Incognito - tłum. LEO

SPIN - czyli Kręciolek (17)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część



Czapterek sewentin



Trójka nas, stoimy w trójkąciku.

Trójka potrójnego bólu, samo karania się, oto czym kiedykolwiek byliśmy. Do tej pory zwykliśmy byli się wzajemnie ranić, manipulować sobą, nienawidzić i kochać. Teraz pora na współpracę.

Stoję w obliczu podjęcia decyzji, bo Tess w tym momencie to decyzji raczej nie podejmie a nie jestem gotowa zapytać o nią Maxa.

Ale kim ja jestem. Kim jestem, żeby osądzać co dobre a co złe.

Kto zrobił mnie sędzią?

Jak spojrzysz w lewo, zobaczysz postać leżącą na podłodze i zobaczysz krawędź plamy. Nie odwracaj głowy, albo skup się. Nie chcesz się skupiać.

Zrobiła coś złego? Zasługuje na karę za próbę morderstwa? Zasługuje na kolejną karę? Jeśli nie, to mam plan.

Logiczne.

Ale nadal jeśli spojrzycie w lewo i w dół, to nadal będzie tam ten krwawy ślad. Możesz nadal zobaczyć jak z pewnym wahaniem wycieka z postaci, możesz podążać jego ścieżką i małymi kroplami aż do ciebie i – kogo tam jeszcze. Kiedy przesuniesz wzrok na prawo to podążasz za ścieżką prosto do noża. Chciałabym ,żeby jej dywan nie był biały. Założę się, że cholernie nieźle się trzeba navanishować żeby usunąć krew z białego dywanu.

Logika zawsze skutkuje w sytuacjach takich jak ta. Widzę krew, myślę logicznie. Emocje mną rządzić nie będą, Tess może, ja nie. Ale mój plan, mój plan będzie opierał się na kłamstwie stulecia.

Gorszym niż zatuszowanie wypadku, gorszym od ukrywania kosmicznej konspiracji, gorszym niż zmywanie krwi z ulicy tamtej nocy, niż spalenie tych zakrwawionych ubrań.

Kim myślicie, że jestem. Czemu to dla odmiany ktoś inny nie pokwapi się być sędzią.

Jeśli podniesiecie nieco wzrok, zobaczycie jak Tess klęka na dywanie, jak kapią na niego jej łzy. Jeśli podniesiecie wzrok jeszcze bardziej zobaczycie jak ukrywa twarz w dłoniach. Mokrych, zakrwawionych dłoniach. Wiecie, to nie jest morderca. Wiecie co trzeba zrobić.

Ja wiem co ja musze zrobić.

A wewnątrz się śmieję. Czasami emocje sięgają zenitu, że muszą jakoś znaleźć ujście. Nie chcę płakać, więc myślę jak popieprzona jest ta cała sytuacja i zaczynam się śmiać.

Myślę o tym, jak mogłam to powstrzymać i śmieję się wewnątrz.

To mechanizm obronny.

Nazywa się nawet: Formowanie reakcji.

Sprawdźcie.

„Bez naszego mechanizmu obronnego” mawia dr Amos „Nie przetrwalibyśmy.”

„ludzie go potrzebują” mawia dr Amos „Nie igraj z nim, bo mogą się przystosować.”

Zastanawiam się, czy staje się mniej wartościowym człowiekiem.

Zastanawiam się, czy staję się mechanizmem obronnym.

Staję się robotem. Pojemnikiem chłonącym psychologiczne definicje.

Największym lękiem maxa jest obawa, że Tess dowie się, że jest ufoludem.

Mój głos jest mechaniczny, zimny jak stal „Tess, idź do swojego pokoju i zostań tam.”

Ona płacze intensywniej. Nie chcę być wredna, ale robię to dla niej „JUŻ”

Idzie.

Nie wiem od czego zacząć. Wiem, co musze zrobić, ale nie wiem od czego zacząć.

Nie mogę spojrzeć Maxowi w twarz. Popycham go w stronę ciała z zamkniętymi oczami.

Kiedy je otwieram oczekuję jakiegoś szoku, ale on nie nadchodzi szybko. Oczekiwałam tego, jakiegoś odrażającego faceta, krwawej rany ciętej na jego klacie, rana na czole efekt ogłuszenia. To mnie nie bierze.

Może tracę człowieczeństwo, może Max traci je też.

Klękamy po obu stronach ciała. Obrzydzenie powoli podpełza, powoli, ale stanowczo, falami. Chcę zwymiotować.

Maxowi też jest niedobrze. Wiem to, nie musze patrzeć. Chwytam jego dłoń w moją i przyciągam ją. Nasze dłonie błądzą na ciałem. Nie wiem skąd to wiem, ale wiem, że oboje myślimy o tym samym:

Cham zasługuje na to, by umrzeć.

I jeszcze to:

Decyzje nie należy do nas.

Mówię: „nie lecz tej rany na głowie, musi być nieprzytomny.”

Max potakuje i kładzie dłoń na jego piersi.

Ed Harding.

Mam nadzieję, że zgnije w więzieniu. Mam nadzieję, że często dostanie w pysk. Mam nadzieję, że dostanie to co mu pisane. Chciałabym być jednym z tych, którzy wymierzą mu jego los.

Ale nie jestem.

„Wiedziałam, cholera wiedziałam.” Dochodzi zza drzwi.

Myślę: Dupa.

Ja i Max odwracamy się, żeby zobaczyć Kyle’a. Kyle’a z szałem w oczach, wypełnionego wściekłością. Gapi się na Maxa „Wiedziałem, że to ty” mówi Kyle „Wiedziałem, że to ty jesteś kosmitą.”

Max ma ten wygląd na twarzy, jakby wyciekła z niego nadzieja.

„Co jej zrobiłeś” mówi Kyle „ZMUSIŁEŚ ją by cię lubiła? Jesteś aż tak popieprzony?”

Kyle myśli jednotorowo: Tess. Nawet nie zastanawia go dlaczego Max właśnie uleczył jej ojca.

„To już koniec” Max szepcze do siebie „Koniec ze mną.”

Jeszcze nie Max.

Ja też dotykałam ciała.

Podnoszę się i podsuwam swoją twarz do twarzy Kyle’a jak kosmiczna hybryda, którą zaraz zamierzam się stać. „To ja Kyle, JA. Ja jestem ufoludem. I co zamierzasz zrobić, wydasz mnie? Powiesz wszystkim? Twoja dziewczyna właśnie zamierzała kogoś zabić, chcesz ja wsadzić do więzienia?”

Drę się na niego, jestem tak straszna, jak tylko mogę być.

A Kyle wygląda na zdezorientowanego, bliskiego płaczu, mówi „Ty?”.

Potakuję „Max to człowiek” mówię „Idź stąd.”

Powoli cofa się ku drzwiom wejściowym. Odwraca się i biegnie. Mam nadzieję, że nie zrobi jakiegoś głupstwa. Nie mamy teraz zbyt dużo czasu.

Max mówi „Liz.”

Staram się zignorować sposób w jaki na mnie patrzy. Nie ma czasu na bzdurne momenty z cyklu „najlepsi kumple”.

Mówię „Proszę bardzo, a teraz usuń tę krew.”

Patrzy w dół, potakuje, przesuwa nad dywanem dłonią, nad ubraniami Eda, nad nożem. Prawie skończyliśmy.

Wkładam nóż do dużego drewnianego pojemnika kuchennego. Idziemy do pokoju Tess, płacze na łóżku. Potem słowa po prostu wyskakują z moich ust. Kłamstwa. To dla Maxa.

Mówię jej, że musi się skupić i posłuchać mnie. Mówię jej, że sprawiłam ,ze wszystko się ułożyło, że nie będzie miała kłopotów. Krwi już nie ma, rany też nie.

Mówię „Nie jestem stąd”.

Wyciera łzy z oczu i spogląda na mnie w szoku „zawsze myślałam, ze to ty.”

Wiec Tess myślała cały czas, że to ja.

Wewnętrzny śmiech.

Mówię „Wynośmy się stąd w cholerę.”

Mówię Maxowi, żeby zaprowadził Tess do swojego wozu. Biorę kluczyki od wozu Tess. Myślę, że to koniec, mam nadzieję, ale nie pewność.

Ale o czymś chyba zapomniałam.

Co to jest.

...

W mordę.

Dobrze, że mama zmusiła mnie do noszenia przy sobie komórki. Sięgam do torby, chwytam ją, wybieram parę numerów. Tess nosi swoją komórkę w kieszeni spodni. Zawsze.

Odbiera: „Halo?”

„Broń Tess, gdzie jest broń.”

„O boże” mówi „Jest w kuchni.”

Wdeptuję hamulce do oporu parkując wóz. „Czemu w kuchni.”

On mówi „On wchodzi do mojego pokoju, nie do kuchni.”

Mówię „Gdzie w kuchni”.

Ona „Szafka po lewej od lodówki, z tyłu.”

Rozłączam się.

Prawie koniec, już prawie koniec.

Myślę o powrocie do domu, wzięciu prysznica, gorącego prysznica. Myślę o położeniu się pod prysznicem i o płaczu. Myślę o tym, kiedy tylko będę mogła się rozpłakać.

Płacz to najcięższa spraw do przełożenia na później.

Jestem taka zmęczona.

Więc wracam do domu, zostawiliśmy otwarte drzwi. Mijam ciało. Ledwie się powstrzymują od kopnięcia w nie.

To byłoby takie proste, po prostu kopnąć, naprawdę ostro, prosto w twarz.

Nie kopać ludzi w twarz Liz.

Myślę o tym, kiedy będę już w domu i kiedy będę mogła wezwać policję.

Cicho idę do kuchni, otwieram szafkę od strony lodówki.

Broń jest zamotana w ręcznik, w kilka ręczników. Wygląda jak przeciętna szafka na ręczniki. Odplątuje ją. Dziwne, tak sobie trzymać broń.

Nie chcę jej trzymać. Chcę rzygnąć znowu, jechać do domu i płakać, kiedy to się tylko skończy.

Kiedy tylko przestanę być chodzącym mechanizmem obronnym.

W pokoju stołowym słyszę szmer, więc się obracam. Ed Harding zdecydował się podnieść i sobie pospacerować.


Co to jest.

Czemu to się nie kończy.

Patrzy na mnie, dotyka tej niewielkiej ilości krwi sączącej się z jego głowy. To typ człowieka, jakiego wolelibyście nie spotkać na swojej drodze.

Zamykam oczy, strach każde je zamykać.

Mówi : Mała suka próbowała mnie dziabnąć.”

Mówi „gdzie ona jest.”

Nie mogłabym nic z siebie wydusić, nawet gdybym próbowała.

Mocniej trzymam broń, trzęsę się, więc nie chcę by mi wypadła.

Zamykam usta i staram się coś mruczeć, ale nie mogę. Gardło mi się zacisnęło.

On mówi : „Kim jesteś do cholery.” Jego głos jest śliski, obrzydliwy. Podpełza bliżej, jak wąż. Ręka mnie świerzbi.

Mówi „Gdzie ona jest”.

Widzi broń.

Mam broń, więc staram się przekonać samą siebie, że to ja tu rządzę.

On podchodzi bliżej a ja podnoszę broń.

Ja mam przewagę. Ja mam przewagę.

Gówno prawda, na oczy nawet nie wiedziałam broni z tak bliska.

Ale broń oznacza przewagę.

Nawet jeśli nie wiem, jak z niej korzystać.

On podchodzi bliżej.

Potrzebuje obu rąk, by utrzymać broń, bo w jednej za bardzo widać, jak mi się dłoń trzęsie. Staram się myśleć, nie powinno to być znowu takie trudne, to tylko spust, no nie. Ale nie, trzeba go odbezpieczyć, chyba kciukiem, pojęcia nie mam.

On podchodzi bliżej.

To zależy jakiego rodzaju jest ta broń. Część broni wypala, gdy naciśniesz spust, Alex mi mówił. Ale wydaje mi się, że część z nich nie wymaga tego. Pojęcia nie mam. Gdzie ta moja przewaga. Dlaczego on się nie boi.

On podchodzi bliżej.

A nawet gdybym wiedziała jak tę broń użyć. Nie mogłabym go po prostu zastrzelić, mogłabym? Mogłabym kogoś zastrzelić, może mogłabym wymierzyć w kolano, może mogłabym to zrobić.

On podchodzi bliżej, podnosi rękę.

Mogłabym spróbować połączyć te wszystkie możliwe kombinacje, mogłabym wycelować, nacisnąć spust, zobaczyć co się stanie. Ale ja nie chcę sprawdzać co się stanie, ja wolę wiedzieć co robię. Ja nie chcę zastrzelić nikogo i zostawić akcję by mnie zaskoczyło rozwiązanie.

On podnosi rękę i dotyka końca lufy. Powoli chwyta ją, potem powoli odpycha ją tak, by nie była wycelowana w jego twarz.

Albo mogłabym się od razu poddać.

Zamykam oczy kiedy wyrywa mi broń z ręki.

Zawiodłam sama siebie.

Stoją sztywno, próbuje przygotować się na to, co się stanie.

Jak się przygotować na coś, co ma się stać, na coś nieznanego. Co on zamierza zrobić.

Czuję dłoń chwytającą mnie za włosy. Chwytającą tak mocno, że mam wrażenie, że mnie oskalpuje. Czuję jak moja twarz zderza się z czymś, czymś zimnym.

Czuję otworek wymierzony dokładnie w moją skroń.

Czuję jak pulsują moje kości policzkowe.

Otwieram oczy i widzę gładką powierzchnię lodówki.

Chcecie wiedzieć jak to jest, gdy śmierć jest blisko?

Życie wcale nie miga ci przed oczami, myślisz o kretyńskich rzeczach.

Myślę, że powinnam była przeprosić Marię.

Myślę o fotkach z miejsca przestępstwa. Mózg zmieszany ze starym plasterkiem indyka. Krew i gluty i łzy zbełtane razem z ketchupem i musztardą. Wiem, że śmierć nie jest romantyczna ale to jest tak romantyczne jak tylko może być.

Poświęcam życie ponieważ jestem zbyt dobra, by pozwolić komuś zginąć.

Myślę o Kyle’u skaczącym po całym mieście wrzeszczącym do każdego kto chce słyszeć, że Liz Parker jest kosmitką.

Myślę o Maxie pozbawionym swego najlepszego kumpla i smutno mi bo wiem, że jemu będzie smutno. Maria i Alex będą tęsknić, ale mam nadzieję, że sobie jakoś poradzą. Mi też będzie ich brakować. Moi rodzice, dobra, wystarczy, nie mam zamiaru tego ciągnąć, to przygnębiające.

W zasadzie, to przyjmujesz swój los. Może nadszedł czas by mierzyła w ciebie lufa pistoletu. Po prostu wiesz, że to koniec. Odpuszczasz.

I wiecie co, nawet nie jestem smutna, tylko mi żal. Tyle rzeczy chciałam zrobić. Wydostać się z tego zadupia, pooglądać makowe pola z Maxem, Seattle z Alexem i Marią. Chciałam pójść na studia i nauczyć się czegoś.

Chciałam uprawiać seks. Żałosne, wiem. Ale czy można mnie winić? Chciałam być dotykana, całowana i kochana.

Chciałam, by ktoś wielbił mnie tak jak Max wielbi Tess.

Akceptujesz los, ale zawsze masz odrobinę nadziei. Tylko cień, bo jeszcze żyjesz. Mówisz sobie, że jeśli jakoś się z tego wykaraskam, zmienię parę rzeczy, zrobię parę rzeczy tak jak być powinno, przemyślę parę rzeczy. Zamierzam zrobić wszystko to, co chciałam zrobić kiedykolwiek.

Teraz już nadeszła pora.

Kiedy nadchodzi twój czas, jesteś gotowy.





Poprzednia część Wersja do druku Następna część