usmiechnieta

Niepokorni (1)

Wersja do druku Następna część

*

— Michael! Michael! Słyszysz mnie?...
Słyszał. Głos dochodził gdzieś zza jego pleców. Obejrzał się. Stała za nim, cała ubrana na biało. Widział ją po raz pierwszy, ale wydawało mu się, że bardzo dobrze ją zna.

— Kim jesteś? – zapytał.

— No tak! Nie pamiętasz mnie! Jestem waszą matką. Twoją, Zana tzn. Maxa i Vil... Isabell. Ale nie to jest teraz istotne. Wkrótce wszystko wam wyjaśnię! Jednak teraz nie ma czasu... Musisz pomóc Liz! Ona jest w niebezpieczeństwie i tylko ty możesz zapobiec tragedii!...

— A Max?

— Tylko ty!... Nie ma czasu!...- to były jej ostatnie słowa. Zniknęła.
Michael obudził się w swoim mieszkaniu, w fotelu przed telewizorem. "Musiałem zasnąć oglądając mecz" – pomyślał, ale nagle przypomniał mu się jego sen i matka... właśnie, matka... był trochę zszokowany tym, czego się dowiedział, ale w tym momencie liczyła się tylko Liz. Była w niebezpieczeństwie! Poderwał się z fotela, złapał swoją kurtkę i wybiegł z mieszkania. Pędził ile sił w nogach. W głowie wciąż huczały mu słowa matki... Gdy dobiegł do domu dziewczyny, zobaczył, że Liz wymyka się z niego po drabince pożarowej. Było późno, a ona chyba płakała. Postanowił ją śledzić, żeby w razie czego móc ją obronić. Mimo, że często okazywał jej niechęć, to w głębi duszy była dla niego kimś bardzo ważnym i nie chciał, żeby coś jej się stało...

*
Znowu pokłóciła się z ojcem. "Czy on nie może zrozumieć, że nie jestem już małą dziewczynką? Czemu on mi to robi?" – myślała. "Muszę się stąd wyrwać, przemyśleć to! Pójdę na spacer. Świeże powietrze dobrze mi zrobi." – postanowiła. Ubrała się i wyszła z domu przez balkon, zeszła po drabince pożarowej i ruszyła przed siebie. Myślała o ostatnich wydarzeniach, o kłótniach z ojcem, o pojawieniu się Tess, o rozstaniu z Maxem i całej tej kosmicznej gmatwaninie. Łzy same zaczęły spływać jej po policzku. Szła, nie patrząc dokąd. Nagle poczuła silne szarpnięcie. Ktoś pociągnął ją za rękę, tak, że upadła na ziemię. Poczuła ostrze noża przy swojej twarzy. Leżała na ziemi, obezwładniona przez przeciwnika, którego twarzy nie mogła dostrzec, przerażona i bezbronna. Zemdlała. Na wpół przytomnie słyszała tylko jakby odgłosy szamotaniny, a później już nic, tylko pustka i ciemność...

*
Szedł cały czas za Liz, utrzymywał jednak bezpieczną odległość. Co mogłaby sobie pomyśleć, gdyby dowiedziała się, że Michael Guerin idzie za nią krok w krok, robiąc za jej osobistego ochroniarza? Nagle zauważył, że z krzaków, które właśnie mijała, wyłania się czyjaś ręka i chwyta dziewczynę, pociągając ją na ziemię. Nie mógł dopuścić, żeby Liz coś się stało, więc natychmiast pobiegł na ratunek. Dorwał zbója w momencie kiedy ten pochylał się, z nożem w ręku, nad półprzytomną dziewczyną. Wycelował w napastnika silny promień mocy, pod którego działaniem, zbir zamienił się w kupkę pyłu. "No jasne! Skór!" – pomyślał Guerin. Wziął na ręce nieprzytomną Liz i zaniósł ją do swojego mieszkania...

*
Gdy Parker się wreszcie ocknęła, zorientowała się, że wcale nie znajduje się we własnym łóżku. Uniosła się lekko na posłaniu i wtedy zobaczyła Michaela śpiącego na najbliższym fotelu.

— Co ja tu robię? – zapytała, budząc przy okazji chłopaka.
Guerin podniósł się i podszedł do dziewczyny. Usiadł na łóżku obok niej i powiedział:

— Wczoraj w nocy zostałaś zaatakowana. Na szczęście przypadkiem przechodziłem w okolicy... Napastnik był skórem, co trochę komplikuje sprawę, ale ważne, że wszystko już z tobą w porządku. Byłaś nieprzytomna, więc przyniosłem cię tutaj.
Może to z powodu szoku, ale w tym momencie Liz rzuciła się przyjacielowi na szyję i bardzo mocno go przytuliła. "Dziękuję!" – powiedziała. Gdy już trochę ochłonęła i puściła go ze swego niedźwiedziego uścisku, przypomniała sobie o czymś:

— Ale moi rodzice... oni będą się martwić...

— Nie przejmuj się! Zastosowałem małą kosmiczną sztuczkę – zadzwoniłem do nich i podszywając się pod ciebie, powiedziałem, że masz zamiar nocować dzisiaj u Isabell.

— Jesteś wspaniały!

— W takim razie, co dzisiaj robimy? Tobie należy się odpoczynek, a ja nie bardzo mam ochotę iść do szkoły... – powiedział Michael z szelmowskim uśmiechem.

— Hmm... Małe wagary to przecież nic złego... – powiedziała Liz, odwzajemniając zawadiacki uśmiech chłopaka – Mam ochotę na lody! Co ty na to? Ja stawiam! W końcu muszę się jakoś odwdzięczyć mojemu wybawcy...

— Chyba mam na Ciebie zły wpływ, Parker...
Oboje wybuchnęli śmiechem.

*
Cały dzień spacerowali, trzymając się jednak przeciwnej do Crashdown strony miasteczka, nie chcieli bowiem spotkać nikogo ze swojej paczki. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, przekonując się coraz bardziej do siebie. Można powiedzieć, że był to przełomowy dzień, jeśli chodzi o ich wzajemne kontakty...

Zapadał już zmierzch, gdy Liz wpadła na pomysł, aby odwiedzili pobliski pub. Wstęp był dopiero od 21 lat, ale dziewczyna użyła całego swojego uroku osobistego (i przy okazji gotówki) i ochroniarz dał się wybłagać. Gdy weszli leciało akurat coś szybszego i Liz pociągnęła Micha na parkiet. Przetańczyli około dziesięciu kawałków zanim wyczerpani podeszli do baru. Zamówili dla siebie po dużym piwie, zapominając zupełnie jak alkohol działa na kosmitów...

Siedziała przy stoliku, gdy nagle z głośników popłynęła piosenka Sheryl Crow "I shall believe". Podniosła się z krzesła, pochyliła nad Michaelem i wyszeptała mu do ucha: "Chrzanić Maxa! Chrzanić tajemnice! Chrzanić wszystko!!!", po czym złapała go za ręce i poprowadziła za sobą na parkiet. Była już nieźle wstawiona, Michael w sumie też, chociaż oboje wypili bardzo niewiele... Liz położyła ręce chłopaka na swoich pośladkach i zaczęła z nim tańczyć BARDZO blisko... Dalej wypadki potoczyły się w niesamowitym tempie... Zaczęli się całować, coraz intensywniej, jakby przez ten cały czas bardzo za sobą tęsknili, za swoją bliskością... W końcu Liz rzuciła szybko: "Jedziemy do ciebie!". Wyszli na ulicę, prawie w ogóle się nie puszczając, złapali taksówkę i pojechali do mieszkania Guerina. Oboje tego chcieli, oboje pragnęli i nic ich nie mogło powstrzymać...

*
Budząc się, chciała go objąć, ale jego nie było obok niej na łóżku, otworzyła oczy, rozglądając się dookoła, ale po chwili uspokoiła się, słysząc dźwięk brzdękającego szkła, dochodzący z drugiego pomieszczenia. Wstała, wsunęła na nogi jego kapcie, narzuciła na siebie jego koszulę. Dopiero teraz poczuła skutki picia alkoholu dzień wcześniej. Weszła do kuchni trzymając się za głowę.

— Dzień dobry! – powiedział Michael podając jej aspirynę i szklankę mleka – Proszę, powinno pomóc! Chyba trochę za dużo wczoraj wypiliśmy... ale i tak byłaś niezła, dzięki! – chyba nie potrafił powiedzieć tego inaczej...

— Dziękuję! Mi też było wspaniale... – uśmiechnęła się, podeszła do chłopaka i pocałowała go.
Michael zabrał się za robienie jajecznicy, a Liz, cały czas się uśmiechając, siedziała przy stole, piła mleko i patrzyła na Guerina.

— Michael? – zaczęła w końcu – Co z Maxem i Marią? Mimo wszystko należą się im jakieś wyjaśnienia... – nie miała ochoty poruszać tego tematu, ale wiedziała, że musi, przynajmniej na razie...
Chłopak nie zareagował.

— Michael! – krzyknęła Liz – Spaliśmy ze sobą! Było super, ale musimy pamiętać, że nie jesteśmy sami! Co zrobimy? Słyszysz mnie? – szturchnęła go.
Odwrócił się do niej.

— Nie wiem Parker! Wymyśl coś! Zresztą jakie to ma znaczenie?! Maria zostawiła mnie, żeby puszczać się z tam całym Billym i na dodatek wyjechała do Nowego Yorku żeby zrobić karierę, zabierając ze sobą Alexa jako managera. Natomiast Max, jeśli się nie mylę, też zbytnio się tobą nie przejmuje, gdyż zastanawia się nad swoim Przeznaczeniem do bycia z Tess! – wzruszył ramionami.

— Aha! – to ją wkurzyło, nawet nie ze względu na jego obojętność, w sumie to miał rację, ale dlatego, że zwalił wszystko na nią, znowu... – Dobra panie Guerin! To ja pójdę się wykąpać, a ty postój tu bezczynnie!
Wyszła do łazienki. Weszła pod prysznic, odkręciła ciepłą wodę i oddała się relaksowi...
Gdy wychodziła spod prysznica, nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Michael. Złapała szybko ręcznik i owinęła się nim. Już chciała na niego nawrzeszczeć, ale on po otrząśnięciu się już z pierwszego szoku, zaczął:

— Więc jak? Namyśliłaś się, co zrobimy? – zapytał.
Chciał wypaść obojętnie, ale nie bardzo mu to wychodziło, bo widok Liz w samym ręczniku, lekko wytrącał go z równowagi... W końcu doszedł do siebie i spojrzał jej w oczy. Wyrażały wściekłość, ale jednocześnie widać było, że dziewczyna z trudem powstrzymuje śmiech...

— Miło mi, że tak swobodnie czujesz się w mojej obecności, ale chciałabym jednak chwilę pobyć sama w łazience. – odparła z niemałą nutką ironii w głosie Liz.

— Dobra! Jak chcesz... – Michael uniósł ręce w geście poddania się i opuścił łazienkę.
Po jego wyjściu Parker spojrzała w lustro i prawie natychmiast zmienił się jej wyraz twarzy. Na ustach pojawił się szeroki uśmiech, a z oczu można było wyczytać, że dziewczyna nie ma najczystszych zamiarów...

— No co? – powiedziała do siebie, usprawiedliwiającym tonem – Liz Parker zawsze była grzeczną i ułożoną dziewczynką... Chyba należy mi się trochę zabawy?... – zamrugała do lustra powiekami i roześmiała się. Owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki.
Michael siedział w salonie na fotelu. Gdy zobaczył Liz w samym ręczniku trochę się zdziwił, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdyż ona podeszła do niego, usiadła okrakiem na jego kolanach, odrzuciła do tyłu włosy i z tajemniczym uśmiechem zaczęła:

— Pomyślałam sobie, że może nie musimy nikomu mówić – musnęła palcami jego wargi – Niech to będzie nasza mała tajemnica...

— Wow! Parker, nie poznaję cię! Ale... podoba mi się to!
Pocałował ją namiętnie, a ręcznik, okrywający Liz, poszybował na drugą stronę pokoju...

*

— Elizabeth! – to była nauczycielka matematyki, panna Carter – Elizabeth, poznaj Kevina! Kevinie to jest Elizabeth! Kevin jest nowym uczniem w naszej szkole. Oprowadź go, dobrze?

— Dobrze panno Carter!
Gdy nauczycielka odeszła Liz zwróciła się do nowego kolegi:

— Panna Carter jest trochę dziwaczna, ale lubię ją! Jestem Liz, a przynajmniej tak mówią do mnie moi przyjaciele...

— Ja jestem Kevin, ale nie obrażam się też, gdy mówią do mnie Kev.
Podali sobie ręca i nagle...

—BŁYSK-

Miliony obrazów przemykało przez głowę Liz. Twarze, miejsca, zdarzenia, a w nich on – Khavar...

—BŁYSK-

Liz zemdlała...

Obudziła się w jaskini z inkubatorami. Gdy otworzyła oczy zobaczyła, że pochylają się nad nią dwie postaci... Kevin i zjawa Królowej Matki... Ogrom pytań cisnął się Liz na usta, ale zdołała wymówić tylko krótkie:

— Czy...?

— Tak, Elizabeth! – odpowiedziała Królowa – Kevin jest Khavarem!...
Miliony myśli i wspomnień przetaczały się przez głowę dziewczyny, układając się w jedną całość. Po chwili Liz podniosła się i rzuciła Kevinowi na szyję, wołając:

— Jejku, to ty! Nareszcie! Teraz znowu będziemy razem! Musisz mi wszystko opowiedzieć! Ale zaraz... – dopiero teraz to do niej dotarło – Jak się tu dostałeś? Skąd wiedziałeś, gdzie jechać?

— No cóż... – chłopak starał się przybrać jak najbardziej niewinną minę – Gdy byłaś nieprzytomna troszeczkę przejrzałem twoje myśli... – uśmiechnął się szeroko – Widać, że nasza kochana księżniczka znów romansuje z księciem Rathem... a biedny książę Zan znów o niczym nie wie... Nic się nie zmieniłaś Elio! – teraz jego mina miała wyrażać udawane oburzenie, ale nie trwało to długo gdyż jej miejsce zastąpił śmiech.
Liz, która odzyskała już siły, dała Kevinowi porządnego kuksańca w ramię, po czym sama się roześmiała. Uspokoiła ich dopiero Królowa:

— Cieszę się, że jesteście tak weseli, ale nie mam zbyt wiele czasu! Na razie tylko wy znacie prawdę i pamiętacie poprzednie życie! Inni też powinni je poznać, ale powoli, gdyż nie wiemy jak zareagują. Musicie być jednak gotowi! Na razie jest bezpiecznie, ale nie wiemy, kiedy twój ojciec, Khavarze, zacznie formować wojsko, dlatego zdobywaj zaufanie grupy i proszę, pomóż Liz nauczyć się posługiwania się mocą... Muszę już znikać, kończy nam się energia. Życzę wam powodzenia! Do widzenia, dzieci!

— Do widzenia, Królowo! – odpowiedzieli...

*
Liz i Kevin weszli do Crashdown, gdzie siedziała już reszta paczki.

— Hej! Poznajcie Kevina! Jest moim dalekim kuzynem, który przez pewien czas będzie u nas mieszkał i z góry przepraszam, że nigdy o nim nie opowiadałam! Kevin to są wszyscy, tzn. Max – Zan – przesłała mu w myślach wiadomość – , Isabell – Vilandra – Kevin spojrzał na dziewczynę w dość wymowny sposób, więc Liz szturchnęła go w bok – Tess – Ava – Kyle – Ziemianin, zna tzw. prawdę – jest jeszcze Michael – czyli Rath – ale on ma teraz zmianę w kuchni... No to skoro wszyscy już się znają, to ja i Kevin pójdziemy przywitać się z moimi rodzicami i zobaczymy się później.
Liz złapała Kevina za rękaw i pociągnęła go w stronę zaplecza. Gdy już się tam znaleźli, powiedziała:

— Dobra! A teraz pilnuj żeby nikt tu nie wszedł! Nagnę rodzicom umysły. Przecież muszą myśleć, że jesteś naszym kuzynem! – wytężyła mocno siły... – No, już!

— Jesteś pewna? Przecież masz jeszcze problemy!...

— Tyle potrafię!

— No dobrze! Skoro tak twierdzisz... – uchylił się przed jej ciosem – Ale muszę przyznać, że we wciskaniu kitu doszłaś do perfekcji!...
Oboje się roześmieli.

*
Liz siedziała razem z Isabell w kafeterii.

— Twój kuzyn jest niesamowity! Jest w nim coś takiego... sama nie wiem... te jego oczy... – Isabell była oczarowana Kevinem.

— Taa, jest bardzo fajny! – Liz była zadowolona z obrotu spraw – Powiem ci nawet w tajemnicy, że ty też mu przypadłaś do gustu, cały czas o tobie mówi... – Podejdź do nas i zaproś Isabell na randkę! – przesłała szybko Khavarowi myśl, na szczęście nie blokował właśnie umysłu...
Chłopak po chwili się zjawił.

— Hej! – przywitał się i zwrócił do Isabell – Ty jesteś Isabell, prawda?

— Tak, zgadza się!

— Pomyślałem, że może moglibyśmy gdzieś razem wyjść... Może dziś wieczorem?... Co ty na to?...

— Mhm... Pomyślmy... – Isabell prowadziła otwarty flirt, używając swojego lodowego wzroku i nie jeden chłopak straciłby w pewnym momencie pewność siebie, ale nie Kevin... On miał przewagę... Wystarczyło, że spojrzał jej w oczy i od razu topił w nich wszelkie sople... – Dobrze! Zgoda! Akurat mam wolny wieczór! – Isabell bardzo szybko odpowiedziała i odwróciła głowę, gdyż czuła, że się rumieni...

— W takim razie jesteśmy umówieni! – Kevin zakończył rozmowę z uśmiechem i porozumiewawczo skinął na Liz – Na razie!
Dopiero gdy odszedł, Isabell z powrotem odwróciła głowę... Na jej twarzy malowało się zdziwienie i swego rodzaju przerażenie...

— Liz! Ja się zarumieniłam! – powiedziała – Zarumieniłam się ponieważ chłopak spojrzał mi w oczy!

— To chyba normalne... – odpowiedziała Liz, która nie do końca wiedziała o co chodzi koleżance.

— Nie! Ja nigdy się nie rumienię! To ja doprowadzam do tego, że faceci się rumienią! Ja przecież jestem Lodową Księżniczką, nie pamiętasz?! Ale te jego oczy... Nigdy takich nie spotkałam, oprócz... – Twarz Is wyrażała prawdziwe przerażenie.

— Co? Co się stało?

— Te oczy... Ja widziałam je w śnie... Z przeszłości... Takie oczy miał tylko...
Nie zdążyła dokończyć, gdyż do ich stolika podeszli Max i Michael. Chłopcy spytali się czy mogą się dosiąść, a gdy uzyskali odpowiedź twierdzącą Mich wskoczył na miejsce naprzeciwko Liz, a Max usiadł vis-a-vis siostry. Liz spojrzała na Evansa, ale on unikał jej wzroku jak ognia, więc przeniosła swoje spojrzenie na Guerina. Wtedy przyszedł jej do głowy kolejny zwariowany pomysł... Dyskretnie zsunęła z nogi buta, a jej stopa powędrowała prosto pomiędzy nogi Michaela. On aż podskoczył gdy poczuł co się dzieje, ale starał się zachować spokój, choć nie było to takie łatwe, biorąc pod uwagę, że stopa Liz właśnie pieściła jego krocze...
Isabell, mimo, że była w szoku, zauważyła dziwną minę przyjaciela i zapytała:

— Wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz...

— Właśnie Michael, czy coś się stało? – dodała Liz z udawaną troską, ledwo powstrzymując się żeby nie wybuchnąć śmiechem.

— Nieeee! Tak tylko się zamyśliłem... – z trudem łapiąc oddech, odpowiedział – Jest w szkole pewna osoba, która mi bardzo podpadła i zastanawiam się jak się zemścić...

— Aha! Tylko, wiesz, nie przesadź... Nie powinniśmy zbytnio zwracać na siebie uwagi – odparła Isabell.

— Nie przejmuj się Is! Ta osoba dostanie to, na co zasługuje! – dodał, wymownie patrząc na Liz... Ta tylko spuściła wzrok, ukrywając uśmiech...

*

— Witaj Nasedo!

— Khavar?! Ale w jaki sposób???

— Nieważne! Liczy się, że namieszałeś im w głowach! Wszystkim! Dobra, mój ojciec Cię nasłał... Rozkazy... Te bzdury... Zgoda! Ale i tak mam cię za sprzedawczego gnoja, który na dodatek wychowywał moją siostrę! A ja ci ufałem! Byłeś dla mnie jak wujek, jak drugi ojciec, tata! Tfu! Nienawidzę cię! Ale już więcej nie namieszasz! Wyjeżdżasz z kraju!!! Guzik mnie obchodzi dokąd!!! Wyjeżdżasz! To rozkaz!
Na twarzy Kevina zajaśniał tryumfujący uśmiech, natomiast Nasedo aż się gotował, nie chciał tego, ale musiał posłuchać Khavara... Przez zaciśnięte zęby, wycedził jeszcze:

— Pożałujesz tego...
Kevin uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyszedł machając Hardingowi na pożegnanie.

*
Liz siedziała na lekcji matematyki i słuchała wykładu, notując co istotniejsze rzeczy w zeszycie. Nagle poczuła, że ktoś wchodzi do jej myśli... Nim zdążyła zareagować...

—BŁYSK-
Znajdowała się w zaciemnionym pomieszczeniu, w którym jedynym źródłem światła były rozstawione na podłodze świece. Nie odczuwała w ogóle strachu, wręcz przeciwnie, czuła się błogo i cudownie. To uczucie nasiliło się, gdy silne męskie ręce oplotły jej talię, a ciepłe usta zaczęły całować jej szyję. Wydawało jej się, że unosi się w powietrzu i było jej tak dobrze. Wydała z siebie delikatny jęk...

—BŁYSK-

— Panno Parker!!! – obudził ją chłodny i ganiący głos nauczycielki.
Wszyscy na nią spoglądali, szepcząc coś do siebie. Prawie natychmiast spłonęła rumieńcem. Wydukała ciche "Przepraszam" i ukryła twarz w dłoniach. Gdy ponownie podniosła wzrok i rozejrzała się po klasie, zauważyła Michaela, siedzącego dwie ławki dalej i z szerokim uśmiechem na nią patrzącego, który na dodatek widząc, że na nie go patrzy, puścił do niej oko i dyskretnie pomachał...
Liz szybko odwróciła się z powrotem i do końca lekcji udawała, że jej nie ma, pragnąc aby tak było naprawdę...
Po lekcji zgarnęła szybko książki i wtapiając się w tłum wyszła z klasy. Chciała się gdzieś ukryć... Postanowiła, że przerwę spędzi w łazience... Gdy przechodziła obok schowka na szczotki, jego drzwi się otworzyły i czyjaś ręka wciągnęła ją do środka. Liz chciała krzyknąć, ale Michael zasłonił jej usta.

— No i co, Parker? Podobała się niespodzianka? To w rewanżu za masarz...

— To było wredne z twojej strony...

— I kto to mówi?!

— ...Ale przyjemne... – Liz uśmiechnęła się flirciarsko.

— No to co tak stoisz, Parker?! Podziękuj i pocałuj mnie wreszcie!
Liz spełniła natychmiast prośbę, wyrażając swoją "wdzięczność" najlepiej, jak umiała...

*
Liz i Michael spotykali się coraz częściej... Nadal jednak utrzymywali to w tajemnicy, co nadawało ich związkowi pikanterii, chociaż i tak nie mogli narzekać na jej brak. Już nieźle się wyrobili. Kłamali przyjaciołom jak z nut. Zawsze mieli jakąś wymówkę. Nawet, jeśli ktoś podejrzewałby, że coś jest nie tak, to i tak nie byłby w stanie się domyślić, co się naprawdę dzieje...

*
Był wieczór. Ostatni goście opuszczali Crashdown. Liz sprzątała ze stolików. Nagle podszedł do niej Max.

— Musimy porozmawiać. – powiedział.

— Słucham...

— Ale nie tak! – złapał Liz za rękę i pociągnął w stronę baru. Posadził ją na jednym stołku, a sam usiadł na drugim.

— Liz... – spojrzał jej w oczy – ...Chciałbym, żebyśmy znowu byli razem. Wiem, że nawaliłem! Tess i w ogóle, ale na pewno wszystko da się jakoś naprawić! Chcę żeby było tak jak dawniej...

— Max! – Liz mu przerwała – Max, nie! Już nie może być tak jak kiedyś! Ty jesteś teraz z Tess! Widocznie tak już musi być...

— Ale ja chcę być z tobą! Kocham tylko ciebie!...

— Nie! Max! To nieprawda! Poza tym, ja nie chcę!... Max, ja już cię nie kocham! Nie tak, jak kiedyś! A Tess? To dobra dziewczyna! Bądźcie razem i bądźcie szczęśliwi!

— Ale!...

— Max, nie ma żadnego "ale"! To koniec!
Liz podeszła do niego i pocałowała go w policzek...

— Żegnaj, Max!








Wersja do druku Następna część