Tasyfa (tłum. Olka)

Gorzkie fusy (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział trzeci


Dobiega szósta po południu i wkrótce jedna z kelnerek Crashdown przyjdzie ze specjalnością dzisiejszego dnia, czymkolwiek ona jest. To już stałe zlecenie, odkąd miesiąc temu Milton powierzył mi zarządzanie UFO Center. Nie jest to, dokładnie tym, co chciałbym robić w życiu, ale praca jest przynajmniej dobrze płatna i pozwala mi zdobywać kolejne informacje. Przez lata – z pomocą użycia wielu środków perswazji z mojej strony – Milton stopniowo unowocześniał komputer i pozostałe systemy aż do obecnego stanu. Co prawda jest to nieporównywalne z zaawansowanym sprzętem Brody’ego, z mojego poprzedniego życia, ale też 14 maja 2000 nie wysłano żadnego sygnału, który mógłby go zaciekawić.

Ciche pukanie rozchodzi się głucho po metalowych drzwiach, a ja wołam "Otwarte". Odłożę tylko te akta i będę mógł przestać ignorować burczenie w brzuchu.

"Cześć, Max".

Znam ten głos. Zaskoczony popycham szufladę z dokumentami przytrzaskując sobie palec.

"Auć". Wyraz bólu mimowolnie pojawia się na mojej twarzy, kiedy prostuje się by spojrzeć jej w twarz. Ubrana jest w t-shirt z Harvardu i dżinsy, a jej włosy są zaczesane wysoko w kucyka. "Liz, cześć. Co ty tu robisz?"

"Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. Czy wszystko w porządku z twoją ręką?"

"Tak. Trochę kłuje, ale to minie. A co u ciebie? Kiedy wróciłaś? Twój ojciec nic nie mówił". Słowa wypływają z moich ust automatycznie, podczas gdy stoję chłonąc ją każdą cząstką siebie. Nie wygląda na starszą niż w dniu ukończenia szkoły średniej i nadal ma słabość do mocnych błyszczyków i niewielkiej ilości makijażu.

"Czyżbyś miał mnie na oku, Evans?" Liz droczy się ze mną, a na twarzy pojawia się uśmieszek.

Oczywiście, że tak, ale ona nie musi o tym wiedzieć. "Twój ojciec praktycznie za każdym razem obwieszcza wszem i wobec fakt, że oczekuje cię w domu. On i twoja mama są bardzo z ciebie dumni". I ja także.

"Tak, potrafią człowieka zawstydzić". Jej policzki nieco się rumienią, ale w oczach pojawiają się iskierki i wiem, że ich duma ją cieszy. Zresztą znam to uczucie z pierwszej ręki, skoro moi rodzice są również zadowoleni ze mnie.

"Więc, um, słyszałam, że ukończyłeś szkołę z wyróżnieniem, Max. Angielski?"

"Uh-huh. Więc, co ja tu robię, prawda?" Uśmiecham się do niej by pozbyć się ostrzy ze słów, bo wiem, że chce mnie o to spytać. Wszyscy chcą.

"Przeszło mi to przez myśl" przyznaje.

"Milton postanowił przejść na emeryturę i spytał, czy mógłbym go zastąpić". Wzdrygam się. "Nieźle płacą, nie ma wiele do zrobienia, więc mam dużo czasu by realizować pewne projekty oddając się mojej pasji". Teraz to ja się rumienię. Patrzę w te ciemne oczy i nagle znów mam szesnaście lat – kiedy jeszcze świat był pełen możliwości, a ona chciała podjąć mu wyzwanie. A potem straciłem kontrolę nad moją obcą stroną i powiedziałem oraz zrobiłem rzeczy z naszych najgorszych koszmarów, raniąc ją w sposób, którego nie byłem sobie nawet w stanie wyobrazić. Musiałem umrzeć, by odzyskać siebie, a okoliczności mojego odrodzenia były wystarczająco dziwaczne nawet jak na moje doświadczenie, by dotkliwie uświadomić mi, że dano mi druga szansę. Za późno dla mojej Liz, ale zaczęliśmy od początku. Bez bólu, a przynajmniej mam taką nadzieję.

Dostrzegam cienie, choć jej głos jest lekki i żartobliwy, kiedy przechyla głowę pytając "Czym się pasjonujesz, Max?"

Poza tobą? "Uhm, w zasadzie pisaniem". Czuję jak moje policzki płoną, kiedy to przyznaję, ale ona nie naśmiewa się z tego, jak większość ludzi.

"Naprawdę? Szukasz wydawcy?" Widać jej szczere zainteresowanie, co mnie rozgrzewa.

"Tak, w... w zasadzie już udało mi się coś opublikować. Na pewno nie słyszałaś". Zacieram jakikolwiek ślad sugestii, że czytała moją książkę. To by było zbyt żenujące.

"Ach. Pewnie jakieś nieznane wydawnictwo" uśmiecha się.

Uśmiecham się nie wyprowadzając jej z błędu. Liz Parker jest klasycznym przykładem dziewczyny czytającej "Grona gniewu" i "Buszującego w zbożu". Nie jest zwykłym czytelnikiem. Dlatego też nie powiem jej, że mój drugi romans, w miękkiej oprawie, ukaże się na rynku za kilka miesięcy.

"Jak to jest zobaczyć swoje nazwisko na okładce? Założę się, że to przyjemne uczucie".

"Pewnie". Zgadzam się z nią, mimo, że mój dreszcz emocji jest nieco inny. Cały sęk w tym by zachować anonimowość. Nie wliczając w to mojej rodziny – włącznie z Michaelem – jedynych ludzi, którzy wiedzą, że to ja oraz ci, którzy muszą to wiedzieć: mój wydawca, redaktor i agent. Wiecie, ludzie, którzy pracują ze mną i upewniają się, że to ja dostaję pieniądze, a nie ktoś, kto dzieli ze mną pseudonim, który wybrałem, jeśli taka osoba faktycznie istnieje.

"A co u ciebie? Otrzymałaś stopień naukowy z biochemii; co zamierzasz teraz robić?". Naprawdę chcę to wiedzieć. Okej, chcę też wiedzieć, czy zamierza pozostać w Roswell przez jakiś czas, czy nie. Bo, jeśli tak, unikanie jej będzie wymagało nieco zakurzonego już wysiłku. Do tej pory, starania ojca Liz, w ostrzeganiu o jej przyjeździe wystarczały bym pamiętał o ulotnieniu się w tym czasie sprzed Crashdown.

I to zdecydowanie były ostrzeżenia. Nie wiem, czy Liz powiedziała mu o tym, co stało się między nami tego wieczora, przed jej wyjazdem na studia, czy też wyciągnął własne wnioski jedynie obserwując i ufając swojemu instynktowi. Temu ojcowskiemu instynktowi, który po prostu wie, kiedy ktoś jest potencjalnym zagrożeniem dla twojego dziecka.

"Powiedz mi, że nie jesteś niebezpieczny, Max. Powiedz mi, że przebywanie z tobą nie narazi jej na niebezpieczeństwo".

Tym razem nie było żadnej rozmowy, ale moja odpowiedź pozostaje niezmienna: nie mogę jej tego zapewnić. Przebywanie ze mną naraziłoby ją na niebezpieczeństwo. Tak więc jej ojciec i ja uprawiamy balet utrzymując tą niepewną przyjaźń. Docenia moją lojalność jako klienta, ale kiedy oczekuje w domu Liz, oboje wiemy, że jest lepiej, gdy ja nie kręcę się w pobliżu.

"Zamierzam zostać w domu przez kilka tygodni, a potem wyjeżdżam na Florydę". W jej oczach kryje się dziwne oczekiwanie, którego do końca nie pojmuję.

"Masz tam ciotkę, prawda? Jedziesz ją odwiedzić?". Jakbym zapomniał, że ma ciotkę na Florydzie, podczas gdy spędziłem całe lato wyczekując chociażby słówka ze Słonecznego Stanu, które Maria mogłaby mi przekazać.

"Um, tak, ciocię Emmę. Ale nie jadę w odwiedziny – przeprowadzam się do niej. Przynajmniej na jakiś czas, póki nie zaoszczędzę wystarczającej ilości pieniędzy z zarobków w morskim departamencie biologicznym Uniwersytetu Floryda. Potem wynajmę mieszkanie, cokolwiek".

Wyjeżdża. Liz wyjeżdża z Roswell na dobre i chyba już rozumiem wibracje, które wysyła. Coraz trudniej mi oddychać.

"Zaraz, biologia morska? Wydawało mi się, że studiowałaś biologię molekularną". Chwytam ten wątek, o którym mogę swobodnie rozmawiać.

Pojawia się nieśmiały uśmiech. "Takie miałam plany. Ale wiesz, gdy przebrniesz przez genetykę na pierwszym roku, masz pełniejszy obraz różnych specjalizacji. Odkryłam, że woda mnie fascynuje".

"Fajnie". Nie powiem nic o byciu spod znaku Ryb. Zamiast tego, muszę zwalczyć uporczywą nadzieję w jej spojrzeniu. Lekką nić, którą przypadkowo rozwinąłem, gdy chciałem ją zerwać.

Zdaje się, że i to udało mi się spieprzyć.

"Więc, jak się czujesz po Harvardzie? Spotkałaś kogoś wyjątkowego? Słyszałem, że cenią tam inteligentne kobiety". Staram się brzmieć nonszalancko, jakbym nie wyczekiwał odpowiedzi. Nie jestem pewny, czy mi się udało, bo Liz rumieni się lekko.

"Chyba tak. Ale nie ma nikogo konkretnego. A ty widujesz się z kimś?". Liz nie jest o wiele lepsza w ukrywaniu tego. Cholera.

Wzruszam ramionami. "Nadal mieszkam z Michaelem". Może dojdzie do tych samych wniosków, co reszta świata: Bóg jeden wie, że to o wiele łatwiejsze niż tłumaczenie, dlaczego z nikim się nie umawiam. Przynajmniej to daje Michaelowi argument na łatwe zawieranie i zrywanie znajomości z kobietami. Mówi im, że jest niezdecydowany, a one są nazbyt szczęśliwe by pomóc mu zgłębiać różne możliwości i nie są zbyt załamane, gdy oznajmia im, że zostaje ze mną. Ale Liz wie najlepiej, chociaż jej brwi się unoszą.

"Co u Isabel? Słyszałam, że wyszła za mąż". Mądrze; omija cały temat.

"Tak, jej pierwsza rocznica przypada na przyszły miesiąc. Codziennie wysyła mnie i Michaelowi emaile z pomysłami na różne prezenty, z których każdy jest do bólu elegancki i stylowy. Michael przeciwstawia się odsyłając jej naprawdę nieprzyzwoite sugestie i linki do stron internetowych, których adresu naprawdę nie chciałbym znać", śmieję się. Ich niekończące się bitwy są ostatnio moją główną rozrywką.

Liz śmieje się wraz ze mną. "To brzmi komicznie. Więc, planujesz zamieszkać z Michaelem na zawsze?". Pozwala mi wiedzieć, że ona wie, iż nie jestem i nigdy nie będę z nim związany.

Jednocześnie pytając, czy jest szansa, miejsce dla niej w moim życiu.

Ale nie może go być. Pozwalam sobie na uwięzienie w jej spojrzeniu wysyłając tyle szczerości i żalu, by nie dostrzegła, jak bardzo mnie to rani. "Dopóki Michael nie znajdzie kogoś wyjątkowego, z kim chciałby związać swoją przyszłość".

Łzy zbierają się w jej głębokich oczach, ale nie mogę przymknąć swoich powiek. Nie mogę, bo muszę znieść świadectwo jej bólu i spróbować odnaleźć drogę by móc to odpokutować. Wydaje się, że wszystko, co robię w końcu doprowadza do tego samego.

"Liz" zaczynam niepewnie. Nie jestem dokładnie pewny, co powiedzieć, ale wybór został mi odebrany, kiedy energicznie potrząsnęła głową.

"Nie, wszystko w porządku, Max. Powiedziałeś to już wcześniej, muszę żyć swoim życiem. Po prostu... muszę się z tym pogodzić". Kiwa głową akcentując każde słowo, a ja prawie widzę, jak jej umysł zagląda w przyszłość szukając tego, co ją czeka. Beze mnie.

Liz pociąga lekko nosem, poczym podaje mi zwiniętą, brązową, papierową torbę. Z pewnym zaskoczeniem, zauważam, że to mój obiad. "Dobrze, że tym razem jest na zimno", mówię odkładając torbę na ladę. Sięgam po portfel, a ona znów potrząsa głową.

"Na koszt firmy, Max. Nie wszystko miało być zimne". Jeden z kącików jej ust unosi się w wyrażającym dezaprobatę uśmiechu, kiedy podaje mi kawę w styropianowym kubku.

"Na pewno? Dzięki". Wyciągam rękę z kieszeni i stoimy tak przez kilka minut. Wydaje się, że nie zostało już nic do powiedzenia. Zresztą i tak nie wiem, czy mógłbym dalej rozmawiać z tym bólem towarzyszącym mojej klatce piersiowej. Powiedzenie jej "żegnaj" prawie cztery lata temu prawie mnie zabiło. Nie mam pojęcia, jak udaje mi się teraz przez to przebrnąć. Wtedy przynajmniej oficjalnie mieszkała w Roswell. Teraz, Liz pójdzie dalej przez swe życie, tak jak myślałem, że zrobi to po szkole – w każdy możliwy sposób.

"No to na razie", mówi w końcu, wyraźnie zakłopotana słowami w tym samym stopniu, co ja.

"Na razie. Powodzenia na Florydzie".

"Dzięki, tobie też, w pisaniu". Mruga powoli, jakby chciała uwolnić mnie spod uroku jej spojrzenia, a ja nie mogę tego znieść. Już raz to zrobiłem, ale nie jestem na tyle silny by to powtórzyć. Słowa uwalniają się z moich ust zanim orientuję się, że nimi poruszam.

"Liz, zaczekaj".

Podchodzi, przyglądając mi się z uwagą, gdy to mówię. Oczekiwanie znikło ustępując miejsca ostrożności. "O co chodzi, Max?"

"Masz może email? Moglibyśmy pozostać w kontakcie, wymieniać zdania od czasu do czasu".

Uśmiecha się biorąc papier i długopis z mojej wyciągniętej dłoni. Nawet nie wiem, kiedy wziąłem je do ręki, ale teraz ona notuje, zaraz nadejdzie moja kolej i oboje będziemy mieli kawałki papieru z namiarem na siebie. Koła ratunkowe.

Widzę, jak na mnie patrzy i wiem, że zrozumiała, jakie motywy kryją się za moją prośbą, że moje uczucia nie wyparowały, ani chęć ukrywania ich, czy też szczere pragnienie by była szczęśliwa. Kiedy zostawia mnie, z kartką w dłoni, siadam ciężko na najbliższym krześle, które trzeszczy w proteście przed nagłym obciążeniem i oddycham z ulgą, bo tym razem, w jakiś sposób postąpiłem dobrze. Nasz związek nie przerodzi się w głęboką miłość, jak stało się za pierwszym razem, ale może tak będzie lepiej: możemy zostać przyjaciółmi. Oddzieleni kilkoma tysiącami mil i latami świetlnymi wartymi innych przeszkód, Liz Parker i ja możemy nadal być przyjaciółmi.

Bo w jej oczach pozostała świadomość prawdy: dla nas, nie istnieje inna możliwa ścieżka.

C.D.N.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część