Felicity - tłum. Milla

Choosing Destiny (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 6





Liz nie mogła zasnąć. Za każdym razem, gdy zamykała oczy widziała twarz Maxa, kiedy zobaczył ją z Kylem. A za każdy razem, gdy otwierała oczy widziała Maxa patrzącego na nią z tym wyrazem oczu, jakby wkładał nadludzki wysiłek, by powstrzymać się od dotknięcia jej.
"Gdzie idziesz?" zapytał Max z przyszłości, gdy ześlizgnęła się z łóżka i chwyciła sweter, by nałożyć go na swój podkoszulek i dół od piżamy.
"Myślałam, że śpisz," powiedziała, związując włosy w kitkę i zakładając buty.
"Mam lekki sen," odpowiedział krótko.
"Idę na spacer," poinformowała go. "Nie mogę spać."
"Pójdę z tobą," bez wahania powiedział Max, wstając. Miał na sobie swoje skórzane spodnie. I tylko skórzane spodnie.
"Mógłbyś założyć koszulę?" zapytała Liz. "Generalnie ludzie nie chodzą w miejsca publiczne rozebrani."
"Nie planowałem tego," zapewnił ją.
Poczekała chwilę, gdy wziął swoją skórzaną kamizelkę i założył ją.
"Nie musisz iść ze mną," przekonywała Liz, patrząc na niego nerwowo.
"Ja też nie mogę spać," przyznał. "W porządku, jestem gotowy."
"Po cichu," poleciła Liz i delikatnie otworzyła drzwi pokoju, wyślizgując się na zewnątrz. Max podążył za nią, poruszając się bezszelestnie, Liz wstrzymywała oddech, dopóki nie znaleźli się poza mieszkaniem, dopiero wtedy się rozluźniła. "Bardzo chciałabym zobaczyć reakcję Marii, gdyby nakryła mnie wymykającą się z mieszkania z bardziej owłosioną wersją ciebie."
"Mogę sobie wyobrazić," zaśmiał się Max.
Liz roześmiała się i weszła do windy. Oparła się o jedną ściankę i przyglądała się mężczyźnie opartemu na przeciwległej.
"Jak to jest?" zapytała impulsywnie, gdy winda stanęła i wychyliła się by sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu. Dała mu znać, że droga wolna i przebiegli na drugą stronę ulicy, do parku.
"Co?"
"Wracać w czasie. Widzieć wszystkich takim, jakimi byli..."
"To... niezwykłe," powiedział łagodnie. "W pewnym sensie prawie mam wrażenie, że ostatnie cztery lata mojego życia nigdy nie miały miejsca. Jest tak, jakby to był jakiś sen... albo koszmar."
Liz zachowała ciszę, myśląc o jego koszmarze, jego czterech latach, końcu świata.
"Cóż, jeśli to się uda, to to będzie tylko sen," zauważyła. "Znikniesz."
Przyglądała mu się kątem oka, przygryzając wargę. W odpowiedzi uśmiechnął się do niej łagodnie.
"Wiem. I mam nadzieję, że tak się stanie. Modlę się codziennie do, jakichkolwiek wyższych mocy, które tam są, aby świat się zmienił. Żebym nie musiał przeżyć tego jeszcze raz."
Liz spojrzała w dół na ziemię i skinęła głową.
"Rozumiem. Zrobię wszystko, co mogę."
"Wiem."
Przez chwilę szli w milczeniu, Liz ze zdziwieniem zdała sobie sprawę jak dobrze czuje się tak po prostu idąc obok niego. To po prostu wydawało się... idealne. Tak, jak powinno być.
Tak, jak może być. Jeśli jej się powiedzie.
Za zakrętem ścieżki rozległy się kroki. Liz wstrzymała oddech. "Ktoś idzie," syknęła, spychając go na bok ścieżki.
"To ja," wyszeptał.
Liz spojrzała na niego zmieszana – w jaki sposób mógł wiedzieć co zrobi jego teraźniejsze ja, jeśli sprawy nigdy nie ułożyły się w ten sposób? I jeśli wiedział, dlaczego nie ostrzegł jej wcześniej? Przyłożyła palec do ust i popchnęła go głębiej w zarośla.
"Ukryj się," mruknęła, po czym odwróciła się z powrotem w stronę ścieżki i ruszyła niewinnie dalej. Skręciła i zobaczyła Maxa idącego w jej kierunku. Maxa ze swojego czasu – trochę młodszego, trochę bardziej niewinnego. Dużo bardziej zmieszanego.
"Liz."
"Max. Co ty tu robisz?" zapytała.
"Nie mogłem spać. Co ty..."
"To samo."
Nastąpiła pauza, kiedy nie patrzyli na siebie.
"Chcesz się... przejść?" zapytał Max, wskazując ścieżkę.
Liz skinęła głową i ruszyła w kierunku, w który szła, oddalając się od miejsca, gdzie ukrywał się Max z przyszłości. Jej Max podążył za nią, szedł tuż przy niej.
"Nie wiedziałam, że tu będziesz," powiedziała Liz niezgrabnie.
"Ani ja. Poszedłbym... gdzie indziej..."
"Tak." Powiedziała i urwała. Zmarszczyła czoło i stanęła, odwracając się do niego. "Dlaczego tak jest? Dlaczego nie możemy nawet wpaść na siebie w nocy?"
"Wiesz dlaczego," cicho odpowiedział Max.
"Wiem. Ale nienawidzę tego. Nienawidzę tego Max. To głupie i... i nie mogę tak. Nie mogę wciąż nie wiedzieć co robię, lub co ty robisz, albo dlaczego."
"Ja też nie wiem co robię," zauważył Max, patrząc na nią. Zatrzymali się w miejscu gdzie nie było drzew i światło gwiazd padało na twarz Maxa, nadając jej blask. Liz zawsze myślała o gwiazdach, jako o czymś co należy do niego – jedna z nich, gdzieś tam, była jego. A kiedy go całowała, widziała gwiazdy. "Ale wiem dlaczego."
Liz ledwo łapała oddech, spojrzała mu w oczy i zadrżała, bo niewiele brakowało, by się w nich zagubiła.
"Dlaczego?"
"Wiesz dlaczego nie mogłem spać? Bo za każdy razem, gdy zamykałem oczy widziałem ciebie. I za każdym razem, gdy otwierałem oczy widziałem ciebie, Liz. Kocham cię. To dlatego. Cokolwiek robię, to dlatego."
I gdzieś, w głębi swoich beznadziejnych myśli, Liz usłyszała kilka wersów "I Shall Believe" i pośród tej ciemnej nocy, pod jasnymi gwiazdami, wychyliła się do Maxa Evansa i zobaczyła, że on też się do niej pochylił.



Gwiazdy, niczym diamenty, rozsiane na aksamitnej tkaninie, wirujące, zmieniające się, odmieniające życia za pomocą słowa, myśli.



Moc , pulsująca, nieosiągalna... mroczna moc, i jasna, i piękna. Granilith, i klucz, będący poza zasięgiem.



Liz siedząca na łóżku i płacząca, późno w nocy, kiedy nikt jej nie zobaczy, nikt się nie dowie.



Max obserwujący ją poprzez jasny pokój, jego oczy patrzące na jej ciemne włosy, ból wiercący go od środka. Nigdy nie wiedząc dlaczego, nigdy nie rozumiejąc. Kochając zawsze, bez nadziei.



I przeznaczenie, niczym gwiazdy, odmieniające się z dotykiem.




* * *




Bez niego było zimno, ciemno i pusto. Duże, szerokie łóżko i nikogo z kim można je dzielić.
Może po prostu był na spacerze. Aby oczyścić umysł. Może zaraz wróci, rozwiewając jej niepokój uśmiechem, dotknięciem dłoni. Może to było nic takiego.
A może wszystko.
Tess obudziła się, gdy Max się wyślizgnął. Udawała, że śpi... i pozwoliła mu iść. Dlaczego? Może, żeby sobie coś udowodnić. Udowodnić, że on naprawę wychodzi, że naprawdę wybrał wyjście. Że wróci, lub nie. Że może wrócić, pachnąc nią.
Tess nie spała i czekała. Wiedziała, kiedy podszedł do frontowych drzwi. Wiedziała.
"Nie śpisz," powiedział łagodnie, widząc ją na kanapie, skuloną w rogu.
"Nie śpię. A ty byłeś z Liz."
W jego oczach pojawiło się zaskoczenie i wyrzuty sumienia., zanim zdołał je zamaskować. To ją upewniło, bardziej niż perfumy.
"Nie mogłem zasnąć," powiedział szybko. "Po prostu poszedłem na spacer."
"I wpadłeś na Liz?" spytała Tess gorzko. "To możliwe."
"I prawdziwe," odpowiedział cicho.
"Więc przyznajesz, że byłeś z nią!" wykrzyknęła Tess, podskakując na te słowa.
"Nie celowo. Ale tak, widziałem Liz."
"Widziałeś ją? I to wszystko? To dlatego pachniesz jej perfumami," podchwyciła Tess. Max cofnął się, jego oczy pociemniały. Wiedziała, że miała rację. Nienawidziła mieć rację. Dlaczego jego oczy nie mogły wyrażać zaskoczenia, przerażenia – ale przerażenia, że ona mogła tak pomyśleć, nie że to była prawda.
"Tess, nie mogę..."
"Kochasz ją?" zapytała Tess, kurcząc się w sobie, jakby chciała się obronić przed odpowiedzią.
"Co?"
"Czy ją kochasz? Po prostu mi powiedz. Tak lub nie."
Niech to będzie 'nie'. Niech to będzie 'nie'.
Max spojrzał jej prosto w oczy. "Tak."
Niech go diabli, dlaczego nie może być dobrym kłamcą?
Tess skinęła głową, wyraz jej twarzy się nie zmienił. Nie zamierzała mu pokazać, jak bardzo ją to zabolało. Nie zamierzała mu pokazać, że to jedno słowo rozdarło na kawałki jej cały świat. Więcej... czym było w końcu jedno słowo? On rozdarł na kawałki jej życie.
Odkąd była dość duża by zrozumieć, że jest inna od wszystkich wokół, wiedziała, że pewnego dnia spotka kogoś kto też taki był. Kogoś takiego jak ona. Kogoś przeznaczonego dla niej. Kogoś kogo mogłaby kochać i pomagać...
A on kochał jeszcze kogoś innego. Człowieka. To nie miało być tak.
"Nie rozumiem," powiedziała łagodnie.
"Czy widzisz coś?" spytał nagle. "Kiedy cię dotykam... kiedy się całujemy... widzisz coś?"
"O czym ty mówisz?" zażądała odpowiedzi, nie była w nastroju na gry. Ledwo trzymała się w kupie. Nie potrzebowała tego.
"Wizje. Gwiazdy i... wspomnienia... moje wspomnienia... Czy widzisz coś takiego?"
"Oczywiście, że nie." Od razu uświadomiła sobie swój błąd. Bo jego oczy pociemniały i nagle zdała sobie sprawę dlaczego pytał.
Liz widziała te rzeczy. Oczywiście, że tak. Dlaczego do diabła Tess nie skłamała? Jedno małe kłamstwo. Jedno małe słowo i może by go zatrzymała... ale on już odszedł. Czuła to, nawet jeśli on nie wiedział jeszcze co zamierza zrobić. Ona wiedziała.
"To koniec," zakomunikowała.
"Co?" zażądał odpowiedzi, nieuświadomione myśli, które odbijały się w jego twarzy zniknęły, zastąpione przez zmieszanie i zaniepokojenie.
"Z nami koniec Max." Powiedziała Tess, ucinając jego objekcje zanim zdążył je sformułować. "Byłeś z Liz. Właśnie mi powiedziałeś, że ją kochasz. Stałeś tam, patrzyłeś mi w oczy i powiedziałeś mi, że ją kochasz. Dlaczego musiałeś to zrobić?"
"Nie mogę cię okłamywać," wyszeptał Max. "Za bardzo cię na to kocham."
"Nie wystarczająco," poprawiła go Tess. Potrząsnęła głową. "Nie ważne. Nie powinnam pytać; ty nie powinieneś odpowiadać. To koniec."
"Między Liz, a mną... nic nie zaszło," zapewnił.
"Ale chciałeś," zarzuciła mu Tesss. Nie odpowiedział. Cisza była wystarczającą odpowiedzią. "Proszę odejdź."
"Czy możemy o tym porozmawiać?" poprosił.
"Nie. Nie możemy. Ja nie mogę. Proszę cię, odejdź teraz," poprosiła, była na krawędzi załamania.
Chciała, żeby powiedział nie, żeby podszedł do kanapy i wziął ją w ramiona. Żeby powiedział, że ona tyle dla niego znaczy, że nigdy nie mógłby z niej zrezygnować, zrezygnować z nich.
Odwrócił się, podszedł do drzwi i otworzył je. I wtedy obrócił się by na nią spojrzeć.
"Przepraszam. Proszę Tess nie wyjeżdżaj. My... ja... wciąż cię potrzebuję," powiedział.
To były jego ostatnie słowa. Nie, że ją kocha. Nie, że nie chce odejść. Tylko, że jej potrzebują. Cóż, w końcu to też coś. Mogłoby wystarczyć.
Tess powstrzymała łzy, dopóki drzwi się nie zamknęły, wtedy zaczęły spływać po jej twarzy. I nie przestały przez długi czas.



c.d.n.








Poprzednia część Wersja do druku Następna część