hotaru

Nie z tej bajki (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

3.
Michael mamrotał coś pod nosem, ale nikt prócz Amon nie zwracał na niego większej uwagi. Towarzystwo rozsiadło się na podwórku w zwykłym szyku. Candy i Serek opowiadali o ostatnim wyścigu z Evansami. Oczywiście Evansowie przegrali. Nie mogło być mowy o innym wyniku. Szef byłby niezadowolony, gdyby stało się inaczej. Klub nie przegrywał.
Guerin po prostu dłubał przy silniku. Amon siedziała na swojej maszynie, popijając jakieś chmielowane paskudztwo. Wydawało się, że myślami jest daleko. Ale tak naprawdę chłonęła każde słowo swojego najlepszego kumpla, chwilami marszcząc brwi, kiedy opowiedział nazbyt wiele szczegółów. Jej dwunastoletni umysł, chociaż ciekawy, protestował przeciwko jasnemu faktowi, iż mężczyźni to takie proste zwierzęta. Wydawali się potrzebować jedynie jedzenia i zabawki. Zwłaszcza tej, której dostarczała płeć przeciwna.
Zazgrzytała zębami, kiedy Rath po raz dziesiąty powiedział to samo. Obserwowanie własnych paznokci wydawało się marnym pomysłem wobec nieustannych opowieści przyjaciela o męskich podbojach. Miała ogromną ochotę chwycić lewarek, który teraz spoczywał w jego dużej dłoni i rąbnąć porządnie w naprawiany silnik.
Ale motor... to nie była zwykła zabawka. To było jego dziecko. Ich dziecko. Ileż to nocy wymykali się z chaty, by popracować przy nim, budując kawałek po kawałku i pieczołowicie odkładając kasę z każdego wyścigu i każdej potyczki... Każda śrubka w ich maszynach miała swoją cenę. Szczególnie, że o uczestnictwie w legalnych wyścigach mogli tylko pomarzyć, aż skończą odpowiedni wiek.
Ochota na zepsucie zabawki Ratha nieco zirytowała ją. Potrząsnęła głową, chcąc odpędzić natrętne myśli. Ostatnio nie działo się z nią dobrze. Przychodziły jej do głowy absolutnie zwariowane, jeśli by nie powiedzieć – kretyńskie, pomysły.
Przyglądała się, jak kończył pracę. Teraz już zamilkł, najwyraźniej wyczuwając doskonale jej irytację. Znał ją całkiem dobrze. A przynajmniej tak się mu wydawało... i starała się podtrzymywać go w tej iluzji. Były obszary jej życia, które chciała ukryć przed każdym, nawet przed nim. I im bardziej je ukrywała, tym bardziej z czasem otwierała się w innych. Rath znał jej nienasycone pragnienie szybkości, rosnące z każdą minutą spędzoną w rozpędzonej maszynie. Olej silnika stał się niejako częścią jej zapachu.
Max nigdy nie musiał się martwić, że pójdzie w ślady Vivien, która znajomość z alkoholem zaczęła bardzo wcześnie. Nie, Liz za bardzo kochała ten sport, by takie kretyńskie pomysły zalęgły się w jej głowie.
Czasami Max sądził, że stawia sport ponad wszystko inne. Nic innego się nie liczyło prócz prędkości, kolejnych wyzwań, kolejnego zwycięstwa nad silniejszym i bardziej znanym. Ale Michael wiedział lepiej. To Max był ponad wszystko inne.
I teraz Liz patrzyła groźnie na narzędzia i silnik Ratha. Wiedział, że coś się stało, coś co ją zirytowało do granic możliwości. Zazwyczaj puszczała jego chwalenie mimo uszu, nie zwracając na to uwagi. O trzy lata starszy kumpel w tym światku miał zbyt wiele zalet, by po prostu go olać.
Popatrzył na nią. Skrzyżował ręce i oświadczył poważnie, wbrew wewnętrznemu przekonaniu, że oberwie za to lewarkiem po łbie:

— Nawet nie chcę wiedzieć, co myślisz o robieniu tego na moim motorze!
Prychnęła, ale bez złości. Spojrzeniem uciekła w bok.

— Odpieprz się.
Znowu było coś nie tak. Za każdym razem, kiedy żartował o sexie, wszystko wydawało się być w porządku... póki temat nie zbaczał chociaż odrobinę w jej stronę. Zdusił nieprzyjemne uczucie w żołądku. Cokolwiek powodowało reakcję, należało zdecydowanie do zakazanych tematów. Liz mogła sobie prowadzić rejestr jego romansów – jasne wiedział, że to ona go prowadzi, nie Candy, jak wszyscy wokół zarzekali – a nawet żartować i szydzić z niego, ale nigdy nie potrafił rozgryźć jej. Co prawda miała dopiero dwanaście lat, ale mimo młodego wieku jej ciało zapowiadało się na wyjątkowo smaczny kąsek... Tak, była drobna, ale już bardzo przyjemnie zaokrąglona. Dokładnie w jego typie. Wolał nie psuć sobie humoru rozmyślaniem, komu przypadnie zerwanie tej róży za jakiś czas... ale nie mógł powstrzymać zawiści, która ostatnio dręczyła go coraz bardziej.

— A ty znowu o kwiatkach? – mruknęła z wyraźną irytacją, mrużąc oczy. Wiedziała, co mu chodzi po myśli.

— Czemu nie? – podjął grę – Tchórzysz?

— Jaaassssne. Ale nie mam ochoty być przedmiotem waszych zakładów.
Podrapał brew. Na jego ustach wykwitł lekki, znajomy uśmieszek.

— Spóźnione żale...
Reakcja była szybka. Odwróciła natychmiast głowę. Ale zanim ziarenko gniewu rozbłysło w jej oczach, dostrzegł w nich odrazę. Prawdziwą, głęboką odrazę.
Wyśmiewał się z każdego, kto twierdził, że serce może stanąć w piersi... przynajmniej z powodu jakiejś laski. Teraz mógł sobie pluć w brodę. Zaledwie ułamek sekundy sprawił, że znowu dostał czymś ciężkim w łeb... albo prosto w inne wrażliwe miejsce. Po prostu zaparło mu dech, kiedy jego umysł zinterpretował przebłysk jako odrazę.

— Nigdy nie zmądrzejesz, Guerin. – palnął się w łeb, widząc jak Liz po prostu szybkim marszem wchodzi do domu, nie odzywając się do nikogo po drodze. Kumple gwizdnęli z uznaniem. Nikt inny tak jej nie wkurzał. Rzucił narzędzia, wytarł ręce i pobiegł za nią. To był jego dom i mogła być tylko w dwóch miejscach: w kuchni albo w łazience. Sypialnie zawsze omijała szerokim łukiem.
Złapał ją za ramie, kiedy siadała na kuchennym stole i otwierała kolejną puszkę, dopiero co wyłowioną z lodówki.

— Chcesz skończyć jak Vivien? – warknął ze złością.
Skierowała na niego swoje złote oczy.

— Żaden z was się nie dowie... nigdy! – upiła potężny łyk, a potem spojrzała na etykietę. Całkiem niezłe, o wiele lepsze od tego, co w siebie wlewała na zewnątrz. I niestety o wiele mocniejsze. Już czuła, jak kręci się jej w czubie.

— Tutaj? W Miami? – zarechotał wbrew wewnętrznemu ostrzegawczemu głosowi. Jego śmiech nie wywołał złości. Raczej politowanie i natychmiastową zmianę, której się nie spodziewał.

— Będę tak dobra, że żaden nawet nie mruknie... – szepnęła miękko tuż przy jego uchu, a jego przeszły ciarki przerażenia... i podniecenia. Opanuj się, kretynie! To jeszcze dziecko! – upomniał sam siebie, ale niewiele to pomogło na buzujący w jego żyłach testosteron. – Będę szefem, a ty będziesz prowadził mój rejestr. I nikt się nie dowie...
Uśmiechnęła się samymi koniuszkami ust. Usiłował powstrzymać rosnącą fascynację jej nagłą przemianą, ale po kilku minutach po prostu skapitulował. Kiedy kwadrans później grał w kosza z Maxem, Liz siedziała i oglądała mecz. Była normalna, zwyczajna, taka, jaką widzieli ją inni. Tylko on zobaczył trochę więcej. Zaledwie przebłysk... ale teraz nie mógł się doczekać, by zobaczyć więcej. Znacznie więcej.

Rath przetarł oczy. Ochlapał twarz zimną wodą, starając się ochłonąć. Rano, w holu szkoły, zachowali się jak dzieciaki. Rozpuszczone dzieciaki.
Mimo, że nie rozmawiali od wielu miesięcy, w jakiś sposób wiedział, że Liz go nie oskarża. Po prostu chciała uciec od czegoś, co ją prześladowało. A on uosabiał cały tamten koszmar... no, a przynajmniej jego większość.
Problemem był inny fakt.
Przez ten czas zupełnie nie przeszła mu jego fascynacja. Graniczyła z obsesją. Po nocach prześladował go zapach jej ciała, smak jej skóry, dźwięk jęków wydobywających się z jej gardła, kiedy wbijał się w nią... Gdyby dziewięć lat temu wiedział, do czego doprowadzi jego kapitulacja i pierwsze zainteresowanie złotooką dziewczyną... wiałby gdzie pieprz rośnie. To nie było zdrowe. To było chore. Toczyło go niczym rak. Mniejsza z tym, że porównywał każdą z nią. Żadna, absolutnie żadna nie miała szans nawet na starcie. Z zapowiadającego się pąka wyrosła dziewczyna uosabiająca wszystkie męskie fantazje... wszystkie. Problemem było coś innego. Jego obsesja była tak gwałtowna, że kiedy nie ją trzymał w ramionach, zbierało mu się na wymioty. Więc po kilku nieudanych próbach znowu skapitulował.
Ale samo wspomnienie jej zapachu... temperatura rosła od razu. Żyły toczyły gorącą krew. Była jego obsesją. Chorobą. Nieustannym pragnieniem, którego nie mógł zaspokoić.
Fakt, iż sam wobec niej zachował się jak świnia nie poprawiał samopoczucia. Chciał się uwolnić od tego... uwolnić od tych snów, a zarazem poświęcał mamonę i czas, by przypomnieć sobie tamte tygodnie po śmierci Maxa... by przypomnieć sobie każdy szczegół jej ciała... co lubiła... jak miękła i wiła się pod nim... coś, czego urywki przeżywał w snach, a miał to kiedyś na jawie.
Wytarł twarz w ręcznik. Szorstki materiał wcale nie pomagał. Przywodził na myśl od razu cudowną miękkość jej skóry... nawet jej palce były w dotyku niczym jedwab. Pamiętał swoje sny... jak otaczała go jej drobna dłoń i zaciskała się w prowokacyjnym wyzwaniu.
Potrząsnął głową z niemą irytacją i frustracją.
Żadna zimna woda, nawet porządny, długi prysznic go nie otrzeźwi. Przeklinając w duchu ciasne dżinsy wyszedł na korytarz. Wyminął zaskoczoną jego grobową miną matkę wmaszerował do siebie i zatrzasnął drzwi.
Zaraz jednak zorientował się, że sam wykopał sobie grób.
Na jego łóżku leżała Liz. Jej brązowe włosy rozrzucone były na jego poduszce. Świeże i pachnące ciało wtuliła w koc, pod którym spał, mimo panującej w pokoju wysokiej temperatury. A może to jemu było gorąco?
Niemal czuł zapach płynu do kąpieli, którego używała. Był inny, niż poprzednio. Niż w szkole. Teraz pachniała truskawkami. Truskawkami z bitą śmietaną...
Odpychając od siebie resztką woli wizję Liz przybranej jedynie w smakowity deser i licząc powoli do dziesięciu, zdołał uspokoić się na tyle, by okrążyć łóżko i spojrzeć na jej twarz.
Rzęsy rzucały długi cień na policzki. Oczy miała przymknięte. Twarz spokojną, jakby spodziewała się, że w jego łóżku będzie bezpieczna. W rzeczywistości to było ostatnie miejsce na Ziemi, w którym mogłaby być.
Westchnął ciężko, kiedy zorientował się, że ona naprawdę śpi spokojnie i ufnie niczym niemowlę.
Zanotowawszy w myślach, by nawrzeszczeć na starych, że go nie ostrzegli o nieoczekiwanym gościu, zdjął koszulkę i rzucił ją beztrosko na fotel. Potem położył się na łóżku tak, by jej nie dotykać i jednocześnie widzieć jej twarz.
To, co cię nie zabije, uczyni cię silniejszym.
Był gotów oddać wszystkie swoje zwycięstwa i motor facetowi, który wymyślił to zdanie.. byleby wymyślił takie, które pomoże uwolnić się jemu z obsesji. Chociaż na kilka chwil.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część