moją rękę na pożegnanie i wyszła z gabinetu, pozostawiając za sobą jedynie wątły zapach perfum, który od paru lat kojarzę właśnie z nią. Westchnęłam, nie odrywając wzroku od jej sylwetki, aż zniknęła mi za framugą drzwi. Podziwiałam wykluwającą się w Isabel kobietę, ale pewna część mnie nie mogła się pogodzić z tym, że przestawała być ona moją małą córeczką.

Potężna postać dyrektora wypełniła drzwi. Błyskawicznie opanowałam się – już wystarczająco dużo dowiedział się dziś o naszej rodzinie.

— Pani Evans. Chciałem tylko podkreślić, że Isabel to jedna z naszych najlepszych uczennic i działamy powodowani jedynie jej i Michaela dobrem...

— Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Trzeba zapobiegać przypadkom ucieczek z lekcji. No i z pewnością nie można tolerować takiego zachowania, którego przykład dali dziś Isabel i Michael. Dziękuję za pana czujność. – podałam mu rękę, szykując się do wyjścia.

— Jeśli szkoła może coś jeszcze zrobić...

— Na razie dziękuję. – odpowiedziałam trochę sztywno, bo wyczułam, iż nawiązuje do nienajlepszego kontaktu z Isabel, do którego przyznałam się parę minut wcześniej. Skinęłam mu głową i wymieniwszy krótkie pożegnanie, rozstaliśmy się.

Musiałam nie usłyszeć dzwonka, który z pewnością musiał niedawno zabrzmieć, bo korytarze były pełne spieszącej we wszystkie strony młodzieży. Michael i Isabel dawno zniknęli w tym tłumie i widziałam dookoła same nieznajome twarze. Chociaż nie... Czyżby...

— Mamo? Co ty tu robisz? – Max znalazł się nagle tuż koło mnie. Wyglądał jakoś... inaczej. Spoglądał na mnie pytająco, ale jego twarz nie była zmartwiona ani zatroskana, a właśnie do poważnego i zatroskanego Maxa byłam przyzwyczajona, zwłaszcza od kiedy zaczęła się ta cała kłótnia z Isabel. A teraz... teraz emanował jakimś wewnętrznym światłem. Niby się nie uśmiechał, ale wyglądał, jakby zaraz miał to zrobić. A jego oczy... jego oczy po prostu jaśniały. Było to równie dziwne jak Isabel uciekająca z lekcji... No ale przynajmniej ta zmiana była zdecydowanie na lepsze. Uśmiechnęłam się do niego mimo woli.

— Ach, nic ważnego. Po prostu musiałam wyjaśnić pewną kwestię z dyrektorem Stillmanem. – nie chciałam go martwić ani zmazać tego rozradowanego wyrazu twarzy.

— Na pewno? Bo wyglądasz...

— Wszystko w jak najlepszym porządku, Max. – Głośny dzwonek zabrzmiał tuż nad moją głową. – Chyba powinieneś już pędzić na lekcję...

— Tak, masz rację. – Uśmiechnął się do mnie szeroko, jakbym mu właśnie powiedziała, że wygrał w totka. Pochylił się i cmoknął mnie w policzek. – To na razie, mamo. Kocham cię.

No nie, to, choć niesamowicie miłe, było tak niecharakterystyczne, że nie wytrzymałam. Gdy oddalił się już na parę kroków, przywołałam go z powrotem.

— Co się stało, Max? Jesteś taki... rozanielony. To wspaniałe, ale... podziel się sekretem swojego dobrego humoru, bo naprawdę by mi się to dziś przydało – mrugnęłam do niego, nie chcąc go martwić.

— Rozanielony? – sprawiał wrażenie prawdziwie zdziwionego, lecz gdy potwierdziłam kiwnięciem głowy, jego twarz odmieniła się całkowicie. Przez chwilę wydawało mi się, że przemknęła przez nią panika – Max wstrzymał oddech i nerwowo rozejrzał się na boki. Dopiero później spojrzał na mnie... i już nie był tak radosny, jak przed chwilą. Wyglądał, jakby za wszelką cenę starał się opanować i wyglądać... smutniej? To nie miało sensu. – To nic, mamo, po prostu pogoda mnie tak nastroiła. Uwielbiam jesienne słońce – przyjemnie grzeje, ale nie pali. – Wzruszył ramionami, jakby regularnie bywał wesoły jak skowronek i jakby nic dziwnego w tym nie było. – Aż dobrze nastawia do życia, wiesz? Naprawdę muszę już biec. Do zobaczenia w domu? – nie czekając tak naprawdę na odpowiedź machnął mi ręką, uśmiechnął się tym swoim niby uśmiechem, tak dobrze mi znanym, i już go nie było.

Ostatni uczniowie mijali mnie w drodze na zajęcia, a ja stałam na środku korytarza, jakby mnie wmurowało.

Isabel, umawiająca się z Michaelem i wagarująca z lekcji... I Max, potrafiący na zawołanie zmienić wyraz twarzy i z jakiegoś powodu chcący, by nikt nie wiedział, że przez chwilę był zadowolony z życia...

Czy ja miałam choć blade pojęcie o tym, co dzieje się w życiu moich dzieci?

Chyba nie.

***

A teraz zapraszam do komentowania :-). pod moim stałym adresem, ciągle bez zmian (mlbeliever@wp.pl) czekam cierpliwie na feedback :-P. muszę przyznać, że w chwilach totalnego zniechęcenia, kiedy muza się na mnie obraża i nie potrafię sklecić nawet paru porządnych zdań, miłe słowo od czytelnika dodaje mi skrzydeł i chęci, by pisać dalej:-). pamiętajcie o tym, jeśli chcecie znać dalszy ciąg. ;-). następna część nie powinna mi zająć AŻ TYLE czasu, jak ta, bo wracam znowu do którejś z głównych postaci :-). której? to na razie moja słodka tajemnica. muszę przyznać, że Diane Evans pisało mi się okropnie trudno... z drugiej strony, czy to dziwne? w końcu daleko mi do matki nastoletnich dzieci ;-). dlatego też chciałabym poznać Wasze opinie. Jak mi wyszedł punkt widzenia mamy Maxa i Isabel?
Trzymajcie się cieplutko
yeti:-)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część