_liz

Krople pustyni (1)

Wersja do druku Następna część

I

I jak co dzień wstaję rano. Ręka – budzik. Nogi – podłoga. Praktycznie po omacku wchodzę do łazienki. Szmer wody odbija się w moich uszach, wreszcie zaczyna do mnie docierać codzienność. 'Obudź się'

I nic się nie zmieniło. Ta sama łazienka, to samo lustro, ta sama pobladła twarz. Moje życie to jeden ciągły pasek tej samej barwy, taj samej długości, lekko pokarbowany i piekielnie nudny.

Klnę się na Boga, że jeśli to się wkrótce nie zmieni, to ja się wypisuję.

Słyszycie?! WY-PI-SU-JĘ.

* * *

Mój wzrok przesuwa się powoli w jedną, potem w drugą stronę. Ci sami ludzie, te same twarze, te same rozmowy. Nikt nie lubi szkoły, bo jest nudno i wszyscy musza marnować czas na naukę.

To mnie wyróżnia wśród nich. JA nie lubię szkoły, bo ludzie tu mnie męczą i nudzą. Co mi pozostaje jeśli nie nauka? A to sprawia, że inni nie lubią mnie, bo przekładam nad nich biologię.

Typowe.

Damska ubikacja. Lustro, które odbija tak idealnie i dokładnie, że wystarczyłaby złota rama i można je zanieść do muzeum.

Ściana główna. Zdobiona rama. Portret dziewczyny. Zwykłej dziewczyny. "Ach" i "Och" zwiedzających. Gdyby ta dziewczyna mogła któregoś dnia wyjść z ram obrazu... Wreszcie ożyć...

Marzenie ściętej głowy.

Obok mojej twarzy pojawia się inna twarz. Okrągła buźka, złote loczki, stalowe oczy wyglądające zza cieniutkich szkiełek. Uśmiecha się.

To najbardziej prawdziwe, co dzisiaj zobaczyłam. Ale nie jestem w stanie odwdzięczyć się tym samym. Blondyneczka poprawia okulary, odrzuca pasemko włosów "Aż tak tragicznie?"

"Nie" odpowiadam najbardziej naturalnie jak mogę

"Wybrałam jaśniejsze oprawki, żeby się zbyt nie wyróżniały" Spoglądam w lustro. Rzeczywiście srebrne oprawki bardzo ładnie na niej wyglądają. Lepiej niż miałaby czarne.

"Wyglądasz bardzo dobrze" lekko się uśmiecham

Ona też się uśmiecha. Z kieszeni wyjmuje błyszczyk i rozprowadza go płynnym ruchem po dolnej wardze. Potem górna. A teraz będzie ten numer z poprawianiem opuszkiem. Prawa dłoń, wskazujący palec. Jest...

Nie wiem czy to ma być uwodzicielskie, czy ma oznaczać wprawę, czy ma już taki nawyk. Mnie tym nie skusi, a swojej wprawy w robieniu makijażu nie musi prezentować. Nawyk.

"Chcesz?" pyta podsuwając mi buteleczkę z perłową mazią "A wyglądam jakbym chciała?" Patrzy na mnie dziwnie. Tak, mam kiepski humor, więc błagam nie zaczynaj wykładu.

Wzdycha, przewraca oczami. Chowa błyszczyk i mówi "Powinnaś się wreszcie rozerwać"

Nie patrząc na nią odpowiadam "Chyba granatem"

"Tu tkwi twój problem" mówi, patrząc na moje odbicie w lustrze "Miewasz za dużo kiepskich dni"

"Tess" jęczę "moje życie to jeden kiepski dzień"

"A moje to jedna wielka balanga" odpowiada uśmiechem i zarzuca plecak na ramię "I masz zaproszenie na tę imprezę. Mam nadzieje, że skorzystasz" Wychodzi.

Wiem, co miała na myśli. Imprezy dosłowne oraz te w przenośni. Jej życie jest banalne. Uczy się, bawi, flirtuje, je, śpi. Żadnych zakrętów, żadnych schodków, żadnych przeszkód. O tak, Tess ma życie proste jak konstrukcja cepa.

Moje życie jest nudne, ale bardziej pokręcone. I chyba nic tego nie zmieni.

* * *

Otwieram szklane drzwi. Z jednego tłumu przeszłam w drugi. Zero różnicy. Dobiega do moich nozdrzy zapach świeżo parzonej kawy.

Kawa!

Kofeina!

Tego mi teraz potrzeba. Wiec co robię? Podchodzę do lady i siadam na stołku. Szkoda, że nie jest obrotowy, bo przydałby mi się porządny zawrót głowy. Byłoby to coś nowego w moim życiu.

Łyk. Drugi.

Czuję jak krew szybciej krąży, pobudza wszystko do życia. Nie wiem czy to potwierdzone naukowo, ale to poprawia humor. Przynajmniej mnie. Oto jedna z niewielu przyjemności życia. Mojego życia.

"Hej" odrywam wzrok od kubka i przenoszę go na osobę, która ośmieliła się zakłócić mój spokój

Blondynka... Czy populacja brunetek jest na wymarciu? Uśmiecha się, jej oczy pełne iskierek. Widać, że ma dziewczyna radosne życie. Gratuluję.

"Jestem Maria" wyciąga dłoń

Uścisnąć czy nie? Tak czy nie? Odwieczne pytanie. Wracają słowa Tess. Impreza. No dobrze, niech więc będzie.

"Liz"

"Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam" Oho... Panna Maria zaczyna nawijać. Chyba jednak wcześniej wyjdę z tej imprezy. Bez alkoholu. "Pewnie chodzisz do West High. Ja jestem z Jeffersona. Czemu siedzisz tu sama?"

"Prawdopodobnie dlatego, ze nie umiem nawijać jak ty" odpowiadam. Uśmiech. Co jest z tą dziewczyną? Chyba nigdy nie przeżyła ani jednego dnia prawdziwego, podkreślam – prawdziwego, życia. Czy ona żyje marzeniami?

"Jestem straszną gadułą" wyszczerza zęby

"Zdołałam się przekonać..." spoglądam na zegarek "W ciągu dwóch minut. Jesteś rekordzistką?"

A ona znów się uśmiecha. Są dwie opcje: albo udzieli mi się od niej albo mnie zemdli. Ale mój żołądek nie daje oznak buntu, za to kąciki ust unoszą się do góry. Jeden zero dla niej.

"Noo" mówi przeciągle "To co powiesz o sobie? Zanim znów zacznę dalej nawijać" śmieje się

* * *

To mój pierwszy wieczór od dawna, który spędzam na spacerze. No, w który wracam ze spaceru. Tak, wyszłyśmy z Marią na dłuuugą przechadzkę.

Z kim przystajesz, taki się stajesz.

A co za tym idzie – zaczęłam rozmawiać. Teraz mnie samej trudno w to uwierzyć. A uśmiech wciąż nie schodzi z mojej twarzy. Mam nadzieję, że nie będę musiała odkręcać do śrubokrętem.

Tess pewnie zapisze ten dzień w kalendarzu, jak jej to opowiem. Nie wiem czemu. Przecież człowiek nie jest w stanie zmienić się w wyniku jednego spotkania, w przeciągu zaledwie czterech godzin.

Liz Parker nie jest w stanie się zmienić.

c.d.n.


Wersja do druku Następna część