Felicity - tłum. Milla

Choosing Destiny (10)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

CZĘŚĆ 10





"Musisz przestać mnie budzić Max," powiedziała podirytowana Isabel. "Byłam na nogach gdzieś tak do drugiej w nocy, starając się uspokoić trochę twoją byłą dziewczynę."
"To ważne Is," odpowiedział Max, po czym urwał rozproszony. "Jak się czuje Tess?" Spojrzał na Liz, która siedziała na kanapie, na zapleczu Crashdown, obserwując go niespokojnie.
"Wyjdzie z tego," odpowiedziała Isabel. "Ona po prostu... bardzo cierpi. Ale teraz śpi. W każdym razie co jest takie ważne? Dzwonisz do mnie, czy do niej?"
"Do obu," odpowiedział Max. "Dowiedziałem się, jak uruchomić Granilith."
"Co? Jak?" zażądała odpowiedzi Isabel.
"To długa historia. Ale mogę... możemy rozmawiać z naszą matką Is. Ona może odpowiadać. Opowiedziała mi o Granilithcie i jak go używać. Jestem teraz w Crashdown. Przyjedź tu z Tess. Michael jest już w drodze."
"A może spotkamy się z wami w jaskini?" zasugerowała Isabel. "To nam zajmie trochę czasu."
"Dobrze. Jeżeli uważasz, że Tess nie da rady..." zaczął Max, ale Isabel mu przerwała.
"Nie, będzie zadowolona. Chce być użyteczna. Spotkamy się na miejscu."
"W porządku." Max urwał i popatrzył na Liz. Skubała materiał kanapy, by mógł swobodnie rozmawiać Przebrała się w czyste ubranie, które trzymała na górze i związała włosy. Wspomnienia zalały mu umysł, gdy patrzył na jej szyję... podbródek... ramiona... "Liz tam będzie," powiedział do słuchawki, zasługując na spojrzenie od swojej dziewczyny. "Zamierzam też ściągnąć Serenę, zobaczymy może uda jej się zrozumieć techniczne szczegóły."
"Dzięki za ostrzeżenie," powiedziała miękko Isabel.
"Dziękuję ci," odpowiedział Max. "Cześć."
Pożegnała się i odłożyła słuchawkę. Max zrobił to samo, odwracając się do Liz, która wyglądała jakby chciała zaprotestować. Powstrzymał ją uniesioną dłonią. "To ty odkryłaś, jak użyć Granilithu. Znalazłaś kryształy. Zasługujesz na miejsce w tym , tak jak pozostali."
"Nie chcę pogarszać sytuacji z Tess," powiedziała Liz, coś niewypowiedzianego pojawiło się w jej oczach.
"Wiem," powiedział, myśląc, że tak naprawdę nie wie. Nie wszystko. Były rzeczy o których Liz mu nie mówiła. Niepokój który widział czasami w jej oczach, nie był spowodowany tylko tym, że nie chciała nikogo zranić. Było coś więcej, coś gorszego. Nie zamierzał naciskać. Był zbyt szczęśliwy, że miał ją tutaj. Że znowu była z nim.
"Twoja matka..." zaczęła Liz i urwała.
"Miała rację," dokończył Max. "Miała rację." Usiadł obok niej na kanapie i wziął jej dłonie. "Powiedziała, że byłaś kluczem, moim kluczem i miała rację."
"Myślałam, że ona mnie znienawidzi za to, że weszłam pomiędzy ciebie i Tess," powiedziała miękko Liz, nikły uśmiech błąkał się po jej wargach.
"Doprowadziłaś mnie do niej," przypomniał jej Max. "Jak mogłaby cię nienawidzić?"
Liz spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się słodko, widząc tam miłość, wspomnienia tego co dała im ta noc.
"Powinieneś zadzwonić do Sereny," przypomniała mu. "Ja pójdę na górę i wezmę trochę ubrań i wsadzę je do twojego samochodu."
Max zgodził się i pocałował ją delikatnie, zanim wypuścił ja z objęć. Patrzył dopóki nie zniknęła na górze schodów, przypominając sobie ostatni raz kiedy obserwował jak szła tą drogą. Kiedy to było? Trzy dni temu? Cztery? Tak mało czasu... a tak dużo się wydarzyło. Czuł się, jakby był w całkiem innym świecie. Może był.



"Hej."
Liz podskoczyła na równe nogi, odwracając się by zobaczyć Maxa z przyszłości siedzącego na parapecie jej starego okna.
"Ciągle tu jesteś."
"Udało się?" zapytał, coś w jego oczach pragnęło twierdzącej odpowiedzi.
Liz przytaknęła.
"Max mi uwierzył. I ja... naprawdę widziałam to wszystko," przyznała, patrząc w górę na niego by zobaczyć jak zareaguje.
Wyglądał na oszołomionego i przygnębionego.
"Chciałbym, żeby to się już skończyło," wyszeptał. "Żeby jedyny świat, który pozostanie to był ten, ten, który właśnie tworzymy."
Liz podeszła do niego i dotknęła delikatnie jego dłoni. "Dziękuję ci," powiedziała.
"Ty tego dokonałaś. Granilith... udało mu się go uruchomić?"
Liz ponownie przytaknęła. "W ścianie pomieszczenia były ukryte kryształy. Rozmawialiśmy z waszą matką."
"Naprawdę?" spojrzał na nią uważnie. "Jak?"
"Jeden z kryształów zawierał... część jej... tak powiedziała. Kiedy umieściliśmy go w panelu Granilith dał dość mocy i mogła z nami rozmawiać, jakby naprawdę tam była. Powiedziała nam jak zrobić więcej kryształów i... inne rzeczy. Nigdy jej nie widziałeś?" zapytała.
"Nie. Tess przyniosła nam kryształy zawierające informacje, ale nigdy ludzi. Nie wiedziałem nawet, że to możliwe. Że mógłbym zobaczyć ponownie matkę." W jego twarzy pojawił się ból, lecz szybko zniknął. "Nigdy nie wiedzieliśmy, że w pomieszczeniu są już kryształy. Ty... widziałaś to?"
"Ukryte drzwi otworzyły się, kiedy ty i ja weszliśmy do środka," wyjaśniła Liz.
"Powiedzieliście Tess?"
"Właśnie zadzwoniliśmy do Isabel, przywiezie Tess, żeby się tam z nami spotkała."
"To pewnie dlatego wciąż tu jestem. Miejmy nadzieję, że zniknę przed wieczorem. W każdym razie zamierzam śledzić Tess dopóki mogę. Tak na wszelki wypadek."
"Co zrobisz jeżeli ona spróbuje iść do Skórów?" spytała Liz, ponownie dotykając jego rąk.
Spojrzał w górę, jego twarz była kilka centymetrów od jej twarzy, jego oczy były bardzo ciemne.
"Zabiję ją."
"Wtedy nie moglibyśmy zrobić więcej kryształów," zauważyła Liz.
"Wszystko jest lepsze niż życie, które przeżyłem," wyszeptał, jego głos był twardy i pełen bólu.
Liz szybko ścisnęła jego rękę. "Muszę iść. Ty – ten drugi ty – muszę iść..."
Przytaknął ze zrozumieniem. "Powodzenia."
"Nawzajem," odpowiedziała Liz i uciekła od przyszłości, co do której miała nadzieję, że nigdy nie nastąpi.



"Dokąd się wybierasz?" zapytała sennie Maria, wychylając się ze swojego pokoju, by zobaczyć Serenę, nakładającą buty.
"Granilit," odpowiedziała szybko. "Max odkrył sposób jak go uruchomić. Chce żebym przyszła i zobaczyła, czy jestem w stanie rozgryźć co on robi."
"Czy Liz wie?" spytała natychmiast rozbudzona Maria.
"Liz jest z nim," wyjaśniła Serena.
Maria szeroko otworzyła oczy, a jej usta przybrały kształt litery 'O', po czym natychmiast zmieniły się w uśmiech.
"Nie tracą czasu, prawda?" zapytała.
Na twarzy Sereny również pojawił się uśmiech. "Cieszę się ze względu na nich. Tylko... martwię się o Tess."
"Pfft," zbyła to Maria. "Lepiej jej będzie bez niego. Kobieta bez mężczyzny jest jak ryba bez roweru."
"Więc dlaczego cały czas chcesz pojeździć?" spytała Serena chytrze. "Wiesz słyszałam, że jest taka nowa marka rowerów... jak ona się nazywa? Coś jak... Michael chyba...?"
Maria chwyciła poduszkę z kanapy i rzuciła nią w głowę przyjaciółki, ale Serena się uchyliła ze śmiechem.
"Boże, to już skończone!" wykrzyknęła ze złością Maria.
"Jasne..." zgodziła się Serena, oczy jej się błyszczały, kiedy wstała i chwyciła swoją kurtkę. "Drobna rada: naucz się pływać zanim zaczniesz z rybimi metaforami."
"Nie potrzebuję Michaela!" wyjaśniła Maria, chwytając kolejną poduszkę. Serena uciekła w stronę drzwi. "Ja go nawet nie lubię!" krzyczała za nią Maria. Serena otworzyła drzwi i obejrzała się na nią. "Jak wrócisz to wszystko mi opowiesz!" Serena pomachała jej, a zaraz potem drzwi zamknęły się za nią. Maria westchnęła i osunęła się na kanapę. "Kto potrzebuje roweru?" wymamrotała i rzuciła następną poduszką, ot tak dla lepszego podkreślenia.



Poprzedniej nocy przylgnęła do jedynej rzeczy jaka jej pozostała – możliwości pomocy. Żeby odmienić wszystko. Żeby dać Maxowi jedyną rzecz, której potrzebował bardziej niż miłości: moc.
A on odnalazł to sam. Sam odnalazł klucz do Granilithu.
"Jesteś gotowa?" spytała Isabel, uśmiechając się. "Czy to nie wspaniałe?"
"Nie mogę w to uwierzyć," odpowiedziała Tess, nie mogła uwierzyć, że to się dzieje. Jedyna rzecz, która jej pozostała... i teraz już tego nie było. Może. Może nie. Uchwyciła się tej nadziei... może tak naprawdę nie wiedział jak tego użyć. Może jej informacje wciąż będę potrzebne. "Chodźmy."
"Poprowadzę," zaproponowała Isabel, gdy wyszły z domu. Z domu, który Tess dzieliła z Maxem. Tess posłała jej słaby uśmiech, przytłumiony przez wspomnienia i ból.
I wtedy pod wpływem nagłej myśli spytała, wdrapując się do samochodu Isabel "Tylko my czworo, tak?." Nie było odpowiedzi i Tess spojrzała wyczekująco jak Isabel wsiada na miejsce kierowcy i zapina pas, wyraz jej twarzy był dość niepokojący. Tess poczuła dreszcz. "Nie?"
"Max powiedział, że zamierza zadzwonić po Serenę," odpowiedziała Isabel. "Chce sprawdzić czy ona coś z tego zrozumie."
"Ale to wszystko? Tylko my i Serena?" zapytała Tess. Sądząc po wyrazie twarzy Isabel, odpowiedź nie była taka, jaką chciała usłyszeć. Tess mogła znieść Serenę. Nawet lubiła Serenę, były dobrymi przyjaciółkami. Ale ktokolwiek inny... szczególnie jedna osoba...
"Sądzę, że Liz też może przyjść," przyznała ostrożnie Isabel.
Tess zamknęła oczy i oparła się na siedzeniu, kiedy Isabel odpaliła samochód i ruszyła. Nie. Nie zniesie tego. Nie zniesie tego, by widzieć ich razem. Nie tak szybko. A w jej umyśle nie było cienia wątpliwości, że będą razem. Sześć lat oddzielnie i wątpiła by zajęło im więcej niż godzinę, by znów się zejść po tym jak wyrzuciła Maxa.
"Będę tam," obiecała Isabel. "I wiele innych osób. Nie będziesz musiała z nią rozmawiać ani... nic innego..."
"Nie chodzi o rozmawianie," wyszeptała Tess. "To sama świadomość, że ona w ogóle żyje."
Isabel umilkła, a Tess wyglądała przez okno na poranek, który nie miał absolutnie żadnego prawa by być tak piękny.



c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część