_liz

Kwaśne pomarańcze (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

III

Liz otworzyła oczy. Nie wyspała się. Znów. Wakacje już trwały oficjalnie, powinna z nich korzystać i spać do oporu. A jednak nie mogła. Dziwne uczucia i lęki nie pozwalały jej na spokojne oddanie się w opiekę Morfeusza. W domu było cicho, nawet za cicho, za to w jej głowie dudniły głosy. Słowa zeszłego dnia echem odbijały się od ścian ciaszki i przeplatały ze sobą tworząc niezrozumiały chaos. Chcąc nie chcąc dziewczyna zwlokła się z łóżka. Przez okno wdzierały się zmętnione promienie słońca, chcąc ocucić cały pokój. Ale wszystko było zbyt senne. Liz wciągnęła na siebie sprane spodnie i koszulkę na ramiączkach. Miała zamiar cały dzień się obijać. O tak, zero pracy i stresu. Chociaż raz... Ale to chyba nie było jej dane. Nerwowe stukanie doprowadziło ją do początkowej nerwicy. Zaklęła pod nosem i niechętnie zwlokła się na dół. Miała wrażenie, że od tego nadmiernego pukania drzwi od zaplecza runą w drobne drzazgi. Otworzyła je gwałtownie z zamiarem nawrzeszczenia na natręta. Ale równie szybko, co rozchyliła usta, słowa ugrzęzły jej w gardle. Na progu stała grupa ludzi, których nigdy by się nie spodziewała. Dokładniej cztery osoby. Michael przemówił jako pierwszy, z rozbrajającą naturalnością i obojętnością:

— Hej Liz. Jak tam?
Dziewczyna zamrugała, zamknęła usta i ponownie je otworzyła, tym razem aby coś powiedzieć:

— Co wy tu robicie?

— Możemy wejść? – Isabel zapytała z nadzieją w głosie
Liz tylko pokiwała głową i odsunęła się nieco, umożliwiając im wejście. To była żenująca sytuacja. Dla niej nie tyle żenująca, co stresująca i niewiarygodna. Co oni znów tu robili? Ale czwórka przybyłych wyglądała na równie spiętych. Niekt nie wiedział od czego zacząć, a to nie wróżyło dobrych wieści. Brunetka zaproponowała, żeby usiedli, jednak wszyscy wciąż stali w miejscu.

— O co chodzi? – Liz wolała wiedzieć od razu co się święci

— Nasz dom... – zaczęła Isabel, ale urwała
W końcu ustalili, że to nie ona poprowadzi tę rozmowę. Max zerknął na siostrę. Wiedział, że to zadanie należy do niego. Ale nie rozumiał dlaczego wszyscy upierali się aby to on porozmawiał z Liz. Nabrał głęboko powietrza.

— Liz... – zaczął łagodnie, tak, aby w jakiś sposób dac jej poczucie bezpieczeństwa – Ktoś napadł na nasz dom, jeśli można tak to ująć... Um... nie mamy gdzie się podziać. – widząc wzrok Liz, pełen dalszego niezrozumienia, musiał mówić dalej – Potrzebujemy się gdzieś zatrzymać na kilka dni. Zastanawialiśmy się czy...

— Czy moglibyście się zatrzymać u mnie? – dziewczyna już zrozumiała
Max pokiwał tylko głową. Musiał przyznać, że nie było to łatwe. Nie mieli pewności, że dziewczyna nie zacznie zadawać pytań, albo wreszcie nie zgłosi się na policję. Jego zdaniem nie powinni tak naruszać jej prywatności. Ale wobec większości, poddał się. Isabel przygryzała wargę, z nadzieją wyczekując decyzji Liz. Tess wpatrywała sie w podłogę, jakby to wszystko miało zaraz być na nia wylane niczym zimna woda, jakby miała zostać o wszystko obwiniona. Michael uważnie przyglądał się Liz, próbując odczytać jej myśli. Tylko Max wyglądał na spokojnego i opanowanego, chociaż w rzeczywistości, gdyby mógł, uciekłby od razu. Brunetka skrzyżowała ramiona i pokręciła głową.

— Czy ja wyglądam na instytucję charytatywną? – jej głos był dość chłodny, ale jednak łagodny – Mój dom to nie motel.

— Jeśli wyjedziemy, ci, którzy zdemolowali nam dom, zauważą to i uznają za podejrzane – Isabel starała się wytłumaczyć

— Jeśli się tu zatrzymacie, też będzie to podejrzane – skwitowała Liz
Zapanowała cisza. Tess dopiero teraz zorientowała się, że może to nie był najlepszy pomysł. Liz Parker rzeczywiście nie była ich stróżem, aby ratować ich z każdej opresji. W dodatku nie miała pojęcia o tym co się naprawdę działo. Max, nie wiedząc dlaczego, poczuł nagłą ulgę. Chyba podświadomie liczył na to, że dziewczyna jednak odmówi, że nie będą musieli jej niczego wyjaśniać, ani na nic narażać. Już mu wystarczyło, że miał trzy osoby, o które musiał się martwić. Czwartej nie potrzebował. Napięcie rosło z każda chwilą.

— W takim razie musimy wyjechać. – odezwał się Michael – Tylko, że zatłoczony jeep będzie raczej przykuwał uwagę.
Isabel bez słowa przytaknęła mu. Badawczy wzrok brunetki przesunął się z jasnej twarzy blondynki na kamienną twarz Maxa. Więc wyjadą. Świetnie... Dla niej było to dość dobre rozwiązanie. Liczyła na to, że odejmie jej to sporą dawkę kłopotów. A jeśli miało jej to w jakikolwiek sposób ulżyć, to chętnie się do tego przyczyni. Westchnęła i powiedziała z lekką rezygnacją:

— Dobra. Mogę was podrzucić do granicy stanu. Dwa samochody chyba nie będą zbyt podejrzane? – zerknęła na Michaela
Na twarzy Guerina pojawił się charakterystyczny uśmieszek. Isabel ledwo się powstrzymała, żeby z radości nie rzucić się na szyję Liz. Zazwyczaj była opanowana i zimna, ale teraz chodziło o życie ich wszystkich i panna Parker znów ich uratowała. Kocie oczy Tess uniosły się z wdzięcznością i wbiły w ciemne tęczówki brunetki, jakby jej wzrok miał potwierdzić to, co właśnie usłyszała. Tylko Max nie drgnął. Byłby wdzięczny Liz za jej pomoc, gdyby to nie stwarzało, żadnego problemu. Ale niestety nie mógł jej zagwarantować bezpieczeństwa. Inni doskonale o tym wiedzieli, ale jakoś nie spieszyło im się, żeby powiadomić o tym Liz. Sam też nie chciał tego robić. I tak już miał wyrzuty z powodu minionych zdarzeń. Kiedy wszyscy czekali na jego reakcję, przytaknął bez słowa głową.

* * *

Liz jeszcze raz sprawdziła plecak. Wszystkie dokumenty były, portfel też. Zdążyła nawet zapakować jedną koszulkę na zmianę, bo kto wie co się stanie w drodze do granicy i z powrotem. Wiedziała, że będzie musiała na czwórkę troszkę poczekać, bo oni jechali dużo dalej na dłużej, więc podejrzewała, ze ich walizki będą sporych rozmiarów. Jęknęła z rozpaczy nad własną głupotą. Nadal nie mogła uwierzyć, że się na to zgodziła. Powinna uciekać jak najdalej od nich wszystkich, a pakowała się w to wszystko jeszcze bardziej. Pokręciła głową i zeszła na dół, odliczając kolejne minuty. Zarzuciła plecak na ramię i sięgnęła po kluczyki od samochodu, leżące na ladzie. W tym momencie drzwi od zaplecza otworzyły się i weszła przez nie pełna energii blondynka. Zatrzymała się w miejscu, kiedy dostrzegła brunetkę i jej niewielki bagaż.

— Wybierasz się gdzieś? – zapytała, mrugając gwałtownie

— Owszem. – Liz przytaknęła, ale nic więcej nie powiedziała

— Nie mówiłaś, ze wyjeżdżasz. – Maria dalej drążyła temat

— Nagłe plany.
Wzrok blondynki przesunął się w stronę głównego wejścia, do którego właśnie zmierzali inicjatorzy tego nagłego wyjazdu. Dziewczyna rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć, ale Liz jej przerwała, zakrywając dłonią buzię Marii i mówiąc:

— Cicho! Nikomu ani słowa. Będę za jakieś dwa dni.

* * *

Dziewczyna zacisnęła dłonie mocniej na kierownicy i starała się opanować swój wzrok, który co chwila powracał do wstecznego lusterka. Co było w nim tak kuszącego? Widziała jadący za nią drugi samochód, a w nim dwójkę pasażerów. Maxa i Tess. Ona sama wiozła Isabel i Michaela. I nie mogła powiedzieć, że jej to odpowiadało. Nie, nie dlatego, ze wolała być bliżej Maxa, choć to też dawało się jej we znaki. Chodziło raczej o to, że gdyby była z nimi, to nie musiałaby wysłuchiwać ciągłych przytyków Michaela. A jemu nawet się buzia nie zamykała, zwłaszcza w momentach, kiedy ciemne oczy brunetki powracały na taflę wstecznego lusterka. Doskonale wiedziała, że Michael wie, co ona czuje do Maxa i świetnie się tym kosztem bawi. Ale wciąż udawała, że nie słyszy go lub nie ma pojęcia o czym on mówi. Zaczęła się naprawdę denerwować w momencie, gdy Michael zaczął wymyślać sposoby na pozbycie się Tess. Oczywiście robił to specjalnie, żeby wyprowadzić Liz z równowagi. A ona miała ochotę zrealizować któryś z jego pomysłów, ale w celu pozbycia się jego. Modliła się, żeby wreszcie przestał. Nie dość, że im pomagała, to jeszcze jej docinał. Przypominał o tym, co najbardziej bolało. O tym, że to nie ona jedzie z Maxem, że nie ona siedzi obok. Tylko ciągle drobna blondyneczka o anielskich lokach. Liz westchnęła. Może gdyby ona miała jasną, porcelanową cerę, gdyby jej włosy nie były ciemne tylko złociste, a oczy mniej mroczne, bardziej jasne, błękitne... Może wtedy Max Evans chociaż spojrzałby na nią z nutką zainteresowania. Liz nigdy nie narzekała na to, że jest brzydka. Wiedziała, że tak nie jest. Ale w tej chwili, w tej sytuacji, oddałaby wszystko, żeby wyglądać jak jedna z dwóch blondynek w otoczeniu Maxa. Potrząsnęła gwałtownie głową. Takie myślenie było nie zdrowe. Teraz liczyło się tylko to, żeby dojechać do granicy i wrócić i mieć to wszystko z głowy. Umysł dziewczyny ciągle liczył na to, że jak wyjadą, to już nie wrócą i ona będzie mogła żyć od nowa. A jednak gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że wrócą. Chyba za bardzo przyzwyczaiła się do swojego cierpienia, aby je porzucić.

— Możemy się gdzieś zatrzymać? – słaby głos Isabel przebił się przez myśli Liz
Brunetka zerknęła na nią. Blondynka strasznie pobladła i najwyraźniej nie czuła się najlepiej. Lepiej było się zatrzymać, zanim zemdleje. Liz zauważyła zjazd do jakiegoś motelu i skierowała tam samochód. Za nią podążył Max, czując, że coś jest nie tak, skoro skręcają tak wcześnie na postój.

* * *

Liz wyszła na świeże powietrze. Noc w tym motelu nie była zbyt przyjemna. Nie tylko dlatego, że pokoje nie należały do najlepszych, ale również dlatego, że miała świadomość tego, że za ścianą są Max i Tess, a jeszcze kilka kroków dalej chora Isabel i opiekujący się nią Michael. Sama zaproponowała, ze pomoże, ale Max powiedział, że nie ma potrzeby, bo to tylko ból głowy. Liz stała teraz przed swoim pokojem, wdychając pustynne powietrze. Zmrużyła oczy widząc po przeciwnej stronie samochód. Kiedy zatrzymywali się zeszłego wieczora, nie było go tutaj. Ciemny lakier, przyciemniane szyby i dwóch mężczyzn z ciemnych okularach, dziwnie się jej przyglądających. Liz przymknęła powieki i zaklęła pod nosem. Zaczynała chyba popadać w paranoję. Usłyszała za sobą skrzypnięcie drzwi. Ktoś wyszedł z jednego z trzech pokoi. Jakoś nie miała ochoty obracać się. Strach nie pozwolił jej na to. Obawa przed tym, że zobaczy rozpromienioną Tess i nie będzie mogła znieść tego widoku. Tymczasem miękki głos odbił się w jej uszach:

— Liz.
Ulga szybko spłynęła po całym ciele dziewczyny. To nie była Tess. To Isabel. Wyraźnie już zdrowa, z nową dawką życia i energii.

— Wiesz, chciałam ci podziękować. – Isabel nie zwracała uwagi na to, że brunetka nawet na nią nie spojrzała – Za to, co dla nas robisz. I że nie zadajesz pytań.
Liz przytaknęła głową, ale nie odpowiedziała nic. Tak, to, że nie zadawała pytań chyba im najbardziej odpowiadało. A ona po prostu bała się znać odpowiedzi. Bo to mogłoby wszystko zmienić jeszcze bardziej. Kiedy Isabel odeszła, chowając się ponownie w swoim pokoju, Liz odetchnęła. Zerknęła ponownie w stronę dziwnego samochodu, ale mężczyzn już tam nie było. Drgnęła. Musiała się napić. I to natychmiast, zanim jej umysł wyschnie i zacznie piętnować swoje wahania na jej ustach. Podeszła do samochodu i otworzyła drzwiczki. Teraz wystarczyło tylko sięgnąć po butelkę wody, która leżała na siedzeniu z tyłu. Jednak gdy tylko Liz wyciągnęła rękę przed siebie, poczuła ostre szarpnięcie. Ktoś silnym ruchem pociągnął ją za łokieć i oboje runęli na ziemię. Dziewczynie zakręciło się w głowie, plecy bolały od upadku, w uszach szumiało. Mimo to usłyszała dźwięk przypominający strzał, a w chwilę potem głośny trzask. Otworzyła oczy, które machinalnie zamknęła w trakcie spadania. Przekręciła głowę i dostrzegła buty kilka kroków dalej. Uniosła wzrok. To był Michael. Stał z wyciągniętą przed siebie dłonią. Ból w plecach ponownie zwrócił jej uwagę na sprawcę upadku. To był Max. Liz zachłysnęła się powietrzem. Już nic kompletnie nie rozumiała. Chłopak zaczął wstawać i podając jej dłoń, zapytał z prawdziwą troską w głosie:

— Nic ci nie jest?
Tego nie wiedziała. Plecy bolały, w głowie się kręciło, nie mogła całkowicie zrozumieć tej sytuacji, nie mogła uwierzyć, że właśnie stało się coś, czego raczej świadkiem być nie powinna. Pozwoliła sobie pomóc wstać, a jej wzrok błyskawicznie padł na ziemię kilkanaście kroków dalej. Dwaj dziwni mężczyźni, którzy wcześniej się jej przyglądali, leżeli martwi. Obok jednego z nich leżała broń. W głowie dziewczyny powrócił dźwięk strzału. I już wszystko było jasne. Oni chcieli do niej strzelić, Max ją osłonił, a Michael ich zabił... Zanosiło się na to, że teraz jednak otrzyma odpowiedzi na wszystkie pytania, nawet jeśli tego nie chce.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część