yeti

Efekt rumowy (24)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

no cóż... chyba pobiłam rekord przerwy. muza wyleciała oknem i nie potrafiłam znaleźć natchnienia. może to ta część... chciałam ją mieć z głowy, dlatego nie jest ani najdłuższa, ani najlepsza. mam nadzieję, że mimo to będzie się ją dość dobrze czytało.

***

XXIV

Niech to jasna cholera!

Kopnąłem ze złością ławkę poniżej tej na której siedziałem. Najchętniej przyłożyłbym temu staremu piernikowi, Pattersonowi, ale niestety dyrektorowi by się to nie spodobało. A naprawdę nie był mi potrzebny dalszy konflikt ze szkolnymi władzami.

Już wystarczy nieuctwo.

I wagary, które wręcz uwielbiałem.

A ten pierdziel wymyślił sobie, że przydzieli mi korepetytora bym, broń Boże, nie oblał socjologii. Co za idiota! Komu zależy na tych bzdurach?

Jakby tego było mało, Patterson doszedł do wniosku, że najlepiej douczy mnie DeLuca!

Jasne!

To jakiś NAPRAWDĘ koszmarny tydzień... Najpierw ta cała sprawa z Maxem i tą Parker, a teraz mam spędzać czas w towarzystwie Blondi, której nie cierpię – i to z wzajemnością! Co mnie obchodzi, że jest najlepsza z socjologii?! Te korepetycje są mi potrzebne jak wrzód na tyłku.

Zresztą DeLuca też nie wyglądała na zachwyconą. Jednak na starego piernika nie działały żadne błagania. Nie zrobiła również na nim wrażenia obrazowa, pełna wyzwisk kłótnia, którą specjalnie dla niego z Blondi odegraliśmy. Po prostu kazał nam się opanować i obrócić naszą energię na coś pożytecznego! Co za tupet! Gdyby te całe bajki o zabójczym wzroku kosmitów zawierały choć ziarno prawdy, Patterson byłby już kupką popiołu.

Cholera! Znów kopnąłem ławkę, by wyładować bodaj część frustracji. Odetchnąłem głęboko, by choć trochę się uspokoić. Zamknąłem oczy i wystawiłem twarz na powiew słabego wiaterku i ciepłe promienie słońca. Nie ma jak ławki wokół stadionu – na wagary miejsce wręcz doskonałe. Już nie mówiąc o tym, że od czasu do czasu można było popatrzeć na zgrabne dziewczyny w skąpych ubraniach wyginające się w różne rozkoszne sposoby stosownie do poleceń nauczycielki.

Przyznaję bez bicia, że wuefistka to mój ulubiony pedagog w tej szkole... mimo że nie miałem z nią ani jednych zajęć.

Ach... wagary. Słodkie lenistwo, ostatnio przeze mnie dość zaniedbywane przez Maxa i jego życie miłosne. Jako jego niańka musiałem... muszę, nie wiadomo jak długo, chodzić na wszystkie lekcje, które mamy wspólne, no i pilnować go na przerwach... nie mogłem się doczekać chwili, kiedy Liz Parker się podda, bym mógł wrócić do swojego życia.

Teraz powinienem być na angielskim, zwłaszcza że Max też chodził na te zajęcia. Ale, szczerze mówiąc, Patterson z tą swoją gadką tak mnie wkurzył, że postanowiłem sobie odpuścić. Isabel z pewnością dopilnowała, by nasz "podopieczny" trafił bez problemu do klasy, więc mogłem sobie pozwolić na pół godziny przerwy.

Cholera, naprawdę tego było mi trzeba.

Głośne pokrzykiwania nauczycielki z nieodłącznym odgłosem gwizdka sprawiły, że otworzyłem oczy i zerknąłem na płytę stadionu.

Miałem szczęście – grupka kilkunastu dziewczyn rozgrzewała się niedaleko mnie pod okiem wuefistki.

Nie dość, że przerwa, to jeszcze z widokami. Rozłożyłem się wygodnie – na tyle, na ile było to możliwe, oczywiście – na drewnianych ławkach.

Życie potrafi być niezłe.

Do rozgrzewających się dziewczyn dobiegła jakaś spóźnialska. Nauczycielce się to spóźnialstwo najwyraźniej nie spodobało, bo biedne dziewczę obrywało solidną burę. Zaraz... czyżby była to DeLuca?

Hm, niezłe nogi, Blondi. Aż gwizdnąłem cicho. Jakoś nigdy nie zwróciłem uwagi na zgrabne nogi Marii, mimo że przecież te kostiumiki, które noszą kelnerki w Crashdown dają pole do całkiem dokładnych obserwacji. Cóż, może to te szorty...

Kto by pomyślał, że tak pyskata furiatka może być tak ładna?

Pewnie źródłem problemów było to, że gadała jak najęta – człowiek nie mógł się skupić na jej... pozytywnych stronach.

DeLuca, najwyraźniej przymuszona do zrobienia paru karnych kółek dookoła stadionu, odbiegła od innych uczennic i szybkim truchtem zaczęła się zbliżać w moim kierunku.

Nie mogłem oderwać od niej wzroku – nie była ani najpiękniejszą z dziewczyn, które znałem, ani najbardziej zgrabną... i naprawdę powinna pozwolić swoim włosom trochę urosnąć... ale było w niej coś... coś co nie wiadomo jakim cudem budziło we mnie to co najgorsze i równocześnie jakieś dziwne emocje, których nigdy wcześniej nie czułem. I nie chciałem ich czuć.

Zły na siebie, poderwałem się, by... nie wiem... pójść do szkoły, na lekcje, zwiać na cały dzień, pójść powałęsać się po pustyni – wszystko jedno, byle dalej od niej.

Mój ruch przyciągnął jej uwagę. Spojrzała na mnie i coś w jej wzroku mnie uziemiło. Nie była poirytowana, jak ostatnio w Crashdown, nie była zła, ani gadatliwa. Emanowała pewnością siebie. Przez chwilę patrzyła mi prosto w oczy, ani na chwilę nie przerywając biegu, po czym uśmiechnęła się leniwie, tryumfująco... i, uniósłszy rękę, pomachała mi samymi palcami.

Zamarłem. Część mnie nie mogła się powstrzymać od myśli o tym, jak seksownie Blondi wyglądała w swym sportowym topie i krótkich szortach z tym niemalże uwodzicielskim uśmiechem na pełnych wargach, lecz część – ta paranoicznie podejrzliwa, zaczęła się martwić tym uśmiechem i całą otoczką... sukcesu, która ją w tej chwili otaczała, mimo karnych kółek, spóźnialstwa i naszego średnio przyjemnego ostatniego spotkania.

Coś tu nie grało i to bardzo.

Maria musiała wyczuć moje zmieszanie, bo jej uśmiech zrobił się szerszy. Gdy w końcu przebiegła obok mnie i ukazała mi swój, również niczego sobie, tyłeczek, a nasz kontakt wzrokowy się urwał, byłem w końcu w stanie się ruszyć... No może niezupełnie, ale odblokowałem się z mojej pozycji 'słupa soli'. Opadłem ponownie na ławkę, opierając łokcie na kolanach, a dłońmi pocierając czoło – usiłowałem wymyślić, skąd się wzięło to dziwne zachowanie Blondi.

Jak się okazało, nie musiałem się długo zastanawiać.

— Michael! – pół-okrzyk, pół-jęk dobiegł moich uszu i poderwałem się, od razu gotowy do działania. Jak masz ojczyma-pijaka, a dodatkowo jesteś kosmitą, refleks jest pierwszą rzeczą, której się uczysz.

Moim oczom ukazał się dziwny widok. W moją stronę dziwnym pół-galopem przez ławki sadziła Isabel, z włosem rozwianym, twarzą czerwoną z wysiłku i szaleństwem w oczach. Plecak obijał się jej niezgrabnie o biodro, ale zdawała się nie zwracać na to uwagi. Ogólnie rzecz biorąc, nawet prędzej piekło by zamarzło, niż Isabel Evans pokazałaby się tak publicznie, a co dopiero w szkole, która była jej tradycyjnym terytorium...

W połączeniu z tryumfującym uśmieszkiem Blondi, wyglądało to BARDZO źle.

Nie miałem pojęcia co DeLuca zrobiła, ani jakim cudem jej się to udało, skoro była zajęta wykłócaniem się o dawanie mi korepetycji z Pattersonem, ale nie miałem wątpliwości co do jednego... chodziło o Maxa.

— Max... – Isabel w końcu mnie dopadła, ciężko dysząc. Zgięła się w pół, próbując złapać oddech. Cóż, chyba biegi przełajowe w obcasach to nie jest jej ulubiona dyscyplina sportowa... – Urwał się. – dokończyła po chwili, podnosząc na mnie z lekka rozhisteryzowany wzrok.

— Siadaj, bo zaraz zemdlejesz. – burknąłem. Musiała mi powiedzieć, co wiedziała, bo bez tego i tak byliśmy w lesie. Szlag, co za bajzel. Mój wzrok powędrował mimowolnie na bieżnię. Maria – dalej truchtając te swoje kółeczka – uważnie nas obserwowała, ale już bez uśmiechu na twarzy. Gdy nasze spojrzenia się zetknęły, ostentacyjnie odwróciła wzrok.

A więc powrót do starych porządków...

No i dobrze.

Isabel posłusznie opadła na ławkę, lecz ja nie potrafiłem się zmusić, by usiąść. Czułem nerwową energię krążącą w żyłach. Jak dorwę Maxa, to pożałuje, że nas razem na tę przeklętą planetę zesłali...

— No? – popędziłem Isabel, gdy tylko jej oddech się wyrównał. Im prędzej coś z siebie wykrztusi, tym prędzej będę mógł przefasonować Maxowi facjatę.

— Nie dotarłam pod filozofię – mruknęła pod nosem, rumieniec, który już zaczął blednąć ponownie zaczerwienił jej policzki. – Wy... wyleciało mi to z głowy. – prychnąłem niegrzecznie, za co spiorunowała mnie wzrokiem. Nie przejąłem się tym, miałem pełne prawo się wkurzyć. Jak mogło jej to wylecieć z głowy?? Przecież miała tam iść bezpośrednio po wyjściu z klasy!

Zacisnąłem mocno zęby, by na nią nie wrzasnąć. Krzyk nic nie da, powtarzałem sobie w głowie, bo miałem ogromną ochotę ją zrugać.

— Sprawdziłam klasę angielskiego i nie było was obu... miałam nadzieję, że może namówiłeś go na wagary albo coś... – miała żałosną minę. Zawaliła na całym froncie, bez wątpienia. Lecz, w sumie, gdybym nie przedłożył nad angielski widoków na boisku, to ucieczka Maxa szybciej wyszłaby na jaw.

— Ale chciałam się upewnić, więc przyszłam tutaj...

— Zaraz, zaraz... skąd wiedziałaś, że tutaj chodzę na wagary? – byłem pewien, że się jej z tego nigdy nie zwierzałem. No ale może kiedyś ona miała zajęcia na boisku albo coś...

Wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie rozdrażniona. Chyba zaczynała dochodzić do siebie. Królowa Isabel znów siadła na swoim tronie i patrzy na wszystkich z góry.

— Nie wiedziałam. Szukałam Liz.

— Tutaj? Niby dlacze... – ale zanim dokończyłem pytanie, wiedziałem już "dlaczego". Liz powinna mieć teraz wuef razem z Blondi. A ponieważ jej tu nie było... a Maxa nie było na angielskim... istniała cholernie duża szansa, że są gdzieś razem.

A to niedobrze.

Isabel musiała dostrzec błysk zrozumienia w moich oczach i poderwała się z miejsca. Zdecydowana nie powtórzyć przynajmniej jednego błędu z poprzedniego etapu pościgu za zbuntowanym bratem założyła porządnie oba ramiona plecaka.

— To od czego zaczynamy? – nawet już mówiła spokojnie. Ależ ta dziewczyna szybko umie się opanowywać.

— Byłaś na parkingu?

Potrząsnęła głową.

— No to to będzie nasz pierwszy przystanek. To nam może pomóc zawęzić obszar poszukiwań. Jeśli Jeep dalej stoi...

— To Max jest na terenie szkoły. Sprytnie, Michael. Idziemy. – i, nie czekając na moją odpowiedź, odwróciła się i zaczęła, najszybciej jak mogła, schodzić z ławek. Nie zostało mi nic innego jak iść za nią.

Jak tylko znajdziemy Maxa, pożałuje, że ze mną zadarł. Tak mi psuć wagary, też coś!

***

no i koty za płoty. :-) czekam na komentarze na mlbeliever@wp.pl a na razie pozdrawiam serdecznie i do następnej części. yeti:-)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część