hotaru

Nie z tej bajki (7)

Poprzednia część Wersja do druku

7.

Mimo najlepszych chęci Michale nie spotkał Amon przez cały dzień. Przeprowadził nawet atak dywersyjny na sekretariat i wyciągnął plan zajęć Amon. Po dwóch lekcjach stało się dla niego jasne, że nie przyszła do szkoły.

Świeżo odzyskane wspomnienia sprawiały, iż niepokoił się jeszcze bardziej. Liz był gotowa na wiele, by uniknąć kontaktu z Vivien, kiedy ta przeżywała „fazę” dobrej matki. Zbyt wiele rozczarowań, zbyt wiele nadziei zdeptanych, zmieszanych z błotem. Zawsze w momencie, kiedy wydawało się, że Vivien wyszła z tego swojego doskonałego światka i naprawdę się zmieniła, robiła coś, co burzyło ten obraz. Nie znaczyło to oczywiście, że Vivien nie miała swoich wielkich momentów. Czasami naprawdę pokazywała serce. Jak w chwilach, kiedy mimo wszystko pozwalała jeździć Liz. Innymi czasy wychodziła z niej suka, jakich mało na tym świecie. Wiedział oczywiście, że ma problemy, psychiczne, głębokie rany. Ale to tylko pogarszało sprawę. Vivien nie potrafiła pomóc sobie samej, uciekając w świat iluzji. Wydawało się, że przechodzi przez życie z końskimi ślepiami: widziała tylko to, co chciała. To, co nie pasowało do wyimaginowanego wzorca ignorowała. Odmawiała temu zaistnieć.

Najgorsze jednak było coś innego. Właśnie problemy Vivien i jej stosunek do świata sprawił ze Amon dwa lata temu odsunęła się od niego. Nie strach przed Nicholasem, który sam w sobie był niebezpiecznym szaleńcem.

Poradziłby z nim sobie. Ale z władzą Vivien nad córką?

W życiu. Nie sam. Z ich dzieckiem… być może.

Instynkt macierzyński byłby potężnym sprzymierzeńcem w walce o umysł Amon. Ale… nie było dziecka. Nie narodziło się. Zmarło, rozdzielając ich jeszcze bardziej.

Po szóstej godzinie lekcyjnej miał ochotę złapać jakiegoś ćpuna i stłuc go na kwaśne jabłko. Nawet nawinął mu się stosowny kandydat. Ale w przelocie zobaczył akurat Isabel, a że nie miał ochoty na konfrontację z blondyną dał sobie spokój. I tak nagrabił sobie u profesorów, omijając cały szereg zajęć. Miał w końcu ważniejszą sprawę na głowie (tak, tę, w której podobno funkcjonuje mózg): znaleźć Amon. A że Amon nie pokazała się, sprawa stała się brzydko pachnącym gównem. Szczególnie, że załapał kilka ciekawych spojrzeń kumpli. Mógł jedynie spekulować, co sobie myśleli.

Decydując, że Amon potrafi idealnie skomplikować facetowi życie, postanowił, iż jest to już czas, by się ulotnić. Musiał oczyścić umysł. Jazda wydawała się doskonałym pomysłem.

Niezależnie jednak od tego, jak bardzo się starał, nie mógł wyjąć Amon ze swojego umysłu. I nie chodziło tylko o słodki zapach jej ciała, którym przesiąkły jego prześcieradła. Nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego ściskania w żołądku. Był jedynym, przed którym obnażała swoje słabości, do kogo szła po pomoc, by zrealizować najdziksze i najdurniejsze pomysły. Poprzedniego wieczoru przyszła znowu do niego: zdesperowana niemal do szaleństwa.
Zdesperowana? Cholera, Amon nie handlowała swoim ciałem. Miała tysiące okazji, a mimo tego… pieprzenie się z facetem, którego nie widziała przez dwa lata, nie leżało w jej naturze. Motocykle były dl Anie odskocznią od życia, nie życiem. Balansowała zasadami, rządzącymi tym środowiskiem i tylko dwie rzeczy ja uratowały: tony szczęścia i jeszcze więcej talentu.


Dni mijały, a Michale nie miał żadnego kontaktu z Amon. Zupełnie jakby pojawienie się jej na szkolnych kortytarzach i ich nocne spotkanie było snem, erotyczną fantazja.

Rozsądek podpowiadał mu jednak, że żadne fantazje nie wyczarowałyby powrotu jego wspomnień czy śladów na ciele. Każdy psycholog by mu to powiedział. Mógł się też założyć, co powiedzieliby teraz na jego reakcję.

Zaprzeczenie.

Nie chciał wierzyć, że noc spędzona w jego łóżku nic nie znaczyła dla Amon. Chciał myśleć, że jej reakcje nie były jakąś wymyślną grą… tańcem z jego obsesją, by przekonać go do czegoś, co chciała. Doświadczenie ponuro podpowiadało mu, że była do tego zdolna. Co więcej, nie miał żadnej możliwości rozróżnienia, czy to gra czy nie. Przez ostatnie dwa lata prowadził rejestr jej jazd i pojedynków. Motocyklowych, nie seksualnych. To go martwiło. Myśl o nagiej, oliwkowej skórze Liz w innym łóżku, dotykanej przez ręce innego faceta, burzyła jego krew. I pragnął Amon tym bardziej. Jego obsesja wydawała się być studnia bez dna, z której Liz czerpała, ile chciała.

Minął ponad tydzień, ale o Amon słuch zaginął. W dodatku zaczęły dziać się niepokojące rzeczy. Rzeczy, których się nie spodziewał. Były nie tylko nieoczekiwane, ale po prostu dziwne. A wszystko zaczęło się od podsłuchanej w toalecie rozmowy…


Poprzednia część Wersja do druku