Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (18)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Czapter 18



Kiedy twój morderca rozmawia z tobą, cała zabawa zaczyna się od nowa. Zaprzeczenie, Strach, Żal, Akceptacja.

Mówi „Zabiję ją.”

Zaprzeczenie, strach, żal, akceptacja.

Już rób co masz robić.

Nie, nie rób.

Zaprzeczenie, strach, żal, akceptacja.

Mam nadal zamknięte oczy. To sprawia, że czuję się zagubiona słysząc kolejny odbezpieczany spust i kogoś mówiącego „Odłóż broń.”

Nie byłoby zabawne, gdyby to Max przybył mi na ratunek? Doskonałe zakończenie, czyż nie?

W mojej głowie Max rozwala Eda Hardinga i zabiera mnie do domu. Kładzie mnie na łóżku i leczy mój policzek. Przeczesuje moje włosy palcami, sięga do moich ramion, czeka aż zasnę. W moich marzeniach Max jest aż taki słodki.

Głos staje się donioślejszy, mówi „Odłóż tę pieprzoną spluwę.”

Głos należy do Kyle’a.

Oczy mi się natychmiast otwierają i widzę Eda Hardinga wewnętrznie mocującego się ze swoimi myślami. Kyle trzyma broń przy jego klacie. Ed Harding zaraz zleje się w portki.

Myślę sobie : DAWAJ KYLE!!!

Strzelba, Kyle wygląda jakby miał zamiar polować na kaczki.

W porównaniu ze strzelbą ten rewolwerek wygląda jak zabawka.

Ed Harding upuszcza broń na podłogę a ja ją podnoszę. Kyle mówi mi, jak ma wyjąć naboje, rozsypują się na podłodze, zbieram je i chowam do kieszeni.

Podchodzę, nie podbiegam do Kyle’a. Szepcze do mnie: „Mój tata wkrótce tu będzie”.

Mówi: „Możemy zostać i zostać zasypani papierkami i pytaniami, albo idziemy.”

„A co jeśli on ucieknie?” pytam.

On mówi: „Złapią go.”

Więc idziemy. Kyle mówi Edowi Hardingowi, że jeśli spróbuje uciec to mu jaja odstrzeli. Idziemy do swoich wozów i odjeżdżamy, powoli. W połowie drogi na ulicę spoglądam na siebie, błyskające światła i czarno-białe wozy zaczynają podjeżdżać na podjazd domu Tess.

Myślę: O mały włos nie zginęłam.

O mały włos nie zginęłam.

O mały włos nie zginęłam.

W kółko i w kółko to samo.

To koniec. Boże, w końcu koniec.

Parkujemy na środku ulicy przed Crashdown, wóz Maxa już tu jest. Ja i Kyle podchodzimy z wahaniem. Musicie pamiętać, że Kyle ma takie jakieś uprzedzenia do kosmitów, sama myśl go przeraża.

Mówi: „Nikomu nie mówiłem.”

„Jak to?”

„Hmm.” Wzdryga ramionami „Nie wiem, chyba ... chyba nikt nie musi wiedzieć.”

Potem rzucam się mu na szyję, ściskam go i mówię :” dzięki, dzięki, dzięki.”

Mówię: „O mały włos nie zginęłam.”

Myślę: O mały włos nie zginęłam.

On się uśmiecha „Proszę bardzo.”. Potem waha się i patrzy na mnie zabawnie, otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć. Mówi: „Więc czemu po prostu go nie odrzuciłaś w powietrze albo coś w tym stylu co?”

„Kosmoludy nie działają zbyt dobrze pod presją.”

„To może jakaś mała demonstracja?”

„Później Kyle.”

O wiele, wiele później. Muszę nauczyć się paru naprawdę niezłych sztuczek.

Wdrapujemy się na mój balkon i przez okno widzimy Maxa i Tess. Ona nadal płacze, on trzyma ją w ramionach.

Wiecie, to nie jest wcale takie zaskakujące, ale taka świadomość wcale nie niesie ulgi, zwłaszcza Kyle’owi.

Wiem, że nie powinno mi być przykro. Żyję. Ale nadal czai się jakaś melancholia, podjęłam parę postanowień. Będzie ciężko odpuścić, potrzeba czasu, ale może mi się udać.

Może mi się udać, bo żyję.


Max i Tess nie widzą nas. Ja i Kyle siedzimy na balkonie oparci o ścianę.

Na zewnątrz jest tak ciemno i zaczyna się ochładzać.

„Jak myślisz, kto by wygrał w bójce” mówi Kyle „Ja czy Max.”

Patrzę z pożałowaniem na Kyle’a „Prawdopodobnie Max.”

Rozczarowanie przebiega przez twarz Kyle’a. „Serio? Ale kanał, założyłbym się, że ja.”

Uśmiecham się „Nie mogę przestać widzieć tego obrazka: ty z ta strzelbą, jak Komando: styl łowcy jeleni.”

„No, niezły byłem, co.”

„No.”

„Dobra” opiera dłonie na posadzce „Chciałbym zostać i popatrzeć jak ten dupek kradnie mi dziewczynę, ale wydaje mi się, że powinienem sprawdzić że mój ojciec dorwał tamtego sukinkota, a policja i tak będzie chciała przesłuchać Tess i mnie.”

Ukrywa swój ból.

„Dobra” mówię „Dzięki jeszcze raz Kyle.”

Podnosi się „Nie ma problema. I jeszcze jedno, są jeszcze jacyś kosmici, wiesz , powinna być jeszcze parka.”

„Tylko ja.” Mówię „tylko ja przeżyłam katastrofę.”

Potakuje „Może zobaczymy się jutro, pokazałabyś mi parę sztuczek.” Jego głowa znika w dół drabiny.

Cudnie.

Więc siedzę tak sobie na moim balkonie. Dziwne, po tym jak o mały włos nie zginęłam. Ciężko myśleć. Wszystko ma taki pobłysk nowości, jakby cały świat się narodził ponownie.

Wstaję i podchodzę do okna, otwieram je. Nawet na nich nie patrzę. „Nie przeszkadzajcie sobie” mówię „tylko coś wezmę.”

Podchodzę do biurka i wyciągam stertę papierów.

To moja przyszłość.

Wychodzę na zewnątrz i siadam na leżaku. Gapię się w papiery.

Tak się sprawy mają: całe to moje narzekanie na to miasto, a mogłam już dawno wyjechać.

Pstryknięcie palcami i zdałam maturę. Za parę dni dostanę dyplom pocztą. Mam nadzieję wyjechać zanim to się stanie, rodzice wyślą mi pocztą ten dyplom, tam, dokądkolwiek trafię.

„Liz?”

Odwracam się i widzę Maxa gramolącego się przez okno, Tess nadal siedzi na łóżku. Waha się podejść do mnie, nada wygląda na cholernie wystraszonego.

„co ci się stało w policzek?” pyta.

Mówię „Wdałam się w bójkę z lodówką i przegrałam.”

„Coś się wydarzyło?”

„Nie.”

Spogląda na papiery „Co robisz?”

Wyjeżdżam Max, hasta la vista Roswell.”

Jego oczy powiększają się „Opuszczasz Roswell?”

„Się zgadza.”

„Nie możesz po prostu wyjechać, co ze szkołą, z twoimi rodzicami?”

„Dadzą sobie radę.”

„Co z Alexem i Marią?”

Wzdrygam ramionami „Dojada jak zdadzą.” Wygląda na zatroskanego, może ciężko mu pogodzić się z utrata najlepszego kumpla, ostatnio wiele razem przeszliśmy. Mówię : „Od dawna chcę się stąd wydostać Max. Potrzebuję tego, potrzebny mi nowy start.”

Mówię: „Ktoś musi ją odstawić na dworzec, zajmiesz się tym?”

Znów się wykrzywia, zawsze delikatnie, myśli. Potakuje. Znów spogląda w ziemię.

„Więc” mówię „Ty i Tess, co?”

jego głowa wykręca się w kierunku okna „Taa... na to wygląda.”

Mówię ”I niech ci na zdrowie Max.”

I mówię serio. Ma czego pragnął, niech mu wyjdzie na zdrowie.

Podchodzę do drabiny i wchodzę na pierwszy szczebel, mówię: „Jutro u Eddiego jest imprezka, oboje powinniście przyjść.”

Patrząc w podłogę mówi „Tak, jasne.”

Ciekawa jestem w czym ma problem.

Ale to i tak już nie jest mój problem.

Myślę, żeby wyszedł z mojego pokoju, bo muszę wziąć prysznic.

Schodzę po drabinie na sam dół i wchodzę do Crashdown frontowym wejściem. Praktycznie jest pusto. Z wyjątkiem Kobiety Która Siedzi w Rogu i Michaela i Izabell.

Idę na zaplecze a Maria rzuca we mnie fartuszkiem jednocześnie unikając kontaktu wzrokowego. Mówi „Spóźniłaś się 3 godziny na swoją zmianę, Tess się w ogóle nie pokazała, więc wisisz mi przysługę.”

Mówię „moja zmiana.”

Otwiera swoją szafkę szarpnięciem i udaje, że czegoś w niej szuka, prawdopodobnie robi to by uniknąć mojego wzroku. Mówi „Ok., Pamiętasz? Robota? Coś co robiłyśmy kiedyś razem? Za co nam płacą? Miałaś zacząć od szóstej.”

Mówię „Praca.”

Upuszczam mój fartuszek. Tylko na jakiś czas można przełożyć płacz. Nie chce akurat teraz pracować. Chcę wziąć ten pieprzony prysznic.

Proszę o zbyt wiele?

O mały włos nie zginęłam do cholery.

Wszystko czego chcę to wziąć prysznic.

Maria zatrzaskuje swoją szafkę, nadal nie patrzy na mnie. „Oczywiście teraz to i tak nie ma w ogóle znaczenia, bo mamy tylko trzech klientów, z których dwójka i tak za tobą nie przepada, a kto wie co szczekająca dama o tobie myśli...” spogląda na mnie „Płaczesz?”

To pytanie z rodzaju tych, które cię przywracają do równowagi. Wiem, że wy wiecie o czym mówię. Siąpiesz troszkę a kiedy ktoś cię pyta czy płaczesz nagle odkręca się kurek.

Potrząsam przecząco głową i ryczę. To wspaniałe uczucie.

Zanim o tym zdążyłam pomyśleć Maria już jest przy mnie przyciskając moją głowę do swojego ramienia „Lizzie, co się stało?”

Chcę coś powiedzieć ale słychać tylko przerywany płaczem bełkot. Chyba nie powinnam była nawet próbować. Zamykam oczy i pozwalam łzom płynąć. Długo czekały na ujście. Wyrzucam je z siebie. Wszystko, łzy, ból, całą krew której się naoglądałam. Wszystkie rzeczy, których nie robiłam a które zamierzam zrobić, bo żyję. które powinnam była zrobić, z którymi w przyszłości poradzę sobie inaczej, zaczynając od teraz.

Mówię „przepraszam.”

Potrząsa głową nie rozumiejąc „to dlatego płaczesz?”

Teraz się śmieję, płaczę i śmieję się w tym samym momencie.

Odsuwa mnie od siebie i patrzy na nie jakby mi zdrowo odbiło.

Może i mi odbiło. Odbiło, ale w końcu coś zrozumiałam.

Więc sadzam ja na kanapie i mówię jej. Nie wszystko, ale większość. O Tess, jak zamieszkała u mnie i dlaczego. O tym jak nic nie zrobiłam. O tym, ze jak w końcu zdecydowałam się coś zrobić to poszłam do domu Tess i moja głowa natknęła się na broń.

I dzięki Bogu ona rozumie. Jej też jest przykro, mówi. Tęskniła za mną. Cieszy się, że nie zginęłam, powinna była wcześniej ze mną pogadać.

Mówimy o tym i o tamtym płacząc i analizując nasza przyjaźń. Potrzebuję tego, i to bardzo. Potrzeba mi najlepszego przyjaciela na punkcie którego nie mam obsesji.

Pytam ją o Michaela a ona mówi, że mają ten cały związek „kochaj – nienawidź”. Mówi, że on cały czas nabija się z niej, ale też to jest chyba oznaką, że ją lubi.

Uśmiecham się i mówię „ Wiesz, że Michael jest kosmoludem.”

Ona też się uśmiecha i odpowiada „Ta Liz, wiem.”

Tak naprawdę nie wie. Słyszała to z tysiąc razy i nie wierzy mi, tylko mi potakuje.

Wiedziałam, że mi nie uwierzy, dlatego jej powiedziałam.

Maria pakuje mnie do łóżka, całuje w czoło.

To takie miłe mieć znów najlepszego przyjaciela.

„A tak przy okazji” mówię zanim zdąży zamknąć drzwi „Twoja siostra to zdzira.”

„Dopiero to odkryłaś? Hej, idziesz jutro na te imprezkę?”

Mówię „Ta, mam randkę z Eddiem, zamierzamy mieć niezły odlot igrać w butelkę.”

Śmieje się bo wie, że żartuję „branoc Liz.”

„Branoc Maria”.

Potem idę spać i zasypiam.

I śpię.

I śpię.


„Nie masz na sobie czerwonego sweterka.”

Panie, on naprawdę myślał, że może mi mówić w co mam się ubrać.

„Na zewnątrz jest z 30 stopni Eddie, a poza tym, ubrałam mój niebieściutki top specjalnie dla ciebie kotku.”

Hahaha.

Po dniu, w którym o mały włos nie zginęłaś masz mnóstwo uciechy. Żartujesz z ludźmi, wszystko cię bawi.

Eddie się szczerzy „Ja się nawet dla Ciebie ostrzygłem.”

„Ok., pół centymetra nie liczy się jako strzyżenie.”

Wzdryga ramionami „Cóż, mogłem wziąć działkę zanim po ciebie przyjechałem.”

„Dobrze, że nie wziąłeś, nie chcielibyśmy, by twój kinol zgnił i odpadł, prawda?”

Ja i Eddie, my się naprawdę nienawidzimy, w taki przyjacielski sposób.

Siedzimy na jego kanapie obserwując ludzi skupiających się koło puszki z piwem.

Nie myślę o Maxie.

Przysięgam.

Nawet wtedy kiedy zjawia się sam.

Nawet kiedy koło mnie siada.

Mówi „hej”. Uśmiecha się jakby połknął piłkę.

„gdzie Tess?”

Potrząsa ramionami.

„W czym masz problem?” pytam.

„Nie mam problemu”.

„Jasssne.”

Eddie drze się przez cały dom „Liz, chcesz piwa”

To nie było pytanie.

„Nie, nie chcę.”

Brwi Maxa zjeżdżają w dół. „Przyszłaś tu z Eddiem?”

„Jeszcze jedno słowo.”

„Więc, w końcu cię przekonał, co?”

Uśmiecham się „Max, przymknij się.”

„Urodzisz mu upragnionego syna?”

„ZAMILKNIJ.”

Uśmiech Maxa blaknie i zaczyna nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. „Musze z tobą porozmawiać.”

Do pokoju wkracza Courtney napastując Maxa samym spojrzeniem. Wyobraźnia. Uderza widelcem w pustą butelkę. „Kto gra w butelkę? Max, co ty na to?”

Max patrzy na mnie „Idziemy?”

„Idź, wyliż Courtney migdałki, ona to lubi.”

„Liz, to obrzydliwe.”

„Tak, świat jest okrutny.”

Jestem chodzącą radością z zewnątrz. Wewnątrz staram się skupić na oddychaniu. Nawet mnie nie zapytał kiedy wychodzę, nawet nie powiedział do widzenia ani będę tęsknił czy coś w tym stylu.

Dołącza do reszty grupy na środku pokoju. Ale i Maria już tam są, machają na mnie i siadają w kółeczko.

Zastanawiam się czemu on w ogóle gra, przecież Tess tu nie ma.

Eddie dołącza do mnie siadając na kanapie. „Powinniśmy zagrać.”

„Nie, nie powinniśmy.”

„Taa.” Mówi „ chyba faktycznie powinniśmy skończyć te popierdółki i przejść do rzeczy w pokoju na tyłach domu.”

„raczej nie dokładnie TO miałam na myśli.”

Potrząsa ramionami „Musiałem spróbować.”

„Taa, próbuj, próbuj i PRÓBUJ.”

Eddie mówi „Ja na serio, poważnie, nie mam nawet 0,00001% szansy, co Liz?”

„Hmm.” Potrząsam głowa ze współczuciem „Prawdopodobnie nie, za parę dni wyjeżdżam, a poza tym pachniesz cały jak trawka.”

Uśmiecha się „Dzięki!”

Panie, litości.

Więc sobie siedzę.

Grupa mych ziomków zgromadzona w kółeczko naprzeciwko mnie.

Tak to zatem powinno wyglądać, wiecie. Każdy wygląda na szczęśliwego i ja cieszę się, że oni się cieszą.

Więc tak wygląda moje wielkie odejście.

Też chciałabym być szczęśliwa.

Alex kręci butelką, ląduje na Marii.

Śmieję się ciężko.

Maria rzuca mi włochate spojrzenie i spoziera na Alexa zniesmaczona.

„I oby to było porządne!” drę się z kanapy.

Stykają się wargami wysuwając je tak daleko jak na to im tylko pozwala budowa twarzy i cmokają się delikatnie.

„Kicha” mówię „Ma być powtórka.”

Dzisiaj to ja się naprawdę udzielam. Czuję jakbym mogła góry przenosić, bo niedługo wyjeżdżam. Mam ochotę rozpętać bójkę.

„czemu ty nie zagrasz Parker” mówi Courtney „Lęk przed pierwszym pocałunkiem?”

Chwytam butelkę piwa przynależną do Eddiego „Wystękaj jeszcze raz coś podobnego a to wyląduje na twoim czole.”

WHOA.

Pojęcia nie wiem, skąd to wylazło.

Max się śmieje.

Eddie chwyta butelkę „nie rzucaj tą, ta jest moja.”

Pochylam się i biorę głęboki wdech. Michael kręci butelką, szyjka wskazuje Marię.

Całują się.

Zastanawiam się, czy Maria nadal chce wyjechać po szkole.

Izabell kręci butelką – ląduje na Alexie.

Cóż za niespodziewajka.

Całują się.

Kolej na Maxa, nikt, włączając we to mnie, nie wie, po jakiego on gra. Ja nie wiem, może też czuje się niepokonany, może po prostu chce zrobić coś szalonego.

Ciężko stwierdzić. Ciężko odpuścić. To dosyć bolesne, ale nie chcę o tym myśleć.

Powinnam się cieszyć, żyję przecież.

Taa.

Więc max kręci butelką.

I każdy chce wiedzieć, kogo Max dziś pocałuje.

I nie wiem, czy mogłoby mi to bardziej wisieć, dowiedzieć się to nie kwestia przetrwania.

Obsesja taka jak ta jest dziwna.

Ale to już wiecie, nie?

Wiecie, że butelka wskazuje na mnie.

Wiecie, że powiem ,że nie gram. I to dwukrotnie.

Wiecie, że on spojrzy na mnie, prosto w oczy,

Centralnie w oczy.

A moje wnętrzności drżą, kurczą się, umierają. Nie sądziłam, że tak to będzie wyglądało. Ja tylko siedzę, staram się oddychać, koncentruję się na oddychaniu.

„ja też nie gram.” Mówi Max.

Mógłby to mówić w przenośni, że nie gra już w gierki. Ciekawa jestem w jakie gierki my pogrywamy. On nie powinien mnie lubić, taki obrót rzeczy nie powinny były przybrać.

On powinien być z Tess, to jej chciał do cholery. To nie powinno się było wydarzyć.

Nigdy nie myślałam ,że do tego dojdzie. Nigdy tego nie planowałam.

To się tak naprawdę nie dzieje, tego nie ma.

Patrzę na Eddiego „zabierz mnie do domu.”

Nikt nie kuma o co biega. Wstaję i wychodzę, mam nadzieję, że Eddie człapie za mną.

W drodze do wozu Eddiego staram się skoncentrować na oddychaniu. Ktoś chwyta mnie za nadgarstek i odwraca ku sobie.

Wiecie, czasami kręciołek się zatrzymuje i wszystko wskazuje na ciebie.

I co w mordę jeża zamierzamy z tym zrobić.

Max mówi „Pozwól mi z tobą porozmawiać.”

Mówię „Mów”.

„nie chcę, żebyś wyjeżdżała.”

„szkoda.”

„Kiedy tak w ogóle wyjeżdżasz?”

„za parę dni”.

Zaciska oczy, czyżby to był ból?

To nie może być rzeczywistość. Max się pogubił.

„Liz” mówi a jego oczy robią się maślane „ja... Ja czuję ... Myślałem...”

„Wykrztuś to z siebie wreszcie.”

Bierze głęboki oddech „Lubię cię Liz ... wiesz ... w sposób... to znaczy bardziej niż jak przyjaciel przyjaciela.”

To się nie dzieje.

„Ty lubisz Tess.”

Potrząsa głową „Widzisz, zabawne ... Ja wcale ... wcale nie. Podrzuciłem ją do domu Kyle’a dziś wieczorem. Pogodzili się.”

„Zdebilałeś.”

Przez sposób w jaki na ciebie patrzy nie możesz oddychać. Jego głos, taki przyjemny, głęboki, ze wręcz musisz słuchać. „Liz, byłem debilem, nawet więcej. Byłem dupkiem w stosunku do Ciebie. Kyle powiedział mi co zaszło.” Potrząsa głową „Powinienem być tam, mogłaś zginąć.”

Moje oczy wyschły. Nie mogę nawet mrugnąć. Zaraz wypadną z mojej czaszki. „Max, ostatnio jesteś pod dużym stresem, musisz usiąść i przemyśleć to co mówisz.”

A on „nie wyjeżdżaj.”

„Jesteś obłąkany.”

„ja tu serce otwieram, wiec łaskawie się odczep.”

„nie.”

Mruczy coś, chyba się sfrustrował „kiedy wracasz”.

„Pojęcia nie mam. To koniec, to powinien być koniec, tu nie chodzi o mnie.”

„O czym ty do cholery mówisz?”

Potrząsam głową.

Mówi „tu chodzi o CIEBIE Liz, i daleko tu do jakiegokolwiek końca.”

Nie mogę oddychać. Nie mogę mówić. Co się dzieje.

Mówi „Jeśli za tydzień nie wrócisz, wsiądę do samochodu i odnajdę cię.”

Chyba staram się coś powiedzieć ale wychodzi mi tylko jakieś prychanie i piskliwe dźwięki. Eddie pojawia się z kluczykami do wozu. „gotowa do jazzzdy?”

Potakuję.

Max na to „Liz, nie chcesz iść z Eddiem, on cię wkurza.”

Eddie na to „Hej!”

Biorę głęboki wdech, mój głos pojawia się jak tarcie kamieniem po chodniku „A co jeśli ja nie lubię cię takim, co wtedy Max?”

On spogląda w dół, uśmiecha się i mówi „Lubisz.”

„HĘ?”

„Ja... wiem.. od jakiegoś czasu.. domyśliłem się jakiś czas temu, skoro to nie chodziło o Kyle’a, wiesz... o kogo innego by chodziło.”

Moja żuchwa, opadła na podłogę. Sięgam do drzwiczek wozu. Wsiadam.

Nie mogę nawet myśleć.

Próbuję ale.. próżnia.

Nicość i ciemność. Ciemność widzę.

Myślę o nicości.

Całą noc.


Jest poniedziałkowy poranek. Nawet nie pamiętam paru ostatnich dni bo siedziałam tu robiąc konkretnie Nic.

Spakowałam się.

Nie zrobiłam nic ponadto.

Myślicie, że ześwirowałam? Że jestem głupia?

No to pozwólcie mi coś powiedzieć.

Wyjaśnijmy sobie coś. Tak, żeby była jasność.

Macie zamknąć oczy i wyobrazić sobie coś dla mnie. Jazda!

Wyobraźcie sobie w basenie, z Maxem Evansem. Pół nagich, przyciśniętych do jego ciała.

Wyobraźcie sobie jego klatkę przyciśnięta do waszej i jego oddech na waszej szyi.

Wyobraźcie sobie jego usta, język dotykający waszej skóry, jego palce bawiące się na tyłach waszego biustonosza.

Pomyślcie co ma chłopak zamiar zrobić. Pomyślcie, co wy macie ochotę mu zrobić.

JUŻ.

A teraz, pomyślcie o tym, że widzicie go widzącego przez lata kogoś innego.

Powtarzam: przez lata.

Pomyślcie o nim sprzed dwóch tygodni, kiedy to nie był w stanie przypomnieć sobie waszego imienia.

JUŻ.

I wy mi próbujecie wcisnąć że to nie sen. Staracie się mi wmówić, że powinnam mu uwierzyć.

Nie mówię, że on kłamie. Może on i rzeczywiście mnie lubi. Wydaje mi się, że chłopak nie myśli trzeźwo, chyba jest irracjonalny i impulsywny.

Powiedzcie mi, że nie powinnam się bać.

Bo się boję. Jak cholera.

Przez ostatnie parę tygodni tak się składa, że się swoje wycierpiałam ale jakoś sobie z tym poradziłam. Ale nie chcę cierpieć przez niego.

Naprawdę nie chcę cierpieć przez niego.

Nie wyobrażam sobie, ze miałabym sobie radzić z takim bólem.

Dzwoni telefon, to Maria, mówi z ustami wypchanymi jogurtem.

Mówi „Czeszcz dzewszynkoo, Masz Evansz maszogggo na szebie.”

Ja „Że jak?”

Połyka. „Max Evans, poszłam do Izabell dziś a Max zaatakował mnie chcąc dowiedzieć się gdzie i czy w ogóle pojechałaś. Jest nakręcony na maxa, na maxa powtarzam.”

Ja na to „O.”

„powinnaś do niego zadzwonić.”

„Taa, może.”

Odkładam słuchawkę i natychmiast podnoszę ją znowu.

Musze zadzwonić.

POTRZEBUJĘ zadzwonić.

„Doktorze Amos, to ja Liz.”

„Witam Liz.”

„potrzebuję spotkania – dzisiaj.”

„Cóż, mam spotkanie o 10.00”

„Może być, a. I dr Amos?”

„Tak Liz?”

„Przyprowadzę przyjaciela.”




Poprzednia część Wersja do druku Następna część