hotaru

Broken Souls (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Liz zlustrowała uważnie przestrzeń między magazynami we wschodniej części Rinas. Ciemno, ponuro i odludnie., nawet światło latarni nie ocieplało widoku.

— Co ludzie widzą w świętach? Zamykają się w damach i obżerają na siłę za kredyt, który potem spłacają przez cały rok.
Lonnie zachichotała.

— To nie jedzonko jest najprzyjemniejszą częścią świąt.

— A co? – złotobrązowe oczy z ciekawością spoczęły na blondynce.

— Prezenty! – odpowiedział zgodny chórek.

— Ale nabierają wartości dopiero wówczas, kiedy dostajesz je od faceta! – z miną wielkiej znawczyni dodała po chwili Ava – Wówczas dopiero doceniasz magię dwóch wolnych dni, kolorowej choinki i luksusowej bielizny w kolorowej, błyszczącej paczuszce pod nią...

— Dostałaś kiedyś cokolwiek innego od Kry'a?

— Jasne... ale bielizna jest co roku, odkąd jesteśmy razem.
Koronkowa z pewnego sklepu z Waszyngtonie... zazwyczaj koszulka nocna lub coś, co ma temu w teorii służyć.

— Athan! – wrzask Kry'a słychać było chyba w całej bazie. Szefowa uśmiechnęła się tylko.

— Zapominacie, że kontroluję wszystkie wasze rachunki bankowe!

— Taaa... raczej pomagałaś w wyborze Kry'owi.

— Zmieńmy temat, dobrze?

— A ty, co dostawałaś na gwiazdkę od męża?
Ath założyła ciemne okulary na noc.

— Nie wasza sprawa, chłopcy...
Robert skrzywił się. Andreas nie dał jej prezentu nawet z okazji ich ślubu.

Połowę życia spędzam w korytarzach... – Michael przemierzał kolejny korytarz. Ath kazała czekać przy szesnastym magazynie, a on był już spóźniony. Ostatni odcinek pokonał biegiem.
Kry siedział przy murku i patrzył na wody zatoki. Na jego widok zeskoczył i rzucił mu niewielkie pudełko wielkości zapalniczki.
Spojrzał na wieczko.

— No nie... znowu znikam?

— Dokładnie.

— Tess. Mogę się chociaż pożegnać z matką?
Kry przesłał zapytanie do szefowej, ale nie uzyskał odpowiedzi.

— Nie odpowiada... trudno, idziemy.

Maria lekko chwiała się na nogach. Obraz podłogi co chwila umykał jej spojrzeniu lub rozmazywał się zadziwiająco. Oparła się mocniej na ramieniu Maxa, wdzięczna, że zaproponował jej odwiezienie do domu. Michael gdzieś zniknął, a ona czuła się z każdą minutą gorzej. Świat wirował w jej głowie, a żołądek wydziwiał dziwne harce.
Na zewnątrz wcale nie poczuła się lepiej. Ciepłe powietrze buchnęło w nią z całą siłą. Zgięła się w pół od nagłego ataku mdłości. Na szczęście nic się nie stało.
Max zaprowadził ją powoli do samochodu. Otworzył tylne drzwi i ostrożnie umieścił dziewczynę na siedzeniu pasażera. Zablokował drzwi, a potem je zamknął. Usiadł za kierownicą, a potem ruszył. Za swoimi plecami słyszał zimny głos generała Guerina.

— Witam, panno DeLuca.
Lonnie obserwowała odjeżdżający samochód z ukrycia. Ale nie ukrywała zadowolonego uśmieszku, jaki gościł na jej twarzy.

— Nareszcie,. Dzięki za wykonanie mojej pracy, Guerin.
Ath powierzyła jej delikatną misję. Zlikwidować Marię i upozorować jej pracę dla Domino 2. ale skoro Guerin ją porwał, nie musieli się więcej martwić. Mało prawdopodobne, by przeżyła następną dobę.

Ath stała w cieniu na galerii kantyny i obojętnym wzrokiem spoglądała na rozbawiony tłum.
Mięso armatnie... – pomyślała z niejaką niechęcią. Ci żołnierze niczym nie służyli swojemu krajowi. Zabierali tylko fundusze, ale akurat tego za złe im nie miała. Budżet wytrzyma przecież wszystko. Zawsze można uchwalić nowy parapodatek.
Już dawno wyłoniła z tłumu Kry'a i Michaela. Kry był zdenerwowany; czuła to całą sobą. Podzielała jego powód do niepokoju, ale nie zamierzała tego okazywać.
Wkrótce dołączył do niej Robert, objął ją ramieniem.

— Guerin ma DeLucę.

— A Lonnie?

— Szczęśliwa i zadowolona, że nie musi nikogo zabijać.

— Świetnie. Wszystko z godnie z planem.

— No właśnie... – szepnął jej prosto do ucha. Musnął ustami delikatną skórę szyi. – Mamy kilka minut dla siebie.

Wyrzucił Marię nad brzegiem kanału. Przypływ wkrótce zabierze ciało dziewczyny i zatrze ślady zbrodni.
Wrócił do samochodu i kazał Evansowi jechać z powrotem do Rinas. Miał do zrobienia naprawdę dużą akcję. Zlikwidować raz na zawsze BS-y i innych żołnierzy Strefy 7.

Jest za spokojnie...
Usłyszała śmiech Roberta.
Dla ciebie, kiedy nie ma tragedii w tle, historia jest beznadziejnie nudna i nieciekawa.
Bla, bla, bla... nic nie słyszę...
Jęknął. Bywała bardziej uparta niż osioł.
TO słyszałam.
Wierzę... ale głuchniesz, kiedy nie chcesz słyszeć czegoś nieprzyjemnego.
Mam to po ojcu.
Taaa... nic po nim nie odziedziczyłaś. Masz za to wiele po matce.
Mama... nie wiem, czy jej powiedzieć!
- posmutniała - Kiedy patrzę na jej smukłą i wyprostowaną mimo lat sylwetkę, na podniesione czoło i ciepły uśmiech, ogarnia mnie żądzą mordu na wszystkich, którzy ja krzywdzili. Zwłaszcza ojca.
Ale jest jeszcze coś, prawda?
Skinęła głową.
Mam żal do niego... do Michaela... on wychowywał się z nią, nazywał ją mamą... a my z Rathem.... - otarła niewidzialne łzy, cisnące się do oczu. Robert dyskretnie odwrócił wzrok.

— Cholera... znowu płaczę,.,...
Nie ocieraj ich.
Co?
Nie ocieraj łez.
Robert, łzy to zbyt drogi luksus.
Zbyt drogi dla ludzi... i bezcenny dla nas. Nie opieraj się chwilom, kiedy możesz być Liz, a nie silną i odporną Ath.

Westchnęła głęboko. Potem powoli otarła łzy z policzków i wstała.

— Czas na ostatni rozdział złamanych dusz...
Sprawdziła swój karabinek snajperski. Robert spojrzał na nią, a potem w dół, na pustoszejącą kantynę.
Ava i Lonnie, zostajecie! - wydała rozkaz - Uderzenie nastąpi na zewnątrz.
Kogo chronić w pierwszej kolejności?
Zawahała się przez chwilę.
Oboje... oboje.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część