dzinks

Trzy połówki jabłka (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Cześć czwarta

Maria Deluca leżała w szpitalnym łóżku, a obok niej rośliny, zastawiała się nad swoim dotychczasowym życiem, jest syn jest gdzieś daleko, sam, nawet nie wie jak wygląda, co lubi robić, co czuje, jest w innym świcie. Otarła szybko łzę, która pojawiła się w kąciku oka.

Maragaret weszła do sali, w jej ciemnych oczach można kryła się nutka żalu, ciemne włosy upięła w kok. To będzie bardzo trudna rozmowa z kobietą, którą znała bardzo dobrze przez osiem lat, choć tak naprawdę była dla niej obca.

— Jak się czujesz?- zaczęła nie patrząc jej w oczy, usiadła na krawędzi łóżka. Maria popatrzyła na nią z wielką nadzieją.

— I co? Wie pani coś?- zapytała.

— Tą sprawą zajmował się młody policjant i na razie nic nie wiemy, ale już rozpoczęły się poszukiwania- ciągnęła Maragaret. Maria usiadła na łóżku.

— Czyli nie wiecie gdzie on jest?-
– Niestety –dodała siostra- Prawdopodobnie jest w jednym z sierocińców gdzieś w Nowym Yorku.
Maria nie wytrzymała, była słaba, mięśnie były napięte, masaż niewiele tu zdziałał. Każdy ruch sprawiał jej trudność. Wstała z wielkim wysiłkiem i zmrużyła oczy.

— Nie zniosę dłużej tej bezczynności – stwierdziła blondynka- Gdzie są moje rzeczy?. Margarett spojrzała na nią z udziwniona.

— Proszę się położyć- poprosiła. Maria nie dawała za wygraną.

— Proszę mi natychmiast przynieść moje rzeczy, nie ważne, że są spalone!- powiedziała podnosząc głos.

— Nie mo…

— Rzeczy!- krzyknęła , zakręciło jej się w głowie, a całe jej ciało oblał zimny pot, ustała na nogach, Margaret patrzyła na jej chwilową słabość , ale nie odezwała się słowem, Zrezygnowana odeszła.

Ubrana w ciemne wypłowiałe dżinsy i starą lekko spaloną czerwoną bluzkę Maria opuszczała szpital, bladość jej skóry mieszała się z promieniami porannego słońca. Wyglądała mizernie, ale to na razie jej nie obchodziło, wiedziała, że odnajdzie syna. Pielęgniarka pożegnała się z nią bardzo ciepło, życzyła jej szczęścia. Margaret widział determinacje tej dziewczyny, która nagle straciła wszystko. Pożyczyła jej trochę pieniędzy i miała nadzieję, że szybko stanie na nogi.

Wzięła taksówkę, dopiero w samochodzie mogła trochę pomyśleć. Zaczęła przeszukiwać kieszenie wyjmując wszystko po kolei. Stare papierzyska, jeszcze sprzed ośmiu lat, smoczek i list. Maria spojrzała na nadawcę

Michael Guerin
36 Bording street
Roswell

Zaczęła się krztusić, ten list miał osiem lat, nie pamięta żeby kiedykolwiek go dostała, jeszcze go nie otwierała, w niektórych miejscach był podpalony. Maria przyłożyła kopertę do serca. Jeszcze przed pożarem musiała odbierać pocztę, ale dlaczego on do niej napisał. Bała się otworzyć, właściwie ta wiadomość nie miała żadnego znaczenia. Minęło tyle czasu.

Zaczęła rozdzierać kopertę, byłaby głupia gdyby nie przeczytała listu.

Droga Mario

Wiem, że nie powinienem pisać tego listu. Obiecałem, że nie będę cię dręczył, ale musiałem przerwać to milczenie. Mam dziecko i to jest teraz najważniejsze. Nie chcesz, żebym się z nim widywał, nie mogę zrozumieć twojej decyzji, przecież chłopiec nosi moje nazwisko.
Masz swoje życie, a ja mam swoje, mięło tyle lat odkąd wyjechałaś z Roswell, opuściłaś mnie, ponieważ bolało cię to kłamstwo. Naprawdę jest mi przykro, nie powinienem tego przez tyle lat ukrywać. Chce się z nim zobaczyć, chce widzieć jak dorasta, być przy nim, kiedy pojawi się pierwszy raz w szkole. Proszę cię, pozwól mi na to wszystko.
Mam nadzieję, że przemyślisz swoją decyzję i szybko dostanę odpowiedź. Zmieniłem się.

M.G
P.S Jest jeszcze jedna sprawa, chodzi o chłopca, to bardzo ważne, oby nie było za późno.

Maria zamknęła oczy, oby nie było za późno, co on miał na myśli. Jeżeli chciał widzieć się z dzieckiem to gdzie był przez te wszystkie lata, powinien go szukać, kiedy ona była w śpiączce.

Taksówka się zatrzymała, Maria wysiadła, to był jeden z tych sierocińców, gdzie mógłby być Harry, blondynka wzięła kilka głębokich wdechów i weszła do środka, miała nadzieję, że wszystko się dobrze skończy.

***
Harrego tam nie było, nie było go także w kilkunastu innych ośrodkach, Maria powoli zaczynała się denerwować. Po kolejnym zawodzie postanowiła pojechać do miejsca, gdzie kiedyś stał jej dom. Nie miała pojęcia, czy może jej ktoś pofatygował się odbudować, choć trochę te zgliszcza. Zapłaciła taksówkarzowi wysiadła.

Dom nadal tam stał, piękny i z wielkim ogrodem, ale na pewno nie należał do niej. Zaczepiła jakiegoś przechodnia.

— Przepraszam, po pożarze, co się stało z tym domem?. Młody chłopak spojrzał na nią dziwnie.

— Mówi pani o tym pożarze sprzed ośmiu lat ?- zapytał robiąc głupią minę.

— Tak.

— Nie wiem, o co tam dokładnie chodziło, jakiś krewny zmarłej właścicielki sprzedał te zgliszcza- wyjaśnił.

— Dziękuje- dodała, krewny, na pewno stary wujcio Marks przypomniał sobie o swojej siostrzenicy, leżała w śpiączce, więc, po co jej dom.

— Stary sknerus – szepnęła Maria. Rozejrzała się po ulicy, naprzeciwko dostrzegła małą postać, która szła w jej kierunku.

C.D.N Komentarze mile widziane.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część