_liz

Ruchome piaski (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

III

Chłopiec klęczał na jednym kolanie i wbijał wzrok w czubki butów mężczyzny, który stał tuż przed nim. Czuł, że dzielą go zaledwie milimetry, a raczej sekundy od wyroku i jeśli szybko czegoś nie wymyśli, już nic go nie uratuje.

— Panie, on ją trzymał za rękę. Sądziłem, że to Ava.

— Ale to nie Ava. – zimny głos rozbrzmiał w sali

— Nic nie szkodzi. – wtrącił Nicholas – Tam na Ziemi są inne prawa. Nie musiał być z Avą.

— Co masz na myśli? – Kivar odsunął się od niego

— Trzymał tę ziemiankę za rękę, co znaczy, że ma do niej... no te... – chłopak usiłował sobie przypomnieć słowo – Tamte, jak to się nazywa... uczucia.

— Doprawdy? – ta informacja zaciekawiła Kivara
Mężczyzna odwrócił się i powrócił na tron. Usiadł na nim, powracając wzrokiem na postać chłopca. Zmrużył oczy, a na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. Więc jednak nie musiał jej od razu zabijać, co nie zmieniało faktu, że miał zamiar prędzej czy później to zrobić. Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, nie będzie mu potem potrzebna. Przeniósł swój wzrok na chwilę na siostrę, która wpatrywała się za okno i zastanawiała nad czymś. Był pewien, że ciekawi ją jaką podjął decyzję. Wciąż miała w sobie uczucia i to ciepło, których on nie posiadał od wielu lat. Dla niego było to zabawne. W jego mniemaniu uczucia tylko przeszkadzały we wszystkim, nie pozwalały racjonalnie myśleć i dostrzegać tego, co tak naprawdę się dzieje dokoła. W nim już dawno wszystko się wypaliło i wyziębiło. Tylko raz na jakiś czas kłuło go we wnętrzu jakieś dziwnie piekące uczucie, które mogłoby zwilżyć jego zimne oczy. Mogłoby, gdyby szybko nie zabijał w sobie tej igiełki uczucia i nie zalewał jej kolejną porcją cudzej krwi. Ziemianka też spowodowała ten niepokojący impuls, ale Kivar błyskawicznie zdławił go w sobie, nie pozwalając na najdrobniejszą oznakę swojej słabości. Kiedyś, owszem, posiadał czułe punkty, ale nie teraz. Nie, on już nie był w stanie wrócić do tego co było dawniej, nawet gdyby sam tego pragnął. Ale nie chciał. Wyzbył się wszelkich nawyków przeszłości i stłumił wszystkie możliwe odcienie czucia. I nikt nie mógł tego zmienić, ani jego siostra ani nikt inny. Jedyną myślą, która zaprzątała jego umysł była wizja śmierci Zana, a jedyną imitacja uczucia była nieustanna chęć zemsty. I mógł to wszystko osiągnąć właśnie teraz, dzięki tej dziewczynie. Rzeczywiście mogła się przydać. Mężczyzna wyprostował się i powiedział sucho w stronę chłopaka:

— Sprowadź tu ją.
* * *
Dziewczyna siedziała skulona w kącie pokoju, pomiędzy łóżkiem i ścianą. To wszystko przytłaczało ją. Ciemność tego pokoju, zimny wiatr wdzierający się przez otwarte okno i przerażająca cisza na korytarzach. Teraz Liz zaczynała rozumieć ten ciągły strach, o którym słyszała. Wszyscy bali się szepnąć cokolwiek, aby nie zostać ukaranym. Kołatało w niej tylko jedno pytanie: czego on chce? Wiedziała już, że nie ona miała się tu znaleźć i to w jakiś sposób pognębiało ją jeszcze bardziej. Nie miało jej być, więc jest niepotrzebna, a co się z tym wiąże – zostanie zabita. Dla Kivara nie był to żaden problem. Zabijał setki, a może i więcej, bez mrugnięcia okiem. Liz wzdrygnęła się na samą myśl, że ktoś tak bezuczuciowy i okrutny naprawdę istnieje. Żadnych skrupułów, żadnych wyrzutów, jakby to wszystko sprawiało mu przyjemność. A ona nie widziała ani cienia zadowolenia w myśli, że mogłaby się kogoś pozbyć, że ktoś mógłby umrzeć. Otuliła się własnymi ramionami, wtulając się w swoje ciało, dotykając swojej skóry. Do tej pory jakoś nie doceniała tego co posiadała, teraz nie mogła znieść myśli o rozstaniu ze swoim ciałem i pożegnaniu się z tym, co dane jej było mieć. Wiedziała, ze będzie jej brakowało wszystkiego. Słońca, ziemi, coli, truskawek, muzyki, śmiechu, nawet szkoły. Kryształki gorących i słonych łez wypełniły jej oczy, kiedy zrozumiała, że nie zobaczy już nikogo, na kim jej kiedykolwiek zależało, że nie będzie mogła nawet się z nimi pożegnać. Ostatnim, co miała zobaczyć, będzie Kivar. Kolejny dreszcz przeszył jej ciało. Nawet w takim momencie nie potrafiła chcieć zabić, nawet jeśli to miałoby ją uratować. Nie znała go, słyszała tylko o nim z opowieści. Nie mogła więc go nienawidzić, bo jej jeszcze nic nie zrobił. Nie mogła, a może i nie chciała? Ale mimo to wyrzucił z niej wszystkie pozytywne myśli. Jedyną iskierką prawdziwego życia była dla niej Serena. Liz jej szczerze współczuła. Była związana z bratem i na pewno go kochała, a to musiało być ciężkie. Kochać kogoś takiego. Gdyby jeszcze Serena umiała zmienić swojego brata, gdyby potrafiła mu pokazać jak wspaniale jest móc czuć i kochać. Tylko, ze kosmitka za bardzo bała się Kivara. Dziewczyna przetarła dłonią policzek. Coś głęboko w niej utajonego, podpowiadało jej, że Kivar może się zmienić, ale tylko dzięki komuś. Takiej osoby nie było... Drzwi otworzyły się z hukiem, a brunetka zerwała się z miejsca, widząc na progu niewysokiego chłopaczka. Czyżby to już był koniec?

— Chodź. – zimny ton sparaliżował ją
Bała się wykonać jakikolwiek krok, bo mógłby on skrócić jej drogę na szubienicę. Dopiero mocne szarpnięcie popchnęło ją do przodu.
* * *
Znów przytłaczająco olbrzymia sala. Wzrok dziewczyny od razu odszukał jedyną osobę, która dodawała jej otuchy. Serena wciąż siedziała na schodach, wpatrując się dziwnie w Ziemiankę. Potem zbłąkane spojrzenie dziewczyny przesunęło się na postać wysokiego mężczyzny, który stał odwrócony do niej tyłem. Dopiero kiedy wykonała dwa kroki do przodu, obrócił się. Stalowe spojrzenie przeszyło Liz niczym klinga miecza, powodując momentalne osunięcie się jej wzroku na chłodną posadzkę. Serce brunetki zaczęło wybijać niespokojne rytmy, prowadząc ją do stanu przedzawałowego. Nie patrzyła na niego nawet w momencie, gdy zaczął do niej mówić.

— Podejdź człowieku. – ostry ton nie pozwolił jej na wahanie
Podeszła, ale zaledwie kilka kroków, zmuszając go do skrócenia tej odległości. Mężczyzna zbliżył się do niej i wbijając swój wzrok w jej twarz, zapytał:

— Kim jesteś dla Zana człowieku?
Człowieku? Liz przełknęła ślinę. Wymawiał to słowo z taką pogardą i obrzydzeniem, jakby była najpaskudniejszym stworzeniem we wszechświecie. Jakby samego siebie uważał za istotę wyższą i godniejszą. Ona dla niego była nikim, nie miała imienia, nie miała wyglądu, była po prostu człowiekiem. Małym, marnym człowieczkiem skazanym na zagładę. Nie podobał jej się sposób, w jaki była traktowana. Ale nie mogła też się sprzeciwić, nie w tym momencie, to oznaczałoby jej niechybną śmierć. Odpowiedziała posłusznie.

— Chyba kimś ważnym. Tak przynajmniej mi powiedział.

— Jesteś z nim związana?

— Tak. – przyznała cicho

— Gdzie Ava? – padło kolejne zimne pytanie

— Kto? – Liz nie miała pojęcia kim jest osoba, o którą wypytuje Kivar

— Nie drażnij mnie... człowieku. – zagroził jej – Co zamierza Zan?

— Nie wiem. – i mówiła prawdę
Dopóki byli na Ziemi zamierzał jedynie chronić ich wszystkich i żyć, jak inni. Nie chciał wiecznie mieć tego piętna na sobie. A co zamierzał teraz? Nie wiedziała, ale mogła być pewna, że szukał jej. Tego po Maxie zawsze mogła się spodziewać, jak niczego innego. Dla niej zrobiłby wszystko.

— Kocha cię człowieku? – to pytanie było łagodniejsze, bardziej zadał je z ciekawości niż potrzeby wiedzy

— Chyba tak... – odpowiedziała, nie unosząc wzroku

— Człowieka. – Kivar zaśmiał się i z kpiną dodał – Zan, potężny niegdyś władca Antaru, zakochał się w zwykłym człowieku. Poniżające.
W tym momencie spojrzenie Liz odnalazło od razu jego twarz. Poniżające? Jak on śmie? Czy miłość ludzka jest gorsza od tej tutaj, o ile w ogóle na Antarze było dozwolone kochanie. A miłość Maxa była dla niej wszystkim. Kivar przyjrzał się jej uważnie. Najwyraźniej zobaczył nutkę buntu w jej oczach i cień urażenia. Spodobało mu się to. Wszyscy dokoła bali się na niego spojrzeć w jakikolwiek sposób. Ona albo wiedziała co ją czeka i potrafiła się z tym pogodzić albo była bardzo odważna i nieświadoma. Ogniste iskry w jej oczach wywołały kolejny impuls uczucio-podobny. Kiedyś takie reakcje powodowała tylko obecność jego Ellisienne. Ale ta dziewczyna nią nie była. Nie mogła nią być. Zbyt się od siebie różniły. Ellisienne miała spokojne oczy, pełne marzeń i ciepła, nigdy nie pojawiał się w nich gniew ani determinacja. Nie potrzebowała ich, bo i tak zawsze była tylko jego a on nigdy jej nie zranił. Oczy Ziemianki taiły w sobie dziwną tajemnicę i skrywały burze strachu przeplatanego z niebezpieczeństwem. To wszystko kryło się pod powłoką sennego rozmarzenia, ale jego słowa musiały ją rozgniewać i wypłukać na powierzchnię tęczówek uczuciowy pył. Nie chcąc kontynuować tego tematu, powiedział:

— Przydasz się mi człowieku. Zan na pewno przybędzie tu za tobą, a wtedy...
Nie dokończył, tylko się obrócił i wykonał kilka kroków w przód. A w Liz zaczynały się rodzić podejrzenia i wątpliwości. Ten ton, ta mina, te słowa... On chciał dopaść Zana, a ona mu to umożliwiła. Dziewczyna nie wiedziała czy to instynkt czy może atmosfera tego miejsca tak na nią oddziałuje, ale wykonała gwałtowny krok w przód i zapytała na wpół zrozpaczonym na wpół zimnym tonem:

— Co chcesz zrobić Maxowi?
Kivar obrócił się i spojrzał na nią. Na jego ustach pojawił się dziwny uśmieszek, który już powinien jej wszystko wyjaśnić. Ale mimo to wciąż czekała na słowa.

— Zabiję go.
Zabije... Liz już nie myślała, ona tylko reagowała, kierowana uczuciami. Jej dłoń zacisnęła się na ramieniu mężczyzny i mocno szarpnęła za jego rękę. Oczy pociemniały od łez, a głos zmienił barwę:

— Nie!
Kivar wyrwał się z uścisku, spojrzał na nią z furią.

— Nigdy nie mów do mnie takim tonem, człowieku!
Nim się spostrzegła, powietrze przeciął cichy świst a na jej policzku odbiła się jego dłoń. Piekło. Nie, wręcz paliło. Liz od razu się opamiętała. Drobną, chłodną dłoń przyłożyła do zaczerwienionego policzka, ale nie płakała. Łzy tylko spotęgowałyby ból. Opuściła wzrok, mamrocząc coś, czego Kivar nie rozumiał. Wciąż spoglądał na nią. Jak śmiała? Nikt nie mógł mówić do niego tym tonem, nikt nie mógł go szarpać, a już tym bardziej nie zwykły człowiek. Napięcie powoli ulatywało z powietrza, z każdym drobnym krokiem Liz do tyłu. Zacisnęła usta i wbiła spojrzenie w podłogę. Chciała już stąd iść. Gdziekolwiek, byle nie musiała znosić jego obecności. Aby to jednak było możliwe, to właśnie on musiał pozwolić jej odejść. Kivar spoglądał na nią, ale z każda sekundą gniew ulatniał się, zastępując swoje miejsce ciekawością i fascynacją.

— Masz jakieś imię człowieku? – zapytał spokojnie ale chłodno
Nie unosząc głowy i nie dbając o to, co może się stać, odpowiedziała mu:

— Liz.
Kivar w jednej sekundzie zamarł. Ale nie tylko on. Serena i Nicholas spojrzeli w zdumieniu na Ziemiankę, niedowierzając jej słowom. Zielone oczy kosmitki nabrały większej intensywności niż zwykle, a buzia Nicholasa rozchyliła się w szoku. Oboje powoli przenieśli swój wzrok na mężczyznę. Kivar ani drgnął, wpatrywał się nieustannie w postać drobnej dziewczyny. Ledwo zauważalnie potrząsnął głową, zaciskając mocno powieki. Obrócił się do niej plecami i wrzasnął:

— Wyjdź!
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część