_liz

Każda moja łza (1)

Wersja do druku Następna część

Autor: _liz

Notka autorska: Wiem, wiem... niedługo (jeśli nie już) będziecie mieli mnie dość i moich opowiadań. Ale co ja poradzę, że na ten ff, tak nagle przyszła wena? Po prostu padało (niestety) i wpadł mi w ręce wiersz, który kiedyś uwielbiałam, a potem jakoś mi wyleciał z głowy. Wszystko się połączyło i powstał pomysł na opowiadanie. Jak zwykle nie mogę obiecać, że będzie udane i że będziecie z niego zadowoleni. Mogę was jedynie ostrzec, że będzie to bardzo smutny ff, raczej przygnębiający...




PROLOG

Nie opuszczaj mnie
Każda moja łza
Szepcze, że co złe
Się zapomnieć da
Zapomnijmy ten
Utracony czas
Co oddalał nas
Co zabijał nas
I pytania złe
I natrętne tak
Jak, dlaczego, jak
Zapomnijmy je
Nie opuszczaj mnie...


Leżał w bezruchu od jakiś trzech godzin. Nie zapalał światła. Wolał mrok i ciszę. Tak było lepiej, bezpieczniej. Tak go nikt nie zobaczy. Od tych trzech godzin nawet nie drgnął, nie przekręcił się, nie poruszył dłonią. Nic. Tylko oddychał. A i to przychodziło mu z trudem. Jakby powietrze w jego mieszkaniu było zbyt gęste, aby móc nim swobodnie oddychać.

Oczy wciąż go piekły. Uczucie gorących igiełek wbijanych prosto w białka, nie pozwalało mu przymknąć powiek. Sam też się do tego przyczyniał. Zupełnie, jakby zamknięcie oczu oznaczało kolejną stratę, kolejną przegraną, kolejny ból. Policzki wciąż paliły. Od łez...

Tak, płakał. Ale tylko wtedy, gdy nikt nie widział, gdy nikt się nie domyślał. Miał wrażenie, że kiedyś płakał mniej, a miał więcej powodów. Teraz powód był jeden, a łez znacznie więcej. Chciał już przestać... Dlaczego człowiek nie ma w sobie ograniczonej liczby łez? Gdyby tak było, on już dawno przekroczyłby limit. Może byłoby wtedy łatwiej. Bez tego piekielnego kłucia pod powiekami, bez wilgotnych policzków, bez zachłyśnięć powietrzem, bez modlitwo o to, aby nikt nie przyszedł.

To ostatnie mu się sprawdzało. Nikt nie przychodził. Wszyscy nauczyli się, że on nie potrzebuje pomocy, że sam sobie radzi, że mogliby tylko pogorszyć sytuację. I nie przychodzili. Mówiąc szczerze, wcale nie było mu to na rękę. Wmawiał sobie, że nikogo nie chce widzieć. Ale czekał aż ktoś wreszcie otrze łzy.

Gdy księżyca cierń
Lśni na nieba tle
A z czerwienią czerń
Nie chcą złączyć się
Nie opuszczaj mnie

Kiedyś był taki ktoś... Ktoś kto przychodził, nawet gdy się tego nie spodziewał. Osoba, która ocierała łzy, ale nie wołała innych. Teraz słone krople swobodnie spływały po policzkach, bo on nie miał w sobie siły, żeby je powstrzymać. Co jakiś czas jedna z łez wdzierała się do jego ust, potęgując słono-gorzki smak. Krztusił się wtedy samą śliną i powietrzem. Miał ochotę wymiotować wspomnieniami. Inni rozpamiętywali to wszystko, każdy szczegół rozrysowywali paletą barw. On tak nie umiał, nie chciał. Nie dlatego, że nie chciał pamiętać. Wolał nie musieć tego robić, wolał, żeby przeszłość nigdy się nie zdarzyła.

Każdego wieczoru, gdy tak leżał, szukał sposobu na cofnięcie czasu. Wciąż wydawało mu się, że wszystko mogło potoczyć się inaczej. Tak, jak powinno się potoczyć. Wtedy nie byłoby ucieczki. Nie byłoby nocy. Nie byłoby łez.

Gdyby ktoś jednak przyszedł i zobaczył go? Gdyby zapytał skąd te łzy? Nie umiałby odpowiedzieć. Już dawno nauczył się nie mówić tego, co czuł. Tylko, że oni tego nadal nie rozumieli. Nikt nie rozumiał. I nikt by nie zrozumiał powodów. On sam ich czasami nie mógł pojąć. Nie dowierzał temu, co się kotłowało wewnątrz niego. Ile razy szukał ucieczki z tego labiryntu i tak wracał w to samo miejsce. Ciepłe miejsce, z którego już nie chciał uciekać. Ale już nie było tego miejsca, pozostał tylko wypalony ślad, a on nadal gubił się w korytarzach swojego życia. Dlatego chciał cofnąć czas.

Każda kolejna łza przynosiła zastanowienie. Czy to mogło potoczyć się inaczej? Mogło. Gdyby tylko tego jednego wieczora, to jedno okno było otwarte, tylko przez tę jedną chwilę....

Stał długo w deszczu, a ona na niego patrzyła. Ale nie otwierała. Może gdyby otworzyła, on by wszedł do środka i wszystko miałoby swoje miejsce i czas i byłoby tak, jak miało być. Pamiętał jak jej jasne rysy rozmywały się za szybą skropioną deszczem i pamiętał, że coś mówiła sama do siebie. A najbardziej pamiętał to, że nie otworzyła okna...

Gdyby otworzyła, nogi nie poniosłyby go w inną stronę. Nie wprowadziłyby go w labirynt. Teraz nie byłoby nowych łez. Wiedział, że gdyby dzisiaj tam poszedł, nawet teraz, to otworzyłaby okno.

Ale on już nie chciał tam wchodzić...

c.d.n.

Wersja do druku Następna część