hotaru

Broken Souls (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Srebrny myśliwiec sunął z szumem nad zielonymi wierzchołkami drzew. Ath stała na wzgórzu i wprawnym okiem oceniała jego nadzwyczaj powolny lot.

— Niezły jest! – mruknęła z uznaniem Lonnie.

— Mówisz o jego umiejętnościach pilota czy o innych jego umiejętnościach?
Dziewczyna zerknęła niepewnie na swoja szefową. Nie miała pojęcia, czy żartuje sobie czy mówi jak najzupełniej poważnie.
Jeszcze jedna wyraźna zmiana po pamiętnej próbie samobójczej... – pomyślała zaniepokojona. To już nie była ta sama, pełna radości dziewczyna.
Nawet zmieniła styl ubioru. Porzuciła mundur na rzecz cywilnych wdzianek. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wciąż preferowała dżinsy i bluzy. Ale dawne przyzwyczajenia odeszły w kąt.

— O tych ostatnich.
Ath parsknęła śmiechem.

— Co cię tak bawi?

— Nic. Tylko słyszałam kiedyś jedno z nagrań Marii DeLuca...

— O Michaelu?
Skinęła głową.

— Skarżyła się koleżankom, że...
Lonnie nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Oto rozmawia Athan na tematy... hm, oscylujące wokół pszczółek i kwiatków.
Chyba mi się to śni.

— .. Michael unika jak ognia łóżkowych spraw.
Lonnie bardzo starała się powstrzymać śmiech, ale jej starania spełzły na niczym. Oczyma wyobraźni ujrzała Mcihaela, uciekającego wokół łóżka przed Marią wyposażoną w staromodny wałek do ciasta...

— Niezły lot! – Robert kiwnął z uznaniem w stronę Lonnie – Rath spisuje się znakomicie.

— Chyba doszedł już do siebie? – z nadzieją spytał Kry.

— Skądże... To raczej wygląda na urażoną dumę.

— Czyja duma? – do pokoju wkroczyła dowódca. Lonnie, Robert i Kry stanęli na baczność. – Spocznij. Omawiacie Ratha?

— Tak. – niepewne spojrzenie powędrowało od Lonnie do Krya. Nie bardzo wiedzieli, jak się mają zachować. Rath był formalnie rzecz biorąc młodszym bratem szefowej, ale ich stosunki nie układały się najlepiej. Mieli kompletnie inne podejście do podwładnych. Oliwy do ognia wiecznie dolewał również Hank. I mimo, iż od lat nie było w Domino generała, ani tym bardziej w Strefie, nigdy nie stali się dla siebie bardziej serdecznymi.
Wiele osób podległych Strefie zastanawiało się, dlaczego tak się dzieje. Ath i Michael wydawali się być świetnymi przyjaciółmi.
Ale nawet to ostatnio padło. Pół roku pobytu z dala od Domina, w ukryciu, szkolenia Michaela... Ath wbitnie pokazała, że dla niej więzy rodzinne się nie liczą. Jakby ktoś zabił Athan Elisabeth, a podstawił kogoś, kto wygląda i wie to, co ona.
Ath usiadła przy pulpicie i popatrzyła na wyniki.

— Boli go urażona duma.

— Co się właściwie stało? Słyszeliśmy pogłoski, ale nic pewnego...
Stłumiła uśmiech rozbawienia, chociaż temat nie nadawał się zdecydowanie na komedię. Właściwie zapowiadał tragedię...

— Wiecie, za co wyrzucono mnie z Domino 2?

— Jasne. Odmówiłaś zabicia generała.

— Taaak. – odetchnęła głęboko – Ostatnio zaczęłam podejrzewać, że wyrok nigdy nie został wykonany.
W pomieszczeniu zapadła niesamowita cisza. Robert zamknął oczy, ale zaraz je otworzył. Spojrzał na swoją szefową.
Wpadł na niesamowitą myśl. Była tak absurdalna, że musiała być albo prawdą, albo wytworem umysłu szaleńca.

— Wysłałaś więc Ratha, by sprawdził ślady... a jego ktoś skasował.

— Eeee tam, nie można skasować BS-a!

— Lonnie, nie jesteśmy cudotwórcami. Otrzymaliśmy pewne szkolenie i ten, kto wie, jak byliśmy szkoleni, wie również, jak zatrzymać każdego z nas.

— Po tobie chyba spłynęło to jak po wodzie. W ogóle nie przestrzegasz zasad.

— Zasady nie są świętością. Szczególnie, że Rath został zaatakowany z bardzo specyficzny sposób. Nie zdążył nawet zauważyć, kto go zaatakował.
BŁYSK

— Im lepszy jesteś w eliminacji, tym bliżej możesz podejść wroga. Nóż jest tylko i wyłącznie dla perfekcjonistów! – wrzask instruktora rozbrzmiewał w niewielkiej sali treningowej. Sześcioro dzieci stało w półokręgu i posłusznie wsłuchiwało się w jego głos. Skarcony uczeń wrócił na swoje miejsce. – Należy zawsze przeceniać przeciwnika. Niedocenianie może skończyć się waszą eliminacją. Nie możecie popełniać błędów.
BŁYSK

— Nóż? – spytał Robert, ale odpowiedź była oczywista. Ath skinęła głową. – Więc... mamy problem do rozwiązania.

— Większy niż się nam wydaje.

— Zaatakował jeszcze kogoś?

— Nie... ale osoba, którą śledził Rath, właśnie poleciała znowu na Florydę, do pewnej bazy wojskowej...

— O nie... – rozbrzmiał zbiorowy jęk rozpaczy – Rinas!

— Obiekt jest konsultantem wojskowym. Nazywa się Max Evans.

— Ten sam Max Evans, o którym była mowa wcześniej?
Ath zmrużyła oczy, a po chwili stały się zupełnie złote. Siedząca naprzeciwko Lonnie mimowolnie wzdrygnęła się.

— Tak. Najlepszy przyjaciel Michaela.

— Michael jest więc teraz celem?

— Prawdopodobnie... Wesołych świąt, moi drodzy. Jedziemy na Florydę.

Sztuczny śnieżek lekko prószył wokół nich. Roześmiane twarze dominowały na horyzoncie. Stoły uginały się od pyszności, przygotowanych przez sztab kucharzy Rinas. Raz do roku mieli ekstra fundusze – naprawdę ekstra – i dawali popis swojemu kucharskiemu kunsztowi. Szynka wędzona w goździkach; karp zapiekany, w galarecie i na słodko; śledź w pierzynce i po grecku; indyk na dziesiątki sposobów; cutie, orzechy zapiekane w karmelu i soku pomarańczowym, sałatki hiszpańskie z czerwona fasolką... Stoły w oficerskiej kantynie uginały się od nadmiaru spełnionych kulinarnych marzeń. Roześmiane twarze żołnierzy wypełniały pomieszczenie.
Michael siedział z boku. Chociaż już oficjalnie "wrócił", wiedział, że skupia na sobie wiele ciekawskich spojrzeń.
Porwany oficer Domino 2.
Sam zdawał sobie sprawę z tego, jak idiotycznie brzmią te słowa. Lecz odzwierciedlały właściwie całe przyjęcie, jakie go spotkało z powrotem "w domu".
Uniósł wzrok i napotkał ciemne spojrzenie Sereny.
Ona nigdy się nie zmieni. - uświadomił sobie – Dla niej Domino 2 zawsze było ucieleśnieniem marzeń i takie zostanie. Organizacja, chociaż nie pozbawiona wad, stała u niej na pierwszym miejscu. Dopiero na szarym końcu długiej listy priorytetów stał człowiek.
Zamknął oczy, usiłując zignorować narastający ból głowy. Maria trajkotała coś obok do sąsiada, zachwycona i szczęśliwa powstałym wokół nich szumem. Nadzwyczaj szybko przeszła do porządku dziennego nad jego powrotem. Jakby nie było go najwyżej tydzień.
Tylko, ze on tak nie potrafił.
Pół roku to szmat czasu, nawet jeśli się kogoś kocha. Ba, wystarczy jeden wieczór, by odmieniło się wszystko.
Ath... jego siostra. Mimo wszystko, nie potrafił powstrzymać dreszczu strachu, kiedy o niej teraz myślał. Wyrosła w Domino 2 i nabrała wiele cech charakteru, właściwych Hankowi. Była twarda, brutalna, bezwzględna. Jego umysł nie pojmował do końca, jak z Liz mógł wyrosnąć ktoś taki.
Jeszcze nie powiedział Tess. Jeszcze nie. Nie potrafił wytłumaczyć jej tego, co się stało. Tess jako jedyna widziała w niej istotę żywą i czującą. Gdyby podał jej kilka faktów, złamałby jej serce.
Spochmurniał do końca, kiedy przypomniał sobie dwunastoletnią Liz... Był wówczas z rodzicami na Florydzie, a Liz pełniła niedaleko służbę i przyłączyła się do nich na jedno popołudnie... tego dnia zrozumiał jej inność.

Retrospekcja
Złoty piasek przesypywał się przez palce Michaela, kiedy leżąc na ręczniku wpatrywał się w błękitne fale i krągłe kształty, przesłaniające mu widok na wody zatoki.
Z początku nie zwrócił uwagi na niewielkie zamieszanie. Kilkanaście metrów obok stała plażowa kawiarenka. Stoły i krzesła stały wprost na złocistym piasku.
Dwoje mężczyzn szarpało się. Wrzeszczeli na siebie niemiłosiernie, zupełnie wstawieni. Zataczali się, szamocząc i przewrócili kilka krzeseł. Turyści uciekli w popłochu.
Znudzony, przesypywał piasek dalej. Ale Liz wstała.

— Hej, gdzie idziesz? – złapał ją za rąbek fioletowego parero. Materiał miękko rozchylił się, ukazując zgrabne, opalone nogi.

— Hałasują! – mruknęła z irytacją, odkładając na bok Ulyssesa. No tak, nie cierpiała, kiedy ktoś przerywał jej czytanie lub rozpraszał przy nauce. Nawet Hank bał się to robić i w gruncie rzeczy współczuł tym dwóm, awanturującym się kilkanaście metrów dalej. Jego młodsza siostra mimo drobnej postury była wprost zabójcza, kiedy chciała... a nawet gorzej, chociaż nie był zbyt pewny, co oznaczało owo "gorzej". Tylko ostatnio zaczęły do niego docierać nieprzyjemne plotki. Oczywiście wiedział, że Liz w Domino 2 nie głaszcze klawiatury, lecz mimo tej świadomości, szokiem była dla niego wieść, ze ta nieśmiała i w gruncie rzeczy bardzo niepewna siebie dziewczynka odwalała czarną robotę w zastępstwie dorosłych.

— Zaczekaj, pójdę z tobą...
Koniec retrospekcji

— Ziemia do Guerina! – rozległ się czyjś śmiech tuż obok jego ucha. Otworzył oczy pełen irytacji i natychmiast namierzył intruza: Marię.
Ath miała rację... my nie możemy mieć złamanej duszy. Nie można złamać czegoś, co nie istnieje.

— O czym tak dumasz? – spytała zalotnie.

— O pewnej kobiecie... – wypowiedział te słowa w momencie chwilowej ciszy wokół nich. Kilkanaście par oczu powędrowało z ciekawością w ich stronę.

— O mnie? – uśmiechnęła się. Pełne usta odsłoniły w rozkosznym uśmiechu rządek lśniących białych zębów.
Wygląda jak pies! - pomyślał i wzdrygnął się mimowolnie. Wszystko wokół irytowało go, wydawało mu się, że oczy wlepione w niego przewiercają jego skórę, wypalają w czaszce niewielkie dziurki, chcąc się dostać do mózgu, dowiedzieć się, co i jak myśli...

Retrospekcja
Korytarze podziemnego laboratorium pogrążone były w przyjemnym półmroku. Setki niewielkich ukrytych lampek oświetlały obite wspaniałymi bordowymi tapetami ściany. Gruby, jasny dywan przykrywał lśniący, mahoniowy parkiet. Na nim siedział Michael, oparty głowa o ścianę i wpatrzony w cos, co miał przed sobą.
Nawet nie wiesz, kim jest Liz... kim była jej matka... - dźwięczał mu w głowie głos ojca.
Rzeczywiście nie wiedział. Aż do tego słonecznego popołudnia. Po co, u licha, poszedł z Liz uspokoić tych hałaśliwych typów?
Zamknął oczy, ale to nie wymazało z jego świadomości obrazu Liz, zakrwawionej, upadającej na piasek.
Żeby chociaż się do nich zbliżyła... ale nie. To on krzyknął i pistolet wypadł szamoczącym się mężczyznom. Uderzając o piasek wypalił...
Kim jest Liz...
Przełknął gorycz, zbierająca się w gardle i otworzył oczy. Za szklanym, hermetycznym oknem widział laboratorium, w nim... w nim Liz. Pływała w czymś przypominającym wąskie, walcowate akwarium. Nie oddychała ani nie poruszała się... ale jej serce biło, krew dostarczała tlen z wody prosto do potrzebujących ich komórek. Musieli "odłączyć" przebite kulą płuca...
Liz nie jest człowiekiem. Nie ma uczuć, nie ma duszy. Istnieje na tym świecie, bo ja tak chcę.
Zacisnął z powrotem powieki, czując zbierające się pod nimi łzy. Nie warto płakać. Skoro Liz nigdy mu nie powiedziała, on nie zamierzał łamać tabu.
Chciała, by uważał ją za pełnoprawnego człowieka, a nie BS-a. Za osobę, która żywiła uczucia, która miała do nich prawo... nawet do irytacji i złości. I zamierzał spełnić to jej marzenie.
Koniec retrospekcji

— Michael?
Dopiero po chwili zorientował się, że ktoś znowu go woła. Otrząsnął się z irracjonalnej złości i spojrzał przychylniej na Marię.
Nie jest taka zła... w gruncie rzeczy lubię blondynki...

Odwrócił się w stronę wołającego i na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.

— Max! Co słychać?

— Co słychać? – Max roześmiał się, siadając tuż obok w galowym mundurze – Całkiem dobrze. Trochę cię nie było!

— Fakt. – skwitował krótko – Nadal pracujesz dla wojska... a marzyłeś o cywilu!

— Nieee.... wiesz, za mundurem panny sznurem.

— Taaaa... już widzę tę kolejkę! Jak stąd do Miami.

— No, nie aż taka. Ale nie narzekam.
I Ath użyczyła jego nazwiska do Deszczowych opowieści...
Kiedyś był inny. Nie zaprzyjaźniłbyś się z playboyem.

Drgnął, słysząc w głowie głos Liz, jakby stała tuż obok. Jasne, wielokrotnie słyszał o tej metodzie porozumiewania się BS-ów, ale nie miał pojęcia, że to funkcjonuje także na zwykłych ludziach, jak on.
Chyba się za bardzo nie zmienił... Załamał się dopiero po śmierci swego bóstwa! - odparował złośliwie.
Niemal słyszał jak Liz wzrusza ramionami.
Jeden wielbiciel z głowy!
Jakbyś miała ich na pęczki!
A kto powiedział, że nie mam? To u nas dziedziczne zdobywać zwolenników.
Spiął się momentalnie. Max spojrzał na niego podejrzliwie.
Jak wielu popleczników Domino 2 jest tutaj?
Nie, Michael. Nie Domino 2, ale naszego ojca.
Jakie rozkazy?
Zatrzymaj Maxa Evansa w głównej sali.
On też?
– jęknął.
Nie wiemy. Ale Rath go śledził i dostał nieźle po łbie.
BS? Po łbie? To niemożliwe.
Nie jesteśmy niepokonani. Są na świecie jednostki, które dałyby nam radę w razie konieczności.
Jak na przykład ktoś, kto był obecny przy szkoleniu. A niech kto!
Niestety. Za godzinę będziemy na miejscu. Będziesz nam potrzebny, więc uważaj na swoją łepetynkę...
Jasne.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część