dzinks

Polar. Śmierść między dwoma biegunami (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część


Dziesięć miesięcy wcześniej.

Alex, Isabel, Liz, Michael siedzieli, w Crashdown.

— Gdzie ona jest, nie wraca już od ponad godziny – powiedział Michael patrząc na zegarek. Oczekiwał z utęsknieniem powrotu Marii. Ich stosunki znacznie się poprawiły, oficjalnie byli parą.

— Daj spokój pewnie się zagadała , wiesz jak to Maria – stwierdziła Isabel. Liz wstała, ona
także się martwiła, zarówno o Marię jak i o Maxa. Od ponad miesiąca Max zachowywał się bardzo dziwnie. Unikał jej i nie przychodził na umówione spotkania. Isabel stwierdziła, że wszystko z nim w porządku. Liz wiedziała swoje z nim działo się coś bardzo niedobrego. Zapadał mrok, a Maria nadal nie wracała Michael postanowił wrócić do domu i tam na nią poczekać. Liz została sama , Alex wyszedł z Isabel odprowadzając ją do domu. Liz siedziała samotnie popijają cole, zastanawiała się gdzie jest Max. Wyjęła komórkę. Próbowała długo w końcu usłyszała po drugiej stronie głos Maxa.

— Cześć

— Max gdzie ty jesteś ? Czekam w Crashdown – mówiła. Po drugiej stronie zapanowało
milczenie, najwyraźniej Max zastanawiał się nad odpowiedzią.

— Zaraz będę … musiałem coś załatwić. Liz wcale mu nie wierzyła, powtarzał to często i nigdy się nie zjawiał.
Rozłączył się, żadnego miłego słowa, nie martw się Liz albo Kocham cię Liz, zaraz do ciebie przyjdę. On po prostu się rozłączył. Liz rzuciła telefonem, dolna warga zaczęła nerwowo drgać, była wściekła. Podeszła do drzwi zamknęła Crashdown i poszła na górę do swojego pokoju, było już dość późno. W pokoju rodziców słyszała równomierne spokojne oddechy. Weszła cichutko na górę, zdjęła ubranie i położyła się do łóżka. Miała już serdecznie dosyć Maxa, zmienił się i to na gorsze.

Otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą postać. Ktoś momentalnie zakrył jej usta dłonią. Chciała pisnąć, nie mogła.

— Cicho Liz… to ja Michael – usłyszała. Rytm serca powoli wracał do normalności. Michael odsunął rekę. Liz usiadła na łóżku patrząc na niego z mieszanymi uczuciami.

— Michael??? Jest środek nocy co ty tu do cholery robisz ?- szepnęła. Michael usiadł obok niej, jego oczy patrzyły na nią badawczo, Liz wyczytała z nich strach i rozpacz.

— Isabel do mnie dzwoniła, kazał mi cię sprowadzić, powiedziała, że coś się stało . Jest teraz u niej Valenti – wyjaśnił Michael, po chwili dodał – Maria nie wróciła.
Liz wyskoczyła z łóżka, była w samej koszuli, nie zwracała uwagi na to, iż Michael bacznie jej się przygląda , włożyła spodnie i bluzę i była gotowa do wyjścia.

Evansowie mieszkali w starym trzypoziomowym domu, Liz zawsze się bała przychodzić do Maxa, kiedy był sam. Była to straszna okolica, dom wydawał się zamieszkały przez duchy. Wszyscy śmiali się z jej lęków, ale ona była czujna.

— Isabel- zawołał Michael wchodząc do domu razem z Liz, w salonie zebrali się prawie wszyscy. Szeryf Valenti patrzył w ogień , który tlił się w kominku, Max siedział osowiały obok Alexa, nawet nie spojrzał na Liz , która weszła, był pogrążony we własnych myślach. Alex pocieszał Isabel, która płakał w jego ramionach. Rodziców Maxa i Isabel nie było , wyjechali w pilnej sprawie do Bostonu.

— Co się stało ? Szeryfie do cholery !!! – wrzasnął Michael oczekując w napięciu na to co powie szeryf. Max wstał i podszedł do Liz, nie zdołała odczytać w jego spojrzeniu niczego , było puste, zupełnie puste.

— Usiądź Michael i ty Liz – zaczął Valenti. Michael nadal stał, wszystkie mięśnie miał napięte, patrzył szalonym wzrokiem na Valentiego. Liz odepchnęła Maxa i usiadła na jego miejscu, poczuła jak serce podchodzi jej do gardła, wiedziała , że stało się coś strasznego, coś bardzo złego.

— Chodzi o Marie … ona nie żyje – wyjaśnił Valenti- Przed dwoma godzinami znaleziono ją w samochodzie na parkingu.

— Nie żyje … miała wypadek ?- zapytał drżącym głosem Michael , nie mógł już stać, usiadł na fotelu , ta informacja jeszcze do niego nie doszła, po prostu w to nie wierzył. Liz patrzyła na szeryfa oczekując wyjaśnień, zaczęła dygotać.

— Nie, nie miała wypadku … ona została brutalnie zgwałcona, a potem zamordowana. Liz jęknęła, zaczęła szlochać, zakrywając twarz rękami. Michael siedział niedowierzając szeryfowi. Wstał , wszyscy podnieśli głowy , po policzku spływała mu łza.

— Michael… uspokój się , złapiemy tego kto to zrobił – dodał szeryf, ale najwyraźniej sam w nie wierzył. Michael ogarnął wzrokiem wszystkich i wysyczał .

— Skurwiel sam go dopadnę . Potem wybiegł z salonu.

— Michael !!!!


Ciąg dalszy nastąpi , jak ktoś ma ochotę może skomentować na forum.






Poprzednia część Wersja do druku Następna część