Hypatia

Dziecko przeznaczenia (9)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

~*~ Rozdział IX – Drugie ostrzeżenie


"Liz ! Liz, szybciej bo pojadą bez nas" Maria kręciła się niecierpliwie przy drzwiach wyjściowych z Crashdown. Max z Isabel mieli je odwieść do Marii na zarządzone wcześniej przez Jima spotkanie. Nie wiedziała o co chodzi, tata nie wspomniał nawet słowem, że dzieje się coś nowego.


Minęły trzy miesiące od tego feralnego dnia w którym FBI porwało Maxa, od dnia gdy jeden z braci Marii odbył podróż tam i z powrotem. Od dnia, o którym starali się zapomnieć. Potem dziwny sen Isabel, że gdzieś tam może być jeszcze ktoś, ktoś znający odpowiedzi lub tak samo zagubiony jak oni. Choć Jim prosił ich, by informowali go o wszystkim co się dzieje nie dotrzymali słowa. Nie powiedzieli, że jest jeszcze jeden taki jak oni i że Isabel widzi go w swoich snach, snach które ją przerażają. Żyli tak jak wcześniej, spokojnie, nie rzucając się w oczy, wiecznie w cieniu. Liz z Maxem, Isabel z Alexem, Tess z Kylem, Sean i Maria pozostawiali sami. Co prawda wychodzili czasami na randki, ale Sean przez swoje zachowanie odstraszał każdą dziewczynę. Co do Marii to miała dwóch nad opiekuńczych braci, którzy tak usilnie dbali o jej bezpieczeństwo, że odstraszali wszystkich chłopaków.


"Już, możemy jechać. Powiedziałam rodzicom, że zostanę u ciebie na noc" Liz uśmiechnęła się promiennie idąc w kierunku Maxa. Maria przewróciła oczyma, pewnie, pomyślała, zakochane gołąbki.


"Nie wiecie kto zajął stary dom Charliego ?" spytała nagle Liz.


Popatrzyli na nią zdziwieni "Ruderę Charliego ? Jesteś pewna ? Przecież to ruina"


"Jestem. Jak wracałam z Socorro widziałam stojący przed domem samochód i jakiś ludzi kręcących się w środku" powiedziała z przekonaniem.


"Może tylko sprawdzali czy do czegoś się nadaje" Isabel miała wątpliwości.


Stary dom stojący na obrzeżach miasta, zwany przez wszystkich ruderą Charliego, był pusty odkąd tylko pamiętali. Właściwie to nawet ich rodzice nie pamiętali by ktoś w nim mieszkał. Należał podobno do jakiegoś człowieka imieniem Charles, dlatego też Charlie. Z biegiem lat budynek o który nikt nie dbał zamienił się w ruinę. Co chwila policja musiała z niego wypędzać włóczęgów i inne podejrzane osobniki. Przed paroma laty podobno nawet ktoś chciał go kupić, ale znalezienie właściciela na własną rękę okazało się niemożliwe. Dopóki płacono wszystkie podatki, a dom nie stanowił zagrożenia policja nie mogła się przyczepić.
A teraz podobno ktoś się tam kręcił.


"Może to kolejni włóczędzy ?" spytała Maria i zaraz sama sobie odpowiedziała "Nie, raczej nie, oni nie mają samochodów. A jaki samochód ?"


"Czarny Hammer"


"Hmm... ciekawe" mruknął Max pod nosem.


"Co ciekawe ?" dopytywały się dziewczyny.


"Ten samochód, takimi samymi tylko że czerwonymi jeździli agenci FBI gdy nas ścigali" potrząsnął głową odpędzając czarne myśli "W dodatku dzisiaj ci dwaj, przed kafeterią. Wyście już weszły, a ja widziałem do jakiego samochodu wsiadali. Do czarnego Hammera"


Zapadła niezręczna cisza. Czyżby wrócili ? To było możliwe, liczyli się z tym, ale nie sądzili, że to nastąpi tak szybko. Może jednak nie, ci dwaj nie wyglądali na wiele starszych od nich. Byli dziwni, jak stwierdziła Maria, ale bez przesady.


"Jacy dwaj ? Co się stało przed Crash ?" nie wspomnieli Liz nic o wydarzeniach sprzed kilku godzin, jakoś nie było okazji.


Popatrzyli po sobie, na kogo wypadnie tym razem ? Max wskazywał na Marię, Maria na Isabel, Isabel na Maxa, a Liz wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. Dwójka kosmitów nie wspomniała również o tym co powiedziała Isabel, chcieli jeszcze nad tym pomyśleć. To mogło nic nie znaczyć, być tylko omamem słuchowym, a może i nie.


"No dobrze" westchnęła zrezygnowana Maria po przegranym pojedynku na spojrzenia "Wiesz jaki jest Sean gdy wychodzi z pracy, roztargniony i niezbyt przyjemny w obyciu z innymi. Nie, właściwie to on jest taki cały czas. A nie ważne, właśnie wychodził z Crashdawn gdy wpadł na niego jeden taki. Sean jak to Sean zaczął go wyzywać, robić awanturę, wiesz jaki on jest" pokręciła z dezaprobatą głową "Wtedy podszedł ten drugi chłopak, podniósł tamtego z ziemi i zwymyślał Seana za takie zachowanie przy niewidomym. Zatkało nas, bo jak tylko Sean zaczął wrzeszczeć wyszliśmy sprawdzić co się stało. Pogadaliśmy chwilę z Jackiem, tym który drugi przyszedł, ten pierwszy nawet nie wiem jak ma na imię. Stał cicho z boku najwyraźniej zły, bo Isabel zaczęła się bawić z jego psem. A właśnie może widziałaś tam psa ?" gdy Liz przecząco pokręciła głową, Maria machnęła lekceważąco ręką i powróciła do opowieści "Jak tylko do niego wrócił, ten złapał psa za obrożę i bez słowa sobie poszedł. Właściwie wiem tylko to co zdążył powiedzieć Jack. Zostaną tutaj przez jakiś czas no i jak się naz..."


"Maria, paplesz" Liz przerwała przyjaciółce ze śmiechem.


Zanim się zorientowali przyjechali na miejsce. Dom Valentich na pierwszy rzut oka wyglądał jak pozostałe w tej okolicy. Jednopiętrowy z dwoma garażami, na pierwszym piętrze królowała młodzież, na parterze sypialnia rodziców, kuchnia i salon. W piwnicy poza pralnią i spiżarnią, znajdowało się sanktuarium facetów – 40 calowy telewizor przed którym szaleli podczas jakichkolwiek rozgrywek sportowych Kyle, Sean i Jim bardzo często w towarzystwie Alexa i Maxa. Mieszkało tam sześć osób, pięcioro ludzi i jedna kosmitka – Tess. Jej ojciec wiecznie wyjeżdżał więc praktycznie właściwie zamieszkała u Valentich. W domu oczywiście panowała zasada, że Kyle i Tess nie mogą sami zostawać w domu. Co do tego czy się do niej stosują pozostawały spore wątpliwości, ale przecież oboje mieli wprawę w ukrywaniu różnych rzeczy przed rodzicami, szczególnie że bliźniaki stały po ich stronie.


"Mamo już jesteśmy" krzyknęła Maria od progu. Z doświadczenia wiedziała, że należy oznajmić swoją obecność jak najszybciej, byle tylko uniknąć sytuacji gdy wpadnie na obłapiających się rodziców. Rany, w ich wieku jeszcze myśleć o seksie, jakoś nie mieściło jej się to w głowie. Jednak gdy pewnego dnia wpadła do domu w porze lunchu, po zapomniane zadanie, zupełnie niespodziewanie zastała ich półnagich, namiętnie się całujących na kanapie w salonie. Od tego czasu za każdym razem głośno krzyczała że już wróciła.


"Dobrze, że jesteście Jim już chciał sprawdzać czy gdzieś nie utknęliście" Amy DeLuca-Valenti ciągle pozostawała drobną blondynką o ujmującym uśmiechu. "Reszta czeka w salonie, zaraz go zawołam"


Gdy szeryf wszedł do salonu panował tam już tradycyjny podział. Na jednym fotelu siedziała Isabel, a obok niej na oparciu Alex. Na kanapie rozsiedli się Tess, Kyle, Maria i Sean, a na drugim fotelu Max z Liz na kolanach.


"Cześć wszystkim" uśmiechnął się do dzieciaków. Przez ostatnie trzy miesiące zdążył się zaprzyjaźnić ze wszystkimi. Chociaż od tamtego czasu nie działo się nic niezwykłego, cieszył się, że wszyscy są w dobrej formie. Przyjrzał się uważniej Isabel, była bledsza niż zwykle, a i perfekcyjny makijaż nie mógł ukryć powiększających się od jakiegoś czasu cieni pod oczyma. Miał nadzieję, że to co odkrył raczej im pomoże niż zaszkodzi.


"Poprosiłem was o to spotkanie z dwóch powodów. Po pierwsze" usiadł na drugiej kanapie, przysuwając do siebie teczkę leżącą na stoliku "czy może być jeszcze jeden taki jak wy ?"


Wszyscy popatrzyli na niego zdumieni, umówili się że nikomu nie powiedzą. Zmierzyli się nawzajem wzrokiem szukając winowajcy. Jim to zauważył i szybko powiedział "Nikt nic nie powiedział" ponownie obrzucili go pytającym spojrzeniem. "Przecież wiem co oznaczają te wasze spojrzenia. Gdy mówiliście mi o Maxie, Isabel i Tess, o ich pochodzeniu, też mieliście podobny wzrok. Nie mówiąc już o momencie gdy Amy zapytała was wprost czy jesteście kosmitami" uśmiechnął się na wspomnienie tego zdarzenia.


"Umówmy się, ja wam najpierw powiem co chciałem, a wy potem wyjaśnicie. Zgoda ?"


Pokiwali wszyscy głowami.


"Dziesięć lat temu na pustyni znalezione zostało dziecko, chłopiec w wieku około 5-6 lat. Nie wiedziałem wtedy, że wy" kiwnął ręką w stronę Maxa a głową w stronę Isabel "zostaliście znalezieni w pobliżu przez Evansów. Ponieważ od razu zawieźli was do sierocińca ja o niczym się nie dowiedziałem, bo przeszliście pod kuratelę władz stanowych. Tess znaleziona w tym samym czasie wywędrowała od razu do innego stanu, więc o niej też nic nie było wiadomo. Dziecko odnaleziono dwa tygodnie po was. Przywiózł go do szpitala jeden z mieszkańców rezerwatu zwany Rzecznym Psem" przerwało mu głośne, pełne niedowierzania westchnienie całej ósemki. Powiódł po nich wzrokiem, chyba o wielu rzeczach będą musieli dziś porozmawiać.


"Zostałem zawiadomiony o tym fakcie, ponieważ chłopak nie mówił, w szpitalu nie mogli ustalić jak się nazywa. Poproszono mnie o poszukanie jego rodziców." Do pokoju cichutko weszła Amy i przysiadła obok męża na kanapie. "Amy zajmowała się nim podczas jego pobytu w szpitalu, spędził tam prawie tydzień zanim zabrała go opieka społeczna. Gdy sobie o tym przypomniałem próbowałem ją wypytać o niego. Lecz nie umiała mi nic powiedzieć." Przytulił żonę do siebie, głaszcząc ja delikatnie po plecach "Potem przypomniałem sobie, że zajmował się nim także doktor William Salker. Niestety zginął w pożarze szpitala, razem z większością akt szpitalnych. Nie pozostał żaden ślad istnienia tego dzieciaka. A przecież dobrze pamiętam, że tam był. Wszystko co mogło mnie naprowadzić na jakikolwiek ślad spłonęło. Na szczęście jedna z recepcjonistek przypomniała sobie, iż w tamtym dniu wystawiono metrykę urodzenia, a ich kopie trafiają także do ratusza. Niestety teczka z dokumentami była pusta. Ktoś postarał się o zatarcie śladów, bardzo dokładne zatarcie. Przypadek sprawił, że trafiłem na jeden jedyny ocalony dokument, nie wyjaśnia jednak nic albo raczej niewiele. Dlatego też poprosiłem was dzisiaj o spotkanie, czy wiecie coś o tej sprawie ? I może wyjaśnicie dlaczego Amy nie pamięta co wtedy się działo ?"


Cisza jaka zapadła po jego wyjaśnieniach, nie była nieprzyjemna, ani ciężka. Była pełna zadumy i pytań krążących w powietrzu. Troje przybyszy porozumiewało się sobie tylko znanym sposobem, co powiedzieć, wyjaśnić.


"Wiemy, że jest jeszcze jeden" zaczął Max "ale nie wiemy gdzie, ani kim jest. Co do pamięci Amy" spojrzał pytająco na Tess, ta kiwnęła potwierdzająco głową "możemy sprawić by ludzie zapominali o pewnych wydarzeniach. Jeśli się zgodzicie Tess spróbuje się dowiedzieć co działo się podczas tamtego tygodnia." Przerwał by przemyśleć następny krok, gdy odezwała się Isabel.


"To nie wszystko. Nie mówiłam wam wcześniej, ale po tamtym śnie... miałam następne."


"Czy to dlatego masz cienie pod oczyma ?" Jim patrzył na nią z niepokojem w oczach. Czemu nie zauważył tego wcześniej ?


Potwierdziła.


"Opowiedz nam o tych snach Izzy" Alex uścisnął jej dłoń, dodając otuchy. Świetnie ukrywała się przed innymi, ale on zawsze wiedział gdy było coś nie tak.


"Pierwszy znacie, skały, chłopak na pustyni, a potem ten dźwięk i światło. Każdy sen tak się kończy, wtedy się budzę przez ten dźwięk i światło. Potem zaczęłam śnić o innych światach, krwawych walkach. Śmierci." Jej głos był pełen przerażenia "Kilka razy nawet was widziałam, właściwie to tylko sylwetki, niewyraźnie kontury, ale czułam, że to wy. Wtedy poznałam też nasze imiona....jego imię. Zan" wskazała dłonią na Maxa "Ava" kiwnęła w kierunku Tess "i Vilandra" dotknęła palcem swojej piersi "jesteśmy rodzeństwem. Max był najstarszy, a Tess najmłodsza. No i ten czwarty, chyba nie jest z nami spokrewniony, a wołano go Rath..."


"Rathis, dzisiaj słyszałaś Rathis" przerwała jej Tess.


"Zwano go Rath nie Rathis" zaprzeczyła z przekonaniem "Ostatni... ten był najgorszy jak na razie. Widziałam naszą śmierć, albo raczej ich. Najpierw Zan, potem Ava, następnie... nie wiem, nie widziałam co dokładnie stało się potem" szlochając przytuliła się do Alexa. Nie mogła im powiedzieć, że mieli rację, ostrzeżenie, te sny nie były niczym innym jak ostrzeżeniem, ale nie przed nim tylko przed nią.


*BŁYSK*


Przez duże okna sypialni wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca, wiat poruszał delikatnie zasłonami przy wyjściu na balkon. Wstała z ogromnego łóżka, odrzucając za ramię, sięgające jej do pasa, blond włosy. Rath jeszcze nie wrócił, od początku wojny spędzali ze sobą rzadko, którą noc. Wiecznie miał jakieś sprawy do załatwienia, bardzo często wymykał się z pałacu by osobiście sprawdzić jak wygląda sytuacja. Nie była jednak pewna, czy musiał robić to tak często ? Może i należało odwlec ślub o jakiś czas, wiedziała że go kocha i on kocha ją, ale czy musieli się spieszyć ? Musieli, Zan razem z Rathem stwierdzili, iż to podbuduje poddanych, da nadzieję na przyszłość. Księżniczka i Komandor króla, dwa promienie słońca w ciemnościach wojny. Gdyby tylko przepowiednia nie była taka dokładna, gdyby tylko rozwiązali zagadkę. Wojna by się skończyła, mogliby pomyśleć o przyszłości, o Kanatis.


Gdzieś w głębi pałacu rozległo się ciche wołanie "Vilandra..." poruszyła się niespokojnie, dawno żaden ranek nie był taki spokojny. Poszła za tym głosem aż do jednej z bocznych bram. Wyglądał strasznie, w brudnym poszarpanym mundurze jakiegoś szeregowca, z umorusaną czymś twarzą. Nikt nigdy by się nie zorientował iż oto właśnie stoi przed nim drugi w komendzie króla Zana, najlepszy i jedyny strateg królestwa. Opierał się o mur tuż przy wejściu, gdy przyjrzała mu się uważniej zauważyła rozciętą prawą nogawkę i sączącą się krew.


"Co się stało ?" nie dając mu odpowiedzieć szybko wprowadziła go na teren pałacu, pomagając w dodarciu do ich sypialni. Chciała mu pomóc położyć się na łóżku, gdy powstrzymał ją ruchem dłoni, z wyschniętych warg rozległ się szept "Zan..".
Kiwnęła głową, Zan był uzdrowicielem, trzeba było go sprowadzić jak najszybciej i Ave ona ukoi psychiczny ból. Pobiegła do komnat brata, nie miała wyrzutów sumienia zrzucając go z łóżka, on sobie spokojnie spał, a jej ukochany wykonywał jak zwykle czarną robotę. Zanim zdążył się rozbudzić wróciła już z pokoju obok ciągnąc za sobą zaspaną Ave.


"Zan szybciej, Rath jest ranny" to postawiło go na nogi, pobiegli pustym korytarzem do ich komnat. Rath siedział na łóżku z twarzą ukrytą w dłoniach, przystanęli tuż za drzwiami, gdy Vilandra podeszła by przekonać go aby pozwolił Zanowi wyleczyć swoje rany. Gdy była tuż przed nim poderwał się na nogi przyciskając jej ciało do swojego i wpijając swoje usta w jej, tego się nie spodziewała, zesztywniała na moment. Sekundę później usłyszała najpierw cichy potem narastający niski dźwięk, zbieranie energii, dużego ładunku energii. Kątem oka zobaczyła białą kulę wystrzeloną w stronę jej rodzeństwa. Odepchnęła go od siebie gdy nie miał siły jej utrzymać, spojrzała w stronę drzwi. Na podłodze leżały ciała jej brata i siostry, zszokowana spojrzała ponownie na swojego męża i wtedy poczuła to co powinna poczuć od razu.


"Nie jesteś nim, nie jesteś nim" szeptała jak opętana. Za jej plecami rozległ się głos którego nie spodziewała się usłyszeć "Lonnie ja..". Widziała jak w zwolnionym tempie, jak ten którego uważała za swojego męża wyciąga przed siebie rękę. Usłyszała ponownie niski narastający dźwięk, lecz tym razem biała kula pomknęła w jej kierunku.

*BŁYSK*



Poprzednia część Wersja do druku Następna część