_liz

Krople pustyni (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VIII

Zapewne ciekawi was jak nam idzie na tej "stopie przyjacielskiej". Przyznam, że sama nie jestem zaskoczona. Ale idzie nam całkiem dobrze... Bo się wzajemnie unikamy...

Moje kochane sprzeczności, które już dawno się we mnie zrodziły, nadal zamieszkują zakamarki mojego umysłu i duszy. Uspokoiły się, chyba śpią. Dokarmiam je powtarzanymi w kółko słowami 'jest dobrze'. Chyba działa.

Obecnie leże sobie na balkonie i patrzę na niebo. Jest chyba bardziej błękitne niż zawsze. Wyciągam dłoń, jakbym chciała zanurzyć opuszki w nieboskłonie. A na palcach pozostałyby niebieskie maziste krople. I zrobiłaby się ze mnie Smerfetka.

I nagle coś mi przesłania słońce. A cóż to może być? Stawiam na Chmurę Gradową O Wysokim (Za Wysokim) Ciśnieniu Tess albo na Wszystkoniszczacy Tajfun O Zakręconym Stanie Psychicznym De Luca. Otwieram oczy...

Nadciąga tajfun – do schronów – ewakuacja!

Zauważyliście, że mam piekielnie dobry humor?

Trzeba ten dzień zapisać w kalendarzu.

Ale Maria nie wygląda na zadowoloną. A taki piękny dzień. Brakuje jej witamin i owoców.

"Hej" mówię z uśmiechem, a moje spojrzenie z jej zmąconych zielonych oczu wraca na spokojną taflę nieba

"Liz" mówi nerwowo "Musimy pogadać"

Musimy? Naprawdę coś jest nie tak...

Siada na brzegu leżaka i znów pakuje paznokcie do ust. Od naszej ostatniej rozmowy musiały odrosnąć. Czasem się zastanawiam czy to na pewno nerwowy odruch. Ponoć podczas stresu nasz organizm zwiększa obroty, wydziela więcej enzymów, szybciej trawi – stajemy się głodni. Stąd te paznokcie...

Powinni wprowadzić przymusowe noszenie dropsów, to będą ludzie mieli zadbane dłonie. A wracając do Marii...

"No co jest?" pytam i siadam po turecku. Moja twarz i tak kieruje się w stronę nieba, oczy zamykają się od naporu promieni słonecznych

"Michael..." szepcze

Sekunda. Nie, ułamek sekundy, a mój organizm staje na baczność, zmysły ostrzą się, krew płynie szybszym tempem, oczy błyskawicznie odnajdują Marię.

"Co z nim?" pytam póki co spokojnie. Póki co...

"To było dziwne" mówi i zsuwa się do mojego poziomu. Klęka przede mną, a jej dłonie nerwowo biegają od jej szyi do włosów. Jeśli się nie opanuje, to mnie trafi. Moje dłonie chwytają jej nadgarstki "Mów" stanowczy ton sprowadza ją na ziemię

"Siedzieliśmy u niego na ganku..." zaczyna powoli "Już miałam iść, ale potknęłam się i wpadłam na niego. A kiedy mnie złapał..."

Zamiast myśleć o niej błagam Boga, żeby to nie było to, o czym myślę.

"Takie dziwne uczucie..." mówi dalej

Błagam żadnych uczuć.

"To było jak.. jak..." zaraz dostanę palpitacji

"Wizja"

Wizja.

Jaka wizja?

"O czym ty mówisz?" pytam

"miałam wizję" odpowiada i spogląda na mnie "Widziałam jego jako małego chłopca, a w sercu czułam to... to co on czuł"

Nie nadaję się na przyjaciółkę. Dlaczego? Bo właśnie dostaję ataku śmiechu.

"Przestań" mówi, a ja powoli się opanowuję

"Maria" mówię dość poważnie (dość) "Jesteś przemęczona?" ona zaprzecza ruchem głowy "Nie wyspałaś się?" zaprzecza "Brałaś jakieś leki?" zaprzecza "Malują coś w pobliżu twojego domu?"

"A co to ma do rzeczy?" pyta zdziwiona

"Wiesz, naukowo wykryto, że opary farby, zwłaszcza kolorowej, mają swoisty wpływ na umysł. Działają podobnie do lekkich narkotyków"

"Liz" mówi z wyrzutem i właśnie jej dłoń uderza o moje kolano "Przestań. Ja nie kłamię"

"Nie twierdze, ze kłamiesz" odpowiadam "Ale wyjaśnij mi skąd ta wizja?"

"Ja..." zaczyna i urywa. I znów zaczyna "On... wydaje mi się, ż eon jest kosmitą"

Kosmitą.

Michael.

Wybaczcie, ale chyba ujawnił się we mnie zespół Gillesa de la Tourette'a. Tylko, że moim tikiem nerwowym jest śmiech.

Ale kto by nie wybuchł śmiechem, gdyby sobie wyobraził Michaela z zieloną skórą, antenkami na głowie, pomarańczowym laserem w dłoni, na tle srebrnego spodka, w dodatku mówiącego "Przybywamy w pokoju"

"Mówię poważnie" Maria nadal zaciekle się broni

"Za dużo Archiwum-X, Maria" mówię i znów zaczynam się śmiać "Michael kosmitą. Taaa jasssne..."

A ona nie odpowiada tylko patrzy na mnie. Powoli zaczynam trzeźwieć z tego. Spoglądam na nią. I wiecie co? Ona jest przekonana o tym, że ma rację, że Michael... nie no, bez jaj...

I teraz przypomina mi się kilka rzeczy. To w kinie – kiedy miałam wrażenie, ze na mnie patrzy, gdy wpatrywał się w ekran. Dziwne uczucie – kiedy wpadłam na niego przed szkołą. Drobne, mało znaczące wypadki, ale jednak.

Parker ocknij się! Kosmici nie istnieją.

"Nie wierzysz mi" mówi cicho

"Wierzę, tylko..." Tylko co? Tylko to, że nie wierze, nie przyjmuję do wiadomości. Nie ma to jak ścisły umysł "To niemożliwe"

"Liz" znów zaczyna, a ja przestaję lubić moje imię "Mieszkamy w Roswell. Kto wie jakie świry chodzą tymi drogami co my"

"Powiedz Michaelowi, ze jest świrem, a nie zaśniesz spokojnie" mruczę, jakby sama do siebie

* * *

Prysznic działa uspokajająco. Wieczór we własnym pokoju naprawdę bywa przyjemny. Dzisiaj tak mam. W samej koszulce paraduję od wieży do biurka. A teraz tylko mam ochotę zrzucić to z siebie, zanurzyć się pod kołdrą i czekać na sen.

Sięgam dłońmi do skrawków koszulki, aby ją zdjąć i...

Macie czasem wrażenie, ze ktoś się na was gapi? Tylko to takie paranoiczne, bo nikogo w pobliżu nie ma. Potrząsam głową, sięgam do koszulki. Znów! Obracam się, ale oczywiście nikogo nie ma. Ale jak tak dalej pójdzie, to będę spać dzisiaj w koszulce.

Moje ciało przeszywa dziwne uczucie... takie mrowienie na karku, ciepło w dłoniach, stopy zdrętwiały. Obracam się szybko, a moje spojrzenie ląduje na balkonie.

Michael?

Nie, to nie on. A jednak... Nie... Tak... Popadnę za chwilkę w paranoję.

Mam wrażenie, ze jest tam Michael. Ale jego postać jest dziwnie przezroczysta – niczym duch. Więc to nie może być on.

Mimo to podchodzę do okna "Michael?" rzucam pytanie w mrok. I przysięgam na wszystko, ze postać drgnęła, coś szepnęła i w drugiej sekundzie już go nie było. Rozpłynął się w powietrzu.

Dwie opcje. Pierwsza – wchłonęłam trochę oparów farby, które zatrzymały się na ubraniu Marii. Druga – Michael to kosmita.

Ciekawe jaki kolor miała ta farba...

* * *

Otwieram oczy. Ręka – leży. Noga – leży. Dlaczego? Ponieważ zbudziłam się o dwie godziny za wcześnie. Ponownie pytanie: dlaczego? Bo ciągle mnie prześladują słowa Marii, przezroczysta postać.

Z logicznego punktu widzenia jest to niemożliwe. Ale od kiedy to patrzą na coś logicznie? Sama jestem alogiczna.

Mieszkam w Roswell, co oznacza, ze co dzień mam do czynienia ze świrami, maniakami, turystami, którzy wierzą w kosmitów. Tylko teraz by się okazało, ze mają rację.

I nagle dziwny mrok przesłania mi oczy. Powietrze w płucach staje się stęchłe. Ciało przytwierdza do łóżka dziwna siła. Mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Moje usta wysychają, a w głowie się kołuje.

Tak czuje się ktoś obezwładniony ciężarem takiej tajemnicy.

Nie chce wiedzieć co będzie, jeśli to się okaże prawdą. Ale nie wytrzymam też w niepewności.

Jeden sposób na wolność lub śmierć – prawda.

* * *

Pół dnia dusiłam się z ta zawiesiną strachu i niepewności, która zalega w moim ciele. Jeszcze trochę a dostanę sepsy. Ale przyszedł czas na uwolnienie się z wewnętrznej trucizny.

Oto stoję na trawniku przez Jefferson High.

Teraz trzeba być stanowczym i pewnym siebie.

Cel – Michael. Akcja – prawda. Skutki – ktoś umrze.

Wchodzę do środka. Mijają mnie tłumy snobistycznych dzieciaków w markowych ciuchach. Ja tylko w białych rybaczkach i czerwonej koszulce bez pleców, a obok mnie panienki w sukienkach do Prady i Gucciego. Dobrze, że tu nie chodzę.

Idę korytarzem i rozglądam się za nim. Byle Marii nie spotkać...

Niestety nie przechodzę niezauważona, bo grupa jakiś chłopaków woła coś do mnie. Jak to się mówi – ignor.

Ale jednak obracam w ich stronę głowę. Grupka sześcioosobowa, ale dwóch chłopaków w ogóle nie patrzy w moją stronę.

Michael.

Tam stoi Michael i nawet mnie nie zauważył. Nawet po donośnych wołaniach swoich prymitywnych kolesi. Już ja mu się pokażę.

Idę w ich stronę. Krok za krokiem. Jestem już blisko. Dopiero teraz do mnie trafia, że chcę zrobić coś idiotycznego. Za późno na ucieczkę.

Wpycham się pomiędzy nich. Oczywiście od razu rzucają teksty na poziomie pięciolatków. Tak to bywa, jak komuś ciało się rozwinęło, ale mózg został w przedszkolu...

Sięgam do ręki Michaela i mocno ją szarpię. No, ocknął się i obraca twarz.

Jaka reakcja? Typowa – Liz.

"Liz?!" słyszała go chyba cała szkoła

"Hej Michael" mówię spokojnie

"Co ty tu robisz?" pyta, ale wyczuwam w jego tonie zdenerwowanie z domieszką lęku. Odpowiadam mu "Szydełkuję" śmiech matołów "Przyszłam pogadać"

"Umm... mam jeszcze jedną lekcję" jest świetny w wymigiwaniu się. I jeszcze to spojrzenie niewiniątka. Ale nie uda mu się mnie pozbyć "Poczekam" mówię

"O, ja mogę dotrzymać ci towarzystwa" mówi chłopak, z którym rozmawiał Michael. Patrzę na niego i... i nic. Chłopak jak chłopak. Wydaje się normalny. Wyciąga dłoń i mówi "Sean jestem" co mi szkodzi "Liz" przedstawiam się. Teraz tylko czekam na to, co powie Michael Ostatnio Kosmita Guerin.

"Ok." mówi chłodno, aż mnie ciarki przechodzą

Posyła dziwne spojrzenie na Seana. Aż się biedny zmieszał. Nie wiem o co mu chodziło, ale nie było to bynajmniej przyjazne zerknięcie. Raczej ostrzeżenie przed śmiercią. Faceci...

* * *

"Co chciałaś?" słyszę dość chłodny głos

Sean odchodzi a jego miejsce zastępuje Michael. Znów wraca obezwładnienie. Ciarki przebiegają po moich plecach, a ciało zalewają na przemian fale zimna i ciepła.

Liz weź się w garść. Mów.

"Kim jesteś?" pytam "Bo na pewno nie człowiekiem"

Jego wzrok błyskawicznie odnajduje moją twarz. On jest w szoku. W szoku! Nie rozbawiony, nie zdziwiony, nie patrzy jak na wariatkę... Już nie chce tej odpowiedzi.

c.d.n.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część