Anais Nin, tłum. Nan

Uphill Battle (1)

Wersja do druku Następna część



Od autorki – Anais Nin: Czekałam z napisaniem tego przez jakiś czas. Druga wojna światowa zawsze mnie intrygowała i fascynowała w jakiś dziwny sposób. To, co stało się podczas II wojny światowej było straszne i nie powinno już nigdy się powtórzyć. W tym opowiadaniu nie chcę bronić ani oskarżać żadnej narodowości, nie chcę również nikogo urazić.

Od tłumacza – Nan: nie jestem pewna, czy dobrze robię. Takie tematy nie są proste... Mimo wszystko myślę, że warto spojrzeć na fakty z podręcznika do historii nieco inaczej.

Zaczynamy. Nie pozwólcie, by początek was załamał...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Niekończąca się Bitwa

Prolog

Luty 1944, Polska

Lodowato-zimny pot spływał z jego czoła i zatrzymywał się na brwiach gdy czołgał się dalej, ciągle dalej. Z desperacją czepiał się zamarźniętymi palcami śniegu, niezdolny uchwycić się czegokolwiek mocniej. Słabe, zimowe słońce nie ogrzewało wcale jego dłoni a lodowaty wiatr jedynie potęgował zawroty głowy. Rzucił szybkie spojrzenie przez ramię. Biegł, szedł, czołgał się przez ostatnie kilka godzin i czuł się tak, jakby pokonał setki mil.Wciąż jednak mógł widzieć złowieszczą wieżę w obozie, jej sylwetka przerażająco wyłaniała się z oddali. Łatwo będzie im go znaleźć. Wystarczy, że pójdą szlakiem krwii na śniegu.

Wciągnął głęboko powietrze i oparł głowę na zdrętwiałych dłoniach, zacisnąl oczy i usiłował nie zważać na ból. Jego nerwy były na skraju, mówiły mu, by popatrzył w dół na swój brzuch, przekonując go, że ciało było niemalże rozerwane, całkiem otwarte. Podniósł się ciężko na przedramionach i rzucił szybkie spojrzenie na brzuch. Krew wciąż przesiąkała przez cienki materiał obozowej bluzy i powoli, jakby z wahaniem kapała na miękki śnieg. Zafascynowany patrzył jak kropla po kropli spływały w dół, powoli spadały i tworzyły ciemne kręgi czerwieni.
Ogległe, ostre krzyki przypomniały mu o rzeczywistości. Uciekał. Nie powinien się teraz poddać. Trevor powiedział mu, że wojna wkrótce się skończy. Ameryka przyłączyła się do aliantów a Rosjanie właśnie wypędzili Niemców z Rosji. Staliningrad był wolny i wkrótce Polska też będzie wolna.

I w końcu, być może, wojska Hitlera poniosą klęskę. Niemcy znów będą wolne. Ona będzie wolna. Musi przeżyć dla niej. Poczuł się nieco raźniej i postanowił czołgać się dalej, jak najdalej od przypuszczalnego pościgu. Krzyki znów rozległy się w mroźnym powietrzu, ale nie mógł ich zrozumieć. Brzmiały jak niemieckie, ale były tam słowa, których nie mógł rozpoznać. Musiał uciekać, szybko. Nie mogą go znaleźć. Nie powinni go znaleźć.

Krzyk ptaka, trzepot skrzydeł. Więcej krzyków. Skrzyp śniegu za nim. Poczuł jak upada, choć już był na ziemi. Zamrugał oczami i zdecydował się poleżeć choć przez chwilę. Niedługo. Tylko chwilkę... Zatrzyma się tylko po to, by odzyskać dech i zamknąć zmęczone oczy na moment, a potem znowu ruszy. Głosy wciąż krzyczały, zdecydowane, wściekłe. Strzały zabrzmiały w powietrzu i wypełniły jego umysł ciemnymi, ponurymi wspomnieniami. Rosjanie? Czy Rosjanie byli tutaj, walcząc z niemieckimi czołgami, usiłując uwolnić swoich ludzi w obozie? Czy to możliwe? Czy Trevor miał rację?

Gdy zmusił się do otworzenia oczu, myślał, że poczuł znajome dłonie na piersiach, na plecach. Jej łagodny, miękki głos uspokajał jego szybki puls, i poczuł, jak zaczyna się odprężać. Zawołała jego imię, raz, dwa razy. Miękko, cierpliwie. Przynosło to niejaką ulgę ranom i westchnął ciężko. Czy czekała na niego? Westchnął znowu i odetchnął głęboko.

Kroki tuż za nim. Wojskowe buty przy jego piersi, przekręcające ciało, lufa pistoletu przy jego szczęce.

Więcej strzałów. Daleko? Tuż przy nim?

Nie ma ciemności.

Tylko ostra czerń.

Oślepiający błysk. Krzyki. Strzały.

Nic więcej.

***

Styczeń 1945, Niemcy


Cmentarz leżał na niewielkim wzgórzu na obrzeżach małego miasteczka. Samotna wierzba stała odcinając się od szarego nieba, jej gałęzie spływały smutno do ziemi.

Był to niewielki, niemalże rodzinny cmentarz, groby pokrywały prawie całą powierzchnię niewielkiego skrawka terenu. Nowe groby stały obok strych pokrytych mchem, a każdy z nich był cichy, oskarżający i ciemny. Od czasów Średniowiecza we wszystkich niemalże krajach zabroniono Żydom grzebać zmarłych poza wyznaczoną dla nich dzielnicą. Przez lata miejsce to zapełniło się. Poza jedną, samotną wierzbą na szczycie wzgórza wszystkie pozostałe drzewa zostały wycięte. Pomogło to na jakiś czas, ale populacja Żydów wciąż zwiększała się, tak samo jak ilość grobów. By móc nadal grzebać zmarłych, wspólnota żydowska zadecydowała o umieszczaniu grobów jeden na drugim. Teraz, miejscami groby miały nawet do dziewięciu poziomów, każdy jednak miał swój odrębny nagrobek.
To był szczególny cmentarz, mający wyjątkową atmosferę, taką, która sama opowiadała historię tego miejsca.

Potknęła się, upadła na ziemię i zaczęła płakać. Jak wiele razy przychodziła tu, ciekawa by zobaczyć, gdzie leży jej dziadek, by zobaczyć, kim byli jej przodkowie? Jak wiele razy bawiła się tutaj niegdyś z nim, chowała się przed nim, uciekała i śmiała się razem z nim?

Nie, nie myśl o nim. Nie myśl o jego poświęceniu.

Nie rób tego.

Po prostu nie.

Grób ojca stał daleko od bramy, a ścieżka, która do niego wiodła, wydawała się być bez końca. Trawa jeszcze nie porosła jego grobowca i ciemny piasek dookoła grobu wciąż był trochę sypki. Nagrobek był szary, zrobiony ze zwykłego kamienia, tylko z inicjałami, imieniem i datą urodzin. Nie wiedzieli kiedy umarł. Powiedzieli im, że jego ciało zostało pochowane tuż obok miejsca egzekucji. Leżało tam przez ponad rok. Nie była tam, gdy go odkopali, gdy odszukali go między innymi ciałami. Kyle był. A potem nie mógł mówić ani jeść przez dwa dni.

Uklęknęła na ziemi zapominając o swoich własnych łzach.

W drżących, lodowatych dłoniach trzymała dwa kamienie – duży, jasny i drugi mniejszy, ciemnejszy w kształcie łzy. Dwa kamienie. Jeden dla ojca, drugi dla niego. Jej palce przesunęły się po zimnym kamieniu nagrobka. Pocałował delikatnie biały kamień, tak, jakby to była twarz ojca, zmarszczona i szorstka, i położyła go ostrożnie między innymi. Nie była pewna gdzie położyć czarny kamień. Nikt nie wiedział, gdzie leżało jego ciało. Jej matka sądziła, że mogło być skremowane albo spalone gdzieś w lasach, tak że nikt nigdy go nie odnajdzie.

Wzdrygnęła się i pocierała kamień do czysta swoimi łzami, dopóki nie odbijał jej twarzy. Również podniosła go do ust, przytrzymała go nieco dłużej i pozwoliła, by jej myśli uleciały gdzieś daleko wraz z jego głębokim głosem.

—Kocham cię – szepnęła bez słów, jedynie w duszy. Gdziekolwiek teraz był, w jakimkolwiek niebie, z jakimkolwiek Bogiem – żydowskim czy katolickim – życzyła mu szczęścia całego świata a nawet więcej. Zacisnęła palce dookoła kamienia, oparła głowę o nagrobek ojca i zacisnęła oczy. Gorące łzy paliły jej oczy a ciało trzęsło się z każdym szlochem. Po czasie, który wydał jej się być godzinami, łzy stały się rzadsze, płacz nieco lżejszy, ale ból nadal jej nie opuszczał.

I nigdy nie opuści.




Wersja do druku Następna część