age

Nie potrafię rezygnować- dziennik

Wersja do druku

Nie potrafię rezygnować- dziennik

Od autorki: czy to ostatnia część? Nie wiem. Piszę to opowiadanie już ponad rok i potrzebuję co najmniej długiej przerwy(może nawet wiecznej). Zajmuję się już kilkoma innymi projektami.
Jeśli chodzi o te część to z założenia miała służyć jako wyjaśnienie. Nie bardzo mi to jednak wyszło. Jak to wczoraj przeczytałam(jakiś tydzień po napisaniu), by to doszlifować, to strasznie mnie wnerwiło. Jeśli więc ktoś po kilku akapitach będzie miał dosyć to może liczyć na moje pełne zrozumienie.
Przy tej części możecie posłuchać "Only when I sleep" Corrs.

11 lipca 2000r.
Nazywam się Liz Parker i niedawno znowu wróciłam do życia...
Zbiegając wtedy po skałach nadal słyszałam jej głos. Miałam wrażenie, że co kilka chwil umiera jakaś część mnie. Wyjechałam, by nie czuć jego wzroku i żebym sama nie musiała na niego patrzeć, choć faktem jest, że tak naprawdę nie chciałam patrzeć na nich.
Wszystko zaczęło się od snu. Budząc się tamtej nocy czułam, że nie mogę oddychać. Jak na ironię w tym samym momencie powróciło pragnienie życia. Jak w transie zaczęłam się pakować, opuściłam tamten dom bez słowa i wsiadłam w pierwszy samolot do Los Angeles. Statek znalazłam bez problemu. Czułam przecież każde uderzenie jego małego serduszka. Skórowie już tam byli. Setra ledwo się trzymała. Zniknęli nie zrozumiawszy co się stało. Wtedy użyłam ich po raz pierwszy. Moje zdolności. Zabawne, prawda? Nawet mnie nie zdziwiły. Ona umarła na moich rękach. Nie potrafiłam uzdrawiać. Nie zdążyłam się nawet skupić na tym, że rozsypała się w proch. Mają uwagę w zbyt dużym stopniu przykuwał inkubator. Przyłożyłam do niego rękę. Poczułam ciepło. Mała rączka za powłoką przesuwała się w ślad za moją. Zostały dwie godziny. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. Po prostu czułam. Mój umysł pracował jakby obok tego wszystkiego. Pokój, sztylet, basen, woda... Czułam rzeczy, których nie znałam, które były częścią mnie. One jednak nie mogły pochłonąć mojej uwagi na długo. Wróciłam do inkubatora.
Chwila kiedy z niej wyszedł... Opisanie tego co wtedy czułam przekracza moje możliwości. Nie wiedziałam co robić. Po prostu go przytuliłam.

Lipiec, sierpień 2000r.
Rwelę poznałam kilka dni później. To nawet dobrze. Miałam już plan, ale potrzebowałam pomocy w jego wykonaniu. W zamian wystarczało zostać ich przywódcą. Wszyscy złamani, wyniszczeni od środka, pozbawieni nadziei i woli życia- taka była moja armia. Leni bardzo mi wtedy pomogła. Czasami dobrze mieć wśród przyjaciół zawodowych żołnierzy, w dodatku z powołania, bo w jej przypadku trudno w nie wątpić. Wiele musiałam się nauczyć, ale miałam też wolny czas, a nie chciałam myśleć.
Jednocześnie większość czasu spędzałam z Zackiem. Wszystko szło dobrze. Adopcja przebiegała prawie bez problemów. To "prawie" to był Nasedo w skórze Pierca. Trzeba było czymś odwrócić jego uwagę, albo kimś. To wtedy Whittaker miała oficjalnie zająć się sprawami w Roswell. No może nie do końca oficjalnie. Jedyne co mnie martwiło to ten przeklęty dom dziecka. Nie chciałam by tam był, ale tylko tak mogłam to załatwić raz na zawsze. Nocne włamania stała się normą. Robiłam wszystko by przystosowanie się do życia na Ziemi było dla niego jak najłatwiejsze.
Pewnego dnia zapytałam Rwelę czy Zack jest synem Maxa. Nie odpowiedziała.
Wróciłam do Roswell ostatniego dnia wakacji. Rodzice przywieźli Zacka kilka godzin później. Znałam już wtedy Kala, wymieniłam uprzejmości z Tess i zamąciłam w głowie Maxowi. Nie wspominając już o tym, że wspomnienia potrafią być bolesne. Zack szybko znalazł miejsce dla siebie wśród moich przyjaciół. Zwłaszcza z Maxem znalazł wspólny język. Czy to ma być odpowiedź na moje pytanie?

Wrzesień- grudzień 2000r.
Kev zrobił mi interesującą niespodziankę. Czasami myślimy, że już nic nas nie zaskoczy i niemal natychmiast ktoś udowadnia nam jak bardzo się mylimy. Powrót wspomnień z dzieciństwa wyjaśnił dlaczego moja reakcja na kosmitów nie przypominała... okrzyku radości Marii.
Białe róże. Lubię je, ale to już drobna przesada. Nie żeby nie trafiało to do mojej próżności, ale... Jakie tam ale. Nie jestem czterdziestoletnią mężatką z gromadką dzieci na wychowaniu. Tylko dlaczego mam wrażenie, że tylko widok w lustrze trochę przeczy temu wizerunkowi?

I zostałam sama. Zack stoi po stronie Maxa, Max po stronie Zacka a ja nie umiem być stanowcza wobec żadnego z nich.
Maria wie, że o czymś nie wie. A Alex? Ja tu się produkuję, staram, by wreszcie zrozumiał zasadnicze kwestie dotyczące związku z kosmitą. A on? Chce zdemaskować nasze opracowywane przez rok ziemskie metody postępowania z ufoludkami ich przywódcy. To się nazywa przejście do obozu wroga.
Ellis? Co to w ogóle za imię? Kolejna nachalna, kosmiczna blondynka do przetrawienia. Przesadzam? To znajoma Whittaker. Ten dowód wystarczy by ją skazać.
Mam genialne dziecko. Może nieoficjalnie moje, ale zawsze... Trzeba tylko popracować nad metodami zdobywania przez niego tej wiedzy.
To wsysanie się w mózg było naprawdę bolesne. Udawałam, że wygrali. Umiałam udawać. Nauczyłam się tego już dawno. Kiedy? Tego nie pamiętam, ale to była kwestia przetrwania. Następnego dnia znów tam poszłam. Już na mnie czekał. Znów rysowaliśmy. Znów czworo dzieci. Nie pamiętam bym kiedykolwiek później lubiła rysować. Usłyszeliśmy jakiś dźwięk. Zaczęliśmy uciekać. Trzymaliśmy się za ręce. Mieliśmy zaledwie siedem lat, ale wiedzieliśmy ile może nas kosztować choćby jedno słowo. Milczeliśmy. Porozumiewaliśmy się za pomocą myśli. Tylko tak. Schowaliśmy się w dawno przygotowanej kryjówce. Znalazł nas. Walczyliśmy z tym, ale wysysanie wspomnień było teraz o wiele silniejsze, boleśniejsze, skuteczniejsze. Nie mieliśmy szans.
A kwiaty przysłał mi Ian Etherington.

"Liz co ty tu robisz?"?????????????????? Jak on śmie o to pytać?! To ja tu zadaję pytania. Żądam odpowiedzi i skazania tej pijawki.
"Stoję."- odpowiadam. Głupie pytanie, głupia odpowiedź.
Detektyw Maria De Luca w akcji. To będzie intrygujące przeżycie. Powinnam była wysłać jej tę pocztówkę.
Tess interesuje się Zackiem, Ellis go przeraża a ja tracę resztki cierpliwości.
Wspominałam już, że kosmici mają dar przekonywania. Nie żebym wierzyła w to jego kino, ale liczą się intencje.
Staram się, naprawdę, ale mam szesnaście lat i wychowywanie dzieci to nie moja specjalność. A on używa słowa "rodzeństwo". Oglądałam kiedyś taki film. Jak jedna z bohaterek nie radziła sobie z dzieckiem to sprawę miał załatwić poważną rozmową(oby tylko) jego ojciec. W tym przypadku pada na Maxa, ale facetowi w jego wieku nie mówi się o dziecku, a już na pewno nie o więcej niż jednym. Bilans moich metod wychowawczych?
PodsłuchiwanieŽ samotne wycieczkiŽ oficjalna prośba o rodzeństwoŽ plany zostania królem dość odległej planety. Wspominałam, że nie nadaję się na matkę?

Madam Vivian. Czy ja jestem jak magnes na zielone ludki? I dlaczego mąż mojego prywatnego ducha przysyła mi kwiaty i rozmawia z moim prywatnym dzieckiem, na które zły wpływ ma pewien Quasimodo.
Jaka jest różnica między otrzymaną przeze mnie skrzynką a puszką Pandory? Z tej drugiej wyleciały nieszczęścia, pierwsza zawierała tylko ich dokładny opis no i kilka dodatków.
Wspominałam, że Alex dorasta? A jednak i jak by tego mało to idzie w złym kierunku. Nie należy walić w kosmitę, przynajmniej nie wtedy kiedy nie jesteś jego dziewczyną.
Chyba zostałam pracoholiczką. Jestem pewna, że się przepracowuję, a on(czyt. chodzący ze mną ufoludek) zamiast zrobić mi masarz prawi mi jakieś kazania o współodpowiedzialności. Już widzę jak stanowczo odprawia te dwie...(resztę wycięła cenzura).
Wróćmy do mojego rodzicielstwa. Spędziłam noc poza domem. Rodzeństwa dla Zacka z tego nie będzie, ale musiałam go pilnować, znaczy się Maxa.
Tess chyba nabrała zapału do nauki i grzebania w szkolnym komputerze. Po co ja w ogóle próbuję ją zrozumieć? A tak, nie chcę chodzić ubrana na czarno.
Max zaczyna się domyślać. Chodzę z inteligentnym kosmitą. Kto by przypuszczał?
Zack chce mu pomoc w domysłach.
A ja odbieram głuche telefony.
To wszystko pewnie dlatego, że zostałam naznaczona. Cokolwiek to oznacza. I tak wiem, że to wina Maxa.

Pochodzę z poważnie szurniętego rodu. Teraz już wiem, że moje problemy są dziedziczne. I tak o mały włos nie zostałam wnuczką siostry Maxa, a właściwie Zana. A nie mówiłam, że to psychiczne?
A mój niedoszły...(no właśnie kim on by dla mnie był) jest o mnie zazdrosny.
Tess wykazuje co najmniej niezdrowe zainteresowanie dwoma najważniejszymi mężczyznami w moim życiu. Całe akta FBI nie wystarczą bym się wyżyła.
Max nareszcie zrozumiał, że beze mnie jest małym, zielonym, zdezorientowanym kosmicznym chłopczykiem. Mój instynkt macierzyński został fatalnie zaprogramowany.
Moje jedyne wątpliwości dotyczące tego wyjazdu opierały się na strachu o Zacka. Mój rekord w rozstawaniu się z nim wynosi 19 godzin.
Gdybym wiedziała, że czyjaś ręka rozpadnie się pod wpływem mojego dotyku opierałabym się dłużej. Tak czy inaczej potrafię rzucać na kolana. Ma się to coś.
Isabel poznała moje zdanie na temat "ZDRAJCY(NIE OBCY BO TO JUŻ BYŁO) SĄ WŚRÓD NAS".
Wiecie co jest bardziej wnerwiające od faktu, że twój facet wychodzi z pracy w towarzystwie swojej byłej z poprzedniego życia? Uzyskanie tej wiadomości od kolejnej zainteresowanej(nim oczywiście).
Na koniec zwiedziłam sobie dwie kosmiczne groty i nie byłam w szkole. Wpadłam w złe towarzystwo?

Zack ma przede mną sekrety. No może sekret, ale tak to się zaczyna. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Nicolas wpadł w odwiedziny. Łazienka w Crashdown okazała się zbyt ciasna i jeden z moich przyjaciół trafił do innego wymiaru. Jakby tego było mało musiałam pilnować Isabel, kiedy jej braciszek dopuścił się aktu przemocy na oczach dziecka. Czy tylko ja myślę tu o Zacku? Nasze wspólne rodzicielskie metody też nie odnoszą skutku.
Miło było rozwalić szkołę, chociaż na chwilę.

Czułam jego śmierć. Dlaczego? To trudno zrozumieć. To ta więź. Ona po prostu jest. Cóż więcej mogłabym dodać?
Nie zrobili na mnie zbyt miłego wrażenia. Tylko Avy było mi się żal. Na oko było widać, że cierpi. Wiedziałam jednak, że coś nie gra i ta niewiedza wydawała mi się przytłaczająca.
To boli, za każdym razem tak samo. Nie jestem jedną z nich. Ale przynajmniej mogę mu pozwolić się długo przepraszać.
Umierającym trudno mieć coś za złe. Powinnam była wiedzieć, że wymyśli coś takiego. A tym sklonowanym... jeszcze wyjaśnię z kim zadarli.
Stanęłam w twarzą w twarz z tymi, które były przede mną, z ich nienawiścią. Ona była wciąż żywa, choć one umarły. Tylko, że ja byłam już od niej wolna.
Później zobaczyłam przeszłość. Przynajmniej w większości. Ten przelew krwi trwał nadal i nie prędko miał się zakończyć.
Teraźniejszością było jego cierpienie.
Przyszłość... to ja wybiorę jaka będzie.
A nie zgadzam się by była bez niego.
(...)
Czego ja właściwie oczekiwałam? Ja mu tu ratuję życie a on chce jechać na wycieczkę. I dlaczego z nią?

Podejrzewanie Maxa o to, że zapłacił temu recepcjoniście to już przesada, ale nie był chyba zbyt nieszczęśliwy. Będę musiała jednak dostosować się do jego rady i darować sobie nocne spacery.
Nowy Jork może i jest dość ciekawym miastem, ale dobra rada. Nie zwiedzajcie go w towarzystwie byłej swojego faceta.
Szczyty w układzie to z definicji spotkanie władców pięciu planet. Zamieńcie władców na błaznów(tak, wiem, że z jednym z nich chodzę), dodajcie ambitnego, ale nie do końca dwunastoletniego, rozpadającego się...(nie potrafię nawet znaleźć odpowiedniego słowa), osobę niezainteresowaną (czyt. Kev) i mnie w nastroju wywołanym przez jedynego w towarzystwie osobnika stojącego.
Potrzebuje czasu do namysłu?! Po co?! Odpowiedź jest prosta. Żeby i tak postąpić według moich wskazówek. To jego męskie ego.
(...)
Zapomnieć? Czasami takie propozycje są nie do odrzucenia.

Związki z kosmitami są z natury skomplikowane. I to na całej linii. Dlaczego wyszłam? Bo im bardziej czegoś pragniemy tym bardziej nas to przeraża.
Wyszłam. Znalazłam coś na czym mogłam się skupić. Ale wróciłam. Zrozumiałam już dlaczego tak często odchodzimy. Lubimy wracać.
Słowa "Tess" i "historia" potrafią nadać sens najbardziej dziwacznym połączeniom. Dlaczego tam z nią poszłam? Chciałam to załatwić sama. Wyrównać wszystkie rachunki. Nie o tym powinnam była myśleć. Przecież miałam dwa naprawdę ważne powody by żyć. Jego krzyk docierał do mojej świadomości, słowa nie. Ból skutecznie je zagłuszał.

Ci którzy otarli się o śmierć często powtarzają, że przed oczami mieli całe swoje życie. Ja widziałam jego wybrane fragmenty, starannie dobrane. Tak jakbym miała wybrać czy chcę dalej żyć, czy mam po co. To nie musi być nic wielkiego. Chcę jeszcze raz obudzić się obok niego. Czasami jednak nie zależy to tylko od nas. Widziałam jego śmierć chwilę po tym jak zdecydowałam się żyć.
Powstrzymać ją. Musiałam to zrobić. To była moja wina, że zaszła tak daleko. Tylko ja mogłam stanąć jej na drodze. Tymczasem dobrowolnie się z niej usunęłam. Zaufałam innym, nie sobie. Przecież wiedziałam, że nie można jej ufać.
Pieczęć. Królewska pieczęć Antaru. Teraz dopiero mnie naznaczyło.
Niech będzie. Mam ducha. Nie macie już czym się zajmować?
To ja powinnam go była nauczyć pukać, a nie Maria. Powrót do tematu "marna ze mnie matka".

Faceci z przeszłością. Jak chodzisz z jednym z nich to wiadomości o tym, że ma syna raczej nie robią wrażenia. Na mnie już szczególnie nie powinny. Przecież domyślałam się. A jednak... Przekonałam się, że na kosmitkach i duchach zbytnio polegać nie można.
W przypadku kosmitów jest jeszcze kilka charakterystycznych spraw. Na przykład: podróże. W gwiazdy albo do innego stanu. Masz też okazję do zwiedzania zakurzonych statków międzygwiezdnych. Fakt byłam tam przed nim, ale to szczegół.
Rozumiem tradycje rodzinne itp. ale jak Zack zacznie się stawać coraz bardziej podobny do Isabel to... wyślę go gdzieś z Michaelem. Tak dla równowagi.
Leni ma coś czego mi brakuje. Ona zawsze widzi jasne strony wszystkiego. To niepoprawna optymistka. Chce się cieszyć życiem, każdą jego chwilą. Szkoda, że ja tak nie potrafię.
Mój kosmita jest naprawdę ludzki, czasami bardziej niż inni "prawowici" mieszkańcy tej planety. Ciekawe które z nas męczy się z gorszym duchem?
Patrzę na Zacka, który świetnie radzi sobie na lodzie. Trzymam Maxa za rękę oficjalnie po to by nie upadł. Chcę cieszyć się tą chwilą jak najdłużej.

2001r.
Rzeczywiście nie wiem co się ze mną dzieje. Iana powinnam nienawidzić, Max i Zack mają być najważniejsi... Dalej to plącze się jeszcze bardziej. I co u licha robi w tym wszystkim Sean????????? Chyba muszę pogadać z kimś... no może z Michaelem...

Kolejny element układanki przeszłości. Tylko Lahrek się zorientował.
Zostałam dowódcą armii. Czy to nie zabawne? Ja. Do czego może doprowadzić porządną dziewczynę jakiś kosmita.
Więź, która nie ma końca, której nikt nie przerwie. Bo mamy tylko siebie.
I Zacka.

Jestem naprawdę za cierpliwa i na dodatek nie potrafię się uczyć na błędach. Po tej całej sprawie z Tess powinnam była od razu... wyjaśnić sobie kilka spraw z Ellis.
Zan czy Max. Jak ja w ogóle mam o nim myśleć. To gorsze niż gdybyśmy oboje byli schizofrenikami.
Tylko w jednej chwili to kim jesteśmy teraz, czy to kim byliśmy wcześniej nie miało znaczenia.
Przeszłość znów zatonęła w mroku zapomnienia.
Efekt końcowy? Liz kocha Maxa. Emocjonalnie czuję się na poziomie czterolatki(tak, specjalnie staram się nie napisać pięciolatki).

Postanowiłam zakończyć tę wojnę. Błazny pięciu planet nabałaganiły, więc ja, osobnik z niedorozwiniętym instynktem macierzyńskim, posprzątam.
Wizje są koszmarne czasami nawet dla mnie. Ale ból w jego oczach to coś na co nigdy nie chciałam pozwolić.
Wszyscy mają problemy, ale nawet jeśli ktoś ma figurkę Buddy to przychodzi do mnie.
Guerin party. Genialna jestem.
­­­­­­­­­- sponsor powyższej imprezy nie umiał tańczyć i ma teraz u mnie ogromny dług. Forma płatności do przemyślenia.

Nienawidziłam Tess, jej zdolności. Tego co mogła z nimi zrobić.
Co nie zmienia faktu, że karanie mojego dziecka powinno być karalne.

Płomienie. Jak żywe... Pochłaniające wszystko i każdego kto stanie na ich drodze. Płomienie rozpaczy, nienawiści, bólu, determinacji. Od tej pory pamiętam wszystko jak najgorszy koszmar puszczany w zwolnionym tempie. Przez cały czas czułam się widzem, nie uczestnikiem. Myślałam tylko o jednym, tylko o nim. Nie mogli mi go odebrać. Nie mieli prawa. Ja nie mogłam na to pozwolić. Ruszyłam przed siebie. Nogi same mnie poniosły. Już prawie czułam na sobie płomienie, gdy poczułam jego ramiona oplatające mnie w pasie i odciągające na bok. Wyrywałam się przez chwilę. W końcu uległam. Czułam ulicę pod sobą. Jego ramiona otulające mnie. I jego łzy spływające też po mojej twarzy.

Później pojawili się inni. Ich twarze i sylwetki przesuwały mi się przed oczami kadr po kadrze. Szeryf. Michael i Maria. Isabel. Alex. Kaly i Leni. Keva nie widziałam, ale był tam. Wiem to na pewno. Choć powoli przestawałam czuć cokolwiek prócz tego bólu, który zdawał się nie mieć końca. W pewnym momencie pojawili się Evansowie. Pan Evans powiedział coś do Maxa. Nie wiem co. Od dawna nie rozróżniałam już słów. Max wsadził mnie jakoś na tylne siedzenie samochodu. Nie przestawał mnie obejmować. Tak samo w ich domu. Usiedliśmy na kanapie. Nie mieliśmy już łez. Wtedy byliśmy pewni, że nie mamy już nic.

Nikomu prócz Maxa nie pozwoliłam zbliżyć się do siebie. Czułam, że nie zniosłabym ich bliskości, dotyku.

Usłyszałam hałas, albo raczej zanotowałam go gdzieś głęboko w umyśle. Po mojej twarzy spłynęła łza. Nadal potrafiłam płakać. Przez następnych kilka godzin nie mogłam się zdobyć na nic innego.

Pogrzeb pamiętam w urywkach. Dwie trumny, a za nimi ta trzecia, malutka. Max trzymał mnie za rękę. Wtedy usłyszałam coś. Pełnia dźwięku po dwóch dniach głuchej ciszy. Maria śpiewała "Amazing Grace".

Droga do ich domu. Ich salon. Ich kuchnia. Ich rozmowy. Jeszcze nigdy ten dom nie był dla mnie taki obcy.

Max znów przykrył mnie kocem. Tym razem nie wyszedł. Usiadł obok na krześle i wpatrywał się we mnie. Zamykam oczy i znów widzę płomienie. Płomienie... Ogień wypełnia pustkę, którą czuję. Umysł znów pracuje. Myślę całkiem trzeźwo.

Zack żyje. Nareszcie to do mnie dotarło. Mój plan miał wiele luk, nie był doskonały, ale dalsza zwłoka była niewskazana.

Ian stanął przede mną. Nie widział jednak mnie.
Nie wiem co zobaczył wtedy w moich oczach, ale cofnął rękę. Zaczynał myśleć. Nie był już taki pewny siebie. Nie do końca wierzył już, że jestem tym kim chciałby żebym była. Zrobił krok do tyłu. Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi.
Trzeba go było powstrzymać. Znów znalezione przeze mnie wyjście nie było idealne.
Miałam wrażenie, że się zapadam, że dosięgam granicy niebytu. Coś mnie jednak powstrzymywało przed przekroczeniem jej.
Chciałam coś wyjaśnić, zrozumieć.
Poczułam ten spokój, a potem jego siłę. Za nic nie chciał mnie puścić.
Roswell zostawiliśmy za sobą…

"Jeśli zwyciężysz decyzja będzie należała do ciebie. Tylko do ciebie. I mam nadzieję, że będzie właściwa". Tylko, że w tej chwili byłam pewna, że o żadnej decyzji nie będę mogła powiedzieć, że jest właściwa.
Obecność jego matki nie ułatwia mi bynajmniej życia. Czuję się już tym wszystkim trochę zmęczona.
Konkurs? Zostałam zdyskwalifikowana? I to ma mnie niby powstrzymać?

NIENAWIDZĘ MOJEJ BABCI! To akurat jestem w stanie zrozumieć. Jako odpowiedzialna matka muszę jednak znaleźć inną odpowiedź.

Jesteśmy sobie przeznaczeni. Okazało się, że Max po przejściach(czyt. po opuszczeniu białego pokoju) miał jednak rację. Na szczęście bez względu na czasoprzestrzeń zawsze potrafi mi podpaść.
Trójka dzieci. Zaczynam podejrzewać, że króliki mają większą samokontrolę.
Jak często zdarza wam się obudzić we właściwym momencie? To się nazywa mieć wyczucie.
Ten konkurs miał jeszcze trochę potrwać, ale my już wygraliśmy.
Nie żebym trzeciej rundy też nie miała zaliczyć.

Myślałam, że nie mam z kim się żegnać. A jednak pożegnałam żołnierza, który nie raz popełniał błędy. Był duplikatem Maxa, dla niektórych błędem. Prawie czułam jego ból.

Utknąć na obcej, nieznanej planecie to jeszcze nic. Wszystko zależy tak naprawdę od towarzystwa. Ja nie miałam zbyt dużo szczęścia.
Zmierzyłam się z Tess ostatecznie. Sama. Tylko tak mogłam napisać pod tym rozdziałem koniec. Powinnam była to zrobić dawno temu.
Wejście smoka to nic w porównaniu z tym co zrobiłam. Powalenie ludów pięciu planet na kolana. No co? Jestem początkującą kosmitką i nie do końca jeszcze nad tym panuję.

Jestem też początkującym żołnierzem i przywódcą. Moje taktyki wojenne mogą wydawać się śmieszne i naiwne, ale jestem pewna, że nawet Napoleon jakoś zaczynał.

Zwolniłam radę tak jak obiecałam, ale ciężar w sercu się nie zmniejszył.
Kivar powinien sobie kogoś wynająć. Jego przyjęcia są po prostu nudne, ale za to pozostaje pole do pomysłów.
Powinnam mieć ich trochę mniej.

"Więcej tego nie zrobię." Oby. To był najgłupszy z moich pomysłów.
Zwolniłam władców planet. Jak tak dalej pójdzie to wprowadzę dyktaturę.
Wątpliwości wątpliwościami, ale oddałam mu władzę.
I zaraz potem zaczęłam kolejny bunt przeciwko niemu.

Facetom należy pozwolić się starać. Nie za długo, nie za krótko. Problem w tym, że wyśrodkować można tylko na wyczucie.
Stoję przed kaplicą Elvisa. Zabawne. Kiedy to czego tak bardzo pragniemy spełnia się pojawiają się wątpliwości. Co ja teraz zrobię?

Koniec.

Wersja do druku