age

Nie potrafię rezygnować (13)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część dwunasta)
Zobaczyć przeszłość


Wchodzę do jego pokoju. Nie pukam. Nigdy tego nie robię. Nie muszę. Wiem, że jestem jedyną osobą, której wolno tu wchodzić. Od razu napotykam jego wzrok, a on mój... To chyba w tym miejscu popełniłam błąd. Wtedy się zorientował. Tylko czy to naprawdę był błąd? A jeśli nawet to czy naprawdę nie chciałam go popełnić?


Wchodzę do jego pokoju. Przez chwilę tonę w jego wzroku. Podchodzę do niego. Nic nie mówimy. Nie potrzebujemy słów. Nachyla się nade mną. Mam wrażenie, że jego pocałunki przywracają mnie do życia. Po tak długim czasie... Problem w tym, że jestem nieugięta. Ręka, którą przed chwilą wplotłam w jego włosy nie jest już pusta. Trzymam w niej sztylet. Mało oryginalne? Może, ale ten jest wyjątkowy. Czynią go takim kamienie, którymi jest wysadzany. Ostrze skierowałam prosto w jego kark. Wystarczało...

— Jeszcze chwilę...- przeszło mi przez głowę.
Zawsze miałam słabość do jego pocałunków. Po tej chwili sztylet leżał już pod oknem. I tam już pozostał. Jako symbol zwycięstwa. Jego czy naszego?


Kiedy Liz się obudziła miała wrażenie, że zaraz się udusi.


Wczesny ranek w Crashdown.

— Ciągle mam wrażenie, że pojawi się kiedy będę z Isabel. Tylko co miałaby wtedy zrobić? Stanie przed nami z kryształową kulą w rękach i głosem zombie( oczywiście kosmicznego) powie: "Ani chwili"? Czy ja jestem paranoikiem? Dzisiaj śnił mi się, że wszędzie były karty, a jedyny dźwięk jaki słyszałem to był jej śmiech. I co ty na to?- Alex spojrzał z wyczekiwaniem na Liz. Po chwili.- Liz?

— Tak? Mówiłeś coś?


Jakiś czas później w pokoju Liz.

— Myślę, że na razie będzie lepiej jeśli nic nikomu nie powiemy.- stwierdził Max.

— Nawet Zackowi?- spytała Liz.

— Tak będzie dla niego bezpieczniej.

— Masz rację. Ale niedługo i tak zacznie zadawać pytania.

— Dlaczego?

— Od początku spędzaliście ze sobą dużo czasu, ale od świąt prawie nie odstępujesz go na krok, a jak tylko zniknie ci na trochę z oczu to zaraz pytasz go co robił.

— To źle?

— Nie, ale zwolnij trochę tatusiu.- ostatnie słowo wymówiła bardzo specyficznym tonem.

— Czy ty się ze mnie nabijasz?

— Nie. Ja? Skądże.- prawie się śmiała.

— A więc jestem taki zabawny?- podszedł do niej i objął ją w pasie. Przez chwile patrzyli sobie w oczy.

— A może tak wreszcie się pocałujecie i pójdziemy na ten wasz spacer. Nie wiem jak wy, ale ja mam jeszcze mnóstwo innych spraw na głowie.- dobiegł ich głos Zacka z okolic drzwi.


Wieczór. Przed oczami Isabel migały jeden za drugim kanały w telewizji, jednak nie znalazła nic interesującego( może pamiętacie: "chała", "sieczka"). Znudzona zostawiła Maxa przed telewizorem i ruszyła zabawić się w krainie snów( nikt chyba nie ma wątpliwości czyich). Otworzyła szkolny album na właściwej stronie, przyłożyła rękę do zdjęcia Liz i skupiła się. Nie wiedziała gdzie się znalazła, albo raczej bała się uwierzyć, że to miejsce może być... No właśnie, czym ono dla niej było? Widok Maxa nie zaskoczył jej w ogóle. Mogłaby się zdziwić tylko wtedy gdyby go tam nie było. Otworzyła oczy. Znów znalazła się w swoim pokoju. Tym razem padło na Kaly'a. Przynajmniej tu można się było pośmiać.
Pamiętam młody kwiecie moje najważniejsze słowa...Tak panie... To Shakespeare... Z każdym wydechem zwolnij więzy krępujące Twoją energię... Wydech... Przepraszam. Budda z tej strony... Przygotuj statek. Bądź gotowy do wyjazdu... Nasi wrogowie przybyli, Kaly. Musimy opuścić ziemię i stawić czoła ciemnemu legionowi... Nie nie nie. Jestem tutaj by znaleźć pokój ducha... Max Evans zmienił Cię, gdy ocalił Ci życie. Wiesz o tym. Jesteś teraz obcym Kaly. Zaakceptuj swoje przeznaczenie......
Ciemność. Czyjś strach. Krzyk........


Pół godziny później ona i Max rozmawiali z szeryfem.


Liz weszła do pokoju Zacka. Leżał na ziemi. Przed nim kartka, w ręku i wszędzie w około kredki.

— Nie powinieneś już spać?

— Nie to cię martwi.

— Nie.

— Wszystko będzie dobrze, wiesz?

— Teraz już tak. Pokażesz mi swoje dzisiejsze dzieło?- Zack podał jej kartkę.

— To...?- spojrzała na Zacka. Jego uśmiech powiedział jej, że miała rację.


Mieszkanie Kala.

— Chyba nie bardzo rozumiem...- zaczął niepewnie Kal.

— To bardzo proste. Nie będziesz szukał. Nic więcej nie zrobisz w tej sprawie. Nie będziesz o niej mówił. Najlepiej nawet o niej nie myśl.

— Jesteś pewien? Zależało ci na tym. I nie sądzę by przestało.

— To już moja sprawa. Muszę iść. A tak przy okazji pilnuj Isabel. Tylko tak żeby się nie zorientowała.

— Co się dzieje?- mruknął pod nosem Kal, gdy drzwi zamknęły się za Maxem.

— Ty naprawdę się starzejesz.- usłyszał głos Selmy zza pleców.- A ona znów wszystkich wodzi za nos. Znów tańczymy jak nam zagra.


Max opowiedział Liz o wizjach Isabel.

— Co mi poradzisz?- spytał.

— Zostaw to. Pozwól by sprawy potoczyły się własnym torem.

— Jesteś pewna?

— Tak. To samo się rozstrzygnie. I może nawet wyjdzie z tego coś dobrego.


Następnego dnia w Crashdown przy jednym ze stolików.

— Jak długo zostajesz?- spytał Kevin.

— Już się mną znudziłeś?- Leni podniosła trzymaną przez siebie szklankę do ust.

— Obawiam się, że żądasz nierealnego.


Zack zamknął drzwi, których do końca nawet nie otworzył.

— Znów ten Kevin.- myślał, wracając do swojego pokoju.- To będzie trudniejsze niż myślałem. Tylko co ja mam z nim zrobić? Powiedzieć mu, że to znowu nie ten pociąg? Biedak gotów się załamać.


Przy ladzie.

— Nie wiem już co mam z nim zrobić. Niby jesteśmy razem, a jednak... Na to nie ma nawet odpowiedniego słowa. Czasami myślę, że z tego związku już nic nie będzie. Dosyć tego użalania się nad sobą De Luca. A co u ciebie? Co z synem Maxa? Zamierza go nadal szukać czy da sobie spokój? Liz, wszystko w porządku?

— Tak.- odparła Liz po chwili.

— Jak to możliwe?

— Co?

— Max ma syna!!!

— I?

— Jak możesz tak do tego podchodzić?!

— Do czego?

— Jesteś beznadziejnym przypadkiem.


Godzinę później w okolicy kuchni.

— Dobra Guerin. Masz 48 godzin.

— Na co?- spojrzał na Marię i od razu pożałował tego.... cokolwiek zrobił tym razem.

— Na przekonanie mnie, że "my" istniejemy.

— Przecież dałem ci kolczyki?!

— Zapamiętaj sobie jedno. Ja Maria De Luca nie polecę na żadne kolczyki.

— A pamiętasz o zderzaku?


Po jakimś czasie w tym samym miejscu.

— "Saturn Rings" i "Galaxy Sub".- powiedziała Liz stając przed Michaelem.

— Nie sądzisz, że ten świat jest niesprawiedliwy.

— Dlaczego tylko ten?

— Osobiście sądzę, że jestem już martwy.
Sztylet ostrzem w stronę karku.

— Po co komu wizje?

— 48 godzin. Myślisz, że to dużo?

— Życie byłoby bez nich prostsze.

— Co ja mam niby zrobić?

— Z drugiej strony bez nich nie ocaliłabym was wtedy przed Tess.

— "Saturn Rings" i "Galaxy Sub".

— Dzięki za rozmowę.

— Jasne. Nie ma sprawy.


Isabel weszła do Crashdown, jednak nie zastała tam Liz. Nie zraziło jej to. Po chwili pukała już do jej pokoju.

— Proszę.- Liz podniosła głowę znad książki, zamykając ją jednocześnie.- Wejdź Isabel.

— Wiesz już pewnie.

— Tak.

— Nie masz dla mnie żadnej rady?

— Ostatnio dochodzę do wniosku, że wizje to dar. Ale mogę się mylić. Sama musisz zdecydować co zrobić. Czy chcesz wierzyć w to co widzisz.

— A więc Selma miała rację.


Na zapleczu w Crashdown. Michael wkłada coś do szafki.

— Nadal nieźle.

— Leni?

— Miło, że mnie pamiętasz.

— A to "nieźle"?

— Pozwolę ci się domyślać kiedy będziesz szykował mój obiad.- powiedziała przechodząc blisko koło niego i tyłem krocząc w kierunku drzwi do Crashdown.


Centrum Ufologiczne. Zack przygląda się z drobnym niesmakiem gumowym kosmitom odkurzanym przez Maxa.

— Wiesz, że jak za długo będziesz tu pracował to przyda ci się pomoc psychiatryczna.


Mieszkanie Michaela.

— Już lepiej?- spytał kładąc przed Isabel szklankę z gorącą herbatą.

— Chyba tak, ale możemy porozmawiać o czymś innym?

— Jasne, co powiesz na Maxa i jego syna?

— Przestał szukać.

— A więc znalazł.

— Sugerujesz, że moje życie osobiste układa mój bratanek?

— Myślisz, że coś ich łączy?- spytał Kaly.

— Kogo?

— Leni i tego przeklętego McEvana.

— Ale cię wzięło.- Liz się uśmiechnęła.

— Wiem to bez sensu. Zapomnij o tym co powiedziałem.

— Mogę zapomnieć i przyznam, że do wczoraj dla mnie to też nie miało sensu.

— Do wczoraj?

— Masz sprzymierzeńca i to nie byle jakiego.

— ??????????????


Liz weszła do mieszkania Kevina.

— Cześć Kev.

— Elizabeth.

— Czyżbym słyszała zaskoczenie w twoim głosie?

— Ostatnio mnie zaniedbujesz.

— Muszę koniecznie się poprawić.

— Zapamiętam to sobie.

— Miałam wizję.

— I wracamy do rzeczywistości.

— Jakie są szanse, że to co widziałam jest prawdą?

— To zależy?

— Od czego?

— Przeszłości nie zmienisz.


Crashdown. Jeden ze stolików. Michael zamierzał wreszcie coś zjeść, ale... przed nim usiadł Zack.

— Znowu.- powiedział oskarżycielskim tonem.

— Co znowu?

— Ty i Maria. Czy wy musicie być aż tak oporni.


Pokój Liz.

— Ty wiesz co znaczy ta wizja, prawda?

— Tak.

— Więc to wydarzyło się w przeszłości.- odpowiedzią było milczenie. Liz zdecydowała się je przerwać.- Max wie.

— To dobrze. W końcu jest jego ojcem.

— Tak. Max jest jego ojcem.


Następnego dnia w szkole. Liz widząc jak Kaly odchodzi od Maxa podeszła do tego drugiego.

— Przejdzie mu.

— Nadal jesteś pewna, że wyjdzie z tego coś dobrego.

— Znów mi nie ufasz?

— Nie, ale zawiesili Valentiego, a Isabel...

— Wiem, że jest ci ciężko, ale to minie i czeka nas jeszcze mnóstwo niejednokrotnie gorszych rzeczy.

— Jesteś wspaniałą pocieszycielką.

— Dzięki. To kwestia doświadczenia.


Na następnej przerwie Liz zajęła się problemem od drugiej strony.

— Cześć Kaly.

— Nie zamierzam go przepraszać.

— Nikt tego od ciebie nie wymaga. Spróbuj tylko zrozumieć...

— Wiem, że ty zawsze musisz stać po jego stronie, ale niektórzy nie mają aż takiej odporności.

— Dobrze. Poddaję się. Musiałam spróbować. A co u Leni?

— Nic szczególnego. Zresztą sama możesz ją zapytać. Jest gdzieś tutaj.

— Mam dla ciebie małą radę.

— Jaką?

— Kiedy cię o nią pytają staraj się nie patrzeć we wszystkie możliwe strony.


Liz siada obok Leni i obie wpatrują się w puste boisko.

— Ten widok to był jedyny powód twojej decyzji o powrocie do edukacji szkolnej?

— Nie, ja po prostu zawsze marzyłam o własnej szafce i zamku do niej, którego żadnym ludzkim sposobem nie da się otworzyć.- uśmiechnęły się.- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie wagarujesz?- spytała Leni po chwili.

— Tak, ale znam kosmitów już tak długo, że zdążyłam wyzbyć się wszelkich wyrzutów sumienia.

— A więc to nasza wina?

— K czy K? Oto jest pytanie.

— Zlituj się. Jestem za młoda żeby umierać i podejmować takie decyzje.

— Na pewno możesz coś dla niej zrobić.

— Nie mogę robić wszystkiego.

— Ona się męczy.

— Poradzi sobie jest silna.

— A jeśli nie i przepowiednia tej baby spełni się właśnie z tego powodu.

— Alex może poucz się na ten sprawdzian, który masz za godzinę.

— Mam za godzinę sprawdzian?!
Liz podniosła oczy w błagalnym geście.


Po szkole. Crashdown.

— Powiecie mi w końcu co się dzieje?- Zack postanowił, że dłużej nie będzie czekał. Niedoinformowanie potrafi być męczące. Liz i Max spojrzeli najpierw na niego później na siebie.- Za dobrze was znam. I tak się dowiem.

— Ale o czym?- głos Maxa brzmiał dość niepewnie.

— Od początku byliśmy kumplami, prawda?

— Tak.

— I od początku dużo czasu spędzaliśmy razem.

— Tak.

— Ale teraz jesteś tu ciągle. I codziennie coś mi przynosisz. Wczoraj blok, dzisiaj zestaw 50 kredek.

— Przeszkadza ci to?

— Uparty jesteś, ale ja jeszcze bardziej. Przemyślcie to sobie. Ja idę pogadać z Kaly'em. Muszę jeszcze załatwić pewną sprawę.

— Czasami zastanawiam się kto tu kogo wychowuje.- powiedziała Liz, gdy tylko Zack usiadł obok Kaly'a.- Wybacz, ale ja też mam coś do załatwienia.

— Jasne. Zostawcie mnie samego.

— Biedny chłopiec. Później jakoś ci to wynagrodzę.


Kiedy Kaly usiadł przy ladzie Zack postanowił od razu wziąć się do pracy, dlatego się do niego przysiadł.

— Jesteś sam.- stwierdził Zack.

— Nie pierwszy raz.

— Ale dzięki mnie jeden z ostatnich.

— Tak?

— Przyda ci się drobna pomoc.

— Twoja?

— Nie tylko.- Zack wyglądał jakby wpadł na naprawdę genialny pomysł.



Maria poszła zanieść kolejne zamówienie. Liz skończyła napełniać solniczki. Nagle poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Spojrzenie kogoś... Podniosła wzrok. Przed nią stał Ian Etherington. Nie padło żadne słowo, ale Liz miała wrażenie, że tonie w jego oczach. Było w nich coś dziwnego, coś co ją przyciągało, coś znajomego, coś... kochanego. I odległego jak... dawno zapomniana przeszłość. Ten smutek, tak ogromny ból.

— Nie chcę żebyś tak cierpiał.- pomyślała. Wiedziała, że on to zrozumiał.

— Liz.- wszystko minęło. Liz odwróciła głowę w bok. Max stał obok Iana.- Wszystko w porządku?- jego wzrok przebiegł z niej na Iana i wrócił na nią.

— Tak.- powiedziała wolno.- Co panu podać?- zwróciła się do Iana.

— Nic.- odpowiedź było pozornie pusta, bez jakichkolwiek emocji. Ian wolnym krokiem wyszedł z Crashdown odprowadzany wzrokiem Liz i Maxa.

— Co to za facet?- Max wytrzymał do zamknięcia drzwi.

— Nie wiem. Nie znam go.- odpowiedziała ze wzrokiem utkwionym w ladę, po czym podniosła głowę i z uśmiechem powiedziała- Cherry cola zaraz będzie gotowa.

— Cześć mały.- przywitała się Leni z dość szerokim uśmiechem, choć jak na jej możliwości....

— Ona chyba nie potrafi nie być irytująca.- pomyślał Zack i dodał na głos.- Cześć.- I zwiesił głowę.

— Coś się stało?

— I tak rybka złapała haczyk.- przemknęło mu przez myśl.- Trochę martwię się o Kaly'a...- zaczął swe wyjaśnienia.

— Poradzi sobie.

— Zwykłe stwierdzenie. Przynajmniej teoretycznie.-pomyślał.- Sprawa zaczyna się komplikować. To na pewno sprawka Kevina. On znowu wchodzi mi w drogę. To już zwykła impertynencja. Nie ma innej rady. Muszę się nim porządnie zająć.


"Radę" Zacka odrzucił od razu. Nie zamierzał do niej wracać. Jednak w drodze do domu spotkał Isabel.

— Cześć.- powiedziała cicho.

— Cześć.- odparł po chwili.

— Jak twój ojciec?

— Jakoś się trzyma.

— Jeśli mogłabym jakoś... Coś...

— Coś...


Liz wyrzuciła śmieci i wróciła do Crashdown. Jej wzrok od razu spoczął na nim. Nie mogła powstrzymać też ogarniającego ją uczucia.

— Dlaczego od razu chcę mu pomóc?- zapytała samą siebie w myślach.- Dlaczego od razu zakładam, że coś jest nie tak? Przecież zachowuje się normalnie. To tak jak wtedy z Ianem. Nie. To jest całkiem inne. Co się z e mną dzieje? Max. Max i Zack. To o nich mam myśleć. Ale...

— Cześć Liz.- jego głos wyrwał ją z zamyślenia.

— Cześć Michael.


Sposób w jaki na nią patrzył... A ona na niego... Jestem martwa. To powinno być poza mną. A jednak... To bolało. Nadal boli. Czy już zawsze będzie? Popełniłam błąd? Kiedy? Dlaczego nie przewidziałam tego wszystkiego?


24 godziny do egzekucji. Crashdown.

— Widziałeś tego faceta dwie godziny temu?- spytał Max Michaela.

— Iana Etheringtona?

— Skąd wiesz jak on się nazywa?

— Maria kiedyś o nim ględziła przez kilka godzin. Maria!!! No tak. Wiedziałem, że o czymś zapomniałem.


Isabel wracając do domu zauważyła Leni siedzącą na ławce w parku.

— Jak tam?- spytała.

— Z tego co wiem lepiej niż u ciebie.

— Tak. Słuchaj nie wiesz przypadkiem co u szeryfa?

— Nic wielkiego. Po prostu nie jest na razie szeryfem.

— A Kaly....


Następnego dnia. Dom Valentiego.

— Gdzie idziesz?- spytał Kaly, widząc ojca zbierającego się do wyjścia.

— Przysłali kogoś z FBI. Agentkę Suzanne Duff. Zaproponowała mi współpracę.


Jakąś godzinę później.

— Mam przy sobie jego zdjęcia. I jeszcze te sny...

— No dobrze jesteś maxoholiczką.
Drzwi do Crashdown się otworzyły. Maria spojrzała w ich stronę. Liz podążyła za jej wzrokiem i zaczęła się zastanawiać jak wymknąć się z pola rażenia.

— Sean De Luca.- Maria podeszłą do chłopaka, który właśnie wszedł. Ton jej głosu nie zwiastował niczego dobrego.

— Mi też miło cię widzieć.

— Kiedy cię wypuścili?

— Wczoraj.

— Dlaczego?

— Bo byłem grzeczny.- jego wzrok powędrował z Marię, na jego twarzy pojawił się uśmiech.- Liz...ładnie wyrosłaś.

— Cześć Sean.

— Żadne "cześć".- wtrąciła Maria.- A ty nie gap się tak na moją przyjaciółkę.
Drzwi od zaplecza się otworzyły. Stanęli w nich Max i Michael. Ten pierwszy podszedł do Liz i pocałował ją lekko na przywitanie. Potem obaj spojrzeli na Seana.

— Jakiś problem?- spytał Michael, widząc minę Marii.

— Owszem. Ogromny.


Kilka minut później w pokoju Liz.

— Patrzył się na ciebie.

— Przesadzasz.

— Nie, ująłem to bardzo delikatnie. Prawda jest taka, że się na ciebie gapił.

— Kto się na nią gapił?!- oboje dopiero teraz spostrzegli Zacka.

— Zack...- zaczął Max.

— Mów prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.


Jakiś czas później.

— Zaczyna się od wzajemnej nieufności.

— Później pojawia się ogień.

— I przygasa po średnio 24 godzinach.

— Ale jesteście już w tym razem.

— Żadnego odwrotu.

— Jesteś skończony.

— Zaczyna się i kończy.

— Ale trwa.

— Twoje życie to głównie oni.

— I kłopoty.

— W szkole, z rodzicami, z prawem.

— Są też dobre strony.

— Nieziemsko dobre.

— Ale nie da się ich nazwać.

— I nie trwa to zbyt długo.

— Zdarza się rzadko.

— Zwykle masz dosyć.

— Ale brniesz dalej.

— Opłaca się.

— I to jak.

— Choć niektórym bardziej niż innym.

— O czym wy mówicie?- Kaly przerwał dialog pomiędzy Marią i Alexem.

— O twojej najbliższej przyszłości.


Zamiast przed drzwiami swego domu Isabel znalazła się przed oknem pokoju Alexa.

— Isabel?

— Mogę wejść?

— Jasne.

— Muszę trochę odpocząć.- stwierdziła po chwili ciszy.

— Świetnie.

— Naprawdę?

— Tak. Ostatecznie mogłabyś odpoczywać sama, ale pomyślałaś o mnie.- uśmiechnęła się.- Dobry jestem.


Michael patrzył na trzymaną w ręku fotografię. "1935- dziadek"- brzmiał jedyny napis jaki się na niej znajdował.

— Co powinienem teraz czuć?- zastanawiał się- Radość? Strach? I co teraz czuję?


Mniej więcej w tym samym czasie u Valentych.

— Twój tata wcześnie wyszedł.- zauważyła Leni.

— Ta sprawa nadal się ciągnie. Nie wiesz przypadkiem jak ją zakończyć?

— Nawet jeśli, to nic nie mogę zrobić.

— Dlaczego?

— Taka jest jej decyzja. Zmieńmy temat.

— Co to znaczy bliżej nieokreślona krzyżówka genetyczna?

— Moja matka była po części Antarianką, ojciec po części Maem, dziadkowie też... My chyba mamy we krwi radar wyczulony na gatunki, których krew nie płynie w naszych żyłach.

— A ty masz trochę ludzkiej krwi?


Crashdown.

— Musisz zrozumieć. Dla mnie to oznacza podniesioną deskę, ubrania na podłodze i mleko pite z kartonu.- tłumaczyła Maria Maxowi.- Dla ciebie jednak to kwestia męskich ambicji.

— O czym ty mówisz?

— Użyj swoich kosmicznych mocy i pozbądź się go. Błagam. W tym przypadku nawet morderstwo byłoby w pełni usprawiedliwione.


Kilka godzin później Michael wszedł do pokoju Marii jak gdyby nigdy nic.

— Co ty tu robisz?

— Twoja mama mnie wpuściła.

— 48 godzin minęło.

— Chcę żebyś coś zobaczyła.- podał jej trzymane w ręku zdjęcie.

— Nie próbuj ubierać się tak jak on.- powiedziała Maria patrząc na fotografię. Michael ją jej zabrał.

— Powiedziała, że nie żyję.

— Kto?

— Ta dziewczyna.

— Znaleźliście ją? Gdzie jest?

— Z tą federalną.


Sean wszedł na zaplecze. Rozejrzał się, ale nikogo nie zauważył.

— Szukasz tu czegoś szczególnego De Luca, czy to rabunek niezaplanowany?

— McEvan. Słyszałem, że wróciłeś.

— Nie ma to jak na starych śmieciach. Ty chyba też wiesz coś na ten temat?

— Kev...- zaczęła Liz schodząc ze schodów. Przerwała gdy zobaczyła Seana.- Sean? Co tu robisz?

— Pomyślałem, że załapię się jeszcze na frytki.

— Przykro mi, ale jest już zamknięte.

— Jasne. Pójdę już.

— Chociaż jedna trafna decyzja w twoim życiu.

— Kev.- Liz spojrzała na niego wymownie. Gdy drzwi zamknęły się za Seanem kontynuowała.- Był tu.

— Kto?

— On.

— Coś ci zrobił? Liz?- Po policzkach Liz spłynęło kilka łez, które natychmiast powstrzymała.

— Nie. Nie wiem Kev. Nie rozumiem co się ze mną dzieje.


Następnego dnia przy śniadaniu.

— Zabronię mu tu przychodzić.- oznajmił Zack. Liz na niego spojrzała.

— Komu?- spytała, domyślając się odpowiedzi.

— Seanowi.

— Ale Zack...

— Nikt nie będzie się na ciebie gapił. Ja i Max na to nie pozwolimy.


Pół godziny później na zapleczu Liz szukała czegoś w pewnym pudle.

— Czułki?

— Witaj Selmo. Sprowadza cię coś szczególnego czy przyszłaś trochę namieszać?

— Chodzi o syna króla.

— A więc to drugie.

— Jakiś czas temu spotkałam tu pewnego chłopca.- Liz znieruchomiała.- Bardzo pewnego siebie. Tak bardzo, że zaczął mi tym kogoś przypominać.- Liz odwróciła się tak, że teraz stanęły twarzą w twarz.

— Ujmę to najprościej jak potrafię.- jej głos był co najmniej chłodny.- Jeśli zamierzasz wtykać nos w nie swoje sprawy to lepiej wracaj do układania kart.

— Wiedziałam, że tak zareagujesz. Żeby to przewidzieć nie potrzebowałam ani wizji, ani kryształowej kuli.

— Jestem aż tak przewidywalna?

— Myślę...

— To jeden z tych przypadku kiedy liczy się tylko to co myśli ten kto ma władzę, w tym przypadku ja. Zrozumiałaś?

— Tak wasza wysokość.- Selma wyszła z Crashdown z poczuciem ogromnego samozadowolenia. Znów miała rację.


Maria wstała w jeszcze gorszym nastroju niż, gdy się kładła poprzedniego wieczora. Czekanie, aż Sean zwolni łazienkę wcale go jej nie poprawiło. Przed wyjściem wyjaśniła mu jedną rzecz.

— Masz się trzymać z dala od Liz..


Jeep Maxa. W drodze ze szkoły.

— Gdzie Isabel?

— Nie wiem. Chyba zerwała się ze szkoły.

— Cierpliwości Max.

— Wiem. Zack będzie już w domu?

— Tak.- Liz odwróciła głowę.

— Co to za uśmieszek?

— Nie wiem o czym mówisz.

— Doprawdy?

— Chcesz mu powiedzieć?

— Jeszcze nie teraz. Im mniej osób wie tym bezpieczniej dla niego.- uśmiech znikł z twarzy Liz.- Co się stało?

— Selma wie.

— Chyba jej nie powiedziałaś?

— Nie, domyśliła się. Znała cię jako dziecko na Antarze.

— Jest do mnie podobny?- uśmieszek powrócił.

— Najwyraźniej tatusiu.

— Muszę już iść.- powiedział Max odrywając swoje usta od ust Liz.

— I nie przekonam cię żebyś jeszcze trochę został.- uśmiechnął się i znów ją pocałował. Powróciło znajome uczucie. Po raz pierwszy od dawna miał wizję:
"Stała w pewnym pokoju. Wypełniały go meble. Wszystko było tak bardzo różne od tego na Ziemi. Jednak były też podobieństwa. Obok drzwi stała szafa. Naprzeciwko było okno. Po lewej pusta ściana, po prawej ogromne łoże. Puste. Na podłodze leżał sztylet . Czuł, że już go widział, że wie co on oznacza. Zobaczył jak Liz go podnosi. Z sztyletem w ręku podeszła do łóżka. Usiadła na nim. Zamknęła oczy i dłonią przejechała po pościeli. Ten ruch... Poczuł coś dziwnego... Nie to nie było dziwne, lecz równie naturalne jak oddychanie. Może nawet bardziej. Podeszła do ściany koło której nic nie stało. Przyłożyła do niej rękę. Rozsunęła się w dwie strony od środka. Dalej był basen. Wypełniała go czysta, świeża i gęstsza niż na ziemi woda. Obmyła nią sobie twarz. Wyraz jej twarzy. Znał go tak dobrze."


Koniec części dwunastej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część