_liz

Ruchome piaski (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VIII

Siedziała skulona w łóżku. Nie mogła zasnąć. A może nawet nie chciała. W tym świecie wszystko było inaczej. Nie tylko otoczenie. Sama czuła się inaczej i to właśnie ją przerażało. Nie odczuwała początkowo tych zmian, ale teraz już wyraźnie je umiała odczytać. Zmiany dotyczyły jej zachowania, jej czucia, jej zmysłów. Miała wrażenie, ze zaczynały ją zawodzić albo świrować. Tak jak w przypadku zbyt gwałtownej reakcji w fabryce wszystkie urządzenia, wahadła, ciśnieniomierze zaczynały wariować, tak samo było w tym momencie z jej wnętrzem. Straciła kontrolę nad tym wszystkim. Zaczęła giąć się i powoli oddawać we władzę najmniej odpowiedniej osobie. Liz potrząsnęła gwałtownie głową. To musiało się skończyć. W taki czy inny sposób. Nie mogła dłużej znosić tego ciężaru i piekącego poczucia winy. Miała trzy wyjścia. Zażądać odesłania na Ziemię i modlić się, aby Kivar się zgodził. Mogła poprosić też o rychłą śmierć. Albo zapomnieć o swojej przeszłości, wyrzec się tego co było do tej pory i pozostać tutaj nurzając się w chwilowym wariactwie. Cokolwiek miała wybrać i tak potrzebowała na to zgody Kivara. Wzdrygnęła się na samą myśl, że on naprawdę zaczął przejmować kontrolę nad jej życiem. Z drugiej strony to wcale nie było takie proste, jakby się wydawało. Czuła się osaczona przez niego, ale nigdy z jego ust nie padło nic, co całkowicie by ją ograniczało. Przecież nie bronił jej swobodnie spacerować po całym pałacu, nie zamykał jej na klucz, pozwalał jej nawet na nie kontrolowanie samej siebie i mówienie tego, co chciała mówić. To wcale nie wyglądało na przejmowanie kontroli. A mimo wszystko z podekscytowaniem czekała na każde kolejne spotkanie. Bała się i nie mogła doczekać. Wzburzone sprzeczności zaczęły targać jej życiem, doprowadzając do tego, że wkrótce naprawdę będzie potrzebowała kogoś, kto ją podniesie i mocno nią wstrząśnie. Ale wiedziała też, ze będzie musiała podjąć inną bardzo ważną decyzję. Po raz pierwszy nikt nie podejmie jej za nią, po raz pierwszy nikt się za nią nie poświęci i nie będzie w stanie jej chronić. Dziewczyna wstała, powoli w obawie, ze straci równowagę. Musiała z kimś porozmawiać. Ale nie z nim. Jeszcze nie teraz...
* * *
Serena leżała na posadzce z przymkniętymi oczami, chłonąc zimne powietrze. Najwyraźniej doskonale wyczuła, ze ktoś stoi obok niej, bo drgnęła lekko. Ale nie otworzyła oczu, tylko nieco się uśmiechnęła. Miała naprawdę wyostrzone zmysły, jak jej brat, tylko ona korzystała z nich inaczej. Przesunęła się na posadzce tak, aby postać drobnej brunetki mogła ułożyć się obok niej. Liz zawahała się, nie oczekiwała aż takiej poufałości. Mimo to położyła się na zimnej podłodze, spoglądając w niebo. Zawsze sądziła, ze wszędzie na świecie niebo wygląda tak samo, zwłaszcza nocne niebo. Ale myliła się. Tutaj było innej. Już zaczynała pogrążać się w mrocznym powietrzu, kiedy przypomniała sobie cel przybycia do komnaty zielonookiej kosmitki. Nie wiedziała jednak jak zacząć, od czego, jak to wszystko wyjaśnić, jak poprosić o rade kogoś kogo zupełnie nie znała, a mimo to ufała. Serena nabrała głęboko powietrza.

— Trudna decyzja, co? – zapytała półszeptem
Liz przekręciła głowę, spoglądając na nią. Umiała też czytać w myślach? Decyzja była bardzo ciężka, zwłaszcza jeśli miało się taki mętlik w głowie, że już się nie wiedziało o czym trzeba było zadecydować. Przytaknęła jednak.

— Powiedziałabym ci, że powinnaś zrobić to, co czujesz – zaczęła Serena spokojnie – Ale ty chyba sama nie wiesz co czujesz.
Liz zdziwiła się jak wiele Serena potrafi wyczytać z własnego przeczucia. To prawda, nie miała pojęcia co się dzieje. Chciała wrócić na Ziemie, chciała ich wszystkich ponownie zobaczyć, znów znaleźć się przy Maxie i poczuć się bezpiecznie. Tylko co byłoby potem? Pewność miała tylko w jednym, że jej uczucie do Maxa nie wyglądałoby tak, jak kiedyś. Już tak nie wyglądało. Zaczęłaby się od niego odsuwać, zaczęłaby szukać kogoś przy kim znów mogłaby zadrżeć... Jakaś drobna cząstka jej chciała też zostać tutaj. Z każdym dniem czuła się coraz lepiej, coraz bardziej przywiązywała się do tego miejsca. I chyba wbrew własnej woli zaczęła przywiązywać się do niego. Były momenty, w których miała wrażenie, że się uśmiecha, że lód topnieje, że widzi ją nie tylko jako przynętę, ale jako kogoś z uczuciami, kogoś kogo się szanuje. A w drugiej sekundzie wszystko gwałtownie obracało się w drugą stronę i znów był zimny, okrutny, bezwzględny. Chciał ciągle jednego – śmierci Maxa.

— Dlaczego chce ich zabić? – Liz zapytała cicho

— Nie tyle ich, co jego. – sprostowała kosmitka – Z bardzo prostego powodu. Z zemsty...
Zemsta. Tak, to słowo słyszała tutaj już nieraz. Tylko każda zemsta potrzebowała motywu, dla którego powinna zostać przeprowadzona. Nie umiała jej dostrzec. Ze wszystkich opowieści wiedziała tylko to, że wykorzystał Vilandrę, żeby pokonać Zana. Zależało mu tylko na tronie. Okazuje się, ze było coś więcej. I nie mogła powstrzymać swojej ciekawskiej, ludzkiej natury, żeby nie zapytać o przyczynę tego całego zamieszania.

— Dlaczego?
Zapadła cisza. Liz poczuła jak napięcie w powietrzu narasta. Najwyraźniej poruszyła niewłaściwy temat. Serena wstała bez słowa. Brunetka spojrzała na nią i podniosła się z posadzki. Nie oczekiwała odpowiedzi. Skierowała się do drzwi, nie chcąc dłużej denerwować swoją obecnością Sereny. Kiedy była już blisko, usłyszała tylko dwa słowa padające z ust kosmitki:

— Przez Ellisienne.
* * *
Nie musiała szukać jego komnaty, bo wiedziała, że i tak nie zastanie go tam. Drzwi od wielkiej sali były uchylone, a jasny strumień światła wypływał na korytarz. Zebrała w sobie wszystkie siły i weszła do środka. Siedział na schodach przed tronem i wpatrywał się w podłogę. Zauważył, ze weszła, ale nie spojrzał na nią, nie drgnął, nic nie powiedział. Nie mogła też stwierdzić, ze coś go martwiło. Był raczej pusty, wypalony albo po prostu zmęczony. Może to nie był najlepszy moment na zadawanie takich pytań? Ale w jego przypadku żaden moment nie wydawał się być właściwym. Podeszła bliżej, nie odrywając od niego wzroku.

— Kim była Ellisienne? – jej głos był tak cichy, że normalny człowiek nawet by nie zauważył, ze coś powiedziała
Kivar jednak usłyszał to doskonale. Jego głowa błyskawicznie uniosła się, a stalowy wzrok przeszył jej ciało na wylot. Zmrużył oczy i zmarszczył czoło. Zauważyła jak blednie, a jego pięści zaciskają się mocno. Od razu pożałowała, ze zapytała o to. Miała ochotę uciec i zamknąć się w swoim pokoju, byle tylko uniknąć jego furii. Jednak to co nieuchronne zbliżało się wielkimi krokami.

— Nie twoja sprawa, człowieku. – chłodny i przeszywający ton przyprawił ją o ciarki i znów wrócił do nazywania jej człowiekiem, gorszym gatunkiem
Przymknęła powieki i wykonała krok do tyłu. Musiał to zauważyć, bo od razu wstał i podszedł do niej. Każdy jej krok do tyłu powodował jego dwa kroki do przodu. I mogła się wciąż cofać, gdyby nie poczuła pod plecami ściany. Teraz nie było ucieczki. Jego postać była tuż przed nią, praktycznie przyciskając jej ciało do ściany. Spojrzała w bok, nie potrafiąc wytrzymać kontaktu wzrokowego. Przełknęła ślinę i spróbowała swoich sił:

— Dlaczego znów tak do mnie mówisz?

— Bo jesteś człowiekiem. – odpowiedział prosto, przysuwając swoją twarz do niej – Prawda?
Przytaknęła. W końcu była człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Jego oddech odbił się od jej policzka:

— I czujesz jak człowiek, prawda?
Ponownie przytaknęła. Jego prawa ręka oparła się o ścianę z lewej strony jej głowy, natomiast jego lewa dłoń wsunęła się na jej talię. Kiedy gwałtownie nabrała powietrza, uśmiechnął się i zapytał:

— Kochasz?
Jej wzrok powoli powrócił na jego twarz. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie rozumiała kontekstu tego pytania. Kocha? Ale co? Kogo? Szukała odpowiedzi w jego spojrzeniu, odnalazła tam tylko powód swojego jęku. Determinacja, pożądanie, szacunek tworzyły niesamowitą mieszankę, która ugięła jej kolana. Nawet nie wiedziała dlaczego, ale jej usta same odnalazły jego wargi. I wszystko zawirowało. Miała wrażenie, ze cofa się w czasie, a wszystko wokół rozmywa się. Nagle pojawiły się obrazy.
* * *
Stała na tarasie. W lekkiej sukience, na boso. Jej jasna skóra odbijała blask księżyca a ciemne włosy otulały nagie ramiona. Mężczyzna podszedł do niej i objął jej drobne ciało, chcąc ją ogrzać. Ale to ona była źródłem jego ciepła. Dziewczyna uśmiechnęła się i z ufnością wtuliła w jego ramiona. W takich drobnych chwilach wiedział, że jest jego, tylko jego. Jego Ellisienne.
~*~
Tulił jej martwe ciało do siebie. Strugi krwi plamiły jego dłonie i koszulę. A on tulił ją jeszcze mocniej, nie zwracając uwagi nawet na to, co działo się wokół. Wszyscy stali zdruzgotani i wpatrywali w ciało nieżywej dziewczyny. Jej ciemne włosy mieszały się z jasną krwią, a poszarpana sukienka lgnęła do zimnego ciała. Wtedy po raz pierwszy płakał. Po raz pierwszy i ostatni. Tej samej nocy przysiągł, że zabije Zana i całą Królewską Czwórkę.
* * *
Oderwała się od niego i nabrała głęboko powietrza. To było takie surrealistyczne... Usiłowała zapanować nad wciąż reagującym ciałem. Ale nie mogła. Miała wrażenie, ze za chwilkę osunie się w dół. Gwałtowne trzask drzwi poderwał ją i spowodował odsunięcie się Kivara od niej. Mętny wzrok padł na postać małego chłopca, który bezczelnie zakłócił sytuację. Poczuła ostry zawrót głowy, kiedy dotarły do niej jego słowa:

— Mamy ich, panie.
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część