yeti

Efekt rumowy (25)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

bez wymówek. wiem, że przerwa była horrendalnie długa – mam swoje powody, ale nie będę Was nimi zanudzać. mam nadzieję, że nowa część przypadnie moim drogim Czytelnikom do gustu.
dedykowane wszystkim, którzy nie pozwolili mi o "Efekcie" zapomnieć – dla Was piszę:-)

***

XXV

Byłam jak pijana... no, może to niezbyt dobre określenie zważywszy na moje ostatnie doświadczenia z alkoholem...

Tonęłam we wrażeniach...

Jego słowa, wyszeptane chrapliwie tuż koło mojego ucha... delikatne lecz stanowcze palce wywołujące gęsią skórkę na mojej ręce...

To jak seksownie wyglądał, gdy tracił nad sobą kontrolę...

Chciałam więcej... wciąż więcej...

Przyciskał mnie do ściany, a ja nie mogłam nasycić się jego bliskością... Jakimś cudem czułam, że wciąż byliśmy za daleko od siebie, za mało się dotykaliśmy... Nieważne, że właśnie wagarowałam, że w każdej chwili ktoś mógł nas nakryć... nic już nie było ważne, tylko to, by dalej mnie dotykał, by zaspokoił tą niewytłumaczalną potrzebę, którą czułam w środku...

Czemu pocałowałam go w szyję?

Nie wiem... po prostu musiałam to zrobić. To chyba najlepsze wyjaśnienie ze wszystkich. Tak jak mówił, najwyższy czas, żeby nic innego się nie liczyło. Tylko on i ja.

Jego reakcja przeszła moje oczekiwania...

Lekki nacisk jego palców wplątanych w moje włosy zbliżył nasze twarze do siebie. Przez sekundę czy dwie nabrzmiała znaczeniem cisza rozbrzmiewała wokół nas. Wiem, że rzucałam mu wyzwanie... Zapomnij o wszystkich powodach, dla których TO jest złe i dla których powinieneś się odwrócić i stąd wyjść. Zapomnij, Max.

Czuj.

Coś rozbłysło w jego bursztynowych oczach i westchnienie wyrwało mu się z ust.

Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że czekając na jego reakcję wstrzymałam oddech.

Nie zdążyłam nabrać powietrza.

Jego wargi zawładnęły moimi, całkowicie i bez reszty.

To, co poczułam w tym jednym elektryfikującym momencie, w tej nanosekundzie, w której nasze wargi się zetknęły, przerosło wszelkie moje oczekiwania.

Zawsze uważałam się za typ kujona… nie, to źle powiedziane… typ naukowca. Poszukiwałam rozwiązania coraz to nowych problemów, marzyłam, by odkrywać tajemnice, wciąż poszerzać horyzonty. Uwielbiałam ten dreszczyk emocji, który przebiegał mi po kręgosłupie w momencie, gdy piętrzyły się przeszkody… gdy trzeba było szukać nowych dróg… nigdy nie ustawałam w tej swoistej krucjacie – Liz Parker przeciwko wszystkim sekretom świata. A gdy już znalazłam rozwiązanie, gdy pokonałam barykady i w końcu docierałam do sedna badanej kwestii, opanowywało mnie uczucie triumfu i głębokiej satysfakcji – dowiodłam samej sobie, że potrafię, że jestem w stanie zrobić to czy tamto. Maria nazywa to moim mózgazmem, śmiejąc się, że jestem jak umysłowa nimfomanka, wciąż w pogoni za dalszą pożywką dla moich naukowych ambicji. Miała rację – po chwili euforii zaczynałam szukać nowego problemu, eksperymentu, czy tajemnicy, w której rozwiązywaniu mogłabym się zatracić.

Gdy Max mnie pocałował… to było jak znalezienie wszystkich odpowiedzi naraz, rozwiązanie wszystkich tajemnic wszechświata, odkrycie… tego, czego ludzie szukają często latami… sensu życia? nirwany? spełnienia? Max okazał się być urzeczywistnionym garnkiem pełnym złota na końcu tęczy…

Przez parę sekund nie istniało zupełnie nic – tylko ja, on i to niesamowite uczucie. Czułam, że mogłabym tak stać tu, w ciemnym, ciasnym, śmierdzącym składziku, całą wieczność, byle z nim…

Dopóki rozpaczliwe dopominanie się moich płuc o łyk tlenu nie przypomniało mi brutalnie, że człowiek nie tylko miłością żyje.

Przerwałam pocałunek, choć jego jęk protestu dał mi znać, że nie tylko ja zatraciłam się w zmysłowych doznaniach. Szybkimi, płytkimi haustami starałam się nabrać wystarczająco powietrza, by jak najdłużej móc znowu napawać się jego magicznymi pocałunkami.

Żadne z nas się nie odzywało. Bo i o czym tu mówić, tak naprawdę? Wydawało mi się, że znam go na wskroś – może nie historię jego dziecinnych chorób, czy to, jakich składników na pizzy absolutnie by nie zjadł, ale wiedziałam to, co liczyło się naprawdę. Tak jakby na jakiejś mistycznej płaszczyźnie nasze dusze się rozpoznały…

Cisza się przedłużała, lecz nam to nie przeszkadzało. Patrzył na mnie tymi swoimi bursztynowymi oczami, które teraz wydawały się być bardziej koloru gorącego karmelu, a ja czułam się hołubiona wyrażanym w ten sposób podziwem. Delikatnie wyplątał dłoń z moich włosów, na pożegnanie owijając sobie jeden kosmyk wokół palca i nieznaczny uśmiech przemknął mu przez wargi, jakby przypomniał sobie coś miłego. Nie odczuwałam potrzeby spytania go o to, czułam, że prędzej czy później i tak się tym ze mną podzieli… Nie spieszyło mi się.

Max porzucił moje włosy i musnął mój policzek. Wzdrygnęłam się pod jego dotykiem i zawahał się, jego palce parę milimetrów od mojej twarzy. Uśmiechnęłam się lekko i biorąc jego rękę w swoją, położyłam ją na moim policzku. Nachylając się w jego stronę dałam mu znać, że nie obawiam się jego dotyku, ani nie chcę przed nim uciec... wręcz przeciwnie, bardzo go pragnęłam. Jego palce delikatnie muskające moją skórę dawały mi taką przyjemność, że miałam ochotę zamruczeć jak głaskana przez swego właściciela kotka. Zdusiłam ten instynkt, ale sama myśl o tym sprawiła, że zrobiło mi się gorąco i poczułam, jak rumieniec wypływa mi na twarz. Gdy jego kciuk zbadał kontur moich warg wyrwało mi się głębokie westchnienie. Zacieśniłam ręce wokół jego szyi chcąc przyciągnąć go jeszcze bliżej...

— Liz, ja... – Max próbował coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłam. To nie był czas na słowa.

Gdy nasze usta się zetknęły, Max nie protestował. Dłońmi objął moją twarz i zgłębił pocałunek. Wyszłam mu naprzeciw i znów zatraciliśmy się w sobie nawzajem... Tym razem jednak nie było w naszych pocałunkach tej gorączkowości, głodu, który trzeba było natychmiast nasycić. Smakowaliśmy się wolno, ciesząc się każdą sekundą. Przyparł mnie mocno do ściany i przez chwilę taki kontakt mi wystarczał. Nie wiem, jak długo to trwało... jak długo po prostu staliśmy tam, całując się, jakby od tego zależało całe nasze życie. Przestałam odczuwać normalnie upływ czasu. Chwile odliczałam już nie w sekundach czy minutach, lecz w pocałunkach, czy muśnięciach dłoni... Zupełnie nowa era rozpoczęła się w momencie, gdy dłonie Maxa zaczęły wędrować... Byliśmy tak blisko, że czułam szaleńcze bicie jego serca... opanowała mnie irracjonalna ochota, by poczuć ten nierówny łomot bezpośrednio pod swoją dłonią. Skoncentrowana na leniwym odkrywaniu smaku jego ust nawet nie wiem jakim cudem się to stało... moje palce, jakoś tak poza moją świadomą wiedzą, zabrały się za rozpinanie koszuli Maxa i, chyba nawet w tym samym momencie, w którym dłonie Maxa podciągnęły moją bluzkę i rozpostarły się na nagiej skórze moich pleców, dotknęłam jego torsu. Jego serce chyba przyspieszyło i wyczuwając to ze zdziwieniem zauważyłam, że moje serce również puściło się w galop i wyrównało z sercem Maxa. Krew pulsowała w nas, zsynchronizowana jak orkiestra filharmoniczna.

— Może... za szybko... – mruknął Max, jakby chciał przekonać nie tylko mnie, ale i siebie. Wiedziałam, że ma rację – zachowywałam się jak, nie przymierzając, Pam Troy. To było zdecydowanie nie w moim stylu... No i sądząc na podstawie moich długich obserwacji szybkie obmacywanki w szkolnym składziku nie leżały też w zwyczaju Maxa. Jednak zdawało się, że gdy tylko znajdowaliśmy się na odległość dotyku wszelkie hamulce obu stron puszczały a wtłaczane przez lata nauki o tym, jak się należy zachowywać, szły w zapomnienie. Opanowywało nas coś pierwotnego. Szalonego. Pięknego. I nie miałam pojęcia czy uda nam się zatrzymać, zanim zostanie przekroczony punkt, po którym nie będzie odwrotu... Ale na razie... na razie chciałam po prostu czuć. Przecież nie było w tym nic złego, prawda? Max również, mimo iż to on podniósł tę kwestię, nie przestawał mnie dotykać. Jego dłonie przesuwały się pieszczotliwie wzdłuż kręgów mojego kręgosłupa, wywołując serię rozkosznych dreszczy przebiegających przez moje ciało. Jęknęłam i mocniej wpiłam się w jego usta. Odpowiedział z równą namiętnością i przemknęło mi przez głowę, że może sytuacja zaczyna wymykać się nam z kontroli. Ale gdy przycisnął mnie do siebie tak, że nawet kartki papieru nie dałoby się między nas wsunąć, głos rozsądku utonął w pulsującym mi w całym ciele tętnie.

Nie chciałam... nie mogłam przestać... Przestałam dostrzegać, dlaczego powinnam...

Jakoś zdołałam zupełnie rozpiąć jego koszulę i zaczęłam nią z niego zdzierać. Było to trudne, bo Max nie chciał przestać dotykać mnie choć na sekundę. Jedna z jego dłoni, wciąż głęboko zagrzebanych pod moją bluzką, przesunęła się ukradkiem na brzuch i powoli przesuwała się w stronę stanika.

O nie, pomyślałam, sfrustrowana. Ty pierwszy stracisz część ubrania.

Lecz w momencie, w którym jego dłoń przesunęła się jeszcze bardziej w górę, wszelka myśl uciekła mi z głowy. Poczułam się jakbym spadała i mocniej się chwyciłam Maxa. Z zapałem oddawałam jego pocałunki, lecz nagle znów doświadczyłam... jakby to nazwać?... rozdwojenia jaźni? Byłam w tym składziku, lecz byłam też w… przypuszczam, że był to pokój Maxa… Choć było to wrażenie niemal równie zaskakujące, jak za pierwszym razem, nie spowodowało to zmniejszenia się mojego zaangażowania w pieszczoty tu i teraz. Seria krótkich jak mgnienia oka wspomnień – jego, moich… dotyk… westchnienie… bliżej… wciąż bliżej… tylko wzbogacały moje doznania. Moje zmysły, wyostrzone do granic możliwości, rejestrowały wszystkie wrażenia, by później móc je krok po kroku zanalizować… ale na razie nie chciałam się nad tym wszystkim zastanawiać… Wiedziałam, że oboje znajdowaliśmy się na granicy zatracenia... może nawet już ją przekroczyliśmy. Lgnęliśmy do siebie, jakbyśmy byli swoim zbawieniem, nasze pocałunki stawały się coraz żarliwsze, a oddechy – gdy tylko na ułamek sekundy dla nabrania powietrza się od siebie odrywaliśmy – były chrapliwe i płytkie. Czułam się, jakbym płonęła, moja skóra była gorąca pod jego palcami, a ubranie tylko podrażniało nadwrażliwe zakończenia nerwowe... Nie mogłam się doczekać, by je z siebie zrzucić... Chociaż bluzkę... I w dalszym ciągu, mimo tymczasowej porażki, chciałam rozebrać jego. Przeżyłam mały moment tryumfu gdy udało mi się wykorzystać chwilę, gdy oderwał rękę od mojego brzucha i zdołałam zerwać z niego jeden rękaw koszuli. Zdawał się w ogóle nie zauważyć, że był półnagi. Strzepnął tylko z drugiej ręki resztę koszuli i przytulił mnie mocno do swego nagiego torsu. Mruknęłam aprobująco i nie przestając go całować zaczęłam napawać się możliwością dotykania jego gładkiej skóry i wyczuwania gry twardych mięśni pod jej powierzchnią. W tym też momencie Max w końcu pokonał dystans dzielący go od mojego stanika i musnął materiał tuż pod moją piersią. Przeszedł mnie dreszcz, taki dobrego rodzaju, lecz Max jakby się przestraszył swojej śmiałości. Raptownie przerwał pocałunek i wyciągnął rękę spod mojej bluzki. W dalszym ciągu przyciskał mnie do siebie drugą ręką, ale z jego sztywnej sylwetki wynikało jednoznacznie, że nadszedł koniec naszego małego zapomnienia. Lecz zanim zdołałam spytać dlaczego przerwał, wzrokiem ostrzegł mnie, bym się nie odzywała. Przez sekundę nie miałam pojęcia, o co chodzi. Wtedy usłyszałam to samo co on.

Ktoś szarpał za klamkę.

Spojrzałam na Maxa, przestraszona. Nagle przypomniałam sobie, że znajduję się w małym składziku szkolnym, w objęciu półnagiego faceta, z którym się namiętnie obściskiwałam, co na pewno po mnie widać, oboje właśnie wagarowaliśmy z lekcji... O rany, będziemy mieli masę kłopotów, jeśli nas tutaj ktoś nakryje. A sądząc po szarpaniu klamki ktoś miał wielką ochotę dostać się do środka.

— Co ty wyprawiasz? – usłyszeliśmy czyjś przytłumiony głos na korytarzu. Ton był pełen irytacji i bardziej po tym, niż po czymkolwiek innym, rozpoznałam ten głos.

Isabel. Ta dziewczyna zdawała się być ciągle wkurzona. Chociaż tym razem nie mogło chodzić o Maxa, bo drzwi dzielące nas od niej ciągle były zamknięte.

— Cholera, zamknięte. – drugi znajomy głos. Michael. Bosko.

Max wypuścił mnie ze swoich ramion i schylił się, by podnieść koszulę. Poruszał się szybko i z gracją i nie mogłam powstrzymać fali gorąca, która wpłynęła mi na policzki. Naprawdę ze mną niedobrze – za chwilę zostaniemy odkryci, a ja się podniecam tym, w jaki sposób Max podnosi koszulę z podłogi i jak ją nakłada. Uspokój się, Parker! Zapinając guziki Max rozejrzał się szybko dookoła. Poszłam za jego przykładem, ale niestety nie widziałam żadnego miejsca, które ochroniłoby nas przed zdemaskowaniem. Max jednak, uznając, że lepsze mizerne schronienie niż żadne, pociągnął mnie w kierunku małej wnęki za półką z detergentami. Nisza ta gwarantowała nam najwyżej pięć sekund ukrycia, jak już ktoś otworzy drzwi, ale nie protestowałam... I nawet nie chodziło o to, że każde wypowiedziane słowo mogli usłyszeć Isabel i Michael – raczej o to, że znowu miałam okazję bezkarnie przytulić się do Maxa. I kiedy przygarnął mnie w tej ciasnej przestrzeni do siebie i oparłam mu głowę na piersi, poczułam wyraźnie jego tylko lekko przyspieszony rytm serca i lekko się uspokoiłam. Przecież drzwi były zamknięte – sama tego dopilnowałam. Michael i Isabel nie dostaną się bez klucza do środka. Niepotrzebnie się martwimy.

Zaraz jednak, gdy myśl ta przeleciała mi przez głowę, Isabel zdołała zasiać we mnie ziarno wątpliwości.

— I po co się z tymi drzwiami szarpiesz? Otwórz je.

— Przecież mówię, że zamknięte!

— No to otwórz je NASZYM sposobem, Michael! – Isabel powiedziała to dość cicho, ale ponieważ znajdowali się tuż przy drzwiach, nie miałam problemu z dosłyszeniem jej słów. Nawet jednak nie zdążyłam zastanowić się, co może znaczyć ów „NASZ sposób”... Max przytulił mnie mocniej, trochę jakby się żegnał z naszą wzajemną bliskością. Spojrzałam mu w oczy, co było trudne, gdyż, o ile w składziku tak w ogóle panował półmrok, o tyle w tym zakątku było już zupełnie ciemno. Max jednak nie miał problemów z orientacją w ciemności, bo sekundę później poczułam na ustach jego desperacki pocałunek. I choć oddałam go z całą namiętnością, którą do niego czułam, nie potrafiłam się wyłączyć z otoczenia, jak wcześniej. Słyszałam wymówki Michaela, iż nie jest tak obeznany z „NASZYM sposobem”, jak Isabel i Max, i że Isabel powinna o tym pamiętać, bo ciągle obiecuje nauczyć go kontroli, ale zawsze wypada jej coś ważniejszego... Słyszałam jak Isabel, znów pełna irytacji, mówi mu, żeby się odsunął – ona sama to zrobi... Usłyszałam też dźwięk otwieranego zatrzasku... Skojarzył mi się dziwnie z hukiem opadającego wieka trumny.

Max zakończył pocałunek dokładnie w momencie, w którym drzwi zaczęły się otwierać, zostawiając na podłodze poszerzającą się smugę światła z korytarza. Poczułam jeszcze szybkie muśnięcie jego warg na czole i stanęliśmy w naszej małej wnęce, nieruchomo, niczym posągi.

Miałam serce w gardle. Bałam się, mimo iż wiedziałam, że to uczucie irracjonalne. Bo co mogli mi zrobić Michael i Isabel? Wiedziałam, że mnie nie akceptują, ale to ich problem, nie mój, prawda? Podobałam się Maxowi, a to w końcu do niego należał wybór... Jednak żadne racjonalne argumenty nie pomagały. Cała odwaga, niemalże bezczelność, z którą ścigałam Maxa, i z którą stawiałam do tej pory czoło jego siostrze i przyjacielowi, nagle ze mnie wyparowała... Może dlatego, że Max dał mi właśnie coś czego nie chciałam stracić? Grunt, że zalewające powoli podłogę składzika światło napawało mnie strachem. Odwołałam się więc do metody, którą stosowałam, gdy byłam małą dziewczynką i bałam się potworów kryjących się w ciemnych zakamarkach pokoju.

Zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić.

I... modlitwy moje zostały wysłuchane.

— Co wy tu robicie? Jest środek lekcji! – stanowczy męski głos na korytarzu był dla mnie jak niebiańskie pienia. Dyrektor!

— Nic. Mieliśmy, panie dyrektorze, przynieść kredy na lekcję. – Isabel starała się mówić pewnie i przekonująco, ale dyrektor nie dał się nabrać.

— Jakoś wątpię, żeby wysłano was oboje – to w końcu nie jest taka ciężka misja. Ale oczywiście sprawdzimy tą informację, panno Evans. Tymczasem pozwolę sobie wątpić w to oświadczenie. Zapraszam do mojego biura.

— Ale... – Isabel wyjąkała niepewnie.

— Tak, panno Evans? Ma pani lepszy pomysł? Słucham. Ale radzę nie kombinować zbytnio, bo nie lubię kłamstw. Jak na razie przewiduję lekką karę, ale jeśli zamierza pani coś jeszcze dodać... Nie chciałbym, żeby w pani papierach była jakaś skaza... w końcu do tej pory miała pani nieposzlakowaną opinię. Ale jestem pamiętliwy, więc jeśli ktoś próbuje mi... jak wy to mówicie?, ściemniać, to na długo zostaje mi to w pamięci. Wszelkie takie przypadki są ostro traktowane. To jak, chce pani coś dodać? Albo pan, panie Guerin? – kilka wymamrotanych zaprzeczeń dobiegło do moich uszu. – To dobrze. No cóż, jedno muszę wam przyznać, dzieciaki. Takiej pary jak wy, to nie spodziewałem się złapać. No dobrze. Zamknijcie te drzwi i zapraszam na dywanik.

Drzwi, zgodnie z poleceniem zostały zamknięte i dopiero wtedy pozwoliłam sobie na głębszy oddech. Maxowi również wyrwało się westchnienie i poniewczasie zorientowałam się, że on też bał się tej konfrontacji. Cóż, na razie mieliśmy spokój.

Poczekaliśmy, aż kroki na korytarzu zupełnie ucichły i wymknęliśmy się z naszego kącika. Właściwie to spodziewałam się, że Max, teraz, gdy świat brutalnie przerwał nasze spotkanie, odzyska zdrowy rozsądek, wymamrocze jakieś usprawiedliwienie, ewentualnie przeprosiny i ucieknie stąd, a ja wyląduję w punkcie startu i będę znowu musiała zacząć od początku namawianie go na jakąkolwiek rozmowę czy kontakt. Ale nie... Max zdołał mnie zaskoczyć.

Wziął mnie za rękę i splótł nasze palce, po czym powiedział tylko jedno słowo.

— Chodźmy. – cicho i spokojnie. To był człowiek, który wiedział, czego chce i był zdecydowany to osiągnąć. A chciał mnie. Przyjemny dreszcz przeleciał mi przez kręgosłup. Nie byłam w stanie się odezwać, więc tylko skinęłam głową. W końcu nie miało znaczenia, gdzie chciał iść, ani co planował robić. Najważniejsze, że chciał, bym poszła z nim.

Gdy wychodziliśmy ze składzika uśmiechnął się do mnie ujmująco i w tym momencie nie miałam już wątpliwości.

Zakochałam się na zabój.

***

podobało się, nie podobało? komentarze mile widziane. dla przypomnienia – mój mail to mlbeliever@wp.pl
do następnego razu:-)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część