Maria De Luca

Ojciec

Wersja do druku

Amy ze smutkiem wpatrywała się w
zdjęcie, które wypadło z koperty. To było JEGO zdjęcie. Tego,
którego tak kochała, i który tak ją zdradził. Mimo tego wciąż było w
niej nieco miłości. Do tego drania Harrego Tofleya. Byli parą przez
prawie 2 lata. Imponował jej zawsze był taki tajemniczy, miał
niesamowite spojrzenie. Mieszkał w Roswell tylko przez 3 lata,
wyjechał, a raczej uciekł zaraz po ich rozstaniu. Bolało ją to
nadal. Wróciła pamięcią do tej nocy, kiedy Harry ją zostawił:
"Miała 17 lat, była hipiską. On miał 19 lat, i nie był ani hipisem,
ani nikim innym. Był po prostu Harrym. Kochała go jak nikogo
przedtem i potem. Ale od paru miesięcy coś było nie tak. Nie było go
całymi dniami. A ona miała inny problem. Zaczynała podejrzewać, że
jest w ciąży. Świadczył o tym fakt, że od miesiąca nie miała
miesiączki, wymiotowała co rano. Ukrywała to jednak przed nim. Ale
dziś zrobiła test. Wynik był taki jakiego się obawiała. Była w
ciąży. Jak on na to zareaguje? Co powiedzą jej rodzice? Miasto?
Przyjaciele? Amy zrozumiała, że straciła młodość. Teraz liczyło się
tylko to małe życie w niej. Nawet jeśli Harry ją zostawi albo karze
usunąć ciąże, to ona się nie podda. Poradzi sobie. Pełna złych obaw
powlokła się do niego. Patrzył na telewizor.
– Harry muszę ci coś wyznać – zaczęła nieśmiało.
– Co kwiatuszku? – zawsze ją tak nazywał.
– Jestem w ciąży – zapanowała głucha cisza. Tylko Harry przełykał
ślinę. Nagle wstał powiedział Cześć i wyszedł. Potem przysłał list,
z 100$ i kartką, że wyrzeka się wszelkich praw do dziecka. Nie
chciał go nawet widzieć. Wyjechał."
Teraz minęło 17 lat. Przyszedł list. Od niego. Ze strachem zabrała
się za czytanie:
"Kwiatuszku
Zrozumiałem. Zrozumiałem swój błąd. Już bardzo dawno. Ale nie miałem
w sobie dość odwagi żeby ci to powiedzieć. Nieraz brałem słuchawkę
do ręki, ale nie mogłem wykręcić numeru, choć go znałem. Jakieś 10
lat temu przyjechałem do Roswell. Widziałem CIEBIE, jak rozmawiasz z
małą blondwłosą dziewczynką. Domyśliłem się ze to ono – to życie,
którego ja się wyrzekłem. Jest piękna. Bardzo. Tak jak ty. Bardzo
chciałbym z nią porozmawiać, pośmiać się. Ale jest już chyba trochę
za późno. Nie wiem czy TY mi wybaczysz. Raczej nie. Odeszłam tak po
prostu, bez słowa. Chciałbym to naprawić. Nie wiem czy ona mi
wybaczy. Nawet mnie nie zna. A ja znając ciebie, wiem, że nawet jej
nie powiedziałaś jak mam na imię. Wiem, mogła się dowiedzieć z
innego źródła. Żałuje, że musiała przejść przez to, co jej
zafundowałem – rola bękarta, nieślubnego dziecka. Teraz naprawdę
żałuje. Jeśli chciałabyś mi wybaczyć, to odpisz. Ja mówię
przepraszam, ale na piśmie to chyba nic nie znaczy. Odpisz, proszę.
Nie mogę tak dłużej żyć.
Harry
PS. Tu jest moje zdjęcie. I coś jeszcze. Dla niej. Proszę daj jej
to."
W kopercie był śliczny złoty medalik, na wisiorku był napis: "Dla
mojej córeczki – Harry". Amy rozkleiła się na dobre. Miała ochotę
zabić tego drania, a zarazem nadal bardzo go kochała. Postanowiła mu
odpisać. Napisała, że bardzo tęskni i że chciałaby spotkali się w
Crashdown w piątek. W piątek czekała pod kafejką. Było troszkę
zimno. Ale co tam. Nie dała Marii medalika. Nie miała odwagi.
Najpierw musiał pomówić z nim. Zza rogu wyjechał brązowy zdezelowany
wóz. Wysiadł z niego Harry. Nie mogła się powstrzymać. Te wszystkie
uczucia, sprawiły, że rzuciła mu się na szyje jak nastolatka. A
Maria ze zdziwienia upuściła talerz prosto na Maxa. Który zresztą
także był w szoku. Szok przeżył też Jim, Valenti który o mało nie
spadł, że stołka. Widywał już Amy w różnych momentach, ale w takim
jeszcze nie. Po paru chwilach rozpoznał w chudym wysokim facecie
Harrego, ostatniego chłopaka Amy. Tego, który ją zostawił z
dzieckiem. Jim o mało nie dostał zawału. A Amy i Harry dyskutowali o
tym jak to teraz będzie im dobrze. Ze wezmą ślub itd. Całkiem
zapomnieli o ich osłupiałej ratolośli, która oślim wzrokiem gapiła
się na kompletnie obcego faceta obściskującego się z jej mamą.
Błyskawicznie sięgnęła po swój olejek i poszła na zaplecze, bo
zrobiło się jej słabo. Michael podbiegł i pomógł jej usiąść na
krześle. Maria była kompletnie osłupiała, zatkało ją. Jak nigdy, bo
Maria należała do tych osób, które rzadko milkną. Nawet Michael i
Liz byli w szoku. A w Crashdown Harry i Amy radośnie weszli do
środka. I dopiero po chwili zorientowali się, że wszyscy się na nich
gapią. Seanowi kanapka wyleciała z ręki, Max zastygł ze szklanką
wiśniowej coli w ręce, Isabel miała dosyć dziwny wyraz twarzy. Tess
otworzyła szeroko usta. Kyle gapił się na ojca, który wyglądał jakby
miał się zaraz rozpłakać. Dobrze, że w Crashdown byli tylko oni.
– Harry do mnie wrócił – krzyknęła głośno Amy.
– Żeby zrobić ci drugiego dzieciaka i znowu zwiać? – Jim nie
wytrzymał i rzucił się na Harrego.
– Jim on się zmienił. Ja mu wybaczyła.; – Po tym co ci zrobił?; –
Tak.
– A zastanawiałaś się, co na to Maria?
– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytała zdziwiona i przerażona
Maria.
Zapanowała wręcz grobowa cisza.
– Kochanie... on... to jest Harry... to twój ojciec – jąkając się
odpowiedziała Amy
– A gdzie on do cholery był przez te 17 lat? – teraz Maria się
wkurzyła.
– Stchórzyłem – cicho odparł Harry.
Maria się rozpłakała, Michael zaczął ją pocieszać.
– Teraz przynajmniej będziesz mieć prawdziwą rodzinę – powiedział
jej na ucho – twoja mama mu wybaczyła. Ty też możesz.
– Może masz racje. Ale ja muszę to przemyśleć. Mamo dzisiaj śpię u
Michaela.
Zarówno Amy, Jim jak i Harry szerzej otworzyli oczy.
– Nie mogę na niego patrzeć. – wytłumaczyła zdziwionej Amy i wyszła.

– Zaopiekuje się nią. Obiecuje. Nic jej się nie stanie. Jutro
odwiozę ją do domu – Michael.
Harry podszedł do niego.
– Chłopcze jak się uspokoi to jej to daj. To ode mnie. I nie zrób
tego samego błędu co ja. To kosztuje.
W mieszkaniu Michaela, Maria biegała w koło i wykrzykiwała
przekleństwa.
– Jak ten drań mógł jej to zrobić. I teraz chcę żebym mu zaufała.
Mowy nie ma.
– Okazał skruchę. Ma się przed tobą ukorzyć? Może jeszcze coś? Nie
zmarnuje tej szansy na normalny dom. Proszę.
– Może masz racje. Ale ja go nawet nie znam. Wiem tylko tyle, że
zostawił moją mamę jak dowiedział się, że jest w ciąży. I teraz mu
się odwidziało. Gdzie on się szlajał przez te 17 lat mojego
zafajdanego życia? Czy moje zdanie już się wcale nie liczy? Ja
jestem tylko sprzętem, który kiedyś mu nie pasował, a teraz znowu go
chcę. To nie fair w stosunku do mnie.
– Maria, skończ. On żałuje. Zaufaj mu. I mnie. Nawet gdyby kłamał ja
cię nie zostawię. On popełnił wielki błąd. Teraz go żałuje. Jesteś
dla niego kimś więcej niż dzieckiem – tyle lat musiał marzyć o
tobie, a teraz ty go odrzucasz. Zaufaj mu.
– I ty najbardziej skrzywdzony przez los facet świata mi to mówisz?

– Tak. A ja wiem co mówię on nie kłamie.
– Chyba się położę. Mogę?
– Tak, ja będę spał tu. Tylko skombinuje sobie jakiś koc. Ok?
– Po co? A tam nie możesz?
– Obiecałem. Dobranoc.
Nie odpowiedziała, tylko powlokła się do jego sypialni. Sama się
zdziwiła, że zasnęła. Rano obudziła się z przeświadczeniem, że do
domu nie wróci jeśli ten dupek tam będzie. Nie zdążyła nawet wyjść z
łóżka, gdy pojawił się Michael z talerzem zupy mlecznej i kawą.
Typowe dla niego.
– Mam nadzieje, że nie dodałeś do tego tabasco?
– Nie.
– To, że ty uwielbiasz płatki to nie znaczy, że ja...
– Cicho, jedz bo twoje burczenie w brzuchu słychać na dworze.
Smacznego, jestem obok.
– Dzięki.
Nie miała ochoty na jedzenie, ale Michael miał racje. Burczało jej w
brzuchu jakby przez rok nic nie jadła. Jakoś przełknęła nie lubiane
danie i wywlokła się z pokoju. Guerin gapił się w tv. Normalka,
leciał jakiś mecz.
– I jak po wczorajszym?
– Przeprowadzam się do ciebie – widząc jego zdziwienie pomieszane z
przerażeniem dodała – tylko na jakiś czas.
– Kiedy?
– Teraz. Poszedł byś po moje ciuchy? Nie chcę mi się tam wracać.
Westchnął i wyszedł. Amy zrobiła mu awanturę, ale wytłumaczył jej,
że Maria potrzebuje czasu i spokoju żeby oswoić się z tą myślą.
Jakoś to przeżyje i jak będzie miała spokój to szybciej dojdzie do
siebie. Dała mu ciuchy dziewczyny i kilka innych rzeczy. Ostrzegła
go też, że jeśli spróbuje ją tknąć to go zabije. Szybko stamtąd
zwiał.
– Był tam?
– Był. W łazience. Twoja matka jest wściekła. Masz – rzucił w nią
torbami.
– Czyżby dała mi eksmisje? -; – Nie wiem. Ale mi dała dość długi
wykład.
Ona go już nie słuchała, była w jego pokoju i rozpakowywała się.
Mich na zadowolonego nie wyglądał, ale w końcu to jego dziewczyna.
Na kanapie jej nie umieści. Po za tym jest taka słodka, kiedy się
wścieka. No poza momentami, kiedy wścieka się na niego. Miał tylko
nadzieje, że nie zrobi mu wykładu. Była ZA BARDZO podobna do swojej
matki. Westchnął i wyszedł do pracy. Maria miała wolne do końca
tygodnia. On cieszył się, że nie miał wolnego. Raczej nie miał
ochoty na kolejne kłótnie. Miał tylko nadzieje, że nic głupiego nie
zrobi.
*****
Wrócił o 22. Był nieco zmęczony. Ale zmęczenie zniknęło, kiedy
wszedł do mieszkania. Zamurowało go. Prawie zapomniał o Marii. Na
jego stoliku, teraz czystymi i błyszczącym (jak reszta pokoju) stała
pizza. Po zapachu rozpoznał, że w jej skał wchodził sos tabasco.
Maria siedział na jego kanapie i patrzyła na jakiś film.
– Będziesz tam stał do jutra? Pizza ci wystygnie. – powiedział nie
odrywając wzroku.
– Czy nie pomyliłem mieszkań?
– Nie. Wybacz, nudziło mi się. Po za tym był tu straszny bałagan.
Kiedy ostatni raz tu sprzątałeś?
– Rozumiem, że to po to żeby nie myśleć...
– O Harrym? Może.
– Czemu Harrym?
– Bo moim ojcem on raczej nie jest.
Akurat w tym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich Max. Wyraz
jego twarzy dobitnie świadczył o tym, że zastanawia się czy nie
pomylił mieszkań.
– Dobrze trafiłeś Maxwell – nim przyjaciel zdążył otworzyć usta,
uzyskał odpowiedź.
Max dopiero teraz zobaczył Marie. I Pizze.
– Co ty tu... – zapytał.
– Siedzę i oglądam telewizje. Nie widać?
– Ale dlaczego? – nie dawał za wygraną Max.
– Maria jest na małych wakacjach.
– Ojciec?
– Harry jeśli możesz – w głosie dziewczyny pobrzmiewała wściekłość.

– Ok. Od kiedy? -zapytał Micha.
– Od wczoraj. A od dzisiaj robi za sprzątaczkę.
– Był bałagan.
– To był mój bałagan.
Maria wyszła do sypialni, trzaskając drzwiami.
– Zostaw ją Michael, ma ciężkie dni. Przejdzie jej. Lepiej zjedz tę
pizze.
– Czuję się niemal jak Kyle. Zjesz ze mną?
– A masz tabasco?
– A ten w pizzy ci nie wystarczy?
Obaj byli głodni więc natychmiast pozbyli się pizzy. Znalazła
przyjemny azyl w ich żołądkach. Michaelowi wciąż jednak po głowie
chodziła sprawa Marii. Gdy Max podziękował za pizzę, beknął i
wyszedł, udał się do swojego byłego pokoju. Na progu zauważył, że
zniknęły jego plakaty, spoczywały w pudełku na stole. Maria
siedziała i płakała.
– Sorry, że cię tak potraktowałem. – zaczął.
– Nie, nie powinnam.
– Nie naprawdę świetnie ze to zrobiłaś, tylko mogłaś mnie wcześniej
zapytać.
– Następnym razem zapytam.
– Jak się czujesz?
– Dziwnie. Jednego dnia masz tylko matkę, a następnego pojawia się
ojciec. Dziwne.
– Bywałaś już przy dziwniejszych sprawach. Ta nie powinna cię raczej
dziwić.
– Ale te sprawy nie dotyczyły bezpośrednio mnie, mojego życia.
Raczej was czworga, Liz czy Kyle. Mnie póki co jeszcze nikt nie
zastrzelił.
– Fakt. Ale lepiej nie kuś losu. Co ci szkodzi z nim pogadać? To nie
boli. Mogę pójść z tobą.
– Ok. Może masz rację. Może nawet go polubię. Ale nie zmuszaj mnie
żebym mu wybaczyła. Pogadam z nim.
– Pójdę z tobą, ok?
– Ok.
Poszli. Pod domem Maria nagle stanęła, wzięła trzy głębokie oddechy
i zapukała. Nienawidziła tego faceta z całego serca i raczej nawet
gdyby był niewiadomo jakim człowiekiem to go nie polubi. Otworzył...
Harry.
– Cześć Michael, Cześć... Maria.
– Cześć Harry – przywitał się Michael i szturchnął ją w plecy.
– Chcę z tobą porozmawiać.
– Chyba wiem o czym, chodźcie. Amy wyszła do sklepu. Zrobić wam kawy
coś do jedzenia? – zapytał.
– Nie, nie. – odpowiedziała.
Michael zastanawiał się czy dziewczyna w ogóle coś jadła. Usiedli na
kanapie. Maria wyglądała jakby usiadła na szpilkach.
– Wiem, że moje słowo przepraszam znaczy dla ciebie tyle co
ćwierkanie wróbelków za oknem. – Harry powiedział to takim tonem jak
Maria kiedyś gdy jechali do Maraton policjantowi, że ma bardzo słaby
pęcherz. Michael nie mógł się nie uśmiechnąć.
– Co!? – Harry i Maria zadali to pytanie niemal jednocześnie.
– Nic. Tylko Maria powiedziała coś kiedyś w podobnym stylu. I to był
tylko pierwszy raz. Nieraz tak mówisz.
– Serio? – w głosie dziewczyny było zdziwienie – Serio?
– Serio.
– Więc masz coś ze mnie. Dziwne poczucie humoru. – z uśmiechem
odparł Harry.
– A po mamie masz zdolność do awantur i wykładów – Michael nie mógł
się powstrzymać.
– Czy wy się umówiliście? – w głosie dziewczyny była wściekłość.
– Nie, nie. to prawda. – Uspokoił ją Michael.
Rozmawiali potem jeszcze z pół godziny. Maria się rozpłakała. I
akurat w tym momencie musiała wejść Amy. Widząc swoją córkę w
objęciach ojca... zemdlała.
– Pani Deluca, nic pani nie jest? – zapytał Michael.
– Mamo? – Maria;, – Amy, kwiatuszku – Harry wywołał tym
stwierdzeniem dziwne miny na twarzach M&M.
– Tylko szok, Maria jest ostatnią osobą, która mogła by cię tulić.
Pogodziliście się?
– Tak mamo.
Amy rozpałakała się, Maria też. Michael miał dylemat. Harry był w
lekkim szoku.
– Czy to normalne? – Harry
– U Marii tak. U Amy to nie wiem. – Michael
– Nie wyrosła z tego. I za to ją kocham. Moglibyście na jedną noc
jeszcze się wynieść? – zapytał.
– Maria idziemy do mnie. – widząc zdziwienie w jej oczach – Tylko na
jedną noc.
Było już grubo po 23 gdy dotarli do domu. Maria na przemian się
śmiała, to płakała zwisając mu z ramienia. Nie był raczej
przyzwyczajony do takich atrakcji. A potem... jakoś samo się stało.
Nawet tego nie pamiętał. Obudził sie w swoim łóżku z Marią obok, a
raczej tym co akurat wystawało z pod kołdry, czyli jej głową. Był w
lekkim szoku. "Co ja tu z nią do cholery robię". I wtedy skojarzył.
Raczej nie leżeli tutaj przez przypadek. Był zaszokowany i
przerażony. "Jestem za młody na małżeństwo, ale jeśli coś się stanie
to..." Fakt, że ją kochał na zabój raczej nie poprawiał mu humoru.
Klepnął ja w ramie. Podskoczyła.
– Co, gdzie... Jezu my chyba. My jednak – była nie mniej
przestraszona od niego – Oni nas zabiją. I ciebie i mnie.
– Ciebie może nie, ale mnie na pewno wypatroszą. Skończę jak ci
kosmici na filmie. – objaw wisielczego humoru Michaela.
Chwilę leżeli bez ruchu.
– Może tego nie zrobiliśmy? – zapytała nieśmiało.
– To znajdz mi jakiś inny powód dla którego leżymy nadzy w moim
łóżku a nasze ciuchy są porozrzucane po całym pokoju.
– Ups. – Max był w lekkim szoku, jak ich zobaczył.
– Maxwell nie uczyli się pukać? – Michael był wściekły.
– Sorry. Zaczekam w pokoju – z szatańskim uśmieszkiem wyszedł z
pokoju.
– Raz kozie śmierć – Kolejny objaw wisielczego humoru Michaela.
Ubrali się w to co było pod ręką – Michael naciągnął bokserki i
koszulkę. Maria bieliznę i jego koszulę.
Max siedział na kanapie i patrzył w sufit. Chichotał.
– Co cię tak śmieszy Maxwell? – zawsze go tak nazywał kiedy był
zdenerwowany.
– Wy. Myślałem, że to ja i Liz będziemy pierwsi. Jak było – w jego
głosie była... ciekawość.
– Nie twoja sprawa.
Max milczał i patrzył dalej w sufit. Maria poszła do łazienki. Kiedy
zniknęła zasięgu wzroku, Max nachylił się nad kolegą.
– Chyba byliście zabezpieczeni?
– Nie. – w głosie Micha był strach – i to jest strasznę. Możesz
jakoś sprawdzić czy aby nie ma konsekwencji. Nie wiem czy mam
kupować sznur czy szykować ślub.
– Mogę. Sprawdzę jak wróci. Dobrze, że to ja na was wpadłem, Liz,
Isabel czy Kyle narobili by paniki.
– Nie mówiąc o tym co zrobił by mi Alex gdyby żył.
– Zabił by cię.
– O czym dyskutujecie? – Maria przerwała im dyskusje.
– Chodź tu. Szybko. Max rób swoje.
– Co on mi... – Max położył jej rękę na brzuchu i chwilkę potrzymał.

– Niby nic. Ale to się stało wczoraj. – niepewnie odparł Max.
– Dzisiaj. – poprawiła go Maria. – Zabiją mnie.
– Kto? FBI? – zapytał Max.
– FBI to nic w porównaniu z moimi rodzicami. Powieszą mnie jeśli
będzie z tego dzieciak.
– Ale ja cię nie zostawię. Możesz na mnie liczyć. – Odparł Michael.

Tydzień później.
Max gapił się w sufit, jakby próbował policzyć gwiazdy. Michael
siedział na podłodze i walił głową w ścianę.
– Jestem palantem do potęgi 10. Martwym palantem – widać po nim, że
jest wściekły.
– Chyba was nie zabiją? – zapytał nieśmiało Max.
– Może jej nie, ale raczej mnie zabiją na pewno – panikował Michael.

Godzinę wcześniej.
Maria gapiła się w wynik testu ciążowego z wyjątkowo brzydką miną.
Max miał nie lepszą. Michael, który akurat wszedł do pokoju i
zobaczył przyjaciela i dziewczynę z dość dziwnymi minami,
zaniemówił.
– Czy to to, co myślę? – zapytał zerkając na test.
– Niestety tak Michael – odparł Max.
Michael zemdlał. Maria i Max natychmiast zaczęli cucić biedaka.
Widać to dla niego za wiele wstrząsów. Po jakiś 10 minutach wrócił
do siebie.
– Uszczypnij mnie, bo nie wierze, Maxwell – Max go uszczypnął.
– Czyli to nie jest sen?
– Nie Michael. Chyba zostaniemy rodzicami. Muszę się przejść – Maria
była w nie lepszym nastroju. Wzięła kurtkę i wyszła.
– Pewnie poszła do Liz, wypłakać jej się na ramieniu. Gorzej, że my
też mamy podobny problem – Max był przerażony – Mieliśmy z Liz małą
wpadkę nad rzeką no i chyba są skutki.
– Mówiła ci?
– Domyśliłem się. Maria pewnie dowie się więcej.
– Podzielą się doświadczeniami. Mam tylko nadzieje, że nas za bardzo
nie obsmarują – Michaelowi wracało poczucie humoru.
Max nie mógł się uśmiechnąć. Potem spojrzał w sufit i dodał jeszcze:
Ciesz się, że jesteś sierotą i nie ma cię kto ukatrupić.
– A rodzice Marii to co? – To popsuło Michaelowi humor.
U Liz.
– Jezu to jakaś epidemia. Najpierw Tess z Maxem. Teraz Ty z
Michaelem i ja z Maxem – Liz nie wiedziała czy ma się śmiać czy
płakać. Raczej płakać. – Jeszcze tylko Isabel i Kyle i będzie
komplet.
– Isabel ma przynajmniej pewność, że jej nie zabiją. Jest w końcu
mężatką. – Maria mówiła przez łzy.
– Nie płacz. Przynajmniej teraz możesz wyjść za Michaela i zatrzymać
go na ziemi. Raczej cię nie zostawi z dzieckiem. Bywa wredny, ale za
to lojalny – Liz miała nieco lepszy nastrój – a tak a propos co
powiesz mamie?
– Zastanowię się po drodze.
– Idziesz im to powiedzieć? Teraz?
– Tak. Wolę to mieć za sobą.
W mieszkaniu Michaela, chłopak nadal walił głową w ścianę, nabił
nawet sobie sporego guza, ale chyba mu to nie przeszkadzało.
– Michael popełniasz samobójstwo? – zapytał wchodzą bez pukania
szeryf – mogę się przyłączyć. Amy mnie rzuciła.
– A ja właśnie zostałem ojcem. I jeszcze nie doszedłem do siebie –
Michael nie przerywał walenia.
– Z Marią? To radzę ci się z nią ożenić, bo Amy cię zabije – Jim
nawet nie był zdziwiony.
– Jasne. Dzięki za rade. Mam tylko nadzieje, że dożyje ślubu. Auć –
Michael przez uderzył w coś twardego – Co to do cholery jest i co tu
robi – to była jakaś skrytką. – Skąd to się tu wzięło?
– To chyba sejf Michael – nawet Max był zainteresowany – Cześć
szeryfie. Nie zauważyłem pana.
– Ty też zrobiłeś komuś dziecko Max?
– Niestety. Już drugie. Ja chyba jestem królikiem.
– Teraz to Liz, nie? A to pierwsze? – szeryf jest ciekawy.
– Z Tess, szeryfie. Dziecko jest na mojej planecie a ja próbuje je
uratować – Max w dwóch zdaniach wytłumaczył szeryfowi, o co chodzi –
Tess mogą zabić nawet 5 razy, ale od mojego syna wara.
– Może byście tak pomogli mi to otworzyć? Troszkę to twarde, a ja
nie mogę zebrać myśli – Michael znowu nie panuje nad mocą.
– Ok. Odsuń się. – Max otworzył zamek – to jakieś dokumenty...
zdjęcia... Jezu to nasze dokumenty. Podpisane przez prezydenta.
– Akurat teraz mamy czas na takie rzeczy. Schowaj to, poczytamy
kiedy indziej. Najpierw to muszę jakoś dożyć jutra.
W domu Marii.
– JAK MOGŁAŚ NAM TO ZROBIĆ. CZY TOBIE WSZYSTKO TRZEBA TAK DOKŁADNIE
TŁUMACZYĆ.
– Mamo...
– MILCZ KIEDY DO CIEBIE MÓWIĘ. CZY TWOJE WŁASNĘ ŻYCIE NICZEGO CIĘ
NIE NAUCZYŁO? JAK SZUKASZ MOCNYCH WRAŻEŃ TO ZOSTAŃ ALPINISTKĄ. I
WYNOŚ SIĘ Z MOJEGO DOMU. ZABIERAJ SWOJE RZECZY I WON. NIECHCĘ CIĘ
OGLĄDAĆ.
– eee... ok – Skruszona dziewczyna poszła po swoje rzeczy, zebrała
je i wyszła.
– I NIE CHCIJ OD NAS NICZEGO, NAWET SIĘ TUTAJ NIE POKAZUJ.
Wrzaski docierały nawet do domów obok. Maria nie musiała być kosmitą
żeby wiedzieć ze ci co to słyszeli już wiedzą. A jutro będzie o tym
wiedzieć cała szkoła. Jak dobrze pójdzie to nie wywalą jej ze
szkoły. Nawet Sean spiorunował ją spojrzeniem. Najpierw poszła do
Liz.
– I jak? – zapytał przyjaciółka
– Nie widać. Wyrzucili mnie z domu. Poszła byś po resztę moich
ciuchów. Mnie by chyba zabili. Poczekam tu.
Gdy Liz doszła do domu Marii, było już cicho. Zapukała.
– Marii niema. – Harry był wściekły
– eee... wiem, przyszłam po resztę jej rzeczy – Liz mówiła
niepewnie.
– Poczekaj – chwilę potem rzucił w nią plecakiem, torbą i
reklamówką, dodał jeszcze poduszkę a do ręki dał jej czek na... 2tys
$.
– To dla niej. I niech nie prosi o więcej. To cala kasa jaką dla
niej uzbierałem. Spadaj. – zamknął jej drzwi przed nosem.
W Crashdown Maria pocieszała się na ramieniu Kyle. Rodzice Liz mieli
dosyć niewyraźne miny. Zastanawiali się, co oni by zrobili. Isabel i
Jessie też nie wyglądali na zachwyconych.
– I po co wam to było? – Isabel była wściekła na Marie – Tylko
narobiliście sobie kłopotów.
Do kafejki wszedł Michael (przywitały go chłodne spojrzenia i
chlipanie Marii), Max (tego przywitało warkniecie Parkerów – Max
wystraszył się, że wiedzą, ale przypomniał sobie o Utah), Liz (znowu
chlipanie Marii), Szeryf (jego nikt nie zauważył). Max od Liz
wiedział, że jego obawy były słuszne. Przez jakieś 20 minut panowała
cisza. Kompletna. Przerwało ją dopiero nagłe wejście Seana, który na
widok pleców Michaela i Marii chciał zrobić w tył zwrot, ale zmienił
zdanie i... rzucił się na tego pierwszego. Michael go nie widział
więc nawet nie zareagował. Dopiero Max odciągnął Seana od Michaela.

Szeryf: Trzeba coś z tym zrobić. Michael przebije się przez ścianę,
ale bo znajdzie jeszcze jakieś tajne rządowe skrytki, o ile
wcześniej Sean go nie zabije. Maria zaraz utopi mi syna. (Maria
posłała szeryfowi wściekłe spojrzenie). Kyle nie patrz tak. Ona ma
od tego jego. Chodź on chyba sam teraz potrzebuje jakiegoś ramienia
do wypłakania (akurat w tym momencie Michael zaczął beczeć na
ramieniu Maxa). Max postanowił zostać królikiem, i dorobił się już
dwóch dzieciaków z dwoma kobietami...
– Wiedziałem, że ten drań zrobi to mojej córce, ale że komuś
jeszcze... – pan Parker był wściekły. Liz rozpłakała się na ramieniu
Kyle, który notabene nie wiedział co ma z sobą zrobić. Akurat wtedy
weszli Evansowie i ujrzeli rzecz dla nich niepojętą: Michael i Max
beczeli sobie, oparci o siebie, Maria i Liz obskakiwały biednego
zdezorientowanego Kyle. Isabel i Jessie pukali się w czoła. Pan
Parker przeklinał Maxa, pani Parker próbowała go uspokoić. Szeryf
trzymał wyrywającego się Seana.
– Co tu się do diabła dzieje Jeff?
– Twój synalek właśnie zrobił moje córce dzieciaka. Notabene to już
drugi w jego karierze. Ciekawe czy ten pierwszy nie był z Tess.
– Tak serio mówiąc to nie mój syn, znalazłem go 12 lat temu na
jakiejś szosie, z Isabel. Isabel jest w porządku, ale jemu odbija
totalnie. Napady, ucieczki, nokauty i bóg wie co jeszcze. I teraz
to. Mam dość. A dlaczego Michael płaczę?
– Bo zrobił dziecko Marii. Idę się z tym przespać. Liz poszukaj
sobie jakiegoś azylu, bo nie wiem, co ci zrobię. Masz wolne do
odwołania, Maria też. Spadać stąd już. – Wywalił wszystkich poza
szeryfem i Evansami.
Kyle: Liz chodź do nas. A ty Max lepiej mi się nie pokazuj na oczy
bo zabije, upiekę i zjem.
Michael: Wezmę twoje rzeczy. Max pomóż nam. Dużo tego.
Maria: Hlip.; Max: Idę.
Isabel: Jessie idziemy, byle z dala od tych czubków. I to ma być
król.
Sean: Kto tu niby jest królem.
Isabel: Nikt.


Wersja do druku