Peachykin tłum. Amara

Finding Ulysses (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Michael słyszał jej słowa. Znalazła Ulyssesa, musiało to znaczyć, że Maxa tu nie ma. Przez tak długi czas zawsze byli razem. Odkąd Max ją uleczył, nawet kiedy nie mogli się spotykać był MaxiLiz. Nie wierzył swoim oczom, Nie przyszli razem. Musiał wiedzieć ...

"Gdzie Max?"

Pożałował pytania widząc blaknący uśmiech na twarzy Liz. Zacisnęła pięści i zamknęła oczy na chwilę, zanim na niego spojrzała.

"Zostawiłam go...prawie rok temu. Od tego czasu uciekam. Nie wiedziałam, że cię tu znajdę. To był czysty przypadek. Zobaczyłam ogłoszenie i zaryzykowałam..." zaczęła się cofać, powstrzymywała płacz, "Nie chciałam ci przeszkadzać... Ja tylko..."

Jej słowa zdusił nagły dotyk koszuli Michaela. Niczym błyskawica Michael przeskoczył ladę i zamknął Liz w niedźwiedzim uścisku. Zarzuciła mu ręce na szyję. Zrelaksowała się, dotyk Michaela sprawiał, że czuła się bezpieczna, dawał jej przyjaźń i ochronę. Nie była pewna swoich uczuć, czy da się je jakoś nazwać. Wiedziała, jednak że są głębokie, i to jaka jest teraz miało z nim coś wspólnego. Chciała by ta chwila trwała wiecznie.

Kiedy Liz oznajmiła, że zaczęła nowe życie zniknęło skrępowanie Michaela. Kiedy Liz zaczęła się odsuwać, Michael przytulił ją jeszcze mocniej. Gdyby nie to nie pozwoliłby sobie na takie zachowanie.

Stała przed nim Liz, bez Maxa, bez jej dawnego życia, czuł tkwiącą w niej ogromną siłę, która w dniu jego odejścia była zaledwie iskierką. Nie wiedział czy może ufać swoim uczuciom był jednak pewien, że była częścią jego nowego życia, i jedyną częścią starego życia, o której wciąż myślał.


Słodki obserwował dwoje przyjaciół złączonych w uścisku. Byli dla siebie opoką. W ciągu ostatnich czterech lat nie widział nikogo, kto by tak silnie oddziaływał na Michaela, szczególnie kobiety. Wiele próbowało ale zostały odprawione. Słodki myślał nawet, że Michael jest gejem, ale kiedy zobaczył smutek w jego oczach, zorientował się, że żadna kobieta nie ma u niego szans. Nie ma szans, gdyż albo ktoś złamał mu serce albo nadal jest w jego sercu.

Coś lub ktoś ciążył mu na sercu a iskra, którą zobaczył w oczach chłopaka kiedy weszła Liz ... sprawiła, że znów zaczął żyć. Była częścią jego przeszłości, o której nigdy nie rozmawiali. Słodki nigdy nie naciskał na Michaela, ale teraz kiedy widział szczęście na jego twarzy, wiedział, że ta dziewczyna była ważną częścią jego przeszłości. Sposób w jaki trzymał ją w ramionach, z jakiego powodu w tak młodym wieku był tak poważny. Poczuł, że po trochu zaczyna rozumieć Michaela.

"Jak mnie znalazłaś?" zapytał Michael odsuwając od siebie Liz i nieświadomie ścierając łzy radości z policzków dziewczyny.

Liz zachichotała, "Mówiłam, że to był przypadek. Zobaczyła ofertę pracy dla kelnerki na tablicy ogłoszeń. Kiedy zauważyłam nazwisko i nazwę baru, Ulysses i twoje imię ..." zaśmiała się "Michael Joyce? Musiałam zaryzykować, to mogłeś być ty..."

"Więc nie trudno mnie znaleźć."

"Trudno Michael, Max szukał cię ponad rok. Nie wiedział gdzie zacząć." wyjaśniła Liz.

"Ale ty mnie znalazłaś." Powiedział łagodnie. Przeczuwał, że Liz ponownie pojawi się w jego życiu. Wydawało się, że jest jedyną osobą, która go naprawdę znała.

Chęć pocałowania Liz była tak silna jak w tą noc, kiedy odszedł. Wiedział, że nie może, przynajmniej nie teraz. Pięć lat to szmat czasu. Czuł, że Liz się zmieniła. Nie wiedział jak duże są te zmiany i czy będzie dla niego miejsce w jej życiu. I czy w jego życiu jest miejsce dla niej. Musiał to odkryć? Jezu, są razem dopiero kilka minut a on już chce ją zatrzymać przy sobie? Gdzie się podział mur, który odgradzał go od wszystkich poza Słodkim? Dlaczego myślał o niej w ten sposób?

Przyjaciele byli tak zaabsorbowani swoją obecnością, jakby byli sami w barze aż Słodki zakasłał. Michael przestał się wpatrywać w czekoladowe oczy Liz, które na niego patrzyły i uwolnił Liz z uścisku, po czym odwrócił się do Słodkiego.

"Cholera Słodki, przepraszam," złapał Liz za rękę i poprowadził w stronę przyjaciela,
"Dobre maniery nigdy nie były moją mocną stroną."

"Amen." Powiedzieli jednocześnie Liz i Słodki. Wydawało się, że Michael nie zmienił się aż tak bardzo.

Słodki odłożył miotłę i uścisnął dłoń Liz, "Słodki, to jest Liz ..." Michael urwał, nie był pewien jakiego nazwiska używa teraz Liz. Kiedy była z Maxem było Philips, na cześć ojca Maxa. Powiedziała jednak, że była zostawiła przeszłość za sobą. Od tego czasu mogła je zmienić.
"Jeffries." Dokończyła Liz, " Liz Jeffries. Wróciłam do mojego panieńskiego nazwiska. Phillips mi nie odpowiada. Przestało odpowiadać już dawno temu." Michael uśmiechnął się; Liz używała jako nazwiska imię ojca, w pewnym sensie odzyskała swoją tożsamość. Pasowało idealnie.

Słodki udawał, że nie zauważa dyskretnych uśmiechów Michaela i Liz, potrząsnął ręką Liz, "Cieszę się, że panią poznałem. Melvin Walker Johnston, ale wszyscy nazywają mnie Słodki. Każdy kto potrafi odkryć tajemnice szefa jest tu mile widziany."

Liz uniosła brew, "Jeśli zna pan Michaela choć trochę, wie pan, że on uwielbia być tajemniczy." Zniżyła się do szeptu, "Chcę żeby ludzie ciągle próbowali go rozgryźć."

"A dziwactwa" Zapytał Słodki zerkając na Michael.

"Są prawdziwe, ale jestem pewna, że domyśliłeś się już, że taki jest jego urok."

Słodki zaśmiał się, "Musiałaś spędzić z nim dużo czasu. Chociaż ciekawy jestem jak mógł zostawić takie cudo jak ty."

"Nie jest tajemnicą dlaczego mówią na ciebie Słodki".

"Wystarczy, staruszku," powiedział Michael odciągając Liz, "Żadnego flirtowania z kobietą trzy razy młodszą od ciebie. Jej serce by tego nie wytrzymało."

"Nic na to nie poradzę, że kobiety na mnie lecą?" powiedział Słodki unoszą ręce do góry w niewinnym geście.

"Zapytam o to twoje cztery byłe żony, Słodki." Zażartował Michael, zanim odwrócił się do Liz, "Słuchaj, najpierw muszę skończyć z księgami rachunkowymi, później możemy pogadać. Gdzie się zatrzymałaś?"

"Idźcie na górę. Ja wszystko dokończę. Macie sporo do nadrobienia."

"Jesteś pewien?" zapytał Michael.

"Idź Michael, zanim pogonię cię miotła. Zrewanżuję się za staruszka, poza tym nigdy nie widziałem żebyś zabierał jakąś panią na górę..."

"Uh...dzięki Słodki. Do jutra." Wtrącił Michael, po czym wyprowadził Liz na zewnątrz do samochodu.

"Nie ma sprawy." Słodki zaśmiał się gdy zobaczył jak Liz próbuję nadążyć za Michaelem, "Witam w Nowym Orleanie panno Jeffries." zawołał.
Michael szybko znalazł samochód Liz, zdarty i brudny po długiej podróży, "Dopiero co przyjechałam do miasta, Michael. Znasz jakieś miejsce gdzie mogłabym się zatrzymać?"

"U mnie." Powiedział po czym otworzył bagażnik i zaczął wyjmować torby Liz.

"Michael, nie chcę wykorzystywać..." Liz starała się oponować.

"Liz, mam trzy sypialnie, których nie używam, poza tym prosiłem cię żebyś mnie odnalazła. Max może cię szukać. Zostajesz ze mną." Powiedział stanowczo.

"Michael," Liz westchnęła, zadowalana, że w pewnych rzeczach się nie zmienił. Były jego nieodzowną częścią. "Nie musisz mnie bronić przed Maxem..."

"Wiem." Powiedział Michael kładąc bagaże Liz, "Minęło tyle czasu odkąd mogłem kogoś ochraniać poza mną, tak nie powinno być. Proszę. Zostaniesz ze mną?"


Liz przełknęła ślinę. Wydawało jej się jakby to było wczoraj kiedy powiedział mu żeby odszedł bez niej. Kiedy patrzyła jak jego samochód znika w ciemnościach wraz z częścią jej samej. Teraz stali tutaj, starsi o kilka lat, mądrzejsi a on prosił by z nim została. Z jednej strony czuła się jakby czas stanął w miejscu a oni nadal byli nastolatkami, z drugiej strony jakby minęło co najmniej milion lat. Zmienili się, byli innymi ludźmi, prowadzili zupełnie inny tryb życia, czy ich ścieżki mogły się połączyć? Czy mogliby po prostu się minąć?

"Liz?" zapytał Michael widząc, że Liz jest daleko stąd.

Liz wymazała te myśli ze swojej głowy, "Przepraszam. Um, zostanę."

Michael uśmiechnął się i podniósł bagaże, I poprowadził do mieszkania. Liz zerknęła na niego i zachichotała. "Co?" zapytał.

"Nic." potrząsnęła głową, "Wyglądasz tak samo jak tej nocy kiedy odszedłeś. Długie włosy, ubranie ..."

"Nigdy nie chciałem ściąć włosów. Włosy obcięte na jeża były symbolem mojej młodości. Poza tym panienki lecą na długie włosy ...tak mi powiedzieli." Wytłumaczył kiedy wchodzili na górę, "Poza tym, minęło tylko pięć lat."

"A mnie się wydaje, że całe życie, Michael." Powiedziała cicho Liz kiedy się zatrzymali.

"Tak. Masz rację. Ale ty nadal wyglądasz tak samo ..." Powiedział Michael patrząc na Liz.
"Jednak nie. Jesteś wolna." Sprostował.

Liz uśmiechnęła się, "Jestem."

Michael otworzył drzwi do mieszkania i pozwolił wejść Liz pierwszej. Liz była zdziwiona kiedy zobaczyła jak obszerne było mieszkanie. Nie miało nic wspólnego z mieszkaniem, które miał w Roswell. Błyszcząca drewniana podłoga, kryształowy żyrandol nad dużym stołem, nowoczesna kuchnia. Było niewiele dekoracji, mieszkanie urządzone było po spartańsku. Ale w każdym zakątku czuć było Michaela. To było zdumiewające

"Michael..." powiedziała z zapartym tchem, "Jak zdołałeś...Bar...I to mieszkanie? Jak...?"

Michael uśmiechnął się, "Jakim cudem stać mnie na to wszystko?"

Liz przytaknęła, zażenowana zadanym pytaniem. Michael potrząsnął głową, dając jej do zrozumienia, że nie powinna się wstydzić. Czas i przebyta droga nauczyły go cenić wartość pieniądza.

"Pokaże ci." Powiedział tajemniczo, "Najpierw zaniosę twoje bagaże do pokoju."

"Dobrze." Powiedziała i poszła za Michaelem.

Pierwszy pokój jaki minęli był mały, duże nieposłane łóżko zajmowało prawie całą powierzchnię. Na pewno było Michaela. Zaśmiała się na widok ubrań porozrzucanych po cały pokoju, kolejny znak, że nie wszystko można zmienić. Nie można zmienić zwyczajów wiecznego bałaganiarza. Cieszyła się z tego.

Zauważyła jak znika w pokoju przy końcu korytarza. Położył bagaż na dużym łóżku i przesunął ręką nad nocnym stolikiem i szafką, usuwając warstwę kurzu, "Przepraszam, ale nie miewam gości."

Liz rozejrzała się, pokój był podobny do Michael tylko nie używany. Ściany było pomalowane na niebiesko. Kolor trochę wyblakł ale były czyste.

"Możesz urządzić jak chcesz albo mogę ja to zrobić... nie wiem co z twoimi mocami więc..." zająknął się.

Liz uśmiechnęła się I dotknęła ściany, chwilę później były już ciemnozielone, "Sporo ćwiczyłam."

"Martha Stewart nie dorasta ci do pięt." Zażartował Michael.

Kiedy Liz oznajmiła, że rozpakuje się później, Michael złapał ją za rękę i wyprowadził z pokoju. "Gdzie idziemy?" zapytała.
"Zobaczysz." Powiedział zagadkowo.

"Michael, jest pierwsza w nocy ... nie mam ochoty na zgadywanki." Odpowiedziała z udawanym sarkazmem.

"Cierpliwości Parker" powiedział kiedy zbliżyli się do ostatniego pokoju.

Otworzył drzwi i weszli do środka. Była to największa z sypialni, którą Michael przeznaczył
na swoją pracownię. Wszędzie leżały płótna, farby olejne, akrylowe, szkice, węgiel drzewny. Na podłodze leżało pięć niedokończonych obrazów. Przedstawiały miasto widziane jego oczami, tętniące życiem, ożywione, naturalne.


"Boże, Michael ... nie przestałeś malować ... Sprzedajesz swoje prace?" zapytała oszołomiona.

"Jak ciepłe bułeczki" odpowiedział z dumą, "Słodki mnie 'odkrył', po tym jak tu przyjechałem. Pracowaliśmy razem w jednym barze i natknął się na moje prace. Tan facet zna chyba wszystkich w mieście, przedstawił mnie swojej znajomej. Była właścicielką galerii. Moje prace bardzo jej się spodobały, wzięła wszystkie. Za pieniądze ze sprzedaży pierwszego obrazu wynająłem ten budynek."

Liz wpatrywała się w jeden z dokończonych obrazów. Rozpoznała na nim miejsce przez które przejeżdżała. Jeden fragment szczególnie ją zaciekawił. Wśród jasnych kolorów i światła spostrzegła niewielką kobietę. Jej długie ciemne włosy unosił wiatr. Ludzie na obrazie stali albo siedzieli, ich twarze były widoczne, oprócz jej.

"Michael...czy ..." zaczęła ale Michael chrząknął i wskazał duże okno, "Ja .. tam jest balkon. Tam głownie pracuję."

Podszedł do dużych drzwi i otworzył je. Liz wyszła z pokoju, zapominając o swoim pytaniu o kobietę z obrazu, weszła na balkon po raz pierwszy od sześciu lat.

"Jak mi te go brakowało" powiedziała wpatrując się w miasto. Zauważyło coś niedaleko niej i zaśmiała się. "Leżak ogrodowy?"

"Co?" zapytał drapiąc się w brew, "Jest wygodny"

Liz starła kropelkę potu z czoła, "Zamieniłeś suche pustynne powietrze na wilgotne"

Michael wzruszył ramionami, "Przyzwyczaisz się. Poza tym Nowy Orlean jest wprost idealny dla takiego kosmity jak ja. Mogę jeść tyle niezdrowego jedzenie ile chcę, a ludzie nie widują mnie więcej niż raz"

Liz zaśmiała się, "Pamiętam jak mówiłeś tak kiedy opuściliśmy Roswell."
"Tak, ale Max powiedział, że to głupi pomysł i wylądowaliśmy w Colorado"

Liz przytaknęła wycierając ponownie czoło. Michael zdał sobie sprawę z tego, że on miał czas żeby przyzwyczaić się do klimatu, Liz natomiast cały czas podróżowała nie zatrzymując się nigdzie na długo.

"Mam lemoniadę w lodowce," powiedział, "Głownie to się tu pija. Chcesz?"

"Tak, chętnie" odpowiedział, "Mogę tu zostać jeszcze trochę... minęło tyle czasu..."

Michael uświadomił sobie, że balkon przypomina jej rodziców, których zostawiła w Roswell, i prawdopodobnie od tego czasu nie widziała. "Opowiesz mi co się działo w twoim życiu." Powiedział.

"Starczy ci życia?" zawołała kiedy Michael wychodził z pokoju.

"Miałem dwa... mogę poświęcić następne" Odpowiedział

~*~

Kiedy Michael wrócił do pokoju z dzbanem i szklankami, Liz wpatrywała się w niebo. Musiała usłyszeć jak wchodzić, ponieważ zaczęła mówić zanim otworzył drzwi.

"Więc Michael... Joyce, tak? Podoba mi się. W każdym razie brzmi lepiej niż Michael Hetfield."

Michael przewrócił oczami i usiadł kolo Liz. Podał jej szklankę. "Hetfield, należy do mojej młodości. Chciałem mieć nazwisko, pasuje do dorosłego człowieka." Powiedział.

Liz zaśmiała się. "Nie powinnam. Odkąd odeszłam od Maxa nazywałam się Liz Curie, Pasteur, Saulk and Faulkner."

Jeffries to ładne nazwisko Liz" powiedział Michael. "Pasuje do ciebie"

"Nie mogłam się zmienić, nie odcinając się od tego kim byłam" powiedziała poważnie. "Jeśli nie mogę być Parker, mogę zaczerpnąć coś od rodziców."

Michael przytaknął. Przez kilka minut siedzieli w ciszy. Michael musiał zadać jej to pytanie. Przerwał ciszę, która stawała się krępująca.

"Liz, dlaczego odeszłaś? Co spowodowało, że zdecydowałaś się na ten krok?" zapytał.

Liz pochyliła głowę, Michael zauważył łzy płynące po jej policzkach i żałował zadanego pytania. "Liz, przepraszam, nie musisz odpowiadać."
Liz uniosła rękę. "Wszystko w porządku" Otarła łzy I wzięła głęboki wdech.
"Odeszłam głównie dla siebie. Wiesz jak się dusiłam... Ale najważniejszym powodem była... Alexis.

"Alexis?" zapytał Michael, czując narastający gniew, "Kim jest Alexis? Max cię z nią zdradzał?"

Liz zaprzeczyła; zdziwiona poruszeniem Michaela, "Nie. Nic z tych rzeczy." Po jej policzku spłynęła kolejna łza, którą szybko starła.
"Alexis jest ... jesteś jej wujkiem Michael"


Poprzednia część Wersja do druku Następna część