age

Nie potrafię rezygnować- królowa (5)

Poprzednia część Wersja do druku

Nie potrafię rezygnować- królowa
(część piąta)
Drobne zakłócenia


Minęło już trochę czasu odkąd opuścili ziemię. Nie traktowali jednak jeszcze tej sytuacji zupełnie poważnie. Nie potrafili myśleć o tym co ich czeka, bo nie mogli sobie tego wyobrazić.


Liz pogrążyła się w pracy. Znów uciekała.

— Niezła maszyneria.- stwierdził Michael.

— Nie jesteś specjalistą od owijania w bawełnę.

— Ona...?- nie musiała podążać za jego wzrokiem, by wiedzieć o kogo chodzi.

— Tak.

— Poradzisz sobie.

— Tym razem nie będę cierpliwa.


Isabel od początku podróży trzymała się na uboczu, bijąc się z nieprzyjemnymi myślami.

— Myślisz o nim?- spytał Alex, nawet przed sobą nie chcąc się przyznać, że zna odpowiedź.

— To jest takie trudne.

— Nie dla mnie. Kocham cię.

— Wiem.

— W Szwecji odpowiedź brzmiała trochę inaczej.
Dwie pary oczu wyjrzały przez "okno" i wpatrywały się w bezmiar wszechświata.


Inne dwie pary oczu robiły coś podobnego.

— Dlaczego mamy na ogonie kilkadziesiąt statków?- spytała niepewnie Maria.

— Bo lecimy na wojnę.- odparł Michael.

— Jak to możliwe, że odlecieliśmy z Ziemi w takim składzie niezauważeni?

— To pytanie przewyższa moje możliwości.


Nagle wszystkim zatrzęsło. Oślepiło ich silne i jasne światło, jednak tylko na chwilę. W ciągu kilku sekund wszystko minęło.

— Co to było?- spytała Maria.

— Chyba w coś wpadliśmy.- wyjaśniła Liz.

— W coś?- Michaelowi nie wystarczyła taka odpowiedź.

— W coś co zmieniło nasz kierunek.

— A reszta?- spytała Rwela.

— Nadal na prawidłowym kursie.
Znowu wszystkim zatrzęsło. Tym razem mocniej. I nie przestało trząść. Znów pojawiło się światło. Inne od tamtego. Pomieszczenie w którym przebywali nagle stało się puste.

— Wstawaj!- Leni nie starała się być delikatna.

— Co jest?- Maria wyglądała na zdezorientowaną.

— System awaryjny.

— Jaki system?- Maria usiadła na czymś co przypominało piasek.

— Włącza się gdy komputer główny traci panowanie nad resztą urządzeń.

— Jasne.- Maria nie wyglądała na przekonaną.- Gdzie reszta.

— Zostaliśmy przeniesieni do kopuł po dwie najbliżej stojące osoby.

— Przeniesieni?! Jakie znowu kopuły? Czy ubezpieczenie pokrywa koszty czegoś takiego? Tak wiem, że to ostatnie nie ma nic do tej sytuacji.

— Kopuły zostały wysłane na najbliższą planetę. Osobno.

— I gdzie są?

— Gdzieś na tej planecie.

— I mówisz to tak spokojnie?

— Musimy iść.

— Było nas jedenaścioro. Może nie jestem orłem z matmy, ale to znaczy, że ktoś nie miał pary.

— Zgadza się.

— Został przydzielony do innej grupy?

— Nie.

— Leni?!

— Idziemy.

— Wszędzie skały i piach.- Isabel wysypała kolejną porcję tego ostatniego ze swojego buta.

— Potrzebujemy planu.- stwierdził Zack.

— Koniecznie. Co to?

— Patyk.

— Po co?

— Żeby narysować nasz plan.

— Ciekawy pomysł. Tylko co to nam da?

— Tam jest północ.- wskazał palcem.

— Tak? To znaczy masz rację.

— Dlaczego wydajesz się być tym zdziwiona?

— Bo każę ci mówić do mnie ciociu.

— No dobrze. Tam jest północ i tam pójdziemy.

— Dlaczego?

— Bo na południu mamy góry przy których Mount Everest wysiada, a na wschodzie ocean w porównaniu z którym Pacyfik to kałuża.

— A dlaczego nie zachód?

— Wyliczanka. Niestety chodziłem do przedszkola.

— Aha.

— Idziemy tędy.- stwierdziła po raz kolejny pokazując inny kierunek niż Liz.

— Jak chcesz.- zgodziła się Liz i ruszyła szybkim krokiem w przeciwnym kierunku. Tamta za nią.- Miałaś iść tam.

— Miałyśmy.

— Skoro tak uważasz.- Liz nie zwalniała.

— No dobrze, możemy iść tędy.

— Dla twojej wiadomości: JUŻ TĘDY IDZIEMY!!!!!!!!!!!!!!!


Alex ledwo się trzymał. Nie wiedział ile już tak idą, ale chciał się już zatrzymać. Rwela natomiast zachowywała się jak na orzeźwiającym spacerku.

— Przecież ona wygląda jakby miała grubo po czterdziestce.- przeszło mu po raz kolejny przez myśl.- Ile wy kosmici tak możecie?- spytał na głos.

— Żołnierze muszą sobie radzić.

— Ale ja nawet nie byłem w wojsku.


Kaly próbował dotrzymać kroku Michaelowi. I nie przestawał nawijać. Michael się zatrzymał. Kaly też.

— Wnerwiasz mnie.

— Ja?

— Nie ten zielony z czułkami za tobą.

— Co?- okrzyk przerażenia.


Max nie wiedział, w którą stronę idzie tym razem ani ile razy zmieniał już kierunek. Nie zatrzymywał się. Jego myśli powędrowały do Zacka. Jak go znał to radził sobie zdecydowanie lepiej.


OD AUTORKI: Zaczynamy kolejkę od początku.


Skała przed nimi rozwaliła się na kawałeczki.

— Przestań.

— Co znowu?

— Wy i te wasze kosmiczne sztuczki. Większość z was umie tylko rozwalać.

— Masz na myśli Ratha.

— Michaela!

— Nie jesteśmy na Ziemi.

— Robisz to celowo?

— Tak.

— Po dwóch dniach w Szwecji ten upał mnie zabija.

— Ale bawiliście się dobrze?

— No tak.

— I co robiliście?

— My... rozmawialiśmy.

— Tylko?

— Yyy... Nie. Chodziliśmy też na spacery.

— I?

— I rozmawialiśmy.

— Nie można tyle rozmawiać, bo w końcu powie się za dużo! A ja muszę się teraz skupić na wojnie.

— Nie będziemy już tyle rozmawiać.

— Obiecujesz.

— Tak.

— Jesteś pewna?

— Na 100%.

— Dlaczego akurat na tyle?

— Pomocy.

— Po co?

— Co po co?

— Po co ci pomoc? Przecież mówiłem, że nas stąd wyciągnę.

— Maxowi chyba nic się nie stało.

— Obchodzi cię to?

— Żeby zostać królową potrzeba króla, a je nie gustuję w pięciolatkach.

— On ma prawie sześć lat.- pomyślała Liz.- I jest gdzieś na tej przeklętej planecie. Na szczęście nie z nią. Nawet sam ma większe szanse.

— Słuchasz mnie?

— Gdzieś przecież musimy kiedyś dojść.- pomyślała z iskierką nadziei.

— Czy ty przynajmniej wiesz dokąd idziemy?!

— Błagam o niszczarkę do papieru. Najlepiej z wszystkimi aktami FBI. Kilka mi nie wystarczy.

— Mam wrażenie, że dostrzegasz jakieś plusy tej sytuacji.- stwierdziła Rwela.

— Nie dotrzemy tak szybko na Antar, prawda?

— Trochę później niż planowaliśmy.

— Chociaż tyle.

— Kivar i tak na nas poczeka.

— Jesteś uszczypliwa jak wszyscy kosmici.

— Ta pustynia nie ma końca.

— Tak jak twoja chęć uzewnęczniania się.- mruknął Michael pod nosem.

— Myślisz, że nas szukają.

— Na pewno mają większe możliwości skupienia się na sytuacji.

— Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.......

— Co jest?

— Widziałeś to?

— Co?

— Zaświeciła mi się ręka.

— Litości.

— Kolejny błysk!!!!!!

— Dlaczego teraz? Dlaczego ja? Dlaczego tutaj?

— Kim oni są?- przerwał mu Kaly.

— Oni?
Byli otoczeni.


Przypomniał sobie ostatnie miesiące. Ciągle stawała mu przed oczami.

— Nigdy nie związałaś się z żadnym człowiekiem?- Leni nie bardzo wierzyła w to co słyszy.

— Właściwie.....

— Dalej. Przed nami jeszcze dużo piasku.

— Pocieszasz mnie?

— Mów.

— Billy. Obóz muzyczny. Pierwszy pocałunek.

— Michael wie?

— A wygląda jakby go to obchodziło?

— A myślałaś o nim od czasu kiedy pojawił się Michael?

— Szczerze?

— Tak?

— Nie ma jak związek z innym gatunkiem.

— Fakt.

— I tak ja mam lepiej.

— A to niby dlaczego?

— Ziemianki od wieków narzekają na brak długodystansowców.

— Nie liczy się czas, ale jakość.

— Nadal to ja mam lepiej.

— Starczy o mnie.- Isabel przerwała nawał pytań.- może opowiesz mi o swoich królewskich planach.

— Obawiam się, że zacznę od twojej mamy.

— Dlaczego?

— Bo jest zła i nie lubi Liz. Ciebie też smuci.

— Czasami tak jest.

— Mam szczęście, bo Liz mnie kocha, prawda?

— Nie tylko ona.


Stanęły koło jakiejś przepaści.

— Zaczynamy się powtarzać.- przeszło przez myśl Liz.

— Którędy teraz?

— Tędy.- ruszyła przed siebie.

— Nigdy nie przyznasz, że się zgubiłyśmy.

— Cierpliwości.- próbowała nad sobą zapanować.

— Tu nic nie ma. Mieszkańcy tej planety muszą być co najmniej tak głupi jak większość Antarczyków. A tym trudno dorównać.

— Zaraz zostanę morderczynią.- pomyślała i stanęła twarzą w twarz z dwudziestoma "tutejszymi".- Może jednak ktoś mnie wyręczy.

— To między Vilandrą a Kivarem było poważne?

— Niestety tak.

— Jak bardzo?

— Bardzo.

— A może zbuduj jakieś dłuższe zdanie.

— Isabel to nie Vilandra.

— Wow. Całe osiem sylab.


W zamkniętym pomieszczeniu.

— Myślisz, że zażądają za nas okupu.

— Raczej nas zabiją.

— Tylu kosmitów w okolicy a ja jestem skazany akurat na ciebie.

— Też się cieszę.

— Wolałbym Leni.

— Nie tylko ty.

— Co?! To moja dziewczyna.

— Jakimś cudem.

— A Maria?

— Ona też by histeryzowała. Wytrzymywanie z którymkolwiek z was w zamkniętym pomieszczeniu z armią zielonych ludzików za drzwiami może zabić każdego.

— A więc o to chodzi.

— Jasne. Z resztą najlepiej byłoby z Liz. Wspominała coś kiedyś o swoich armiach. To może być jedna z nich.

— Dlaczego kiedy ja z nią chodziłem nie była kosmicznym przywódcą? I dlaczego mnie to cieszy?

— Bo widziałeś Maxa. Zresztą Liz to Liz.

— To znaczy?

— Jest jaka jest. Ale chyba dobrze, że jest.

— No tak. Dlaczego o niej rozmawiamy?

— Nie wiem, ale to głupie. Oglądałeś ten mecz.....


Isabel i Michael- przez tak długi czas miał tylko ich. Dlaczego się nie odważył?

— Jak to się stało, że ty i Liz zostałyście tak dobrymi przyjaciółkami?

— A myślałaś, że masz monopol?

— Teraz ty mów.

— Lubię mieć wysoko postawionych przyjaciół.

— Jak myślisz? Co zrobić z Kivarem?- przyjrzał się jej uważnie.- Coś ukrywasz.- stwierdził.- Wiesz przecież, że i tak dowiem się co.


Wiele godzin później.

— Znowu razem.- stwierdził Max.

— Wszyscy.

— Tak, ale przez chwilę skupmy się naszej dwójce.

— Trójce.

— Cześć Zack.

— Kiedy lecimy?

— Jutro.

— To dobrze.

— Już idziesz?

— Tak. Możecie kontynuować, ale tylko dlatego, że potrzebuję rodzeństwa. Sam sobie nie poradzę z takim nawałem pracy. I nie próbujcie mi wmawiać, że tylko rozmawialiście. Isabel może myśleć, że jej się udało, ale przed wami nie będę udawał.- i wyszedł.

— Co teraz?

— Zacka należy słuchać.

— Pomyślałeś o czym on mówił?

— Myślałem cały dzień. Teraz zamierzam nie myśleć.


Następnego dnia na statku.

— Zaczynamy?- spytała Rwela.

— Jeszcze nie.

— Jeśli będziemy to opóźniać zorientuje się, że wiemy.

— Za późno. Uszkodź sobie rękę, prawą.

— Co takiego?

— Wymyśl jakąś nieuleczalną chorobę, która czasem się odzywa, wymyśl cokolwiek.

— Ale...

— Już mówiłam masz ją zostawić mi.

— Mamy dać się uśpić?
Twarze obecnych nie wyrażały zadowolenia.

— Tak będzie prościej. Nie zapominajcie, że większość tu obecnych ma w sobie ludzkie komórki.- wyjaśniła Liz.

— Więc będziecie grzebać w naszych organizmach?- Kaly był równie zachwycony jak wcześniej Maria.

— To co wam wstrzykniemy to szczególna substancja. Pomoże wam się przystosować do nowych warunków.

— Ale Liz....- Alex nawet nie próbował udawać spokoju.

— To jedyny sposób. Zaufajcie mi.
Niemrawo, ale się zgodzili. Kiedy Liz miała za sobą Marię, Alexa i Kaly'a podeszła do Leni.

— W moim przypadku to chyba zbyteczne.

— Leni, prosiłam o coś.

— Planujesz balangę kiedy będziemy spali?

— Coś w tym stylu.

— Tylko delikatnie.

— Boisz się igieł?

— Jak każdy kosmita po wizycie na Ziemi. Z Maxem pójdzie ci jeszcze gorzej.
W tym ostatnim Leni rzeczywiści miała rację. Liz wiedziała jakie to wywołuje w nim wspomnienia. Próbowała wiec odwrócić jego uwagę.

— Max?

— Tak?

— Nicolas wie o Zacku, to znaczy, że Kivar również. Nie wiem co tam zostaniemy, ale bez względu na wszystko nie spuszczaj go z oczu.

— Teraz się o tym dowiedziałaś. To paskudztwo szybko zaczyna działać.

— Tak ma być. Połóż się i śpij.

— Właśnie śpij.- Zack usiadł obok niego na łóżku.

— Nie za bardzo ci się śpieszy?

— Mamy coś jeszcze do obgadania.

— Następnym razem to ze mną będziesz coś obgadywał.

— No dobrze.- do Maxa ledwo dotarły jego słowa.- Myślisz, że już śpi?- Zack zwrócił się do Liz.

— Tak.

— Nie mamy teraz czasu na rysowanie?

— Nie.

— Trudno. Oni nas zaatakują. Widziałem jak wszystkie nasze statki wybuchają. Nikt tego nie przeżyje. Auu... Wykorzystałaś chwilę mojej nieuwagi.

— Choć raz w życiu będę miała pewność, że śpisz.- ułożyła go na pobliskim łóżku i podeszła do Rweli.- Słyszałaś?

— Tak. Zdążysz?

— Oby. W tej chwili nie mogę nic zrobić.

— Ale masz plan. To już coś...- Rwela zasnęła jak pozostali. Liz odwróciła się w stronę Michaela i Isabel.

— Zostałyśmy we dwie.- zwróciła się do jedynej nie śpiącej jeszcze osoby.

— Mam uczucie de javi. Nie jest zbyt przyjemne.

— Rozumiem co masz na myśli.

— Już zaaplikowałam sobie odpowiednią dawkę.

— Świetnie Pozostaje mi tylko zająć się sobą.


Kilka godzin później(nieważne jakiego czasu). Na statku panuje całkowita cisza. Mogłoby się wydawać, że nikt tu nie wykonuje żadnych ruchów. Nic bardziej błędnego. Wstały w tym samym czasie i ruszyły w tym samym kierunku. Liz zobaczyła ją stojącą blisko Maxa. Nie musiała pytać co tamta zamierza zrobić z trzymanym przez siebie sztyletem.

— Chwileczkę. Tylko mi wolno myśleć o pokrojeniu go.

— Zawsze musisz przeszkadzać.

— A miało być tak łatwo. Przyjeżdżasz do Roswell. Kilka razy się z nim przesypiasz. Uruchamiacie Granilith i układ z Kivarem zaczyna nabierać realnych kształtów.

— Jak zwykle wiesz o wszystkim.

— Nie do końca.

— Nie.

— Zastanawiam się jak zmieniłaś sobie twarzyczkę i przekonałaś jego matkę, że jej synek przeżyje związek z tobą. Przecież straciłaś zdolności.

— Milcz! Odebrałaś mi je.

— To nic w porównaniu z tym co ty odebrałaś mi.

— Co takiego?

— Nie rozumiesz? Opowiem ci pewną historię. Ponad pół wieku temu zostałaś antarską królową. Pamiętasz jak pozbyłaś się poprzedniej? Wykorzystałaś jej oddanie dla ludu. Wiedziałaś, że będzie ich broniła.

— Skąd?

— Zostałaś królową i zdradziłaś wszystkich. Doprowadziłaś do rzezi trwającej dziesięciolecia.

— Powinnam była od razu się zorientować.
Liz uśmiechnęła. Znów te same słowa. Tylko, że teraz musiała załatwić to sama.

— Żegnaj Tess.- zaciśniętą pięść skierowała przed siebie.

— Zaatakujesz bezbronnego?

— Wybacz, ale nie mam czasu. Jeśli się postarasz zrozumiesz, że podałaś za dużo informacji Kivarovi i muszę teraz przygotować odpowiedź na jego powitanie.- Liz nie wiedziała skąd znajduje w sobie tyle spokoju i opanowania.

— Nie masz prawa wydawać wyroków.

— Trwa wojna. Żadne prawa nie obowiązują.- pięść została rozwarta. Wyleciał z niej promień mocy o niewyobrażalnej sile. Po Tess nie pozostał nawet ślad.


Kiedy się obudzili statek porządnie się kołysał i ciągle słychać było odgłosy wybuchów. Max natychmiast podbiegł do Zacka. Nigdzie jednak nie mógł dostrzec Liz. I wtedy to usłyszał. Głos, który kilka miesięcy temu powalił Skórów na kolana(część piąta "Nie potrafię rezygnować) wydawał rozbrzmiewać się echem wszędzie. Może nawet w całym układzie pięciu planet.


Koniec części piątej.


Napisałam, że statek się nie zepsuł, a nie, że się nie popsuje.

Poprzednia część Wersja do druku