Tasyfa (tłum. Olka)

Gorzkie fusy (1)

Wersja do druku Następna część

Tytuł: Gorzkie fusy (The Bitter Dregs)
Autor: Tasyfa
Kategoria: Max/Liz
Rating: PG
Dedykacja: Dla RosDeidre, która zna powody.
Streszczenie: Opowiadanie to oparte jest na przeciekach, które wyszły na światło dzienne podczas, gdy puszczano 3 sezon. Początek jest nieco podobny do opowiadania autorstwa Cookie2697 pt. "Hope Alone", która jednak pozwoliła mi wykorzystać ten motyw. Szczerze polecam HA, jako wspaniały ff.


Od autorki: Kiedy dotarły do mnie przecieki byłam zdruzgotana. Mogłam doceniać wspaniałą ironię powrotu do początku, ale bez 4 sezonu, pełnego tylu możliwości, zakończenie w tak płytki sposób było beznadziejną opcją. Nie mogłam zaakceptować, że tak miałby się skończyć mój ukochany serial. I byłam wdzięczna, kiedy TPTB zdecydowało się na Graduation. Jednakże moje ponure myśli dotyczące takiego rozwoju wypadków (powrót do dnia strzelaniny) nie wyparowały i w końcu zdecydowałam się przelać je na papier. Gorzkie fusy są tego wynikiem. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Uściski, Tas




*~*~*~*~*~*~*~*

"Chcesz coś zjeść? Ja stawiam."

Michael patrzy na mnie podejrzliwie, a ja próbuję wyglądać niewinnie. Jego docinki nie zaskakują mnie. "Crashdown, prawda? Żebyś jeszcze więcej mógł gapić się na Parker?"

Wzdycham, ale nie mogę zaprzeczyć. "A gdzie indziej? Poza tym, od następnego razu nie będziesz musiał tam ze mną bywać, więc teraz po prostu chodź." Żebym nie wyglądał, jak kompletny idiota.

"Dlaczego? Zamierzasz przestać myśleć o niebieskich migdałach?"

Nieetycznym byłoby go zranić, prawda? Jest moim najlepszym przyjacielem i nadal myślę, że również moim bratem. Zawsze był taki i zwykle sobie z tym radzę, nawet w tej dziwacznej rzeczywistości, jaką stało się moje życie. Ale dziś jest inaczej.

"Ona wyjeżdża jutro na Harvard, Michael. Zaczyna w letnim semestrze. Odpuść sobie."

Jego typowy, krzywy wyraz twarzy łagodnieje i to rani. Nigdy nikomu nie powiedziałem, jak to wszystko zmieniłem, jak ta część granilithu, którą Michael wziął z laboratorium wojskowego pozwoliła mi cofnąć się w czasie i uchronić Liz przed postrzeleniem. Od zmiany tamtego dnia, moje życie mija tak, jak się zaczęło: ukrywam się w cieniu, marząc bym nie musiał być tak bardzo niewidzialny. Ostatnie trzy lata były pewnego rodzaju słodko-gorzką torturą. Za każdym razem, kiedy widziałem Liz śmiejącą się z jej dwójką najlepszych przyjaciół, Marią i Alexem, nie mogłem się powstrzymać od myślenia, że to wszystko było tego warte. Ale za każdym razem, kiedy widzę ją całującą Kyle'a Valentiego, po trochu umieram w środku.

Michael nie odzywa się póki nie dochodzimy do kafeterii, kiedy jego głos wyrywa mnie z mojego użalania się nad sobą.

"Wiesz, że zerwała z Kylem, prawda?"

"Co? Kiedy?"

"Kilka tygodni przed egzaminami. Naprawdę nie wiedziałeś?" wydaje się być zaskoczony i nie dziwię mu się. Nawet bardziej niż Isabel, Michael wie, jaką obsesję mam na punkcie Liz, bez znajomości szczegółów, oczywiście. Przekomarza się ze mną, ale tylko do pewnego stopnia, ponieważ wydaje mi się, że rozumie. Rozumie, że bez tej liny ratunkowej, zginąłbym.

"Nie. Nigdy nie spędza z nim czasu przed egzaminami. Jest zbyt pochłonięta nauką, żeby zajmować się życiem towarzyskim". To jeden z lepszych aspektów–w zasadzie najlepszy, poza nadal żyjącym Alexem. Liz będzie miała przyszłość, o jakiej marzyła: Harvard i biologia molekularna. Nie ucieczka przed prawem z powodu zadawania się z kosmitami.

"No, więc, zachowywali się dość swobodnie przez ostatni rok. Coś, jak całujący się przyjaciele" wzruszył obojętnie ramionami.

"Uhmm," mruknąłem. Wzmianka o całowaniu nieco mnie zaniepokoiła. Otwieram drzwi i wchodzimy do Crashdown, zajmując nasz stały sektor. Agnes przewraca oczami nad ladą. Zdaje się, że dzisiejszego wieczora to jej rewir. Jesteśmy w nim jedynymi klientami–jest już po kolacji, ale zbyt wcześnie na tłum wychodzący z kina. Dobrze, że nie jestem aż tak głodny.

Na długo przed tym, jak Agnes skierowała się w naszą stronę, dobiegają mnie wybuchy śmiechu z zaplecza i rozpoznaję w nich szczęśliwy głos Liz. To sprawia, że i ja się uśmiecham. To zawsze sprawia, że się uśmiecham.

Michael przegląda menu, jakbyśmy nie przychodzili tu codziennie w ciągu ostatnich lat.

"Czyżby jakimś cudem pojawiło się coś nowego?" żartuję.

"Zabawne" krzywi się. "Nie wiem, na co mam ochotę"

"Ja też nie." Spoglądam na laminowany kawałek papieru raz jeszcze. Może po prostu koktajl mleczny? W zasadzie, to jadłem już w domu.

"Hej Max, Michael," radosny głos dobiega znad mego łokcia.

"Liz! Cześć," jąkam się. Michael ściąga swe usta w coś na kształt uśmiechu i powraca do czytania menu. "Jutro wielki dzień, co?".

"Och, słyszałeś? Tak... Jestem już spakowana i w ogóle. Mój pokój wygląda dość dziwnie" jej oczy robią się coraz większe. "Nie ważne. Mam wam coś przynieść?"

Michael i ja wymieniamy pytające spojrzenia; Liz ma na sobie dżinsy i czerwony sweter, a nie turkusowy fartuszek. "Dziś nie pracujesz, prawda?"

"Och, nie," śmieje się. "Ale jako jedyni klienci Agnes, moglibyście zginąć z głodu, zanim podeszłaby do was by przyjąć zamówienie. Mój ojciec jest zbyt sentymentalny by ją zwolnić–Agnes pracuje tutaj od samego początku"

Michael wzrusza ramionami i przygląda mi się wyczekująco. "Ok, w takim razie weźmiemy Blue Moon Burger i cherry colę? Dla mnie koktajl mleczny; możesz wziąć resztę Michael"

"Nie ma sprawy" zgadza się.

"Zaraz wracam" Liz uśmiecha się.

"Uhmm, Liz?" Mój głos staje się nieco za wysoki wiedząc, że za chwilę okażę się największym gamoniem. "Nie znalazłem cię w klasie. Podpiszesz mój rocznik?"

Jej brwi wyginają się sięgając niemal linii włosów, a Michael ukrywa swój uśmieszek. Uwierzcie mi, że doskonale wiem, jak beznadziejnie to wygląda. Normalni ludzie nie noszą ze sobą roczników od tak sobie. Na szczęście Michael nie widział go ukrytego w mojej kurtce, bo w przeciwnym razie nie miałbym odwagi by o to poprosić.

"Jasne, Max. Niech najpierw wpiszą się Maria i Alex, a ja w tym czasie pomyślę, co chcę powiedzieć" jej twarz rozluźnia się goszcząc uśmiech, a ja ponownie zaczynam oddychać, kiedy odchodzi z moim rocznikiem w ręku.

Michael dyskretnie formuje kształt litery 'L' przy pomocy swojego kciuka i palca wskazującego. "Facet, jesteś beznadziejny."

"Rewelacja" na mej twarzy pojawia się grymas.

Obniża swój głos. "Masz zamiar to zrobić, kiedy już jej nie będzie?"

Chcę powiedzieć "Nie wiem", bo to prawda, ale wzruszam ramionami. "Poradzę sobie."

Jego wyraz twarzy podpowiada mi, że ma, co do tego wątpliwości, ale nic nie mówi. Właśnie wtedy podchodzi Maria z naszym zamówieniem. Ona również dziś nie pracuje; Liz musiała poprosić ją by to przyniosła.

"Proszę bardzo. Max, mam nadzieję, że docenisz powieść, którą najwyraźniej dostaniesz" żartuje ironicznie 'Wszystko, co ja napisałam to 'Miłych wakacji'. Odwracam się by spojrzeć na Liz stojącą przy ladzie z otwartym rocznikiem leżącym przed nią i ołówkiem w ustach. Obgryza go tylko wtedy, gdy musi nad czymś pomyśleć. Cień nadziei kłębi się w mojej głowie.

"Dzięki, Maria." Burknął Michael w podzięce, a ja i Maria posyłamy sobie uśmiech ponad jego brakiem werbalizacji.

"Nie ma problemu. Hej, słyszałam, że wybierasz się do Las Cruces. To prawda?"

"Tak. Michael i ja zamierzamy wynająć mieszanie w pobliżu campusu." Widząc, jak unosi jedną brew dodaję pośpiesznie "Isabel miała wprowadzić się z nami, ale zdecydowała się na akademik, gdy uświadomiła sobie, że będzie musiała po nas sprzątać."

Maria śmieje się, a jej domysły umykają. "Ja też będę mieszkać w akademiku. Może spotkamy się kiedyś w campusie."

"Tak, byłoby fajnie." Moja uwaga zwraca się w stronę Liz, która idzie w naszym kierunku z moim rocznikiem. Podaje mi go z uśmiechem stojąc wyczekująco. Żadne z nas nie wie, co powiedzieć.

"No, więc dzięki," mówię, a ona kiwa głową. Liz i Maria pożegnały się z nami i ruszyły w stronę drzwi, gdzie czekał na nie Alex.

Otwieram rocznik przewracając strony na jej wpis. Maria nie żartowała–jest dość długi. Bezpośrednio nad jej starannym pismem, nabazgrał coś Alex 'Żyj długo i dobrze.' Moja powieka drga wyczuwając ironię, po czym zaczynam czytać notatkę Liz.

Drogi Maxie,
To były cztery długie lata spędzone w liceum, ale w pewien sposób wolałabym by się jeszcze nie skończyły. Wielka szkoda, że nie wybierasz się na Harvard. Będzie mi brakowało twojej obecności na zajęciach laboratoryjnych z przedmiotów ścisłych. Byłeś jednym z niewielu, na których zawsze mogłam polegać, gdy trzeba było dzielić się wykonywaną pracą na zajęciach i oczywiście robiłeś fantastyczne notatki, kiedy chorowałam! Wątpię bym ponownie miała szczęście spotkać kogoś takiego, jak ty.
Pisząc bardziej prywatnie, będzie mi brakowało ciebie również, jako osoby. Zawsze uważałam cię za naprawdę miłego faceta i chciałabym byśmy mogli poznać się bliżej. Sprawiasz, że się uśmiecham i czuję, że nie muszę ukrywać przed tobą czegokolwiek–mogę być sobą.
Najlepsze życzenia, Liz Parker


Nie wiem, jak długo się w to wpatruję. W końcu Michael wyciąga książkę z moich rąk i czyta.

"Zamierzasz tu siedzieć, czy pójdziesz za nią?"

"Co?" mam problemy z koncentracją. Przeciągłym spojrzeniem rozgląda się, by upewnić się, czy jesteśmy całkiem sami, zanim nachyla się mówiąc bardzo cicho.

"Maxwell, wiem, co zrobiłeś."

"Co?" powtarzam się, ale przynajmniej reaguję, choć głupio, na nowe pojęcie.

"W dniu strzelaniny, prawie trzy lata temu. Widziałem zieloną poświatę, która pojawiła się nad brzuchem Liz i jak kula odbiła się od niej kierując się na ścianę."

"Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałeś?"

"Ponieważ nigdy nie spróbowałeś się do niej zbliżyć, Maxwell. Liz zawsze kogoś miała."

"W sumie masz rację, ale jak to się ma do twojego udzielania zgody naszemu brataniu się?" To ulubione określenie Michaela związków ludzi z kosmitami.

Wierci się niespokojnie. "Dobra, minęło już ponad dziesięć lat. Gdyby ktoś miał po nas przyjść, byłby tu już do tej pory. Ktokolwiek wysłał nasz statek najwyraźniej myśli, że zginęliśmy razem z pozostałymi pasażerami. Ty i Iz macie rację: nie możemy żyć w próżni. Obserwowałem, jak usychasz z tęsknoty do Liz przez cały czas, od kiedy się poznaliśmy, Max. Ona właśnie wykazała nieco zainteresowania i to jest twoja ostatnia szansa, więc idź."

To najdłuższa wypowiedź, jaka padła z jego ust w ciągu ostatnich lat. "Michael."

Uśmiecha się połowicznie, w jego oczach pojawia się odrobina słabości. "Mogę nadal wpadać do twojego pokoju?"

"Hank znowu się upił?"

Michael przytakuje, a moje serce przeszywa ból. To jedyny żal, który mnie przytłacza wynikający ze zmiany tego wszystkiego. Nie chodzi o to, że nie żałuję utraty mojego związku z Liz, bo żałuję. Wybrałem taki sposób postępowania wiedząc, jak dużo będzie to kosztować i że będę jedynym, który cierpi z tego powodu. Nie spodziewałem się jednak, że ja i Isabel nie zdołamy go przekonać by uwolnił się od Hanka. Ma teraz osiemnaście lat i kiedy wyprowadzimy się razem do wspólnego mieszkania, za kilka miesięcy, oficjalnie będzie uwłasnowolniony. Ale nie zmienia to faktu, że musiał żyć przez dodatkowe dwa lata z tym podłym człowiekiem.

Nawet, jeśli Michael z mojego poprzedniego życia zgadzał się z moimi decyzjami w podejmowaniu działań, nadal czuję się odpowiedzialny. I wydaje mi się, że nie wiedziałem, albo może po prostu nie chciałem widzieć, jak bardzo zmienił się dzięki Marii. Teraz są po prostu kelnerką i klientem, zwykłymi kolegami z klasy. Znajomi, którzy wiedzą, jak drugie ma na imię. Liz i ja jesteśmy czymś więcej dzięki tym wszystkim latom, które dzieliliśmy jako partnerzy podczas ćwiczeń laboratoryjnych.

"Wiesz którędy wejść. Pogadamy, jak wrócę."

Na jego twarzy pojawia się dziwny uśmiech. "Dlaczego, czyżbyś planował wrócić bardzo późno?"

"Cha, cha," patrzę na niego ze złością. Kładzie rocznik na miejscu obok w milczeniu, dając mi do zrozumienia, że weźmie go ze sobą, a ja zostawiam kilka banknotów na stoliku by zapłacić za posiłek. Potem kieruję się w stronę wahadłowych drzwi.

"Liz?" wołam, gdy jestem już na zapleczu. Rozglądam się. Wszystko wygląda niemal tak samo, jak zapamiętałem.

Stoi niemal u szczytu schodów z Marią i Alexem, po czym schyla się by sprawdzić, kto ją wołał.

"O, Max. Uhm, klienci nie powinni tutaj wchodzić," mówi schodząc o kilka stopni.

"Tak, wiem. Czy mógłbym chwilę z tobą porozmawiać, proszę?"

Widzę, jak Maria i Alex wymieniają spojrzenia za plecami Liz, i wiem, że już dawno zorientowali się, że się nią interesuję. To, że Maria powiedziała mi tamtego długiego lata, które spędziliśmy razem użalając się, po tym, jak otrzymałem wiadomość o moim kosmicznym przeznaczeniu, że od zawsze mówiła Liz, jak jej się przyglądam, łącznie z dniem strzelaniny, bardzo mi pomogło. Teraz, w tej nowej rzeczywistości, jestem pewien, że również to dostrzegła.

Naradzają się nad czymś cicho, po czym Liz schodzi na dół, a pozostała dwójka znika.

"O co chodzi, Max?" Zakłada za ucho kosmyk włosów uśmiechając się.

"Zastanawiałem się, czy–czy nie miałabyś ochoty wyjść na filiżankę kawy? Nie na długo; zważywszy na twoich przyjaciół, ale, uhm, po prostu... chciałbym spędzić z tobą trochę czasu zanim wyjedziesz."

Jej duże, czarne oczy spotykają się z moimi w opanowanym spojrzeniu. "Okej."

"Okej?" To wszystko? Zwykłe 'Okej?' Żadnych pytań, ani niczego? "Okej. Chcesz powiedzieć im, że wychodzisz?"

"Nie, na pewno odgadli, dlaczego tu przyszedłeś," rzuca mi figlarne spojrzenie.

"Aaa." Czuję, jak czubki moich uszu robią się czerwone. Jakby nie wystarczyło, że są moją najbardziej zauważalną częścią ciała, muszą też zmieniać kolory.

"Pozwól, że wezmę kurtkę," mówi przeszukując szafkę. Stoję w ciszy, czekając na nią. Kiedy jej czarne, skórzane okrycie jest już zapięte, wychodzimy tylnymi drzwiami.

"Czy jest jakieś konkretne miejsce, gdzie chciałabyś iść?". Zadaję to pytanie, mimo iż znam na nie odpowiedź.

"Uhm, chodźmy do La Tazza? Nie pijam dużo kawy wieczorami; to sprawia, że nie mogę zasnąć. Ale mają tam wspaniałą gorącą czekoladę," mówi. Kiwam głową i idziemy dalej. To tylko kilka przecznic od Crashdown.

"W sumie czekolada jest o niebo lepsza od kawy" przyznaję.

Obserwuje mnie z ukosa, spod rzęs. Odbieram jej spojrzenie, jako flirtujące i coś w środku ściska mnie boleśnie. "Hmm, naprawdę? Więc, którą stronę debaty 'sex kontra czekolada' preferujesz?"

Jak mam niby na to odpowiedzieć? "Lubię ciasteczka Nestlé Tollhouse, ale ty smakujesz lepiej", "nie wiem, w tym życiu jestem jeszcze prawiczkiem", a może, "najohydniejsza czekolada na świecie jest niczym w porównaniu z tym, co zaszło z Tess w moim poprzednim życiu. Natomiast w tym oddałbym najsmaczniejszy kąsek by móc cię pocałować, choć raz"?

Oto, co faktycznie pada z mych ust, "Zależy od jakości."

Mówię o czekoladzie. Moja mama kupuje jedną z tych drogich, europejskich, częstując nią gości, kiedy chce zrobić na nich dobre wrażenie, a ja czasem ją podkradam. Smakuje wspaniale, całkowicie dyskredytując typowego Hersheya.

Liz najwyraźniej odbiera w nieco inny sposób to, co powiedziałem, bo jej oczy powiększają się, a na policzkach pojawia rumieniec, którego jeszcze przed chwilą tam nie było. Zaczyna się śmiać nieco nerwowo i zakłada kosmyk włosów za ucho. "Zawsze wiedziałam, że ukrywa się w tobie niezbadana głębia. Nie spodziewałam się jedynie, że to może być ich częścią, ale to nadal bardzo interesująca odpowiedź."

Niezbadana głębia, mamrotam do siebie. Nawet nie masz pojęcia. "Uhm, wyszło nieco inaczej niż miałem na myśli" próbuję się jakoś ratować.

Uśmiecha się do mnie. "Nigdy nie wychodzi. Nie tylko tobie. Wszystkim."

"Chyba masz rację." Wydaje się, że zdenerwowanie ją opuszcza, bo chwyta mnie pod ramię i idziemy tak ostatnią przecznicą, w ciszy. Wyraźnie nad czymś głęboko się zastanawia. Staram się oddychać. Od trzech lat, od kiedy zmieniłem przebieg wydarzeń, nigdy nie byliśmy tak blisko. Mimo tego moje ciało nie zapomniało jej nawet, jeśli pachnie nieco inaczej. Mówiąc dokładniej, Liz pachnie tak samo, jedynie jej perfumy się zmieniły. Są delikatniejsze, bardziej cytrusowe. Szczęśliwsze.

Kiedy wchodzimy do La Tazza, cisza staje się niezręczna. Nie ustalaliśmy żadnych parametrów dotyczących tego wyjścia, więc Liz nie jest pewna, co ma robić. Spróbuję to ułatwić.

"To był mój pomysł, więc ja stawiam. Duża, gorąca czekolada, z chudym mlekiem i bitą śmietaną?"

"Skąd wiedziałeś?" pyta zdumiona.

Wiem też, że pija kawę z półtorej łyżeczki cukru i mlekiem zamiast śmietany, ale nie chcę jej wystraszyć taką wiedzą. "Taką lubi moja siostra. Mówi, że chude mleko równoważy się z bitą śmietaną."

Liz śmieje się. "Zdaje się, że wszyscy cierpimy na to złudzenie. Poproszę również o posypanie czekoladowymi płatkami. Skoro mam wydać oszczędności, czemu by nie pójść na całość!"

Zajmuje stolik w kącie, podczas gdy ja zamawiam nasze napoje. Mój umysł nie słucha tej części mnie, która chce pozostać dżentelmenem. Stara się wymyślić, jak przekonać ją by poszła na całość, ale ze mną. Nie ma szans, Evans. Nawet, jeślibym chciał–dobra–nawet, jeśli chcę, to się nie stanie.

Podaję jej gorącą czekoladę. Ona sięga po nią, po czym zlizuje bitą śmietanę znajdującą się na wierzchu. Niemalże czuję, jak moje źrenice rozszerzają się na ten widok.

Chwilę potem przestaje i przechyla głowę by spojrzeć na mnie. "Max?"

"Uh-huh?"

"Gapisz się na mnie."

"Przepraszam." Nadchodzą uszy. Trzymam plastikową łyżeczkę, którą przed chwilą wziąłem. "Może powinnaś użyć tego."

Jej promienny uśmiech rośnie, kiedy bierze łyżeczkę, po czym zbiera bitą śmietanę z powierzchni. Czy Kyle nie sprawiał, że czuła się pożądana? To jedyne wytłumaczenie, jakie mogę wymyślić by uzasadnić to, że ze mną flirtuje. Zaraz, to nie tak. Jeśli Kyle tego nie robił, nie byłaby wystarczająco pewna siebie by ze mną flirtować. Jeśli Liz robi to bez skrępowania to znaczy, że mieli udany związek.

Chciałbym znać to uczucie.

Siedzimy w barze kawowym ponad godzinę, rozmawiając, śmiejąc się i flirtując, jak wariaci. Jest o wiele łatwiej, kiedy już pamiętam, jak to się robi. Z nią zawsze tak było i miło jest wiedzieć, że nie wszystko uległo zmianie. W końcu Liz zerka na zegarek marszcząc brwi.

"Powiedziałam, że wrócę koło jedenastej." Już prawie czas.

"Dobrze, więc chodźmy" mój głos nie wydaje się być tak zniechęcony, jakim jest naprawdę, za to jej wprost przeciwnie. Wychodzimy na ulicę kierując się w stronę Crashdown, tak powoli, że prawie się nie poruszamy.

"Więc, musiałeś mieć okropny seks," Liz szturcha mnie ni stąd, ni zowąd.

"Proszę?" Dobrze, że nie mam już nic do picia, bo w przeciwnym wypadku bym się popluł.

"Seks i czekolada. Byłeś bardzo nieugięty w kwestii jakości." Dostrzegam ogromną ciekawość w jej oczach i orientuję się, że moja reakcja w postaci otwartych ust prawdopodobnie sprawiła, że teraz ona myśli, że spałem już z połową szkoły. To niepokoi mnie do tego stopnia, że wolę to sprostować. Tak jest zwykle. Jednak tym razem nie mam najmniejszego pojęcia, jak wytłumaczyć jej, że uprawiałem seks tylko raz w życiu, co odegrało ogromną rolę w kwestii jakości, a w dodatku robiąc to nie byłem do końca sobą. Zwykłe myślenie o sprawach związanych z linią czasu sprawia, że w mojej głowie wszystko się kręci.

"Tak, Ja... moja mama kupuje europejską czekoladę."

Dłoń Liz wystrzeliła w kierunku jej ust, w czymś z rodzaju klasycznego gestu Marii. "O mój Boże, nie mówiłeś o–bardzo przepraszam, Max. Myślałam, że mówisz o czymś innym."

"Nie ma sprawy. Jak już powiedziałem, źle to wcześniej ująłem," nie mogę powstrzymać uśmiechu. "Zastanawiam się jednak, jak ty doszłaś do takich wniosków."

Zatrzymuje się by spojrzeć mi w twarz, jej policzki różowieją. Jej spojrzenie jest czysto figlarne, kiedy zadaje mi pytanie, "Jak szczerą odpowiedź chcesz usłyszeć?"

"Stu procentową," odpowiadam automatycznie. Chcę wiedzieć, co powoduje to połyskiwanie jej oczu.

Jej rumieniec intensywnieje, gdy odpowiada, "Wyglądasz, jakbyś był dobry w łóżku."

"Co?" Cóż za popularne dziś pytanie. Może przestało by padać z moich ust, gdyby ludzie przestali zrzucać mnie takimi sensacjami.

"Naprawdę. Rozmawialiśmy o tym. Wydaje się, że byłbyś bardzo opiekuńczy," wzrusza ramionami, po czym odwraca swój wzrok.

"Spróbowałbym" mówię szczerze. Nagle dociera do mnie, że nie powinienem użyć trybu przypuszczającego, bo teraz stało się oczywiste, że jeszcze tego nie robiłem. Zaskoczenie, które pojawia się na jej twarzy, by po chwili zniknąć, upewnia mnie w przekonaniu, że dokładnie zrozumiała moje słowa.

"Nie jesteś do tego przyzwyczajona?" nie mogę się powstrzymać by nie zapytać. Nie jestem pewien, czy chcę usłyszeć odpowiedź.

"Uhm, zdaje się, że tak. Bycie z Kylem było miłe. Nie... kochaliśmy się zbyt często, ale zawsze było... miło," powtarza.

Ból uderza we mnie z ogromną siłą i usiłuję złapać oddech. Nie, nie chciałem wiedzieć.

"Max, wszystko w porządku?" spytała nieco zatroskana. Próbuję się uśmiechnąć, podczas gdy szukam wystarczająco prawdopodobnego wytłumaczenia.

"Mam lekką astmę, to wszystko. Nic poważnego."

"Może powinieneś na chwilę usiąść." Pociągnęła mnie w stronę ławki i popchnęła w jej kierunku. Jesteśmy już niedaleko Crashdown.

Robię głęboki wdech, by oczyścić umysł. Obserwując ich, widziałem jak swobodnie czuli się w swoim towarzystwie, jak łatwo współdziałali ze sobą. Podejrzewałem to od dłuższego czasu. Ale na Boga, to boli... teraz, kiedy jestem tego pewny. "Co oznacza 'miło'? Co w tym złego?"

"Dokładnie mówiąc, to nic, ale... zawsze czułam, że czegoś mi brakuje. Kyle i ja nie byliśmy prawdziwą parą od... od ponad roku. Nadal nam na sobie zależy, ale brak w tym namiętności" mówi w zamyśleniu.

Mógłbym pokazać ci namiętność, myślę w duchu i wiem, że to prawda. Już wiele razy byłem tak bliski kochania się z nią. Wiem, co lubi, co ją podnieca. Zanim użyłem granilithu, prawie się kochaliśmy, ale jakoś udało mi się znaleźć na tyle sił by to przerwać. Bo gdybym tego nie zrobił, nie byłbym w stanie wrócić i Liz mogłaby umrzeć. Zmiany, jakie w niej nastąpiły sprawiły, że ciężko zachorowała.

Te myśli stają się niebezpieczne, więc wstaję by od nich uciec. Upewniam Liz, że wszystko w porządku, po czym kontynuujemy spacer. Cisza panuje tylko przez kilka chwil.

"Max, dlaczego zaprosiłeś mnie dziś wieczorem?" Nagle pojawiają się parametry. To już nie jest zwykłe wyjście; to randka, choć krótka.

"Z tych samych powodów, o których mówiłem. By spędzić trochę czasu razem, zanim wyjedziesz" odpowiadam łagodnie.

Lekko się uśmiecha. "To, co naprawdę miałam na myśli to, dlaczego wcześniej tego nie zrobiłeś?"

"Byłaś z Kylem."

"Tak, ale zerwaliśmy ponad miesiąc temu."

"Nie wiedziałem, aż do dzisiaj."

"Naprawdę? Hmm." Zastanawiam się, czy myśli o tym samym, co ja–o utraconych możliwościach.

Stoimy teraz przed jej drzwiami i nie sądzę, by którekolwiek z nas było gotowe na to bym odszedł. Pochylam się w jej kierunku, czysto instynktownie, a słowa, które wypowiedziałem w poprzednim życiu stoją między nami.

'Boję się tego, co mógłbym wtedy poczuć, bo wiem, że nie tak miało to wyglądać, że będziemy się wzajemnie krzywdzić. Ja mogę z tym żyć, ale nie chcę krzywdzić ciebie'

'Ale decyzja nie należy do ciebie, prawda?'


Tyle, że tym razem, decyzja należy do mnie. Pierwszy raz, kiedy Liz wybrała bycie ze mną, kosztowało ją wszystko. Nie mogę pozwolić by to stało się ponownie, nie, kiedy mogę temu zapobiec. Ona nie wie, że jestem kosmitą, ani niczego innego, i myśl, że nigdy nie może się tego dowiedzieć przenika mnie na wskroś.

Liz również pochyla się w moim kierunku i coś we mnie skręca się w bólu, gdy robię krok w tył. Prostuje się zraniona. "Max?"

"Liz, nie możemy tego zrobić. Nie możemy się zaangażować."

Denerwuje się. "Więc to miał być jakiś chory żart? Chciałeś się przekonać, jak długo można mnie wodzić za nos, do czasu, kiedy okażę ci zainteresowanie?"

Ała. Szczególnie, że powiedziała, iż jest zainteresowana. Jakoś mi to nie przyszło do głowy. "Nie. Jest dokładnie tak, jak mówiłem wcześniej. Nie spodziewałem się, że–to–będzie tak silne." Zaczyna do mnie docierać, że cień nadziei w jej niepewnej wypowiedzi kryje więcej niż jeden powód mojego nie planowanego zaproszenia ją na kawę.

"To?" Ostro podnosi głos.

"Liz, proszę. Proszę uspokój się i wysłuchaj mnie, choć przez chwilę? Proszę." Robi wyraźny wysiłek, ale w końcu przytakuje, dając mi do zrozumienia, bym mówił.

Od czego zacząć? Muszę być szczery, na ile się da, bez mówienia jej o podróżach w czasie, czy moim odmiennym kodzie genetycznym. Nie mogę powiedzieć, że w poprzednim życiu mi się oświadczyła, ani, że w tym żadne wizje nie doprowadzą nas do orbitoidów, ponieważ je wykopałem i zniszczyłem razem z metalową księgą znalezioną w bibliotece. W ogóle nie mogę wspomnieć o wizjach, i to sprawia mi większą przykrość, niż sądziłem.

Lekki oddech. Oblizuję usta, po czym zaczynam mówić. "Myślę, że w ciągu tych ostatnich kilku godzin, zorientowałaś się, że coś do ciebie czuję."

Potakuje. "Odkąd pamiętam, Maria mówiła, że mi się przyglądasz."

Uśmiecham się nieco. "To prawda. Robię to już od dłuższego czasu."

"Więc nie zgadywałeś, że lubię gorącą czekoladę. Wiedziałeś." Niemal słyszę łoskot, jaki dobiega z jej rozpadającego się na drobne kawałki umysłu.

"Wiem też, jaką pijasz kawę i jaki rodzaj ziołowej herbaty przyrządza dla ciebie Maria." Czuję się zawstydzony, skoro wcześniej zdecydowałem się nigdy o tym nie wspominać.

Dobiega mnie jej śmiech. "Zdaje się, że powinnam czuć się śledzona, ale tak nie jest. Czuję się–bezpiecznie." Przechyla głowę, jakby chciała wiedzieć, co sądzę o jej słowach.

Bezpieczeństwo, to ostatnia rzecz, jakiej zazna będąc przy mnie. Moja Liz też tak mówiła, nawet po tym wszystkim, co się stało. Czuję, jak coś uwiera mnie w gardle. Nie mogę ciągnąć tego dłużej, bo w przeciwnym razie, pęknę stojąc tuż przed nią.

"Liz, ja... to, co chcę powiedzieć jest bardzo proste. Powinnaś podążać za swoimi marzeniami, zrobić coś ważnego ze swoim życiem. Użyć tego zdumiewającego umysłu, by ten świat sprawić lepszym miejscem. A nie możesz tego zrobić będąc ze mną."

"Ponieważ coś związanego z tobą sprawiłoby to wszystko niemożliwym do osiągnięcia." Łapie dość szybko. Jakby nigdy nie było żadnych wątpliwości. Kiwam głową niezdolny do wypowiedzenia żadnego słowa, Liz wzdycha. Nie pyta o szczegóły, wiedząc, że mówię jej całą prawdę. Mam wrażenie, że zaprotestuje z powodu mojego sprzeciwu, opierając się na tych skradzionych godzinach, które dzieliliśmy jako ktoś więcej niż przyjaciele, ale tego nie robi. Ona również odczuwa ucisk na duszy.

"Nie chcę rezygnować z moich marzeń, Max. Jestem całkowicie spakowana, jutro wyjeżdżam na Harvard. Ale czy nie ma sposobu–" cichnie, kiedy przykładam moje drżące palce do jej ust.

"Nie mów tego" błagam. Nie zniósłbym, gdyby pojawił się, choć cień nadziei. Teraz już wiem, że coś jeszcze kryje się pod płaszczem dzisiejszej randki: tłumię w sobie wszystkie myśli dotyczące tego, co mogłoby się wydarzyć. Ona nie może przeżyć swojego życia zastanawiając się, i dobija mnie, że ciągnę to w ten sposób.

Jej oczy łagodnieją ze współczucia i sądzę, że rozumie. Rozumie, że trzymam się tej cienkiej nici. Babie lato; niemal niewidoczne i tak delikatne. Mimo to poddaję je próbie przybliżając się do niej, spoglądając w dół na jej twarz, starając się zapamiętać ten moment na zawsze. Nie dlatego, że odczuwam taką potrzebę. Obraz Liz jest już wyryty w mych powiekach, tak było zawsze.

Podnoszę dłoń, by dotknąć jej policzka, powoli zaznaczając ślad jej kości policzkowej moim kciukiem. To już ostatni raz i po prostu musze to zrobić. "Bądź szczęśliwa."

Potakuje, a jej cudowne, ciemne, oczy wypełniają się łzami. Pocieszam się, że to również ostatni raz, kiedy ją krzywdzę. Pomimo mojego postanowienia, czuję, że zbliżamy się do siebie. Nie mogę jej pocałować, wiem to, ale i tak się nachylam.

Drzwi za jej plecami uchylają się, ukazując Alexa i Marię. Dłoń Marii ląduje na ustach, jak wcześniej Liz, a ja odsuwam się, opuszczając rękę. Tak jest najlepiej, chociaż to bardzo rani.

"Przepraszamy, nie chcieliśmy przeszkadzać. Liz, twoja mama zamówiła nam pizzę i Alex właśnie wychodził by wyrzucić pudełko" Maria przeprasza, podczas gdy Alex wymachuje opakowaniem. Liz uśmiecha się dodając im otuchy. Widzę, jak Maria i Alex na mnie patrzą. Wcześniej, w Crashdown, Maria wydawała się przyjazna i otwarta. Mogłaby odszukać mnie w colleague'u i spędzić ze mną trochę czasu by lepiej się poznać. Wiem, że tak się nie zdarzy. Nie, kiedy Liz wytłumaczy jej, co mówiłem tego wieczora.

"Max-" Liz zaczyna.

Kręcę przecząco głową. "Nie ma sprawy. I tak muszę już iść." Wyczytuję z jej wyrazu twarzy, że wie, co naprawdę mam na myśli i jest na tyle wspaniałomyślna, że pozwala zostawić mi resztki godności.

"Dobrze," wzrusza ramionami. "Bądź szczęśliwy, Max."

Potakuję nie ufając słowom. Cokolwiek wydobyłoby się z moich ust, brzmiałoby w tym momencie niewybaczalnie gorzko. Liz obdarza mnie smutnym uśmiechem, po czym odwraca się.

Obserwuję, jak wchodzi do środka z przyjaciółmi. Zostaję sam. Wszystko zalega ciemnością. Uliczne latarnie wciąż się świecą, neon nad Crashdown jarzy się nieprzerwanie. Ale w moim świecie nie ma już światła.

Z każdym krokiem w kierunku domu moich rodziców, dłonie wbijają się w moje kieszenie w bezradnym geście, kosztującym mnie dużo bólu. Odwracam się raz jeszcze by upewnić się, że ulica na pewno jest tak ciemna i pusta, jak ogarniające mnie uczucia, gdy nie ma przy mnie Liz. Potrzebując je usłyszeć, po raz ostatni wypowiadam słowa w tą beznamiętnie niewzruszoną noc.

"Kocham cię, Liz Parker."

A potem dodaję kolejne słowo. To, które powala mnie na kolana.

"Żegnaj."

C.D.N.

Wersja do druku Następna część