_liz

Kwaśne pomarańcze (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

I


Upał nie ustał. Wręcz przeciwnie. Mącił umysły, mieszając powietrze z zapachem świeżej krwi. Liz siedziała nieruchomo na krześle, wpatrując się w postać Szeryfa. Zasadniczo to nie on przykuwał jej uwagę, ale miejsce gdzie stał. To samo miejsce gdzie przed kilkunastoma minutami leżała Tess. Liz zacisnęła powieki na samo wspomnienie. Miała ochotę chwycić widelec i wbić go sobie głęboko w skórę, aby móc zacząć myśleć o bólu fizycznym a zapomnieć o tym szczypaniu w oczach. A piekły ją od napierających łez. Jego ramiona niespokojnie tulące jej ciało, jego przerażone spojrzenie i rozpaczliwy szept. Tak niewiele brakowało, a straciłby ją, straciłby część siebie. A Liz w tym momencie potrafiła myśleć tylko o tym, że chciałaby być na jej miejscu. Chciała żeby ktoś się o nią martwił, żeby za nią płakał, żeby tak mocno kochał. Dopiero w momencie, gdy blondyneczka otworzyła oczy, Liz się ocknęła. I zaczęła żałować. Pomogła im. Cokolwiek zrobili, było to co najmniej dziwne, a ona przeszła nad tym do porządku dziennego i pomogła im.
* * *
– Możecie wyjść tylnym wyjściem.
Wahanie i już po chwili Isabel i Michael byli za drzwiami zaplecza. Max powoli uniósł Tess, tuląc ją mocno do siebie i wyszedł, nie patrząc już na Liz. A ona chciała, żeby zerknął choć na chwilę, podziękował, uśmiechnął się. Nic...
Liz czemu to... – Maria nie zdążyła dokończyć
Liz się zerwała z miejsca i wyszła na zaplecze, wracając po chwili z wiaderkiem i ścierką. Bez słowa wcisnęła Marii wiadro i pociągnęła ją za sobą. ‘Powinnam zostawić tę krew. Niech ją dopadną. Niech z niej wszystko wyciągną. Niech zrujnują jej życie’ myśli burzyły wrzącą krew, ale nie powstrzymywały czynności rąk, które szybkimi ruchami ścierały jasną posokę z posadzki.
* * *
A teraz w tym samym miejscu stał Szeryf, nic nie podejrzewając. ‘Ani prawdziwego przebiegu zdarzeń, ani prawdy o nich, ani prawdy o mnie. Ludzie mogą żyć w takiej nieświadomości latami i niczego im nie brakuje’ Liz jęknęła cicho. U niej się wszystko powywracało. Znała cała prawdę o swoim zmaltretowanym uczuciu i uszczknęła życia kogoś, kto wcale nie zwracał na nią uwagi. A teraz mimowolnie wplątała się w ich egzystencję, w jego egzystencję. Podświadomie czuła, ze to sprowadzi same kłopoty.
* * *
Max zamknął ostrożnie drzwi, żeby nawet najmniejsze skrzypnięcie nie wydobyło się z nich. Odetchnął z ulgą. Zasnęła. Potrzebowała teraz mnóstwo odpoczynku. Po ranie nie pozostało ani śladu, ale wiedział, ze to jej psychika potrzebuje wytchnienia. Przymknął powieki. Tak niewiele brakowało a na zawsze by ją stracił. Tego obawiał się najbardziej.
Śpi? – przyciszony głos siostry zwabił go do salonu
Nie odpowiedział, tylko przytaknął głową. Usiadł na fotelu i spojrzał na siedzącego naprzeciw niego Michaela, któremu dziwny uśmieszek nie schodził z ust. Zmrużył oczy, usiłując odnaleźć powód takiego zadowolenia przyjaciela. Isabel jednak przerwała ciszę:
Myślicie, ze widziała?
Max błyskawicznie przeniósł wzrok na siostrę. Wiedział doskonale co i kogo miała na myśli. Powrócił widok drobnej brunetki wpatrującej się w niego i w Tess. Na pewno wiedziała. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że mimo wszystko zachowywała się tak, jakby wiedziała, ze trzeba im pomóc. W myślach błagał wtedy o jakąkolwiek pomoc, ale nie spodziewał się, że otrzyma ją od...
Parker chyba jest na tyle bystra, że nie uznała tego za halucynacje spowodowane upałem – wtrącił Michael
Dlaczego nam pomogła? – Max brzmiał, jakby to pytanie zadawał sam sobie, ale odpowiedzi udzielił mu jego przyjaciel
To chyba oczywiste Maxwell
Zarówno sam zainteresowany, jak i jego siostra spojrzeli momentalnie na chłopaka, który najwyraźniej wiedział coś, o czym oni nie mieli pojęcia. Michael przewrócił oczami, ale nic nie odpowiedział. Max zmrużył oczy:
Wiesz coś o czym my nie wiemy?
Hmm... – Michael udawał, że się zastanawia – Najwyraźniej... Max tylko mi nie mów, że nie zauważyłeś, jak ta mała na ciebie patrzy.
Isabel praktycznie zakrztusiła się śmiechem, a Max momentalnie spoważniał. Nigdy wcześniej się nie przyglądał Liz Parker, więc skąd mógł wiedzieć, ze ona...
To niedorzeczne – rzucił krótko i wstał
* * *
Liz weszła na szkolny korytarz owładnięta jedną myślą ‘Zachowywać się normalnie’. Mijała kolejnych ludzi nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Zatrzymała się przy szafce, usiłując ją otworzyć. Dziwne przeczucie zaczęło wysyłać impulsy do jej mózgu, zmuszając ją do obrócenia głowy w prawą stronę. Kilkanaście metrów dalej stał jej największy koszmar. Stał tam razem z trójką pozostałych przekleństw. Wzrok Liz zatrzymał się na splecionych dłoniach. Zacisnęła powieki i trzasnęła szafką.
To będzie ciężki dzień – mruknęła pod nosem
* * *
Nie spieszyło jej się z pakowaniem. Wszyscy opuścili już klasę, a ona jako jedyna wciąż ociągała się z zebraniem swoich rzeczy. Cały dzień robiła wszystko powoli, nie chcąc w gwałtowności stracić opanowania i czegoś przypadkiem nie zrobić. Czegoś co mogłoby przynieść opłakane skutki.
Liz – jej imię zabrzmiał niesamowicie miękko w czyichś ustach
Uniosła głowę. Świat momentalnie zawirował, rozmywając wszystko wokół i pozostawiając tylko jedną wyraźną postać. Jego postać. Kolana jej zmiękły, a całe ciało zadrżało. ‘Zna moje imię’ zamrugała gwałtownie, usiłując odzyskać panowanie nad samą sobą. Ale nie była w stanie. Max stał zaledwie kilka kroków od niej i najwyraźniej chciał z nią rozmawiać. I doskonale wiedziała o czym. Dziwiło ją jedynie, ze był tu sam bez swojej wiernej obstawy, bez swojej drugiej połówki. Byli sami. Po raz pierwszy.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część