age

Paranoja (18)

Poprzednia część Wersja do druku

Paranoja
Epilog

Nazywam się Liv Parker. Nie myślcie, że prowadzę dziennik. To nie w moim stylu. Po prostu korzystając z chwili wolnego czasu zajrzałam do dziennika Liz i postanowiłam go trochę uzupełnić i sprostować kilka rzeczy.
W gruncie rzeczy powinniście mi współczuć. Nie żebym sobie z tym nie radziła, ale to ja tu zostałam zdradzona. Fakt, że Max nie ma tu nic do rzeczy. A właśnie Max. Chciałam dla Liz kogoś bardziej interesującego, ale przynajmniej nie poróżni nas żaden facet. Poza tym wierzę, że to tylko etap przejściowy, przebiegający odrobinę inaczej niż u mnie.
Wróćmy do teraźniejszości. Byliśmy ostatnio trochę zajęci. Liz nie pisała, ja nie wyjechałam... w terminie. Od początku.
Zanim wybraliśmy się na szczyt wzięliśmy udział w pogrzebie w dziurze większej a właściwie mniejszej niż Roswell. Tak, to możliwe. Jej mieszkańcy to zacofani kosmici, którym przewodzi dzieciak z problemami typowymi dla jego wieku. Wiecie, hormony i te sprawy... Whittaker wyrwała się z tej ciemnoty chyba jako jedyna. Niestety udało jej się to tylko teoretycznie. Wyjechaliśmy do Arizony w piątkę: Alex, Max, Isabel, Liz i ja. Max chciał robić za dowódcę, ale szybko uświadomiłam mu, że to kiepski pomysł. Kilka godzin później musiałam ściągać Liz i Maxa z nocnego spaceru i tłumaczyć Isabel, że związek z nieletnim, kosmitą czy człowiekiem, powinna sobie darować.
W międzyczasie Zan, Rath i Lonni udawali Maxa, Isabel i Michaela. Skutki? Cóż... Isabel i Max jeszcze długo będą odwiedzać swego psychologa a Isabel i Michaelowi nikt już nie uwierzy, gdy stwierdzą, że są dla siebie jak rodzeństwo.
Co w tym czasie robił Michael? Najpierw śledził z Marią dziewczynę, która miała drobne emocjonalne problemy, których on sam był przyczyną. Później, wyraźnie stęskniony za nami, zabrał obie na wycieczkę do Arizony na... chyba na nasz pogrzeb albo żeby poznać rodziców Courtney. W każdym razie do tego pierwszego niewiele brakowało. Chyba nie lubią takich powiewów nowoczesności jak my.
Podziękowaliśmy za gościnę, zabraliśmy dodatkową powłokę Courtney(widać było, że nadaje się do wymiany) i ruszyliśmy do Roswell przy akompaniamencie wyrazów zadowolenia Marii.
Inni zostawiają za sobą gruzy lub spalone mosty, my mogliśmy podziwiać we wstecznym lusterku opadające kawałki skóry. Chyba nie umiemy się nie wyróżniać.
Kiedy wróciliśmy Kyle twierdził, że kocha Isabel, Maxa i Michaela i że są oni jego ulubionymi kosmitami.
Rodzice są na etapie ignorowania mnie i Liz. Uznali, że już nic na nas nie działa. Zan, Rath i Lonni wprowadzili się do nas zaraz po ich kolejnym wyjeździe. Próbujemy ich pilnować...
Powrót. Znów przewijamy kasetę. W ostatnim wpisie Liz nie było nic o wizycie Ratha i Lonni. Cóż... Przyjechali.
Nie rozumiałam dlaczego do momentu, gdy dzieciak o wygórowanych ambicjach i nieproporcjonalnym do nich wzroście, zwany potocznie Nicolasem, przyjechał z rewizytą. Chyba nie mógł się zdecydować, która bardziej przypomina mu Vilandrę. Poza tym przez niego Alex zniknął. W efekcie wszyscy byliśmy przeciwko niemu i jego rodzince. Tess pokazała co potrafi. Nie żebym ich żałowała, ale Tess to Tess. Liz twierdzi, że jej nie ufa i tego będziemy się trzymać. Przynajmniej niektórzy z nas. No i znowu te skóry. Są wszędzie. Widzę je nawet w snach. Nie musze chyba dodawać, że to koszmary. Idę pod prysznic.
Sprawdziliśmy, czy wszyscy są cali(podstawowy skład się zachował tylko z Courtney zostały... skóry), spakowaliśmy się i pojechaliśmy do NY.
Trzynaście osób w kanałach to tłok, choć Kyle mówi, że to ośmiu kosmitów i my. Liz nie ma odwagi mu powiedzieć, że niedługo oni dwoje również przejdą na zieloną stronę mocy. Chwilowo Alex popełnia błędy Nicolasa, ale chyba wykazuje przy tym więcej uroku, bo Isabel i Lonni dobrze się bawią. Rath i Michael siedzą na kanapie, oglądają telewizję i jedzą... coś. Maria wścieka się na nich obu. Kyle próbuje unikać 'zieloną ósemkę', wiedząc, że nie ma szans na choć odrobinę prywatności. Ava stara się być niewidzialna. Rozsądna dziewczynka. Za to Tess eksponuje co się da. Właściwie wiem o tym tylko od Liz, bo Zan i ja jesteśmy nieco bardziej zajęci niż ona i Max.
Weszliśmy razem na zebranie. Nie stać ich na kilka zapasowych krzeseł. Ta wojna nieźle okroiła ich fundusze. Razem z Liz i Alexem ustaliliśmy, że nie potrwa już długo. Zresztą cała piątka łącznie z Kivarem miała miny jakby nie chcieli powtarzać tego spotkania.
To by było na tyle. Długie pożegnania nie są dla mnie, więc przypomniałam im, że większość z nich ma rodziców, którzy teraz odchodzą od zmysłów co zwraca stanowczo za dużo uwagi na nas. Później wróciłam z Zanem do mieszkania, które niedawno wynajęliśmy.
Życie to chwile. Chwile w Roswell. Chwile w NY. Chwile gdzie indziej. Chwile z Liz i Alexem. Chwile z Zanem. Chwile z kimś innym. Chwile krótsze lub dłuższe, ale tylko chwile. Chwile różne, ale... Widzicie te możliwości na horyzoncie?

Koniec.

Poprzednia część Wersja do druku