_liz

Solenoid (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

V

— Ona twierdzi, ze ma normalną rodzinę. – powiedział Michael, wbijając zęby w jabłko zerkając na Nancy

— Czyli coś z jej rodziną musi być nie tak. – stwierdziła kobieta sięgnęła po kolejne papiery, nawet nie patrząc na niego
Przełknął kęs i ugryzł kolejny fragment. Nancy mogła mieć rację. Jeszcze nikt nigdy mu nie powiedział, że ma normalną rodzinę. Więc jeśli Liz twierdziła, że ma idealny domek, nie licząc braku ojca, to na pewno kłamała. Kiedy teraz tak na to patrzył, aż go zdumiewało, że wcześniej sobie tego nie uświadomił. Taka osoba jak panna Parker zawsze mówi co uważa i wszystko krytykuje, więc własną rodzinę też byłaby w stanie zmieszać z błotem. Co było z ta rodziną nie tak, że określiła ich mianem normalni i mili. Pozostało mu tylko czekać na jej przybycie i dowiedzieć się wszystkiego. I nie musiał długo czekać, bo ledwo zjadł jabłko a w korytarzu huknęły drzwi. Szybkie kroki błyskawicznie doprowadziły dziewczynę przed oblicze Michaela.
* * *

— Chyba dotarłem do źródła twojego problemu. – powiedział Michael przekładając kartki w notatniku
Dziewczyna nawet nie zareagowała. Rozłożyła się wygodnie na kozetce, na brzuchu, splatając dłonie i kładąc na nich głowę, jakby szła spać. Nawet lekko ziewnęła niczym małe kociątko. Michael usiadł wygodnie i zaczął mówić:

— Liz, chcę żebyś mi opowiedziała o swojej rodzinie.
Nie otwierając oczu, mruknęła ze znudzeniem i odrobiną kpiny:

— Widzę, że postanowiłeś zając się prawdziwą terapią.

— Mówię poważnie. – nie miał ochoty na kłótnie

— A nie wyglądasz... – zaśmiała się i otworzyła oczy – Co chcesz wiedzieć?

— Opowiedz mi o swojej rodzinie.
Liz jęknęła i przekręciła się na plecy. Miała już zacząć mówić, kiedy drzwi się otworzyły i weszła do gabinetu Nancy. Michael chrząknął ostentacyjnie i posłał kobiecie wymowne spojrzenie. Ale ona nawet nie niego nie zerknęła. Podeszła do jego biurka i zaczęła szukać jakiś papierów.

— Heil, Frau General. – Liz powitała ją złośliwie

— Też się cieszę, że... – Nancy wyjęła potrzebne papiery – że kończy ci się terapia. Będę cię odwiedzać w zakładzie zamkniętym.

— To potrafisz wyjść z tego pokoju bez klamek? – Liz zapytała barwiąc swój głos odpowiednio i zerkając na Nancy

— Michael mi pokazał kilka sztuczek. – odpowiedziała, uderzając lekko kartkami w głowę Michaela – Na razie Kleine Verruckte.
Liz się uśmiechnęła, a Michael zamrugał gwałtownie. Pierwszy raz Nancy rozmawiała z którąś z jego pacjentek w ten sposób. W ogóle pierwszy raz z którąś rozmawiała. Przewrócił oczami, starając się zapanować nad sytuacją i przypomnieć sobie, na czym skończył.

— No mówi. – ponaglił Liz

— Był piękny wiosenny poranek, kiedy zrujnowałam życie mojej rodziny i przyszłam na świat. Jak widzisz, od początku byłam bezczelna...

— Liz. – tracił powoli cierpliwość

— Jako nienormalne dziecko, nie potrafiłam się wysłowić i w wieku dwóch miesięcy ciągle ryczałam. Prawdopodobnie to właśnie uodporniło mnie na skomlenie innych ludzi. – ciągnęła z rozbawieniem

— Liz! – prawie krzyknął

— Spokojnie – spojrzała na niego dziwnie – Nie denerwuj się, bo jeszcze się wrzodów nabawisz.

— Więc odpowiadaj na pytania.
Dziewczyna przewróciła oczami i jęknęła. Jeśli nie powie prawdy, on nie da jej spokoju i będą ciągnęli te rozmowę jeszcze długo przez kilka sesji. Ułożyła dłonie pod głową, ziewnęła i zaczęła poważnie mówić:

— A co chcesz żebym ci powiedziała?

— Prawdę. – skwitował Michael

— Hmmm... pomyślmy... – udawała, że się zastanawia, przygryzając dolną wargę – Nie mam ojca, bo zostawił nas kiedy urodził się mój młodszy brat. Jest cholernie bogaty, więc studia mam opłacone z góry. Kochany tatuś o alimentach pamięta... – zakpiła – Moja matka umila sobie życie codziennymi wypadami do baru i opróżnianiem naszego barku z niebezpiecznych dla naszego zdrowia alkoholi. – mówiła spokojnie
Michaela powoli zaczynało wypełniać uczucie przygnębienia. Jednak gdzieś w głębi miał nadzieję, że ta szurnięta dziewczyna ma równie nienormalną rodzinę, ale w pozytywnym sensie. Tymczasem rzeczywiście miała spaprane dzieciństwo, jak to już kiedyś ujęła. Dziwił go jeszcze bardziej ton, jakim to wszystko mówiła. Jakby w ogóle się nie przejmowała taką sytuacją, jakby się do tego przyzwyczaiła i czerpała z tego swoją siłę.

— Mój starszy brat, Alex jest maniakiem komputerowym, który w chwilach nie spędzonych przed komputerem harata swoje żyły zimnymi igłami. – mówiła dalej – W sumie najlepiej się z nim rozmawia, kiedy ma odlot. Jak jest całkowicie trzeźwy, to nie można się do niego zbliżyć, bo jest zajęty swoim komputerem.
Michael potrząsnął głową. Spojrzał na nią, jak na wariatkę. Może jednak kłamała i wymyślała to wszystko, żeby dał jej święty spokój z ta rodziną. Ale jednak czuł, że tym razem mówiła prawdę, właśnie po to, aby przestał jej tym zawracać głowę.

— A młodszy brat? – zapytał zdławionym głosem

— Nicholas jest psychopatą. – skwitowała krótko Liz – Uwielbia bawić się nożem i rysować makabryczne rysunki. – zerknęła na mężczyznę i dodała przekornie – Musimy go spiknąć z twoim wujkiem. Dogadaliby się na pewno.
Michael tępo przytaknął. Teraz wszystko było jasne. Musiała być szurnięta, bo w takiej rodzinie inaczej się nie dało. Jeśli starałaby się żyć normalnie zostałaby albo zaszprycowana przez starszego brata albo pocięta na kawałeczki przez młodszego albo upijałaby się z matką. Jej mechanizmem obronnym było właśnie nienormalne zachowanie. Ale dziewczyna nie wydawała się być tym przejęta. Ona pokochała swoją naturę i bycie taką jaką jest, odpowiadało jej.

— Jestem głodna – jęknęła -Idziemy coś zjeść?
c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część