Lizzy88

Zdradzone Serca (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Z części pierwszej:
***

— Liz, bardzo cię lubię i... – dalej już nie mógł znaleźć słów.

— I... – zachęciła go.

— Czychciałabyśgdzieśzemnąwyjść – powiedział z prędkością torpedy.

— Co?

— Czy... czy chciałabyś gdzieś ze mną wyjść?
***

Część 2
***
Max stał w napięciu, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Przez chwilę na jej twarzy widniał szok, później dziwna obojętność, a na końcu wypowiedziała słowa, które zabrzmiały gorzej niż odmowa:

— Chyba sobie ze mnie żartujesz!
Nie tego się spodziewał. Jak mogła uznać, że robi się z niej żarty!?

— Liz... – zaczął, lecz nie pozwoliła mu dokończyć:

— To, że zamieniłam z tobą parę słów, jeszcze o niczym nie świadczy! – Jej głos drgał ze złości. – Ale mądry paniczyk natychmiast pomyślał, że złapię przynętę, co? Że będę błagać o spotkanie, bo jestem tylko biednym kopciuszkiem? Nie wierzę ci! Nie masz najmniejszego powodu, żeby chcieć się ze mną umawiać! Chyba że się założyłeś, co wcale by mnie nie zdziwiło!
Westchnął ciężko. Najpierw Michael, teraz ona. Dlaczego wszyscy uważają, że chęć umówienia się z dziewczyną wynika z jakiegoś durnego zakładu!?

— Nie, Liz, nie założyłem się. Chcę się z tobą umówić z własnej, nieprzymuszonej woli. – Ta nagła szczerość wydała mu się przerażająca. Jeszcze tydzień temu nie potrafił sobie wyobrazić tej rozmowy. Marzenie o Liz z daleka było o wiele łatwiejsze, ale... kiedy mówił jej o tym wszystkim, odczuwał dziwną ulgę. Zrzucał z siebie cały ten ciężar, odsłaniał przed nią swe najskrytsze tajemnice, o których jeszcze nigdy nikomu nie mówił. Nawet Michaelowi, który i tak sam się wszystkiego domyślił.

— Max, nie udawaj, dobra? Skończmy tę rozmowę.
Zaczęła się wycofywać z zaplecza. Chwycił ją delikatnie za rękę i przyciągnął do siebie.

— Wiesz, co, Liz Parker? Ktoś powinien sprawić ci porządne lanie. – W jego głosie pobrzmiewała gorycz. – Kto cię nauczył nieufności?
Jego oczy wyrażały gniew i ból, ale było coś jeszcze... Coś, czego nie potrafiła, a może nie chciała zdefiniować. Jednakże ich przedziwny urok zdawał się na nią oddziaływać, ponieważ na chwilę zapomniała, co mu powiedzieć. Zmusiła się do odwrócenia wzroku i utkwienia go w jakimś szarym punkcie.

— Życie – odrzekła.

— Spójrz na mnie, Liz! – Chwycił jej głowę i zmusił do spojrzenia na niego. Dotyk jego dłoni sprawił, że mimowolnie zadrżała. – Nadmierna nieufność nie jest zbyt dobra, podobnie jak zbytnia ufność. Nie kłamię. Nie zmuszę cię do uwierzenia mi, pozostawiam to tobie. – Poczuł nagły przypływ pewności siebie. Wiedział, że nie ma już nic do stracenia. I tak zrobił już z siebie głupka, więc co mu szkodzi trochę szczerości? – Zawsze chciałem się z tobą umówić. Możesz mi nie wierzyć, ale to prawda.
W jej głowie trwała bitwa zupełnie przeciwnych argumentów. Z jednej strony – chciała dać mu szansę, z drugiej – bała się upokorzenia, jakie zgotował jej Frank Scheinin dwa lata temu. Czy Max był inny? Bardzo pragnęła w to uwierzyć, ale równie mocno bała się rozczarowania.

— Chyba już pójdę – powiedział cicho, czując, że powinien odejść i ruszył w kierunku wyjścia.
Momentalnie podjęła decyzję.

— Max, zaczekaj!
Odwrócił się.

— Tak?

— Zastanowię się nad twoim pytaniem, dobrze?
Wydawało się jej, że na jego twarzy zagościł lekki, prawie niedostrzegalny uśmiech.

— Dobrze. Dziękuję za rozmowę, Liz. Do zobaczenia.

— Do zobaczenia.
***

— Moje najszczersze gratulacje, Maxwell – powiedział Michael. – W końcu wyszedłeś ze skorupki wiecznie zalęknionego, nieśmiałego chłopczyka. Jeśli się postarasz, panienki będą walić drzwiami i oknami.

— Bardzo śmieszne, Michael. – Max spojrzał wyzywająco na swojego kuzyna i zarazem najlepszego przyjaciela, którego z pewnością nie można było zakwalifikować do kategorii osób poważnych. – Nie zależy mi na tym.

— Na pewno? – zapytał podchwytliwie Michael. – Pewnie inaczej byś na to spojrzał, gdyby wśród tych panienek była pewna mała brunetka, powszechnie wszystkim znana jako Liz...

— Przestań! Wiesz, chciałbym z tobą choć raz normalnie porozmawiać, ale najwidoczniej Pan Niepoważny Michael Guerin ma to w nosie!

— Dobra, dobra, nie wnerwiaj się już... – Michael sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kluczyki. Z cichym gwizdem podszedł do swojego samochodu, otworzył drzwi i z miękkim łoskotem opadł na przednie siedzenie. – Wsiadaj, Maxwell. Pogadam z tobą, o czymkolwiek chcesz ze mną pogadać, nawet jeśli to śmiertelne nudy.
Max dość niechętnie usiadł obok Michaela, miał już serdecznie dość jego zachowania.

— Bez łaski, kuzynku – syknął.

— Max, ja tu chcę z tobą porozmawiać jak człowiek, a ty do mnie z pretensjami – Guerin udawał urażonego. – Wstydziłbyś się. – Z tymi słowami odpalił wóz i pomknął ulicami Roswell. – No to co powiedziała? – zapytał, kierowany ciekawością.

— Że się zastanowi.

— Aha. – Michael zmarszczył czoło. – To chyba jakieś nienormalne. Zazwyczaj jest "tak, z przyjemnością" albo "nie, wypchaj się".

— Sam się powinieneś wypchać.

— Z wzajemnością. A tak w ogóle, to nie powinieneś sobie nią zawracać głowy. Kiedy dziewczyna mówi, że "się zastanowi", na ogół oznacza to: "Wiem, że załamiesz się natychmiastową odmową, więc dam ci trochę czasu, żebyś się z tym oswoił, a potem bezlitośnie zgruchoczę ci serce".

— Michael, bez urazy, ale na kobietach to ty się chyba nie znasz, wbrew tym wszystkim przechwalankom.

— A ty się znasz?

— Może nie, ale przynajmniej nie udaję, że jest inaczej.
Michael zahamował gwałtownie samochód, bo właśnie dojechali do skrzyżowania.

— Maxwell, jesteś prawiczkiem, jeśli chodzi o panienki. Ja mam kilkuletni staż, więc jeśli mówię coś o typowym zachowaniu płci przeciwnej, to nie odszczekuj mi się i posłuchaj przez chwilę. – Zabębnił palcami w kierownicę, niecierpliwie czekając na zmianę świateł.

— No dobra słucham – powiedział poirytowany Max.
Michael milczał przez chwilę, jakby ważył słowa, co w jego przypadku było raczej niespotykane.

— Mam ci coś do powiedzenia, Max. To chyba nie jest zbyt przyjemne i nie obrażaj się, dobra? – rzekł Michael, kiedy ponownie mknęli ulicami Roswell.

— Nie obrażę się – przyrzekł Max, którego zainteresowała dziwna nuta w głosie jego kuzyna.

— Słyszałem, że Parker biła się z Izzy.
Max zamilkł na chwilę.

— Nie kłamię, naprawdę, Max.

— Przecież nie zarzucam ci kłamstwa – odrzekł Evans bardzo spokojnie. – Kto ci o tym powiedział?

— Tom Kilch. Nie sądzę, żeby zmyślał. Max, ja nie mówię ci tego, żeby cię wnerwić. Nie wiem, kto to zaczął, czy w większym stopniu jest to wina Is czy Parker. Ale nie chcę, żebyś się rozczarował.

— Czym? – zapytał Max.

— Swoim ideałem. – Michael podjechał pod posesję Evansów i zatrzymał samochód. – Całe życie marzyłeś o Liz Parker i teraz masz szansę. Ale co jeśli ona nie jest tym, kim chciałbyś, żeby była? Nie znam jej zbyt dobrze, ale ty również nie. Nie chcę, żebyś rozczarował się, kiedy okaże się, że Liz to nie małe, słodkie, niewinne, dziewczątko, za jakie je uważasz. Wiem, coś o tym. Życzę ci, żeby tak nie było, ale gdyby... Nie popełnij tego samego błędu, co ja. Charlotte była głupią idiotką, niewartą niczyjej uwagi. Jeśli... jeśli okaże, że Liz jest taka sama jak ona, nie trzymaj się jej jak tonący brzytwy. Po prostu odejdź, zanim ona zmarnuje ci życie.
Max nie odzywał się, słowa Michaela były niczym cios. Nie chciał w to wierzyć, Liz nie mogła być taka sama jak Charlotte. A co jeśli Guerin miał rację? Co... jeśli po prostu wyimaginował w swoim umyśle obraz idealnej dziewczyny, obraz, który nie był prawdą? Nie, Liz nie mogła być taka, bo inaczej nigdy, przenigdy nie czułby tego, co teraz czuje. Miał nadzieję już wkrótce się o tym przekonać, oznajmić Michaelowi, że się mylił, że Liz jest inna.

— Dziękuję za radę, Michael – powiedział cicho. – Do zobaczenia. – Wysiadł z samochodu i podążył w kierunku swojego domu. Musiał z kimś porozmawiać.
***

— Nudzę się – oznajmiła Isabel, opadając na miękki fotel.

— Ja też – jęknęła Tess, patrząc przez okno. – Nie ma nic ciekawego do roboty. No może poza laniem paru idiotek – dodała porozumiewawczo.

— Zasłużyła sobie na to – odparła pewnie Isabel.

— Wiem. Nie mogę patrzyć na takie jak one. Chodzą po świecie, zatruwając życie innym porządnym obywatelom. Łażą w tych starych szmatach, kradną nam chłopaków i robią wszystko, żeby nas zniszczyć – rzekła z pogardą Tess. – Powinno się tych wszystkich biedaków i prostaków wyeliminować.

— Święta racja – przytaknęła Isabel.
Nie odzywały się przez moment.

— Wiesz, co? – zapytała Tess siostrę. – Może...
Przerwało jej pukanie do drzwi.

— Proszę – odparła znudzonym głosem Isabel.

— Hej. – Zza drzwi wychynął Max. – Is, możemy porozmawiać?

— Dobra. Tess, poczekaj na mnie. – Isabel wstała z fotela i wyszła z pokoju. – Streszczaj się, Max, nie mam dużo czasu.

— Bo spieszysz się na zlot czarownic? – zakpił Max. – Dobra, ja żartowałem – dodał, widząc, jaki wywołał efekt. – Mam pytanie. Biłaś się z Liz Parker?

— A co ci do tego?

— Odpowiedz na moje pytanie.

— Tak – odpowiedziała krótko.

— Mogę wiedzieć dlaczego?

— Ona zaczęła.

— Czyżby?
Isabel oparła się o ścianę i z miną sępa wpatrywała się w brata.

— Nie wierzysz mi?

— Za dobrze cię znam. Na pewno zrobiłaś coś niewłaściwego.

— Mam cię w nosie! – krzyknęła. – Nie interesuj się tym, czym nie powinieneś! Co cię obchodzi moja bójka z tą idiotką?

— Może mnie obchodzi.

— To już twój problem – wycedziła Isabel. – Idź do psychiatry, braciszku, bo z tobą jest coś nie tak. Odwal się ode mnie i moich spraw.
To powiedziawszy, wpadła niczym burza do swojego pokoju i z impetem zatrzasnęła drzwi.
***
Liz leżała na łóżku, wpatrując się w sufit. Pytanie Maxa wytrąciło ją z równowagi. Sama nie wiedziała, co zrobić. Z jednej strony towarzyszyła jej myśl, że powinna dać mu szansę, ale tak bardzo się bała... No bo przecież czy chłopak taki jak on, przystojny i bogaty, mógł się nią poważnie interesować? Nie miała przecież pieniędzy, modnych ciuchów, daleko jej było do tych wszystkich biuściastych seksbomb, jakie chodziły do jej szkoły. Była szarą myszką, nikim niezwykłym, była tylko Liz Parker. Czy kiedy powiedział, że zawsze chciał się z nią umówić, był szczery? Tyle myśli kłębiło się w jej głowie, że zaczynało ją to frustować.

— Max, Max, czy mogę ci zaufać?
Było w nim coś dziwnego, coś, co ją przyciągało, ale i przerażało. Bała się tej siły, siły, która mogłaby łatwo ją zniewolić albo... zniszczyć. Nie chciała być wciągnięta w jakiś uczuciowy młynek, który skończy się tylko złamanym sercem. Czuła, że mogłaby się łatwo zakochać w Maxie Evansie, lecz on równie łatwo mógłby ją rzucić w każdej chwili. Nie tego chciała – niepewności, bólu i upokorzenia. Miała już dość upodlenia ze strony tych bogatych pyszałków. A jednak... coś mówiło jej, że Max nie jest taki, że nie kłamie... Było w nim coś prawdziwego... Pragnęła, aby nie była to tylko fasada, maska, którą okazjonalnie zakłada, aby uwieść naiwne dziewczęta...
Muszę podjąć decyzję, powiedziała sobie Liz. Muszę coś z tym zrobić.
Pomyślała przelotnie o jego siostrach, które z pewnością nie byłyby zadowolone, gdyby "szmaciara" zaczęła chodzić z ich bratem. Nie przejęła się tym zbytnio; i tak nie dałyby jej spokoju. Jednakże dotarło coś do niej... Może to był sposób, żeby przekonać się, ile z tego, co powiedział Max, było prawdą...
Nie chciała wystawiać go na próbę. Pragnęła przekonać się przede wszystkim, dokąd zaprowadzi ją bliższa znajomość z Maxem. Ale jego siostry będą niezwykle pomocne... mimo całej swojej wredoty, a może właśnie z jej powodu.
Podjęła decyzję.

C.D.N.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część