yeti

Efekt rumowy (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


***

X

Szczerze mówiąc, Alex i Maria byli moim postanowieniem zszokowani. Przynajmniej początkowo. W końcu dobrowolnie chciałam narazić się na jeszcze większe upokorzenie... Dosyć szybko jednak stało się dla nich jasne, że obecna sytuacja była dla mnie nie do zniesienia. To, że nie wiedziałam, jak się zachowałam, nie dawało mi spokoju... nie mogłam tego tak zostawić. Musiałam wypełnić tę lukę w pamięci, za wszelką cenę. Nawet jeśli okaże się, że Max Evans do końca życia będzie mnie unikał jak zarazy, to przynajmniej będę wiedzieć dlaczego. Co prawda to, że prosto z mostu oświadczyłam mu, że chciałabym mieć jego dziecko, nienajlepiej wróżyło temu, co mogłam ewentualnie powiedzieć mu na osobności – bez Marii i Alexa w pobliżu w charakterze przyzwoitek... Ale naprawdę nie mogłam tego tak zostawić! Zżarłoby mnie to od środka, jestem o tym przekonana. Musiałam się dowiedzieć.

Ten głód wiedzy przywiódł mnie tutaj – w dokładnie to samo miejsce, w którym Alex zaparkował wczoraj swego gruchota. Prawdziwy cud boski, że tata nie miał nic przeciwko pożyczeniu mi swojego samochodu... Może zresztą żaden cud – po połknięciu dwóch aspiryn i umiejętnym nałożeniu makijażu nic nie wskazywało na to, że wczoraj spiłam się tak, że film mi się urwał, więc dla moich rodziców byłam w dalszym ciągu wzorową, godną zaufania córeczką.

Wysiadłam z samochodu, lecz zaraz musiałam się o niego oprzeć i odetchnąć parę razy głęboko. W głowie mi się trochę kręciło, a nogi trzęsły mi się jak galareta. Moje ciało ze wszystkich sił opierało się temu, co umysł uparł się przeprowadzić. Spojrzałam w okno Maxa i przygryzłam lekko wargę. Pamiętałam, jakby to było wczoraj, jak z górą rok temu wkradłam się do archiwum (czyn sam w sobie zupełnie do mnie niepodobny) i sprawdziłam jego adres. Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale ilekroć dopadała mnie naprawdę okropna chandra, kiedy miałam wszystkiego totalnie dość, to przyjeżdżałam tu, by przez parę minut pobyć w miejscu, z którym Max jest tak mocno związany. Parę razy widziałam go przy tak zwykłych czynnościach, jak wyciąganie toreb z zakupami z samochodu jego mamy, czy podczas gry w kosza... Uwielbiałam te rzadkie momenty, bo w towarzystwie rodziny był wyraźnie rozluźniony – zupełnie odwrotnie niż w szkole, gdzie tak desperacko starał się wtopić w tłum. Ale nawet nie musiałam widzieć Maxa – sam widok jego domu dziwnie mnie uspokajał i poprawiał mi nastrój.

Do wczoraj.

To przerażenie, które ścisnęło mi serce, gdy w środku nocy zobaczyłam światło w pokoju Maxa, jest jednym z moich ostatnich wyraźnych wspomnień... Dzisiaj wcale nie było lepiej. I prawdopodobnie już się to nie zmieni. Taaa... pewnie w przyszłości będę omijać całą tą dzielnicę szerokim łukiem.

Na pobliskim drzewie jakiś ptaszek wesoło – i zupełnie nietaktownie – zaświergotał, wyrywając mnie tym samym z transu. Jeszcze jeden głęboki oddech i odrywam się od samochodu. Już wcześniej odrzuciłam wersję planu przewidującą podejście do drzwi i anonsowanie swojego przybycia całej rodzinie Evansów. Wystarczy, że się ośmieszę przed Maxem, więcej upokorzenia mi nie trzeba – skierowałam więc swe kroki w kierunku jego okna, podświadomie oczekując jakiegoś de ja vu. Niestety, nie doznałam nagłego oświecenia co do wydarzeń zeszłej nocy, które mogłoby mi zaoszczędzić spotkania z Maxem. Nie było też żadnej przeszkody, która sprawiłaby, że konfrontację z nim można byłoby z czystym sumieniem przełożyć na kiedy indziej. Żadnych ciekawskich sąsiadów. Brak złośliwych psów. Nieurodzaj także na dzieci jeżdżące na rowerkach... Ulica była pusta i cicha gdy, omijając duży krzak, znalazłam się w pobliżu otwartego okna pokoju Maxa... i stanęłam jak wryta. Dobiegały stamtąd gniewne głosy. Gorzał tam jakiś spór i szybko zrozumiałam, że to jednak nie jest dobra chwila na szczerą rozmowę z Maxem. Chciałam odejść, naprawdę!, lecz nogi wrosły mi w ziemię, a uszy, zupełnie wbrew mojej woli, nastawiły się, by wyłapać jak najwięcej z dyskusji, która odbywała się w środku. Tocząc walkę z własnym sumieniem, zaczęłam podsłuchiwać...

— ... żyć w taki sposób! – to był Max. Niech to – był chyba nieźle wkurzony... Ten Max, który był tak spokojny, że znikał w tłumie? – To nie życie, tylko cholerna wegetacja! A teraz, kiedy naprawdę mam szansę...

— Szansę?! Na co? Chyba na nędzny koniec w męczarniach! Bo przecież w końcu byś jej powiedział, może nie? – to chyba była Isabel, ale ten piskliwy, zirytowany głos miał niewiele wspólnego z dystyngowaną blondynką, która rządziła całym tłumkiem dziewczyn w szkole. – Michael! Powiedz mu coś!

— Isabel ma rację. Żadnych więzi, pamiętasz? Łamiesz pakt!

— Zachowujecie się tak, jakbym zamierzał wyrzucić to z siebie na pierwszej randce! Trochę więcej zaufania! A ten nasz pakt? Mieliśmy po dziewięć lat, do cholery! Najwyższy czas na małe poprawki, nie uważacie?

— Nic się nie zmieniło, Max. To jest zbyt niebezpieczne. Nawet gdybyś NIGDY jej nie powiedział, to byłoby dalej zbyt ryzykowne. Seks, dzieci – jest tyle niepewnych dziedzin...

— Nie będę rozmawiał o seksie z moją siostrą. Boże, przecież nawet się z nią jeszcze nie umówiłem! Jestem pewien, że mamy jeszcze mnóstwo czasu, zanim rozważenie takich spraw stanie się konieczne...

— Jasne! – prychnięcie Isabel ociekało ironią. – Wczoraj nakryłam was półnago obściskujących się na łóżku, boję się pomyśleć, co bym zobaczyła, gdybym weszła pięć minut później, więc nie chrzań o 'mnóstwie czasu', Max! Nie ufałabym wam, nawet gdybyście mieli randkę w publicznym parku w samo południe!

Przygryzłam wargę, by zdławić jęk, który usiłował wydostać się z mojego gardła. A więc jednak się na niego rzuciłam! Boże, jakie to upokarzające... Kurczę, nieważne upokorzenie... całowałam się z Maxem i nic nie pamiętam! Już nigdy nie będę wiedzieć, jaki był nasz pierwszy pocałunek... I na chwilę żal, który poczułam, przesłonił wszystko inne – radość z tego, że moje uczucia były najwyraźniej odwzajemnione, mętlik związany z tym, że Michael i Isabel nie pozwalali Maxowi się ze mną umówić, nawet mocne podejrzenie, że tę trójkę łączy jakiś dziwny sekret – wszystko to na chwilę zniknęło, a we mnie żal powoli krystalizował się w determinację. Podobałam się Maxowi, Max podobał się mnie – to fakt. Nieważne, co ukrywał, nieważne obiekcje jego siostry i przyjaciela – będziemy mieli naszą pierwszą randkę.

I będziemy dzielić pocałunek, który zapamiętam.

***


Poprzednia część Wersja do druku Następna część