Dzinks

Gwiazda gasnąca , ognista (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część szósta

— I co ta rozgadana kobitka ci naopowiadała? – zapytał znajomy głos, Liz jęknęła w duchu, była pewna, że w końcu się od niego uwolniła. Odwróciła go obrzucając go spojrzeniem.

— Czego znowu chcesz?

—Pokazać ci pewien epizod twojego życia – wyjaśnił, z jego twarzy nie znikał ten sarkastyczny uśmieszek.

— Michael nie denerwuj mnie, Maria wszystko mi pokazała, muszę być z Maxem- ciągnęła – Ja… ja go po prostu kocham. Przewrócił oczami, westchnął i podszedł do niej.

— Przekonam cię, że on nie jest wart tej miłości – szepnął, przysłonił się ją swoja czarną peleryną, poczuła jak jej powieki robią się ciężkie i powoli zasypia.

— Oh Parker trzeba cię uświadamiać- westchnął i oboje zniknęli. W zaułku piękna blondynka w białej szacie pokręciła głową. Jednakże nikt tego nie zauważył.

Przed nią rozciągał się niesamowity widok na gwiaździste niebo, Liz nigdy tutaj nie było. Spojrzała na Mefisto, znowu się uśmiechnął i znowu tajemniczo.

— Co to za miejsce?

— Nie ważne, co to za miejsce, chciałem ci pokazać jak zabawia się twój ukochany Max- wyjaśnił, nic z tego nie rozumiała – A raczej, z kim się zabawia. Liz wcale się to nie podobało, poszła za nim, miała bardzo złe przeczucia, było to fascynujące miejsce, nie przypominała sobie, by kiedykolwiek max ją tutaj zabrał.

— Teraz przygotuj się na lekki wstrząs- ostrzegł ją, ale jego oczy błyszczały szatańskim czarem. Liz weszła do pomieszczenia, zabrakło jej powietrza w płucach, nie wierzyła, zamknęła oczy by wymazać ten obraz z pamięci. Tam był jej Max. Jej Max, który kochał się z Tess.

Dygotała, nie chciała otworzyć oczu, ten widok ją przerażał i ranił jednocześnie.

— On cię nie widzą- usłyszała szept. Otworzyła oczy, dotykał blondynkę, całował tymi ustami, którymi całował Liz, pieścił tymi rękami, którymi pieścił Liz. Serce jej umierało z rozpaczy, a więc tak to się miało skończyć, nie mogła na to patrzyć, wybiegła z stamtąd, jak najdalej najszybciej jak najszybciej.

Szlochała na ramieniu Mefisto, pocieszał ją, ale wiedział już, że jego plan się powiódł i nie trzeba było pokazywać jej nic więcej. Oto mu chodziło, teraz Liz Parker zostawi Maxa Evansa na zawsze, nawet Maria tutaj nic nie poradzi. Wszystko, co miało się wydarzyć, już się wydarzyło.

— Chce wracać do domu, chce o nim zapomnieć- mówiła. Było jeszcze jednak coś, co Michael musiał dal niej zrobić, tak było w kodeksie, o którym rzadko pamiętał. A to mogło pokrzyżować jego plany.

— Liz jest jeszcze coś?- zaczął. Spojrzała na niego.

— Co jeszcze?

— Ostatnie spotkanie z Maxem – dodał.

— Nie chce się z nim spotkać, nie rozumiesz on się kochał z Tess- wymamrotała ocierając łzy.

— To będzie spotkanie z Maxem młodszym, powiesz mu wszystko to, co będziesz chciała.

Maria obawiała się takiej sytuacji, dobrze wiedziała, że Michael Mefisto to podły drań, który zrobi wszystko by wypełnić swoje zadanie. Zawiodła Liz, jedyny ratunek w Maxie.

Liz była załamana nie spodziewała się, że tak właśnie ma wyglądać jej przyszłość, była zdecydowana zerwać całkowicie z Maxem, oderwać się od kosmitów zapomnieć o tym wszystkim, co jej się przydarzyło.

Stała przed oknem Maxa, leżał na łóżku i próbował się uczyć, Mefisto ostrzegł ją , że może w każdej chwili odebrać mu wspomnienia z tej rozmowy, sprawić by jej wcale nie pamiętał. Musi tylko wypowiedzieć życzenie. Serce waliło jej jak oszalałe. Wzięła kilka głębokich wdechów i zapukała.

Max spojrzał na nią, zmarszczył brwi, zaintrygowany podszedł do okna.

— Cześć Max – zaczęła, był jeszcze bardziej przystojniejszy niż w przeszłości. Był kompletnie zaskoczony.

— Cześć!

— Mogę wejść?

— Tak… jasne – odparł drapiąc się po głowie. Jego pokój za bardzo się nie zmienił, pozostał taki, jakim go pamiętała.

— Max usiądź- poprosiła – Nie znasz mnie, ponieważ my dopiero się poznamy. Nazywam się Liz Parker. Lekko się uśmiechnął.

— Mylisz się znam cię doskonale, cały czas cię obserwuje – stwierdził przyglądając jej się, ta odpowiedź zupełnie ją zaskoczyła.

— Przyszłam się z tobą pożegnać, zakończyć naszą miłość – dodała.

— Naszą miłość?

— Pozwól, że ci coś pokażę. Wzięła jego dłoń i położyła na swoim sercu, poczuł ciepło ,a potem przez jego umysł przechodziło tysiące obrazów, zrozumiał o jakiej miłości mówiła. Kontakt został przerwany, Max łapał powietrze z trudem, w jego bursztynowych oczach zapłoną ogień.

— Proszę cię tylko o jedno – zaczęła, jej policzki płonęły, ręce się trzęsły- O ostatni pocałunek
Max wstał , wszystko to było nieprawdopodobne.

— Ale dlaczego?

— Nie zadawaj pytań Max, tak musi być – wyjaśniła.

— Ale jeżeli się kochamy …

— Ciii- szepnęła


C.D.N

















Poprzednia część Wersja do druku Następna część