age

Paranoja (17)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Paranoja
(część siedemnasta)
Zmiany, czy nadal tylko ich zapowiedź?

Wróciłam, ale odpoczynek nadal pozostaje w sferze planów. Może kiedyś... Na początek zaczęłam pracę u wrogiej jednostki. To chyba przejaw mojego zaufania do Nasedo. Whittaker była w porządku. Pomijając fakt, że to Skór i federalna jednocześnie. Dogadywałyśmy się całkiem nieźle, nie musiałam latać od stolika do stolika, włosy rzadziej mi się przetłuszczały, miałam zdrowszą cerę i zdecydowanie większe możliwości finansowe. Niestety moja szefowa nie była szczególnie inteligentna i wkurzyła Isabel, psując jej urodziny. Efekty są jakie są.
Właściwie to bardziej współczuję Isabel niż Tess, choć to ta druga gorzej wyglądała. Nie będę hipokrytką. Sama chętnie bym jej dołożyła i to porządnie. Isabel zrobiła co było trzeba, ale świadomość tego już nigdy jej nie opuści. Whittaker została kolejną krwawą plamą na drodze kosmitów. FBI pewnie niedługo uzna nas za fachowców od wykańczania ich ludzi.

Próbuję niezauważenie przemknąć do swojego pokoju przez zaplecze Crashdown. Max nadal nie wie, że wróciłam. Maria, Alex i Michael zgodzili się milczeć. Kyle unika kosmitów jak tylko może. Liv przekonała jakoś Isabel i kontynuuje swoje wakacje z Zanem w Santa Fe. Wracają dopiero jutro. Tess raczej mu nie powie. Na tym kończą się źródła informacji Maxa.

— Musimy porozmawiać.- słyszę głos Michaela na schodach.
Zabrzmiało poważnie. W dodatku idziemy do mnie, więc chce rozmawiać zupełnie na osobności.

— Odrobiłem zadanie domowe.- stwierdza gdy zamykam za nami drzwi.
To rzeczywiście dość dziwne, ale po co ta cała tajemnica. Boi się stracić swoją reputację?

— Rozmawiałem z kimś kto był tu w 1947. Jako żołnierz. Było dwóch opiekunów. Tzn. dwóch przeżyło. I to ten facet nas uratował.
Więc Nasedo miał tu kolegę z branży i obaj byli leniwi.

— Rozumiesz? Kogoś obchodziło co się z nami stanie.
Raczej nie odzyskam przez to wiary w ludzi.

— Pogodziłem się z Marią.
A może jednak.

— Nie wiesz o czymś.
Zasadnicze pytanie brzmi: 'Czy należy to zmieniać?'.

— Odkryliśmy, że za inkubatorami jest jeszcze jedno pomieszczenie. Z dużym kryształem.
Kosmici nie uważają, że małe jest piękne, choć z drugiej strony ja i Liv nie nadajemy się na koszykarki.
Mój egoizm sięga zenitu.

— Ale pamiętasz, że niedługo mija rok odkąd zostaliście parą?

— Pokazałem jej kosmiczny kryształ.

— Przykro mi.

— Trudno. Sfabrykujesz mi to zadanie domowe?

— Od kiedy ci zależy?

— Nie zależy, ale skoro już je odrobiłem.

— Dobra. Niedługo szczyt.

— Szczyt?

— Spotkanie władców planet waszego układu. Max dowie się jutro.

— Mamy jakieś plany?

— Chcemy odegrać przedstawienie, wykorzystać element zaskoczenia i nie skompromitować się przed poznaniem imion pozostałych uczestników.

— Zapominamy gdzie jest ten kryształ?

— Granilith. Tak.

— A tak fajnie było popatrzeć na coś stamtąd.

— Popatrzysz sobie na innych kosmitów. Planet jest pięć.

— Pięć. Mapa w jaskini?

— Też tak myślę.

W szkole podczas lunchu dosiadłam się do Kyle'a. Ostatnio ciągle jada sam i po szkole śpieszy się do domu. Trzeba będzie go wciągnąć do grupy nawet na siłę, skoro nie jest wstanie funkcjonować jak dawniej w społeczeństwie.

— Spotkanie dużej ilości zielonych ludzików?- chyba zaczyna panikować.- A nie mogą go zorganizować gdzie indziej? Chociażby kilka milionów lat świetlnych stąd? I po co w ogóle mi o tym mówisz?

— Zdecydowałyśmy z Liv, że to też sprawa ludzi. Jedziemy wszyscy.

— Nie mamy zaproszeń.

— Mamy. Cztery. Pomyśl, że będziemy mieć przewagę liczebną.

— Ktoś się wykpił?

— Ava. Klon Tess.

— Podziwiam ją. Co miała napisane w usprawiedliwieniu?

— Mój chłopak rzucił mnie dla osobnika innego gatunku.

— Coś w tym stylu może stwierdzić większość z nas.
Ma rację. To dość powszechne.

— Michael nie jest muzykiem.- powiadomiła mnie Maria wchodząc do mojego pokoju.- I nie lubi być fotografowany.

— Naprawdę?

— Courtney zrobiła sobie z jego zdjęć ołtarzyk.

— I zapaliła świece?

— Skup się. Nie wiem gdzie poszedł po pracy.

— Do Centrum Ufologicznego. Pracuje tam w zastępstwie w tym tygodniu.

— Michael? Tam?

— Dorabia na prezent dla ciebie.

— Co planuje?

— Jeszcze nie wie, ale woli mieć zapas gotówki.

— Zastanowię się a potem zadzwonię.
Dla większej jasności. Maria wybierze prezent, zadzwoni do mnie a ja przekażę Michaelowi i pójdę z nim lub zamiast niego na zakupy.

Liv i Zan wrócili nad ranem następnego dnia. Moja siostrzyczka zrezygnowała ze szkoły. To prawie plama na honorze naszej rodziny. Wygląda na szczęśliwą. O ósmej zeszli na śniadanie. Rodziców nie ma od dwóch dni. Wiedzieli kiedy wyjechać. Nie chcę wiedzieć dlaczego tym razem.
Liv poszła się przebrać a ja zostałam na dole z Zanem.

— Ale do New York pojadę z Liv?- znów ten jego niepewny ton, pojawiający się zawsze gdy pyta o nasz związek.

— Tak, a ja z Maxem. Znowu czegoś nie rozumiesz?

— Liv powiedziała, że jakaś Maria mi to wytłumaczy.
Nareszcie. Ona na pewno sobie poradzi. Ewentualnie może jeszcze pogadać z Maxem.

— Wróciła kilka godzin temu.

— Wiem.- uświadamiam Isabel.

— Chodzi z moim bratem, jest z jego klonem i jeszcze umawia się z moim geologiem. Ja pierwsza go zobaczyłam. Gdzie Liv?

— Myślę...

— Muszę z nią pogadać. W poprzednim życiu miałam na imię Vilandra i zdradziłam rodzinę dla faceta, który nas pozabijał.

— Jest na górze.
Lonni podchodziła do tego z większym opanowaniem.

— Podasz mi colę i tę nową potrawę z Marsem w nazwie?- Tess i jej uprzejmy ton. Usiadła obok mnie przy ladzie mimo wielu wolnych miejsc. Niedobrze.

— Już tu nie pracuję.- powiadamiam ją.

— Przepraszam. Myślałam,...
... że powiem ci o czym wszyscy prócz ciebie już wiedzą. Niedoczekanie twoje.

— Tak..?- teraz to ja będę miła. Może zdążymy się pozabijać przed zamknięciem po wymianie uprzejmości.

Tylko w przypadku Tess mam wrażenie, że sytuacja zupełnie się nie zmieniła. Tak jakby czas stanął w miejscu. Ona tu jest. Ja tu jestem. Max nie widzi powodu by to zmienić. Chociaż może ostatecznie wszystkie zmiany są tylko pozorne. Może w Roswell panuje jeden wielki zastój. Geolog czy nowy uczeń? W sumie to bez znaczenia. Maria i Michael to Maria i Michael a Alex patrzy na Isabel tak samo jak rok temu. Rok... Rok temu coś się zmieniło, ale chyba nie potrafię już sprecyzować co. Nie jestem z Kyle'em, ale czy jestem z Maxem? Rozmawiam z Kyle'em, choć to Maxa zawsze uważałam za swojego przyjaciela. Wiec może to Tess jest jedyną zmianą? Tylko, ze to również niczego nie zmienia. A Nasedo? Czy zostało po nim coś więcej niż pamięć jego ofiar i strach przed Skórami? Nie, nie zapytam w tym miejscu, czy to cokolwiek zmienia ani nie stwierdzę, że nic, choć mogłabym.

Liv i ja chyba się ze sobą żegnamy. Powoli i opornie, ale jednak. Czy na długo? Nie wiem. Alex stwierdził niedawno, że zostaje nas coraz mniej na placu boju. Kto zostanie do końca? Mimo wszystko myślę, że Liv. Dlaczego? Bo Ava odeszła. Bo Tess została. Bo Isabel się wycofała. Bo Michael kocha Marię, ale to... nie powoduje żadnych konsekwencji.

Wizyta u wróżki. To oczywiście nie był mój pomysł. Nie wymyśliłabym też sobie takiej przyszłości.

— Ślub, sex i dzieci wyjątkowe jak ich ojciec.
Byleby były człekokształtne.

— Skoro Max się nie zorientował poprzednim razem, to teraz też nie powinien.- powiedział Liv z uśmiechem.- Myślisz, że mam tę samą fryzurę co ty, bo mi się podoba?- dodała, widząc mój entuzjazm.

— Co ten New York z tobą zrobił?- spytał Max z uśmiechem, gdy otworzył mi drzwi.

— Przestań i tak źle się z tym czuję.- Mimo moich usilnych starań spódniczka nie chciała się wydłużyć.

— Gdzie Liv?

— Z Zanem.

— Jesteśmy zdradzani. Powinniśmy się odegrać.

— Zwolnij. Przepowiednia musi poczekać.

Impreza, na którą Liv umówiła się z Maxem już się rozkręciła zanim przyszliśmy. Kilka minut później byliśmy już sami w jednym z pokojów na górze.

— Zmieniłeś wiek jego kości? Nie powinniśmy się chyba więcej spotykać.

— Dlaczego?

— Bo nie chcę zbyt szybko się postarzeć.

— A jeśli będę cię odmładzał?

— I nigdy nie zagrozi mi osteoporoza?
Max siada na łóżku.

— Mam pytanie. Chodzi o następne wakacje.

— Jest październik.

— To mi daje jako taką pewność, że nie masz jeszcze żadnych planów.- siadam obok niego.

— Więc?

— My jedziemy do Kalifornii. Wybierzesz się z nami?

— A Liv i twoi rodzice?

— Oboje wiemy, że Liv nie będzie to już dotyczyło. A moja mama cię uwielbia.

— Ale myśli, że uwielbiam twoją dziewczynę.

— Wtedy to ty nią będziesz.- odchylam się do tyłu i kładę na łóżku. Max po chwili kładzie się obok mnie.- Wyobrażasz to sobie?

— Tak i możesz być pewien, że w tych wyobrażeniach nie wchodzimy na piętro czyjegoś domu.

— Ale za to ile czasu spędzamy w twoim pokoju.

— Ciekawe jak nasza rozmowa odnosi się do etapu na jakim jest twój związek z Liv.

— Nie wiesz na jakim jesteśmy etapie z Liv.

— Na żadnym biorąc pod uwagę fakt, że to ja tu jestem. Dobra, udało ci się. Wyobraziłam to sobie i jest mi niedobrze.

— Jestem idiotą.

— Nie będę zaprzeczać.

— Dzięki. Co wydarzyło się w New York?

— Liv ustawiła Ratha, doprowadziła Avę do histerii i dała niezły wycisk Lonni. Poza tym chodzę z Zanem.

— I jak wam się układa?

Ranek po powrocie nie należał do najcichszych. Rodzice wrócili.

— Niezłe kazanie.- Liv wita mnie uśmiechem na szczycie schodów.

— Dzięki za poparcie.

— Swoją dawkę odebrałam już pół godziny temu, oczywiście jako ty.

— Ratujesz moją reputację.

— Jadę do New York.

— Z Zanem.

— Chyba ci to nie przeszkadza. Ostatecznie wszystko zostanie w rodzinie, albo wśród klonów.

Koniec części siedemnastej.

Jeszcze jedna część do końca.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część