Felicity - tłum. Milla

Choosing Destiny (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 3





"Miałaś rację," powiedziała Liz minutę po tym, jak drzwi mieszkania zamknęły się za Sereną, która poszła na zajęcia.
Maria zamrugała i podniosła wzrok. "Huh?"
"Miałaś rację," powtórzyła Liz, odkładając łyżkę i patrząc poważnie na przyjaciółkę.
"Dasz mi to na piśmie?" zażądała Maria. "To wydarzenie ma skalę światową. Liz Parker przyznaje, że ja miałam rację."
Liz spojrzała poważnie na Marię i ta w końcu zauważyła, że to nie był żart. "W jakiej sprawie dokładnie mam rację?"
"Max. I ja."
Chwilę zajęło zanim dotarło to do Marii, a kiedy już zrozumiała, o mało co nie udławiła się płatkami zbożowymi. "Ty... ty... co o tobie i Maxie?"
Liz spojrzała w dół na stół i powiedziała sobie, że nie okłamuje swojej przyjaciółki. W końcu mówiła jej prawdę... coś w tym stylu. "Ciągle go kocham."
Odpowiedziała jej zszokowana cisza i Liz w końcu podniosła spojrzenie, zobaczyła oszołomioną Marię, która gapiła się na nią szeroko otwartymi oczami.
"Ale ty... dlaczego... ja-ja nie rozumiem. Dlaczego ty..."
"Straciłam dziewictwo z Kylem, podczas gdy Max praktycznie całował moje stopy?" podsunęła gorzko. "Nie zrobiłam tego."
"Ale ty... ty.." jąkała się Maria.
"Nie przespałam się z Kylem. Poprosiłam go, żeby pomógł mi udawać, że tak było... domyśliłam się, że Max przyjdzie. Chciałam, żeby to zobaczył," powiedziała Liz łagodnie. Zdecydowała, że najbezpieczniej jest trzymać się tak blisko prawdy, jak to tylko możliwe.
"Czemu?" spytała Maria z niedowierzaniem.
"Bo myślałam, że on należy do Tess." Spojrzała w górę i spotkała oczy Marii, pozwalając, by część starego bólu pojawiło się w jej oczach. "Ale myślę, że się pomyliłam. Albo inaczej, miałam rację i po prostu nie mogę żyć bez niego."
"O mój Boże..." wyszeptała Maria, natychmiast przeszła przez pokój i przytuliła Liz. Ta odwzajemniła uścisk z wdzięczności, nie dokładnie z powodu o którym myślała Maria. "Co zamierzasz zrobić? Chcesz odzyskać Maxa?"
Liz odsunęła się nieznacznie, odpowiadając natychmiast, bez zastanowienia, "Tak." Przerwała i sprostowała. "Nie wiem. chodzi o to, że nie chcę skrzywdzić Tess, a poza tym jeśli Max mnie odrzuci, nie sądzę, żebym potrafiła sobie z tym poradzić ale... Myślę, że go potrzebuję. Bez niego czuję się jak połowa osoby."
"Więc chcesz go odzyskać?" wyjaśniała Maria.
"To jest skomplikowane," odpowiedziała Liz. "Po prostu musiałam to komuś powiedzieć. To boli od tak dawna... i chciałam, żebyś wiedziała, że nie celowo zdradziłam i zraniłam Maxa."
"Nigdy nie sądziłam..." zaczęła Maria, ale Liz jej przerwała.
"Owszem sądziłaś. Pozostałaś moją przyjaciółką mimo to... ale ty i wszyscy inni myśleliście, że zraniłam Maxa w najlepszym razie dla przypadkowego sexu, albo co gorsza złośliwie. Chciałam po prostu, żeby ktoś znał prawdę."
"Wierzę ci," zapewniła Maria.
Liz spojrzała na swój zegarek i szybko wstała od stołu.
"Naprawdę muszę już iść, muszę jeszcze porozmawiać z profesorem przed zajęciami. Dzięki, że mnie wysłuchałaś."
"Nie ma za co, od tego są najlepsze przyjaciółki," zapewniła ją Maria.
Liz przerwała pakowanie swojej torby.
"Obiecaj mi, że nikomu o tym nie powiesz. Ani Maxowi, ani nikomu innemu."
"Nigdy bym nie..."
"Obiecaj."
"Obiecuję," przysięgła Maria. "Miłego dnia, a wieczorem zjemy tonę lodów i obejrzymy 'Dirty Dancing'."
"Brzmi świetnie," zgodziła się Liz z uśmiechem, chwytając swoje klucze z blatu i otwierając drzwi. "Pamiętaj, nikomu nie mów!" zawołała jeszcze przez ramię i drzwi zamknęły się za nią.
"Obiecuję," krzyknęła za nią Maria, potem ze wstrzymanym oddechem poczekała aż kroki Liz oddalą się w korytarzu i zadźwięczy winda. Potem wykonała dziki skok do telefonu i zadzwoniła do Maxa.
"Słucham?" odebrał połączenie.
"Max, tu Maria. Muszę z tobą porozmawiać. Teraz."


* * *




Dźwięk dzwonka rozległ się gdy Liz pchnęła frontowe drzwi biura szeryfa, otwierając je. Kyle stał przy przednim biurku, ubrany w swój nowy mundur. Mimowolnie uśmiechnęła się na boku, gdy spojrzał w górę i zauważył jej obecność.
"Cześć Liz. Jak leci? Chcesz porozmawiać z moim tatą?" spytał, wskazując w stronę biura szeryfa Valentiego. Liz pokręciła głową, przytrzymała torbę na ramieniu i podeszła do niego.
"Właściwie, to muszę porozmawiać z tobą. Czy jest tu jakieś... bardziej prywatne miejsce?"
"Uh... jasne," powiedział Kyle, wzruszając ramionami. "Możemy iść do archiwum."
"Dzięki." Liz poszła za Kylem do małego pokoju i poczekała, aż zamknął drzwi.
"Więc, o czym chcesz ze mną porozmawiać?" zapytał Kyle, najwyraźniej ciekawy.
"Chodzi o to... pamiętasz jak mi pomogłeś, udając um, że my..."
"Tak."
Liz spojrzała w dół, niepewna jak to powiedzieć we właściwy sposób. Nie chciała, żeby nabrał podejrzeń co do jej motywów, ale potrzebowała jego pomocy.
"Kyle, ja naprawdę żałuję tej decyzji i cóż... czy mógłbyś powiedzieć Maxowi prawdę?" spytała szybko, wyrzucając z siebie słowa.
Kyle zamrugał, zdziwiony.
"No cóż... jasne. Tak mi się wydaję. Dlaczego?"
I tu zaczynało się oszustwo. Musiała sprawić, żeby on wyciągnął własne wnioski z jej słów... bez mówienia mu tego.
"Ja po prostu... nie mogę znieść, że on tak o mnie myśli. Myślałam, że mogę to zrobić... myślałam, że mogę żyć z tym kłamstwem, ale już dłużej nie mogę. Zależy mi na... to znaczy, nienawidzę kłamać," poprawiła się, wiedząc, że on wyłapie to czego nie powiedziała. "Ale wiem, że on by mi nie uwierzył, gdybym mu powiedziała."
"Więc dlaczego to zrobiłaś?" zapytał Kyle. Liz podniosła głowę, zaalarmowana, a on potrząsnął głową. "Po prostu myślę, że Max będzie chciał wiedzieć. To się wydaje trochę podejrzane. On jest teraz z Tess..."
"Wiem o tym," odpowiedziała Liz, starając się by w jej głosie było tak dużo bólu, jak to możliwe. "Jest tak, jak myślałam, że powinno być. To dlatego to zrobiłam. Bo sądziłam, że będzie mu z nią lepiej. Że będzie szczęśliwszy." Znów spojrzała w dół, jakby chciała ukryć emocje.
"Więc teraz to cofasz..."
"Ponieważ, może jemu jest lepiej, ale ja nie mogę... Nie mogę dłużej żyć w ten sposób. Proszę nie mów mu, że cię o to prosiłam." Spojrzała z powrotem w górę, jej oczy były szeroko otwarte i błagające.
Pokiwał głową. "Jasne. To wszystko?"
"Tak. Dziękuję ci," powiedziała szczerze.
"Żaden problem. Dobrze się czujesz?" spytał, patrząc na nią trochę zaniepokojony.
Liz przytaknęła szybko – trochę za szybko.
"Czuję się świetnie," odpowiedziała zupełnie fałszywym tonem i przeszła obok niego w stronę drzwi. "Jeszcze raz dziękuję Kyle."
"Tak jak mówiłem, to nie problem. Cieszę się, że mogę pomóc."
"Słuchaj muszę iść na zajęcia, ale gdybyś kiedyś czegoś potrzebował, albo chciał porozmawiać..."
"W porządku," zapewnił ją z uśmiechem. "Idź."
Liz odpowiedziała uśmiechem i pomachała mu, modląc się, żeby to wystarczyło. Modląc się, by to w ogóle pomogło.

* * *




"O mój Boże, Max. O mój Boże," powtórzyła Maria.
Max zamrugał zdumiony i rozejrzał się po pustym Crashdown.
"Czy wszystko w porządku?" zapytał.
"Nie!" wyjaśniła Maria, ciągnąc go do stolika. Lokal nie otwierał się przez następną godzinę, z powodu lunchu, więc miała czas, żeby powiedzieć mu wszystko. I miała na myśli wszystko.
Max był trochę zaniepokojony, kiedy Maria zadzwoniła, ale nie było słychać, żeby była zmartwiona, czy przestraszona, po prostu musiała podzielić się czymś ważnym.
"Uspokój się," powiedział. "Co się stało?"
"Co się stało?" powtórzyła Maria. "Max musisz mi przysiąc, że nie powiesz nikomu tego co ci powiem. Szczególnie Liz. Ona by mnie zabiła."
"Obiecuję," powiedział szybko, zaintrygowany wzmianką o Liz. O co chodziło? "Możesz mi powiedzieć."
"Muszę ci powiedzieć!" wykrzyknęła Maria, chwytając jego ręce przez stół i patrząc w oczy. "Liz wciąż cię kocha," powiedziała wolno i wyraźnie, jakby się bała, że nie zrozumie. "Ona nigdy nie spała z Kylem. I była nieszczęśliwa przez sześć lat."
Max prawie przegapił tą część o Kyle'u. Po słowach 'Liz wciąż cię kocha" reszta słów prawie przestała dla niego istnieć. Głos Marii wydawał się dobiegać z bardzo, bardzo daleka, wrócił razem z rzeczywistością o Tess, przeznaczeniu i zdradzie.
Liz go kochała. Ona wciąż go kochała.
Kawałek o Kyle'u w końcu do niego dotarł. "Ona nigdy... co? Nie rozumiem," dopytywał się.
"Ona nigdy nie spała z Kylem. Całe to przedstawienie było dlatego, że myślała, iż będzie ci lepiej z Tess. I zobacz jak lepiej to wyszło. Chodzi o to, że myślała, że poradzi sobie z tym, ale nie poradziła. Nie żebym lekceważyła twój związek z Tess, czy coś w tym rodzaju," powiedziała szybko, oboje wiedzieli, że Maria nigdy nie pochwalała czwórki obcych.
"Ale dlaczego to?" dopytywał się Max, ból wciąż był żywy w jego umyśle. Był taki pełen nadziei, taki pewny, że może ją przekonać, że ona da mu szansę. Tak bardzo ją kochał i wiedział, był całkowicie i absolutnie pewny, że nic nigdy by go od niej nie odsunęło.
A potem zobaczył ją, leżącą tam, taką zadowoloną i szczęśliwą, z Kylem. Który był człowiekiem, nie obciążonym odpowiedzialnością.... I wszystkim, czym Max nigdy nie mógł być.
To tak bolało. Tak bardzo. To wciąż boli.
I teraz Maria mówi, że to wszystko było kłamstwem?
"Ona nie znała innego sposobu skłonienia cię do tego, żebyś był z Tess. Wciąż myślę, że zwariowała, ale ona najwyraźniej cierpi z tego powodu. Chodzi mi o to, była bliska płaczu kiedy mi o tym mówiła. Starała się o tobie zapomnieć przez sześć lat! Sześć lat! Co o tym myślisz?" zapytała , wyrzucając w górę ręce.
"Nie mam pojęcia," odpowiedział Max zgodnie z prawdą, wciąż nie myśląc jasno.
"No cóż, musisz coś zrobić," zauważyła Maria.
Max zamrugał, jego myśli zaczęły się klarować. Liz go kochała.
"Jestem z Tess," powtórzył głupawo.
"Duh! Ale nie możesz pozostawić Liz cierpiącej!" wykrzyknęła Maria. "Wciąż ci na niej zależy, prawda?"
To dopiero było pytanie, nieprawdaż?
"Nie wiem," wymamrotał Max, desperacko obawiał się , że tak.
"Cóż musimy coś zrobić. Ona jest moją najlepszą przyjaciółką i myślała o tobie przez sześć lat. Poświęciła swoje szczęście dla ciebie!"
"Co chcesz, żebym zrobił?" zapytał Max. "Jest przecież Tess... Nie mogę..."
Maria przygryzła wargę i spojrzała w dół, bębniąc palcami w stół.
"Tak. I nie wiesz nawet, czy Liz mówiła prawdę. To jest, ja wiem, ale mogę zrozumieć jakie to może być wątpliwe..."
"Minęło sześć lat. Mogła mieć powód, by skłamać," zgodził się ostrożnie Max.
Palce Marii mocniej stuknęły o stół. Była najwyraźniej naprawdę zmartwiona. Co Liz jej powiedziała? I dlaczego zrobiła to teraz, po sześciu latach? Czy to było naprawdę takie straszne, żyć bez niego? Czy naprawdę nie mogła tego dłużej znieść?
Czy gdyby nie miał Tess, byłby w stanie to przyjąć?
"Muszę iść do pracy," powiedział w końcu Max. "To moja przerwa..."
"Jasne. Nie mów nikomu, dobrze?" poprosiła Maria.
"Ani słowa, obiecuję. Dziękuję, że mi powiedziałaś," powiedział Max szczerze, wstając.
"Wydawało się, że to może zdziałać coś dobrego," mruknęła Maria, również wstając i wygładzając uniform. Spojrzała na niego szeroko otwartymi i zamyślonymi oczami. "Ja naprawdę martwię się o Liz. Jeśli choć trochę ci na niej zależy... ona jest naprawdę nieszczęśliwa. Mógłbyś to naprawić," powiedziała błagalnie.
Max zamknął oczy, niezdolny do zaakceptowania myśli o Liz tak nieszczęśliwej, że Maria poczuła, iż musi błagać go o pomoc.
"Nie jestem wolny," wyszeptał.
"Gdybyś kochał ją wystarczająco, mógłbyś być," odpowiedziała nieszczęśliwym tonem. Nagle się rozjaśniła. "Wiem, wiem, żadnych nacisków. Po prostu... pomyśl co by cię tak naprawdę uczyniło szczęśliwym. Ktoś zostanie zraniony, bez względu na to co się stanie. Musisz po prostu odkryć, co zrani ciebie najmniej."
"Wiem," powiedział Max i wyszedł, nie do pracy, ale by godzinami spacerować, ulicami Roswell, starając się dojść do ładu z własnym sercem.

* * *




"Max?"
Oderwał wzrok od biurka i spojrzał w górę na recepcjonistkę, Kaylę, która pukała w ramę od drzwi.
"Ktoś chce się z tobą zobaczyć."
Przez moment serce Maxa podskoczyło, ale zaraz ochłonął. To nie mogła być Liz.
"Kto to?"
"Ktoś z biura szeryfa?" wzruszyła ramionami Kayla. "Możesz go przyjąć?"
Szeryf Valenti. Albo Kyle...
"Wpuść go," odpowiedział Max, odsuwając swoją klawiaturę ( nie żeby dotknął jej przez ostatnią godzinę ) i wyprostował się na fotelu.
Pisał dla dziennika Roswell, od czasu pierwszych lat w collegu. To była dobra praca dająca przykrywkę, szczególnie, kiedy musiał podróżować i nawiązywać wiele kontaktów.
Kayla się wycofała i drzwi otworzyły się szerzej, ukazując Kyle'a. Co on tu robił?
"Kyle," powiedział Max.
"Max. Masz chwilę?" zapytał Kyle, zatrzaskując za sobą drzwi.
"Jasne," powiedział Max od niechcenia, zastanawiając się, czy powinien zapytać. Co zrobi, jeśli Kyle powie, że byli razem... "Właśnie chciałem z tobą porozmawiać. Siadaj."
Kyle usiadł. Wyglądał na trochę spiętego. Dziwnie było widzieć Kyle'a w mundurze. Zawsze był taki stanowczy, mówiąc, że nigdy nie zostanie przedstawicielem prawa... i właśnie tak skończył.
"Mów pierwszy," powiedzieli jednocześnie i urwali. Max gestem zachęcił Kyle'a, by mówił pierwszy. Kyle zdjął swój kapelusz.
"Cóż... pamiętasz kiedy spałem z Liz?" zapytał.
Max zamarł. "Chyba przypominam sobie coś takiego."
"Nie zrobiłem tego."
Max wypuścił powietrze.
"Nigdy nie spałem z Liz. I nie masz pojęcia, jak bardzo, przyznanie się do tego, rani moje ego."
Max prawie się uśmiechnął. "Jeśli nigdy... "
"Liz poprosiła mnie o przysługę," kontynuował Kyle. "Wiedziała, że przyjdziesz i chciała, żebyś myślał, iż spaliśmy ze sobą. Myślę, że myślała, iż powinieneś być z Tess."
To była prawda. To wszystko była... prawda.
"Dlaczego?" wyszeptał Max. "I dlaczego teraz mi o tym mówisz?"
"Tak naprawdę nie znam wszystkich motywów Liz, ale... hey, nie jestem złym facetem. Widziałem Liz któregoś dnia i wydawała się... Martwię się o nią. Nie jestem najlepszym ekspertem w sprawie kobiet, ale mogę ci powiedzieć, że ona jest nieszczęśliwa. Pomyślałem, że powinieneś znać prawdę. Gdybyś mnie spytał, myślę, że ona zboczyła z drogi, straciła równowagę... za dużo poświęcenia i użalania się nad sobą, a za mało szczęścia." Kyle wzruszył ramionami. "Nie lubię patrzeć, jak ktoś jest nieszczęśliwy."
"Myślisz, że ona naprawdę jest nieszczęśliwa?" zapytał ostrożnie Max.
"Tak," powtórzył Kyle z pewnością w głosie. "To maleństwo jest w depresji. I myślę, że to wszystko twoja wina Evans."
"To był jej pomysł... nie wiedziałem..." zaprotestował Max.
"Dobra, to wszystko jej wina. Ale ty byłeś przyczyną," poprawił się Kyle, wstając. "Słuchaj muszę wracać do pracy... o czym chciałeś ze mną porozmawiać?"
Max potrząsnął głową, rozkojarzony. "Nie, to nie było nic ważnego. Dzięki, że mi powiedziałeś."
"Nie ma sprawy. Mam tylko nadzieję, że to da się jakoś ułożyć."
"Dzięki."
Max obserwował odchodzącego Kyle'a, chciał, żeby dało się to jakoś ułożyć.



c.d.n.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część