yeti

Efekt rumowy (21)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

cześć!
to znowu ja. szok, że przerwa krótsza, niż dwa miesiące? ;-) cóż, moja nadzieja na poprawę się ziściła, przynajmniej co do tej części – jestem z siebie dumna ;-) niestety z następną częścią może być trochę gorzej – dzisiaj rodzice kupili dla mnie mieszkanie i czeka mnie mnóstwo roboty, począwszy od załatwiania przeróżnych papierków, poprzez remont do przeprowadzki... eh, ciężko będzie – zwłaszcza w tym upale:-(.Tak więc mój czas skurczy się poważnie i przez najbliższe trzy tygodnie pewnie nawet nie zacznę pisać części XXII. z góry przepraszam i proszę o wyrozumiałość wszystkich moich czytelników (rany – jak to pompatycznie brzmi! zwłaszcza, że z tego co wiem, efekt czytają łącznie trzy osoby... ;-) ). ale koniec z tłumaczeniami i wyjaśnieniami... póki co, czeka Was troszkę niezłej (miejmy nadzieję ;-) ) literatury.
miłej lektury życzę. Yeti:-)
***

XXI

Miałam mieszane uczucia – z jednej strony lekcja dłużyła mi się jak nigdy i już parę razy złapałam się na tym, jak poirytowana stukam monotonnie ołówkiem o podręcznik, z drugiej potwornie bałam się jej końca... Generalnie filozofia nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem – już dawno doszłam do wniosku, że mojemu dość ścisłemu umysłowi po prostu brak wystarczająco abstrakcyjnego zacięcia, by ta cała gadka szmatka do niego przemawiała i szczerze mówiąc, czasami plułam sobie w brodę, że w ogóle wybrałam te zajęcia... Ale oczywiście miałam swój powód – powód, który zazwyczaj wynagradzał mi męczarnie wkuwania na blachę tych metafizycznych bredni. Ale dziś... czułam jak mój żołądek nerwowo się kurczy, ilekroć zerknęłam na ten swój powód.

Max siedział dwa rzędy i trochę w bok ode mnie i bardzo skutecznie mnie rozpraszał. No i, muszę się przyznać, miałam lekko zszarpane nerwy tym, że nawet nie zerknął w moim kierunku. W świetle planów jakie miałam w zanadrzu, nie wyglądało to najlepiej.

W ogóle trzeba przyznać, że bardzo dobrze, że jakiś plan został przez nas wczoraj sformułowany – zgodnie z przewidywaniami Max miał dzisiaj prawie non stop obstawę – jakbym planowała zamach na jego życie, a nie zwykłą rozmowę... Poza lekcjami albo Michael albo Isabel, albo nawet oboje, nie spuszczali z niego oka i ciągle wisieli u jego boku. Czułam niemalże jego frustrację – niezbyt mu się ta cała sytuacja podobała, lecz nie próbował protestować... Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby wczoraj mieli kolejną kłótnię z mojego powodu. Widać było zresztą gołym okiem, że wzajemne towarzystwo bynajmniej ich nie cieszy. Byli niemalże jak przyspawani do swoich boków, lecz – z tego co zdołałam zauważyć – prawie w ogóle się do siebie nie odzywali. Max poruszał się dość machinalnie, automatycznie wykonując zwykłe uczniowskie czynności – siedzieć cicho, nie wyrywać się, doczekać jakoś do końca dnia. Jego myśli błądziły gdzieś indziej – było to dla mnie oczywiste. Nawet teraz nie słuchał tego, o czym mówił nauczyciel, gryzmolił coś w zeszycie, ale nie miałam wątpliwości, że nie były to notatki. Miałam nieskromną nadzieję, że to ja zajmowałam jego myśli. Byłoby to zresztą sprawiedliwe – sama miałam ogromne problemy z koncentracją, przez cały dzień. Jeśli nie zdołamy porozmawiać, to chyba pęknę z frustracji... Czy każda napalona nastolatka czuła to samo? Czy każda zakochana...

Poprawiłam się na krześle i, pod dezaprobującym spojrzeniem pana Smallsa przestałam wystukiwać ołówkiem regularne staccato – nawet się nie zorientowałam, że znowu to robiłam. Na chwilę zmusiłam się do słuchania słów nauczyciela, ale szybko przekonałam się, że nauki Kanta nie są tak ciekawe jak obserwacja Maxa. Tak więc wróciłam do tej – mojej ulubionej ostatnio – czynności.

Czy naprawdę byłam w nim zakochana? Trochę się wzdrygałam przed tym określeniem. Podobał mi się niesamowicie i czułam w nim pokrewną duszę, kogoś w kim łatwo MOGŁABYM się zakochać... ale tak naprawdę go nie znałam. Jednak od tej soboty zachowywałam się co najmniej dziwnie – sama się czasem nie rozpoznawałam. Od tej nieszczęsnej sobotniej nocy, której wciąż nie potrafiłam sobie przypomnieć, całe moje życie stanęło na głowie. Do tej pory najważniejsza była szkoła... szkoła, rodzina i przyjaciele. Wiodłam nudne, uporządkowane życie. Miałam chłopaka... Jasne, był ten przystojniak... tajemniczy, nieśmiały chłopak, mój partner na biologii, o którym myślałam częściej, niż powinnam, o którym marzyłam w wolnych chwilach... Ale istniał gdzieś na pobrzeżu mojej świadomości – moja mała tajemnica... I nagle szale się przeważyły i wszystko się pomieszało. Tajemniczy chłopak... nagle bardziej tajemniczy niż kiedykolwiek przedtem, stał się priorytetem, a cała reszta nie była ważna. Podręczniki poszły w kąt, uwaga na lekcjach dryfowała, jeśli znajdował się w tym samym pomieszczeniu... nawet w pracy myślałam głównie o nim, a myślenie o niebieskich migdałach, gdy się balansuje paroma talerzami lub gdy trzeba zapamiętać zamówienia całej gromady ludzi, to naprawdę nie jest najlepszy pomysł... Ale nie mogłam się powstrzymać. Od soboty zaczęłam ubierać się uwodzicielsko, by zwrócić na siebie jego uwagę, zerwałam z Kyle'm, po to by zaraz potem rozpływać się pod JEGO wzrokiem... Coś nas do siebie ciągnęło i liczyliśmy się tylko my dwoje. Nie obchodziło mnie, dlaczego Michael i Isabel mnie nie lubią – no dobra, obchodziło, ale tylko na tyle, na ile mogło odciągnąć Maxa ode mnie, nie obchodziło mnie co ta trójka ukrywa... byłam gotowa na bardzo wiele, by osiągnąć swój cel, a, moi najlepsi przyjaciele mogą zaświadczyć – potrafię być uparta.

Myśl o Marii i Aleksie wywołała we mnie małe poczucie winy. Małe, bo większość uwagi poświęcałam w tej chwili rzęsom Maxa. Miał piękne rzęsy – długie jak u dziewczyny, ale jakoś dziwnie pasujące do jego chłopięcego czaru... Maria by się uśmiała, gdyby usłyszała moje myśli...

A tak, Maria i Alex. Kochani przyjaciele, którzy nie dość, że uważnie mnie wczoraj wysłuchali, to jeszcze zgodzili się wziąć udział w idiotycznym planie, który wymyśliliśmy, bym mogła dorwać Maxa bez jego obstawy. Plan, który zostanie wprowadzony w życie, gdy tylko skończy się ta lekcja... Najlepsi przyjaciele na świecie...

A ja ich okłamałam.

No może niezupełnie, ale tak do końca to szczera z nimi nie jestem. Nie wspomniałam ani słowem o tym, że z podsłuchanej przeze mnie rozmowy wynikało, iż Maxa, Isabel i Michaela otaczała jakaś tajemnica. Nawet nie wiem, dlaczego nic nie powiedziałam. Może chciałam myśleć, że jest w życiu Maxa sekret, którego istnienia tylko ja jestem świadoma? Wiedza ta wydawała się czymś bardzo cennym..., nieomal intymnym, nawet jeśli tak naprawdę nie wiedziałam nic poza tym, że taki sekret ISTNIEJE. Zresztą, tłumaczyłam sobie, co miałabym powiedzieć Marii i Alexowi? Że jest jakaś otoczka tajemnicy wokół tamtej trójki? Co by to dało? Wielkie nic. Ale wczoraj uświadomiłam sobie, że CHCĘ, by niektóre rzeczy pozostały sekretem, że wyjawienie ich postawiłoby tylko więcej pytań, że nie mam PRAWA rozmawiać o nich z kimś innym niż Max, przynajmniej dopóki nie porozmawiamy o tym... czymś między nami. Mój analityczny umysł dopominał się o logiczne wyjaśnienie zachodzących wokół mnie wydarzeń i gubił się coraz bardziej, bo to była strefa, gdzie rządziło serce.

Nie wiem, kim jest Max. Ale z pewnością jest kimś niezwykłym... Ponieważ wczoraj, podczas "sceny korytarzowej", jak ochrzciła ten epizod Maria, zrobił coś... dziwnego. Może to zresztą nie był on, a ja po prostu tracę zmysły? Na tym etapie chyba już wszystko jest możliwe. Wiem jedno – wczoraj, gdy od pocałunku dzieliło nas może pół sekundy, a jego delikatny dotyk elektryzował wszystkie moje nerwy, przeżyłam coś niesamowitego. Stałam tam, oparta o ścianę, Max nachylał się nade mną, a moje usta lekko drżały w oczekiwaniu na muśnięcie jego warg – byłam dogłębnie świadoma każdego centymetra mojego ciała... i wtedy Isabel przerwała nasze sam na sam ostro wołając brata z imienia i nazwiska – a ja, w dalszym ciągu stając na tym korytarzu i będąc świadoma wszystkiego co się działo, znalazłam się równocześnie gdzie indziej. Byłam w ciemnym, rozświetlonym jedynie światłem lampki nocnej pokoju, zajęta namiętnymi pocałunkami. Moja ręka błądziła po nagiej, aksamitnie delikatnej skórze brzucha mojego... partnera, a jego noga przyciskała nas do siebie natarczywie. Traciłam oddech, ale nie było to ważne – chciałam się zatracić w tej chwili, gdy jedyne co istotne to ja i on i to napięcie pchające nas wciąż dalej, po więcej. I kiedy właśnie przesuwałam dłoń wyżej – w niezbadane lecz niezwykle podniecające rejony, ten głos... i te same słowa... "Max Evans!" I zaraz potem... "Co ty sobie wyobrażasz? Natychmiast przestań!" Otworzyłam oczy, zirytowana tym, że ktoś usiłuje mi przerwać i zobaczyłam... siebie. Wargi opuchnięte od pocałunków, oczy wpółprzymknięte – z pasji czy z alkoholu, nie wiadomo. I wtem, wraz z nagłym zawrotem głowy zmieniłam perspektywę. Leżałam na łóżku, półprzytomna z namiętności, w głowie mi się kręciło, a nade mną Max, pochylający się znów do moich ust...

Znów?!

Wizja, wspomnienie, czy co to do cholery było, momentalnie zniknęło sprzed moich oczu, a mój zszokowany umysł powrócił na korytarz West Roswell High, gdzie Isabel właśnie ponownie brutalnie przerwała moje, zapowiadające się tak dobrze, tete-a-tete z Maxem. Wciąż dotykał mojej twarzy – lekko i delikatnie, jakby miał do czynienia z miśnieńską porcelaną, wciąż nasze ciała dzieliła tak mała odległość, że czułam niemalże ciepło jego skóry i byłam w stanie z bliska podziwiać bursztyn jego tęczówek, lecz dystans – emocjonalny dystans między nami, zwiększał się z każdym uderzeniem serca...

Tę rundę niestety przegrałam.

Do końca rozgrywki jeszcze jednak daleko.

Pół dnia łamałam sobie głowę nad tym, co stało się w tym korytarzu. I choć często gęsto moje myśli wędrowały do tych ekscytujących sekund, gdy mało brakowało, a pocałowałby mnie chłopak, za którym szaleję, to ciągle wracało do mnie to... niepokojące wydarzenie. To... wspomnienie. Bo ostatecznie zdecydowałam, że było to wspomnienie z sobotniej nocy. Pytanie za sto punktów brzmi: dlaczego przypomniałam sobie ten fragmencik swojej nocnej eskapady najpierw z punktu widzenia Maxa, a dopiero później własnego? Zresztą... NAJPIERW?? Czemu w ogóle przeżyłam cokolwiek z tego, co przeżył Max?

To niemożliwe, prawda?

Prawda?

I chcąc nie chcąc, mój zdradziecki umysł podsuwał mi myśl o sekrecie łączącym Maxa, Michaela i Isabel. Czyżbym właśnie doświadczyła jego skutków? Czy mieli jakieś... paranormalne zdolności? Czy to o TO chodziło od samego początku? Czyżby tylko z tego powodu Michael udawał wczoraj geja a oboje z Isabel trzymali się Maxa jak rzep psiego ogona?

Wydawało mi się to trochę mało prawdopodobne.

Jasne, że nie wszyscy chcieli, by fakt, że mają jakieś nadprzyrodzone zdolności, był znany wszem i wobec, ale to co robiła ta trójka, zakrawało na paranoję...

I znów przez głowę zaczęły przelatywać mi tysiące niewydarzonych teorii...

Niech nikt nie mówi, że nie mam wyobraźni.

Alex i Maria nie wiedzą nic o tym dziwnym zdarzeniu. Nie powiedziałam im nawet, że przypomniałam sobie coś z sobotniej nocy. Szczerze mówiąc nawet nie wiem czemu, ale świadomie to zataiłam. A teraz, niech to szlag, nawet sumienie gryzło mnie raczej umiarkowanie...

Naprawdę siebie nie poznaję.

Byłam tak zatopiona we własnych myślach, że dzwonek na przerwę niemal mnie wystraszył. W momencie, gdy ostatnie wibracje dźwięku milkły na korytarzu, Max zerknął na mnie ukradkiem. Gdy nasze spojrzenia się zetknęły, koniuszki jego uszu zaczerwieniły się lekko i szybko odwrócił wzrok. W znanym mi już pośpiechu wrzucił szybko rzeczy do plecaka, najwyraźniej pragnąc uniknąć jakiegokolwiek bliższego kontaktu.

Ale nie ze mną te numery.

Nie dzisiaj i nie teraz.

Żołądek nerwowo podskoczył mi niemal do przełyku, ale zdusiłam w sobie wszelki strach. Tak czy siak plan będzie wykonany. Zwłaszcza że moi najlepsi przyjaciele właśnie szykowali się do ataku na Okropną Dwójkę, tylko po to, by mi pomóc. Gdybym teraz stchórzyła, zawiodłabym nie tylko siebie ale i ich.

Zerwałam się z krzesła, jakby ktoś je pode mną podpalił, wrzuciłam wszystko do plecaka hurtem – na modłę Maxa i byłam przy drzwiach w góra siedem sekund. Tuż przed sobą miałam plecy Maxa.

Nie próbowałam go zawołać.

Nie zbliżyłam się bardziej.

W końcu wiedziałam dokąd zmierza... i wiedziałam dokąd chciałam go zaciągnąć... Po co sobie utrudniać robotę, skoro szedł w upatrzonym przeze mnie kierunku, hm?

W końcu drzwi, o które mi chodziło, widać było z prawej strony korytarza. Jeszcze pięć metrów... jeszcze dwa...

Czas na mój ruch.

Podbiegłam parę kroków, by zrównać się z Maxem, przeklinając się w duchu za założenie wysokich obcasów, i chwyciłam go, najmocniej jak umiałam (jeśli będzie miał siniaka, to następnym razem pomyśli dwa razy, zanim mnie zignoruje...) i pociągnęłam go w stronę drzwi. Chyba go nieźle zaskoczyłam, bo poszło mi zdumiewająco łatwo. Wiedziałam jednak, że mój łut szczęścia długo nie potrwa – lada chwila otrząśnie się z szoku i spróbuje uciec.

Nie mogłam na to pozwolić.

Z rozmachem otworzyłam drzwi i wepchnęłam go do małego pomieszczenia. Nie pachniało tu zbyt ładnie (czego w końcu spodziewać się po składziku?), ale jak się nie ma, co się lubi... Szybko weszłam za nim i zamknęłam drzwi. Od razu zapadł półmrok w pomieszczeniu. "To dodaje takiej... intymnej otoczki" – słyszałam tak kiedyś w toalecie i teraz wiedziałam, że to prawda. Czułam, że tutaj mogę powiedzieć mu wszystko... i zrobić z nim wszystko, co tylko zechcę. Poczułam w sobie potęgę kobiecości.

Dźwięk przekręcanego przeze mnie zamka w drzwiach zabrzmiał jak wystrzał.

— Cześć Max – powiedziałam cicho, stojąc wciąż przy drzwiach (to na wypadek, gdyby myślał o ucieczce). – Chciałam ci oddać twój ołówek.

Tej rundy nie przegram.

***


no i jak? czytalne? to może feedback, hm? ;-) parę słów zachęty na pewno umili mi dzień... w razie czego pytania, komentarze i tak dalej na mlbeliever@wp.pl
na razie się odmeldowuję – do następnego razu. Yeti:-)



Poprzednia część Wersja do druku Następna część