age

Paranoja (16)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Paranoja
(część szesnasta)
Terapia telefoniczna

Rozglądam się uważnie. Nasłuchuję. Nie ma ich. Nareszcie sama. Skulam się w jakimś kącie pod ścianą i cicho wybieram odpowiedni numer w swojej komórce. Jak ja dawno tego nie robiłam. Ta ich ciągła obecność zaczyna mnie już dobijać.

— Cześć Alex.

— Cześć. Jak jest tam, gdzie mnie w przeciwieństwie do ciebie nie ma?

— Podobnie.

— Należy ci się.

— Alex, przepraszam, że cię nie zabrałam. Bardzo tego żałuję.- przynajmniej ze względu na siebie.

— Dziękuję. A teraz słuchaj. Max, Michael i szeryf poddali Pierca kremacji. Wszyscy udają, że nic się nie stało. Z wyjątkiem Marii, która niedługo zostanie pracownicą miesiąca albo wspólniczkę twojego ojca. Ściąga do Crashdown nowych klientów. Wychodzi z założenia, że większą ilością zamówień ukarze Michaela. On sam raczej błądzi myślami gdzie indziej, realizując je jak automat. Isabel oczywiście straciła pewność co do nas. To było zbyt piękne. Tess uczy Michaela rozwalać kamienie. Max wczuwa się w rolę przywódcy. Kazał nam informować się o twoich telefonach. Użył dokładnie tego sformułowania. Nasedo niszczy akta i moim skromnym zdaniem nadal przerzedza oddziały federalnych. Kyle wyjechał po was. Uznał, że ewakuacja to najlepsze wyjście. Poza tym zamierzają nam przysłać nowego anioła stróża. Nazywa się Whittaker. Obserwowałem wypowiedzi jej i Naseda. W wolnym czasie raczej nie palą na środku jej gabinetu dokumentów o kosmitach. Szeryf...

— Oddaj mi telefon.- Stanowczy głos Marii po drugiej stronie uświadamia mi, że jej też ze sobą nie zabrałam. Po niej jeszcze tylko troje. Choć Isabel będzie miała pretensje głównie do Liv.- Dobrze się bawisz?

— Nie.

— Sprawiedliwość istnieje. Nie wiem ile powiedział Alex, ale jest w dołku. Tekst o przyjaźni to nic przyjemnego, choć niektórzy nie mogą liczyć nawet na tyle. Ten gburowaty osobnik, znajdujący się obecnie w zasięgu mojego wzroku, powinien się pospieszyć z realizacją zamówienia.- ostatnie zdanie chyba nie było do mnie.- Isabel nie ma z kim rywalizować. Jest przez to jeszcze gorsza niż zwykle. Liv musi wrócić.- czy powinnam jej wspomnieć, że to prawdopodobnie w niczym już nie pomoże?- Wiesz jak to jest. Wy wykańczacie kosmitów a oni przychodzą do mnie. Właśnie. Max. Przedstawiłabym ci listę pytań, dotyczących twojej osoby, na które szuka odpowiedzi u mnie, ale myślę, że jesteś dość inteligentna, żeby sama je sobie ułożyć. Spokojnie, Tess wie, że nie może liczyć na zmniejszenie dystansu. Kyle próbuje go powiększyć. Zresztą nie tylko on.- to zdanie pewnie też zostało wypowiedziane w innym kierunku.- A co u ciebie?

— W sumie to samo. Są tu klony Isabel, Maxa, Michaela i Tess.

— Zaraz, ile jest tych klonów?

— Cztery. Po jednym każdego.

— Zamieniłaś czterech zielonych ludzików na czterech zielonych ludzików? Po co?

— Też się zastanawiam.

— A Liv widzi jakiś powód?

— Tyłek Zana.

— Kogo?

— Klona Maxa. Twierdzi, że jest niezły.

— Więc rozmawiałyście o jego tyłku?

— Czyim tyłku?- słyszę głos Maxa i staram się skupić myśli na w tej chwili mało nurtującym mnie pytaniu ' czy oni wszyscy są w Crashdown? '.

— Twoim.- odpowiedź Marii sprawia, że moje wysiłki spełzają na niczym.

— Nie ma jak przyjaciele.- w moim głosie brzmi zarzut.

— Przecież to prawda.

— Ale on nie musiał o tym wiedzieć.

— Więc Liv i Zan?

— Nie. Ja i Zan.

— Dlaczego nie jestem zdziwiona? Te wasze gierki kiedyś doprowadzą kogoś do szału.

— Ale tym kimś będzie ktoś z poza naszej grupy.

— Racja. My mamy już nabytą odporność. A jak Tess2?

— Ma różowe włosy i chyba jest w porządku.

Liv nigdy nie zakochała się w Maxie. Po prostu tamtego dnia była w Santa Fe. Zan przypadkiem też tam był. To proste. Problem w tym, że jej naprawdę zależy. Dlatego to ja z nim chodzę. A ona z Maxem. W ten sposób się dystansujemy. Pozostaje też kwestia przyzwyczajenia.

— Chyba zostaliśmy sami.- Rath nie jest moim ulubionym klonem. W ogóle wyjaśnienie tego jak to możliwe, że mają te same geny jest zupełnie niemożliwe w każdym z czterech przypadków.

— Wierzę w istnienie karaluchów.- rozglądam się bez cienia nadziei po kanałach.

— To dzicy lokatorzy. Nie mają prawa głosu.

— Byli tu przed tobą.- uświadamiam mu.

— Ale to ja zafundowałem im kanapę.

Maria musi odpocząć. Nie nadaje się do bycia kelnerką doskonałą.

— Daj mi jakiegoś normalnego kosmitę.- próba nr 4.

— A tacy istnieją?

— Proszę.

— Już.
Cisza.

— Michael?

— Streszczaj się, bo inaczej podam ci Tess.

— Twój duplikat się do mnie przystawia.

— Tak to jest, gdy zostawia się mnie w Crashdown przy garach.

— Sypia z klonem Isabel i często zgadza się z Zanem.

— Zauważyłaś jeszcze jakieś dziwne objawy?

— Mebluje kanały robakom i chyba jest z tego dumny.

— Jeśli nie wrócisz w ciągu tygodnia to po ciebie przyjadę. I masz codziennie dzwonić. Tylko nie w czasie meczów.

— A ty przestań wyżywać się na kamieniach w jej towarzystwie.

Być może Rath leczy w ten sposób swoje kompleksy króla a ja jestem po prostu niesprawiedliwa. Albo... Wyjaśnienie nr2 nie jest z byt miłe. Właściwie jest bardzo złośliwe. Kolejna nocna impreza. Nie mogę się już doczekać roku szkolnego, powrotu do Roswell, problemów tamtejszych kosmitów. Może wreszcie sobie odpocznę.
Michael naprawdę się o mnie martwi. Już wyraźniej nie mógł tego wyrazić. Wracając do Roswell najłatwiej będzie mi wrócić do niego Alexa i Kyle'a.

— Musisz to robić?- Lonni jak zwykle krzywi się na mój widok.

— Co takiego?

— Poruszać się w ten sposób, mówić, patrzeć i pewnie nawet myśleć.

— A ty?

— Ja?

— Musisz mieć mapę swojej planety na skórze, żeby przypadkiem ktoś się na niej nie zgubił?

— Więc jednak. Ty i Liv macie trochę więcej wspólnych genów niż widać. Całe szczęście. Inaczej bym z tobą nie wytrzymała.
Dostosowałam się do norm Lonni. Elastyczność górą. Liv kupiła mi strasznie przylegające ubranie. Ich zdaniem wyglądam świetnie. Tylko, że ta Liz w lustrze nie wygląda na nastolatkę ze stolicy ufoludków. Dlaczego dobrze się z tym czuję?

— Klony?!- w głosie Kyle'a słyszę chęć zwiększenia dystansu.

— Dokładnie. Coś jak na przykład dwie Isabel tylko inaczej.

— I po co mi to? Mam podzielić się z Alexem?

— To lepsze wyjście niż Tess.

— Już chyba prędzej zdecyduję się na Pam.

— Podchodzisz do sprawy zbyt radykalnie.

— Dzięki temu znam inne kolory niż zielony.

— Ja za to znam wiele jego odcieni. Okolczykowany zielony, otatuowany zielony, zielony z bródką, zielony skórzany, zielony grzeczny sweterek, zielony lód i zielony monosylabiczny.

— Przestań. Wyjechałem, żeby się wyleczyć.
Jest jeszcze wiele odcieni zieleni. Sprawiają ból. Przywołują żal. Doprowadzają do wściekłości. Niektóre z nich dopiero pojawią się na mojej drodze, jednak już budzą strach.

— Spróbuj wyjaśnić mi to jeszcze raz.

— Czego nie rozumiesz? Jesteśmy ze sobą.

— Myślałem, że jestem z Liv.

— Ona jest z Maxem.

— Wydawało mi się, ze to ty z nim jesteś.

— Dlaczego koniecznie chcesz to skomplikować.
Faceci. Max już został przeszkolony. Nad Zanem trzeba będzie popracować.

Koniec części szesnastej.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część