Gaudicia, tłum. Amara

Zwodnicza wiara (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz drżała na samą myśl o spotkaniu z Kavarem. Nie wiedziała skąd bierze się ten strach. Jeszcze wczoraj nie mogła się doczekać tego spotkania.
Michael poczuł jak trzęsą się jej ręce.
"Liz?"
Ale Liz nie słyszała go; coś innego zaprzątało jej umysł, coś co chciało się ujawnić, odsłonić, ale nie mogło.
"Michael, co się z nią dzieje?" Max zapytał zaniepokojony
"Nie wiem, zawołajmy lepiej Nancy," powiedział Michael.
"Jestem tutaj," oznajmiła pani Parker, wchodząc przez drzwi. Podeszła do nich i położyła ręce na czole Liz, patrząc się w jej oczy, po chwili nawiązała kontakt.
Michael zaczynał się niecierpliwić, to już trwało 15 minut.
Max siedział w jednym z foteli, nagle zauważył, że Liz mrugnęła.
"Michael, myślę, że to już nie potrwa długo."
"Liz, Nancy, co się stało?"
Liz i pani Parker spojrzały i na siebie, i odpowiedziały w tym samym momencie.
"Nie teraz."
Zapanowała cisza. Po chwili Michael podszedł do Liz.
"Nic ci nie jest?"
"Nic," Liz wyszeptała.
Max skorzystał z okazji i podszedł do pani Parker.
"Potrzebujemy twojej pomocy Nancy. Jedynym sposobem na zakończenie tej wojny jest twoja pomoc, musisz powiedzieć mojemu ojcu, że to Skórowie wywołali tę wojnę, że walka z nimi jest nieunikniona."
Nancy potrząsnęła głową. "To nie moje zadanie."
Michael i Liz rozmawiali po cichu dopóki nie usłyszeli Nancy.
"Mamo, nie mówisz poważnie, prawda?."
Nancy spojrzała na córkę. "To prawda, Liz."
"Mamo, musimy pomóc. Oni mają Alexa i Marię."
Liz starała się przekonać matkę.
Nancy potrząsnęła głową. "Liz, wszystko zależy od ciebie. Ja co najwyżej mogę ci doradzać."
Wszyscy w pokoju przyglądali im się z ciekawością.
"Ode mnie? Mamo, Jestem w połowie człowiekiem i w połowie Skórem."
Nancy uśmiechnęła się łagodnie, "I po części Antarianką. Liz, to twoja wojna. Wszystkie trzy rasy, które w sobie łączysz, biorą udział w tej wojnie. Kto ich lepiej powstrzyma? Jedna osoba należąca do trzech planet."
* * * *
Claudia patrzyła na niebo; ośmioletnia dziewczynka, Liz usiadła na jej kolanach.
"Widzisz ten punkt na niebie?" Claudia zapytała wskazując niebo.
"To nasz dom, a tam jest dom twojej mamy." Claudia uśmiechnęła się widząc zdumienie w oczach dziecka.
"Jesteś wyjątkowa. Masz trzy domy: Antar, Ziemię i planetę Skórów. W przyszłości będziesz bardzo zajęta, musisz przywrócić równowagę między nimi."
Liz zaniepokojona spytała,
"Czy tatuś zabierze mnie do jego domu, babciu?"
Claudia zaprzeczyła. "Nie, kochanie, on wie o tym. Poza tym on nie może stąd odejść. Jest taki sam jak jego ojciec. Nie przeżyłby tam, ale ty tak. Możesz funkcjonować w ich atmosferze, dopóki będzie o tym pamiętała."
"Przecież dopiero mi to powiedziałaś. Jak mogłabym to zapomnieć? Liz zapytała.
"Ktoś może sprawić, że zapomnisz.
"Jak?" Liz przytuliła się do babci.
"Więc, my kosmici możemy uśpić te wspomnienia. Możemy je także obudzić. Jedni umieją to lepiej od innych. To się nazywa naginanie umysłu."
"Nie sprawisz, że o tym zapomnę," Liz zapytała ziewając.
Claudia pocałowała wnuczkę w czoło, "Śpij."
* * * *
Liz zamrugała. "Ona mi to zrobiła, tak? Obudziłaś tą część mojego umysłu, którą babcia uśpiła. To dlatego miała te przebłyski. Przypominałam sobie rzeczy, które nawet nie wiedziała że zapomniałam."
Nancy przytaknęła. "Gdybym tego nie zrobiła ..."
Liz dokończyła za nią "... umarłabym. Wiem, przez parę dni mój organizm funkcjonowałby poprawnie, później moje płuca był już nie wytrzymały." Liz usiadła, po czym nagle wstała. "Muszę to wszystko przemyśleć."
"Będę tu czekała, Liz." Powiedziała Nancy, ale jej córki już nie było w pomieszczeniu.
Michael podszedł do Nancy. "Pójdę za nią."
Max patrzył się na nich. "To było ciekawe doświadczenie."
* * * *
Michael wiedział dokąd poszła. Pozwoli jej jeszcze trochę pomyśleć w samotności, zanim do nie podszedł. Siedziała na trawie i patrzyła się na księżyce.
"Liz, radzisz sobie z tym?" zapytał Michael.
Liz klepnęła miejsce koło siebie. "Masz na myśli to, że prawie całe moje dzieciństwo zostało wymazane z mojej pamięci. I jestem zasypywana tonami wspomnień?"
Michael usiadł obok niej. "Tak."
"Całkiem dobrze. Zważywszy na to co się stało. Zawsze wiedziałam, że jestem po części człowiekiem i skórem, dowiedziałam się jednak, że jestem też Antarianką. O czy zresztą wiedziałam już wcześniej, to znaczy d 10 roku życia, kiedy to moja babcia sprawiła, że o tym zapomniała. Podejrzewałam, że tak było już wcześniej. Ale dopóki nie porozmawiałam z matką, to wydawało się takie nierealne ..." Liz przerwała, ale Michael wiedział, że jeszcze nie skończyła. "W 24 godziny nauczyłam się mówić, czytać i rozumieć po antariańsku, muszę się pogodzić z tym, że Kavar przybywa za parę dni, i nie wydaję mi się abym sobie z tym mogła poradzić" Liz przyznała.
Michael przytulił Liz. "Jeśli ktokolwiek mógłby sobie z tym poradzić, to tylko ty, Liz. Jesteś, silna, uparta i piękna."
Liz spojrzała na niego. "Naprawdę uważasz, że jestem piękna?"
Michael przytaknął, i przysunął ją jeszcze bliżej do siebie.
"Doprowadzasz mnie do szału z tym swoim uporem."
Liz uśmiechnęła się, przybliżając swą twarz to jego. "To we mnie najbardziej kochasz?," wyszeptała.
"Może," powiedział Michael.
Liz potrząsnęła głową.
"Wiem, że tak."
Michael nie wytrzymał już dłużej, pocałował ją, pozbawiając ją tchu.
Liz topniała w jego ramionach, wszystkie jej problemy przestały się liczyć. Kiedy przerwali pocałunek, Liz oparła głowę o ramię Michaela i wdychała jego zapach.
"Musimy wracać," powiedział Michael, wcale tak nie myśląc.
"Uh-huh " Liz odpowiedziała, nie ruszając się z miejsca.
Postanowili zostać tu jeszcze. Spoglądali razem na rozgwieżdżone niebo i księżyce. Ciesząc się ze swojej bliskości.

Liz wstała, otrzepała ubranie i pomogła Michaelowi wstać. Później trzymając się za ręce, bez żadnego pośpiechu, skierowali się w stronę zamku.
Szli w milczeniu.
"Kim dla siebie jesteśmy?" Liz zadała jej pytanie, które nie dawało jej spokoju.
Michael spojrzał na nią. "Ty. Jesteś. Moja."
Liz uśmiechnęła się promiennie;
"To dobrze." Po chwili zapytała, "A co z Isabel?"
Michael był zachwycony gdy usłyszał nutkę zazdrości w jej głosie.
"A co z Kylem?"
Liz zarumieniła się.
Michael położył rękę na ramieniu Liz. "Isabel jest moją siostrą. Mój ojciec był przyjacielem króla, kiedy moi rodzice umarli, przyjął mnie do swej rodziny."
Liz czuła, że rozmowa o zmarłych rodzicach jest dla niego bolesna.
Michael spojrzał na nią. "Co się stało?"
Liz objęła go za szyję i pocałowała. "Jesteś cudowny. Kto by przypuszczał, że taki twardziel jak ty, jest taki słodki i współczujący," drażniła się z nim.
Michael mruknął zirytowany.
Liz zaśmiała się i puściła jego rękę. "Ścigamy się!" krzyknęła Liz, kiedy już była wystarczająco daleko.
Kiedy dotarli do zamku, zastali Maxa i Nancy tak gdzie ich zostawili, usłyszeli jak rozmawiają.
"Możecie być na Ziemi już jutro, jeśli chcesz ...." Liz usłyszał słowa Maxa, uśmiech zniknął z jej twarzy. 'Trzeba się wreszcie z tym zmierzyć, nie sposób temu zaprzeczać,' pomyślała Liz.
"Chodźmy do nich Michael."
Zanim się spostrzegł, Liz była już w pokoju. 'To o tym zapomniałem kiedy ją opisywałem. Szybka. Szybsza niż błyskawica,' pomyślał, w odniesieniu do wielu rzeczy.
Liz chrząknęła.
"Nic ci nie jest?" zapytała Nancy z niepokojem.
"Tak. Rozwiązałam już swoje problemy. Czuję się dużo lepiej."
Pani Parker spojrzał się dziwnie na Michaela. Przez co chłopak się zarumienił.
"Świetnie kochanie."
Max zaczął kasłać, starając się ukryć śmiech. Podszedł do Michaela i podał mu chusteczkę.
"Masz ... szminkę na twarzy."
Michael zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
"Dzięki," wymruczał.
"Liz, właśnie mówiłem twojej matce, że jutro możecie lecieć na Ziemię".
Liz ścisnęła rękę matki. "Powiedz im," pośpieszyła matkę.
Pani Parker wzięła głęboki wdech. "Nie mogę wrócić na Ziemię."
"Mów dalej," wyszeptała Liz, starając się dodać jej odwagi.
"Kryształowe pudło zmieniło strukturę moich komórek. Moja skóra będzie się łuszczyć tak ja innym skórom. Należałam do rodziny królewskiej, ponieważ moja skóra się nie łuszczyła. Teraz ... będę wyrzutkiem."
Max nie rozumiał dlaczego tak niechętnie im o tym powiedziała.
"Czy da się odwrócić ten proces?"
"Tak ... potrzebna jest do tego kryształowa 'trumna'"
Michael i Max zrozumieli teraz dlaczego Liz tak zareagowała, kiedy szkło roztrzaskało się.
"Nasi naukowcy badają resztki. Może uda im się stworzyć kopię."
"Nie mamy czasu."
Isabel weszła o pokoju. "Hej, czemu macie takie smutne miny?"
Max wstał. "To nic, Iz."
Isabel nie była przekonana, ale nie poruszała już więcej tego tematu. "Michael, zaprosiłeś ją już?" zapytała Isabel, wskazując na Liz.
Gdyby umiał zabijać wzrokiem Isabel byłaby już martwa.
"Nie."
"Więc na co czekasz?"
Max przeszkodził im. "Co się dzieje?"
"Michael zrobił się nieśmiały," powiedziała Isabel, drażniąc Michael.
Michael zacisnął pięści.
"Isabel, zamkniesz się wreszcie?"
Liz poczuła się opuszczona, patrzyła się na nich z zazdrością.
"Rozejrzę się po okolicy."
"Nie ma mowy. Jestem tu jedyną dziewczyną, i chcę żeby to się zmieniło. Nie wiesz jak to jest mieszkać z tymi dwoma" Isabel błagała Liz żeby została.
Liz zgodziła się.
"Dobrze, ale tylko na chwilę."
Isabel znowu usiadła. "To dobrze, chcę cię lepiej poznać. Max i Michael opowiadali mi o tobie, ale sporo rzeczy zachowali dla siebie."
Michael spojrzał się na Maxa. Jego oczy mówiły 'Co jej opowiadałeś o Liz?'.
Isabel zauważyła to. "Mickey, nie martw się. Mówił mi tylko, że jesteśmy spokrewnione. Nie powiedział, że jej duże, brązowe hipnotyzują go i jak jej miękkie i jedwabiste włosy, aż proszą się by je dotykać. Powiedział, że zostawi to tobie. Chociaż mówił mi, że jest bardzo lekka."
Michael chciał zabić Isabel, ale zacisnął zęby i pięści, aż do bólu i szukał sposobu jak stamtąd uciec.
Max chichotał, starał się ukryć kaszląc, ale omal się nie zadławił.
Liz zaczerwieniła się. "Michael, nie powiedziałby tak."
Isabel powtórzyła, ignorując Michaela i Maxa.
"Musisz tak tylko bo go nie słyszałaś, przez cały czas opowiada mi o tobie."
Liz postanowiła zmienić temat.
"Nie widziałam cię na zamku zbyt często".
Isabel spojrzała się znacząco na Michaela.
"Planowałam przyjęcie z okazji przybycia Kavara. Może i jest szumowiną, ale przyjęcie trzeba zorganizować."
Liz ziewnęła. "Przykro mi, nie wiem jak sobie z tym radzisz. Jedyna przyjęcie na cześć Kavara, na które bym poszła, to jego pogrzeb."
Isabel i Max zauważyli, że Liz wygląda na bardzo zmęczoną.
"Michael, zaprowadź Liz do jego pokoju."
Michael pomógł Liz wstać, kiedy mijali Isabel, usłyszał ostrzeżenie,
"Jeszcze porozmawiamy, i to niedługo."
"Narazie, miło się z tobą rozmawiało Isabel,"
* * * *
Michael zaprowadził Liz do jej pokoju.
"Pokój twojej matki jest na końcu korytarza."
Michael poczuł się niezręcznie kiedy Liz zdejmowała prześcieradła z łóżka. "Zostawię cię samą żebyś mogła odpocząć."
"Kogo miałeś o coś zapytać? Isabel cię o to wypytywała?"
"Uh, ona, zapytała mnie czy..., uh, ... zapytałem czypójdzieszzemnąnabal."
Liz powoli zbliżała się do niego. "Co?"
Michael nie mógł oderwać od niej wzroku.
"Spytałem się czy pójdziesz ze mną na bal?"
"Czy to jest zaproszenie na randkę?"
Michael potwierdził patrząc się na jej usta.
Podeszła do niego i objęła.
"Pójdę," odpowiedział zanim go pocałowała.
"To dobrze," tylko tyle zdołał powiedzieć.
Liz delikatnie pociągnęła go na łóżko. Michael upadł na nie a Liz położyła się koło niego. Przykryła ich oboje kocem. Zgasiła światło i przytuliła się do Michaela. Nie mógł wyksztusić nawet słowa. Był bardzo zdumiony. Już miał wstać, mają na uwadze jej reputację, kiedy Liz przytuliła go mocniej uniemożliwiając mi wstanie.
"Proszę, zostań," wyszeptała.
Michael zgodził się i przyciągnął Liz jeszcze bliżej.
Kavar stał przed Liz.
"Nareszcie spotkałem siostrzenicę. Jesteś bardzo podobna do swojej babki."
Kavar odwrócił się do Nancy. "Prawda, Nancy?" Kavar uśmiechnął się do niej. "Lepiej się pożegnaj siostrzyczko, bo ona leci ze mną."
Pani Parker chciała odepchnąć Liz od Kavara, ale nie była w stanie.
"Pożegnaj się z mamusią."
Zanim Liz zorientowała się co się dzieje, ktoś próbował ją wyrwać Kavarowi, następną rzeczą jaką widziała był wybuch. Osoba, która próbowała ją uratować leżała nieruchomo na ziemi.
Wszystko działo się w zwolnionym tempie, zobaczyła upadającą osobę, wydawało się nigdy nie dotknie ziemi, ale kiedy w końcu upadła, przeraźliwy krzyk wydobył się z gardła Liz.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część