_liz

Niewiedzialne obrazy (4)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

IV

Spoglądam na nią, usiłując odczytać z jej twarzy jakiś wyraz, coś co by mi wyjaśniło jej nagła niepojętą wiedzę. Uśmiecha się i potrząsa głową. "Zmysły" mówi, a ja schylam się, żeby podnieść srebrny sztuciec. Przełykam ślinę i staram się spokojnie zalać herbatę.

Łatwo jej powiedzieć – zmysły. Nadal nie rozumiem, co miała na myśli.

Z jej twarzy nie schodzi uśmiech. Ale zmienia się. Już nie jest czysty i nieśmiały, bardziej zawadiacki, jakby ze mną w coś grała. Mrużę oczy. Maria zwykła mówić, że robię tak tylko wtedy, gdy coś mi się nie podoba albo jak chcę kogoś przejrzeć. W tym wypadku obie przyczyny pasują.

Stawiam kubki z herbatą na stole, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Czy macie czasem ochotę poznać czyjeś myśli za wszelką cenę, ale jednocześnie boicie się poznać te myśli? Jeśli nie, to nie wiecie co czuję.

Wyciąga swoją dłoń w moją stronę i dotyka mojej zimnej dłoni. Krótki impuls przechodzi błyskawicznie przez cała sieć nerwów i uderza w mój mózg, powodując napięcie mięśni całego ciała. Elektryzujący dotyk.

Najbardziej dobijający jest fakt, że nie jestem w stanie niczego odczytać z jej twarzy. Nie mogę i nigdy nie będę mógł, bo jej oczy już dawno zostały wypalone przeszłością i zachował się w nich tylko jeden wyraz. Głuchego cierpienia. Pozostaje mi wyłącznie jej uśmiech, ale i jego nie umiem racjonalnie rozszyfrować. A może nie chcę?

Chcę. Pragnę jak niczego innego poznać jej tajemnicę. Znać jej magię, która sprawia, że zachowuje się jak zwykły człowiek, a jednocześnie spowita jest w tajemniczą zasłonę. Gdybym tylko mógł wejść do jej umysłu i odnaleźć potrzebne do takiego życia składniki. Może udałoby mi się uszczknąć fragment jej wnętrza i wpleść go w moją rzeczywistość? "Jak?" pytam

Przekręca nieco głowę. Czuję się, jakby na mnie patrzyła, wprost na mnie. I nie wiem czy robi to specjalnie czy też nie, ale przez jej opuszki wdziera się pod moją skórę kolejna niteczka magnetycznego prądu. Odsuwa dłoń i odgarnia pasemko włosów. "Zapach" mówi cicho "Pachniesz terpentyną"

Tak prosta odpowiedź na moje skołowane pytania. Chociaż... przecież ubrałem świeżo wyprane ciuchy, nie wchodziłem dzisiaj do pracowni. Gdyby pozostał na mnie jakikolwiek zapach farby, rozpuszczalnika, czegokolwiek co miało związek z malarstwem, Maria od razu wepchnęłaby mnie pod prysznic. Ja sam nie czułem tego zapachu.

"Nie musisz być zanurzony w terpentynie, żebym to poczuła" mówi, a mnie zmrażają jej słowa. Czy ona czyta w myślach, czy jest po prostu tak domyślna?

Teraz dociera do mnie część prawdy o tej dziewczynie. Odebrano jej jeden zmysł, więc nauczyła się wykorzystywać inne. Gdzieś czytałem, że w takich wypadkach pozostałe zmysły rozwijają się i są o wiele bardziej wyostrzone niż nasze. Ale jakoś nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Teraz zrozumiałem.

Maluję tak długo, że ten specyficzny zapach wsiąkł w moją skórę. Nikt go nie czuje, nawet ja. Ale ona tak... Czuje go tak wyraźnie, jakbym dopiero co wyszedł z pracowni. Ta woń jest już wpleciona w mój kod genetyczny. A zwykli ludzie nie potrafią go rozszyfrować. Dziewczyna jest wyjątkowa.

Ciekawe czy potrafi dostrzec też inne słabości skryte we mnie. Może widzi mnie na wylot i umie wydobyć to, czego inni nawet nie umieją sobie wyobrazić? Nie jest jak wróżka, która przewiduje to co oczywiste, ani jak zaawansowany technicznie robot, który potrafi wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze. Ona odczytuje to, co umie wychwycić zmysłami, co sama czuje.

Nie poznam jej uczuć, dopóki sama mi ich nie poda na tacy; jej oczy skryją wszystko, bo zawsze odnajdę w nich to samo – tylko odbicie samego siebie i mroku; dla mnie jest zrodzona z tajemnicy i strachu.

I pomimo tej niepewności i trwogi, moje wnętrze skręca nieodparta ochota poznania jej. Całej. W każdym calu, każą komórkę jej ciała i najskrytszy zakamarek umysłu.

Musze ją poznać.

Czuję, że jeśli tego nie zrobię, to coś we mnie runie albo popadnę w paranoję. Ale nie chce jej poznawać całej, nagle, w jednym dniu. Chcę ją odkrywać dzień po dniu, chwilę po chwili. Gwałtowne działanie pozbawiłoby ją tej mistycznej otoczki, a mnie wypaliłoby doszczętnie.

Powoli Guerin.

Tak, zacznę powoli. Tak, żeby informacje i doznania wolnym strumieniem wypełniły mnie.

Mój wzrok ponownie odnajduje jej puste oczy. Tylko matowa barwa pozostała z dawnego żywiołu. Rozchylam usta, żeby zadać podstawowe pytanie, a ona wstaje i wychodzi, dotykając dłońmi wszystkiego po drodze.

* * *

Nie wiem czy wstać i iść za nią, czy lepiej zostawić ją w spokoju. Nawet, gdybym zdecydował się za nią pójść, to nie mógłbym. Moje ciało jest jak sparaliżowane. Jeszcze nie otrząsnęło się z magicznego przedstawienia, jakie wykonała przed chwilą dziewczyna.

Wraca.

Niesie w dłoniach jakieś niewielkie pudełko. Siada i stawia je ostrożnie na stole. Przesuwa je w moją stronę.

Otworzyć czy nie? Otworzyć czy nie? Tak – nie?

Moje palce dotykają drewnianego wieczka i momentalnie się cofają. A jeśli odnajdę tam coś, czego nie powinienem oglądać, czego nie chciałbym widzieć? Jeśli to będzie za duża odsłona jak na jeden raz?

Otwieram.

Na spodzie kilka pożółkłych kartek, na wierzchu fotografie. Na samej górze leży jej zdjęcie. Z bliska. Obrazuje cała jej postać, ze szczególnym uchwyceniem twarzy. Nie mogę się powstrzymać i wyjmuję tę fotografię.

Ławka. A na ławce ona. Nogi skulone, stopy na ławce i ramiona oplatające kolana. Jakby zgrywała niewinną i osamotnioną dziewczynkę. Ale twarz zupełnie inna. Okrągła, lekko zabrudzona, zmęczona. Długie włosy opadają na ramiona, a kilka pasemek wdziera się na powierzchnię twarzy. Nie uśmiecha się, ale też nie jest smutna. Jest... zraniona i znudzona życiem. Oczy – to czego szukałem, od czego chciałem wszystko zacząć.

Dziwne oczy. Takie... inne. Ciemne, o głębokim odcieniu karmelizowanego piwa, z wtopionymi koralikami otchłani. Te lśniące elementy jej "mrocznej" strony najbardziej przykuwają. Na tym zdjęciu mogła mieć zaledwie piętnaście, może szesnaście lat. Ale wyraz jej oczu, sugerował, że przeżyła to, czego dziewczyna w jej wieku nie powinna jeszcze zaznać.

Ból. Tak, zdecydowanie. W jej oczach splatają się całe pokłady bólu, gdzieniegdzie przyprószone dziewczęcą romantycznością i lekką kokieterią. Przenoszę swój wzrok na jej twarz teraz. Zmieniła się.

Teraz dużo szczuplejsza, włosy mają ciemniejszy odcień i są bardziej matowe. A oczy... sami wiecie. Zastanawia mnie czy lepiej jej było dawniej z żywymi tęczówkami, ale przesiąkniętymi cierpieniem czy teraz z martwym spojrzeniem, ale bez oznak bólu. Uśmiecha się lekko.

To ten uśmiech oznaczający, ze coś wie, że znów odczytuje moje myśli i interpretuje moje wahania. "To zdjęcie sprzed czterech lat" mówi. Powoli przestaje mnie dziwić jej wiedza. Sprzed czterech lat... czyli była wtedy piętnastolatką. Ale to za mało informacji. Chcę więcej. Dlaczego...

"Jak straciłaś wzrok?" pytam spoglądając na nią. Czekam aż się zachmurzy, aż zniknie całkowicie jej pogodność, aż będzie zła i odejdzie. Blednie lekko, a kąciki jej ust opadają powoli. I ponownie się unoszą w kwaśnym uśmiechu. "Hmm... Banalny powód" mówi, chyba kpi z samej siebie "Żadna tragedia. Powiedzmy, że to błędy młodości". Błędy młodości? Nie rozumiem. Przecież jako piętnastolatka nie mogła się wpędzić w coś tak strasznego, że zapłaciłaby za to wzrokiem.

Chyba znów odczytuje moje myśli, odpowiada spokojnie "Metanol".

Metanol. Wiem co to jest metanol, ale nie rozumiem jaki ma związek z jej kalectwem. Spoglądam ponownie na fotografię i przyglądam się jej bardziej. Coś w niej było. Coś nie dawało jej spokoju za dnia i musiała szukać ukojenia. Prawdopodobnie znalazła je w...

Metanol. Wszystko jasne. Kiedyś śmiałem się, gdy mój nauczyciel chemii ostrzegał nas przed zgubnym wpływem alkoholu. I te jego słynne słowa odnośnie niesławnego metanolu: 'Pij szybciej, bo się ściemnia'.

Nigdy nie brałem poważnie tych słów. Jak żaden nastolatek. Ona też pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy. Rzeczywiście to nie wielka tragedia, nie katastrofa odebrały jej wzrok. Ona sama to zrobiła. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Ale dlaczego chciała przestać widzieć świat? Co w nim tak ją odrażało? Przełykam gorzką ślinę, nie potrafiąc znaleźć wyjaśnienia.

"To jak długo malujesz?" pyta łagodnie, zmieniając temat. Uśmiecha się i sięga po kubek. Wydaje mi się, ze ta sytuacja ją żenuje albo że boi się wyjawić więcej. Chowam fotografie do pudełka i przesuwam w jej stronę. "Od kilku lat" odpowiadam bez większego entuzjazmu.

Wciąż zaprząta mój umysł pragnienie poznania jej przeszłości. Czuję podświadomie, że jej przeszłość w jakiś dziwny sposób łączy się z moją przeszłością. I to wciąga mnie co raz bardziej. Fascynuje i wypełnia żyły.

* * *

Ciepła dłoń przesuwa się po moim torsie, a zwilżone usta nie opuszczają mojego policzka. W normalną noc obróciłbym się w jej stronę i odwzajemnił pocałunki. Ale dzisiejszy wieczór jest całkowicie poświęcony postaci niewidomej dziewczyny.

Wciąż w umyśle odnawia się jej obraz. Dwa obrazy... Fotografia, na której żyła jak wszyscy, ale wyglądała jak wycieńczona i bez jakiejkolwiek iskry egzystencji. I jej obecny wygląd. Niby wypalona, ale mam wrażenie, ze jednak teraz czuje się lepiej niż kiedyś.

Ona ma przynajmniej teraz coś z życia, coś w sobie, co ją podnosi co dnia z łóżka. Ja nie mam tego. Nie miałem nigdy i nie mam teraz w sobie. Owszem, kiedyś coś mnie wypełniało. Ale nic prawdziwego. Tylko lęk.

Kiedyś szukałem ostrych bodźców, żeby odczuć czym jest prawdziwe życie. Popadałem z jednej skrajności w drugą, aż wszystko malowało się ostrymi barwami, a potem wirowało i popadało w czerń. Wtedy traciłem przytomność, a jak się budziłem, wszystko od nowa. Aż się skończyło...

Teraz boję się wrócić do tamtego życia, ale nie chcę też zacząć nowego. Stagnacja jest moją tarczą ochronną.

Niesamowite, że Liz jednak potrafi się od tego odepchnąć. I jest przy tym tak... nie wiem jak to określić.

Nawet na pierwszy rzut oka nie można powiedzieć, że jest niewinną, biedną dziewczynką, która potrzebuje nieustannej opieki. W niej jest siła. Mam wrażenie, że jej żyłami płynie więcej energii i pewności niż moimi.

"O czym myślisz?" Maria pyta cicho, przesuwając swoje palce wzdłuż mojego ciała. Mruczę tylko, ale nie odpowiadam. Może dlatego, że głupio byłoby powiedzieć jej, że myślę o innej dziewczynie. A może dlatego, że sam nie wiem w jakim kierunku przesuwają się moje myśli.

Czy zastanawiam się nad martwicą mojego życia? Czy zazdroszczę niewidomej dziewczynie jej energii? Czy po prostu wywołuję świadomie w swoim umyśle jej obraz?

I jaki to ma sens? Jaki sens ma myślenie o jej ciemnej skórze, o jej drobnym ciele, które tak świetnie sobie radzi w przytłaczającym świecie, o jej wieloznacznym uśmiechu, o jej oczach. Te oczy... Nie mogę przecież zachwycić się ich kolorem, ani żadnymi iskrami życia w nich, bo już dawno je straciła. Dzieciństwo wypłukało wszystko, co mogło stanowić dowód bycia nastolatką. A mimo, że są mroczne i matowe, to nie potrafię ich wymazać z pamięci.

Wstaję, uświadamiając sobie, że byłem właśnie z Marią. A ona wzdycha cicho i pyta "Gdzie idziesz?". Powinienem do niej wrócić i dać jej to, czego chce. Ale nie byłbym w stanie. "Malować" odpowiadam i bez słowa kieruję się do pracowni.

Musze to z siebie wyrzucić. Tę wizję, która dręczy mój umysł.

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część